Hop in Hot Springs 5000 Above Sea Level *** Kąpiel wysoko w gorących źródłach

Dzień trzeci i ostatni naszej wycieczki rozpoczął się dla mnie wraz z pójściem do lóżka. Po zagnieżdżeniu się w śpiworku, ogrzewanym przez butelkę z gorącą woda, sprezentowana przez kierowcę, po kilku chwilach poczułam, iż moje stopy, ubrane w 2 pary skarpet nagle zrobiły się lodowate, zupełnie jak moje ramie, ściskające owa butelkę. No tak – przeciek… Śpiwór mokry w dwóch miejscach zastąpiłam kocami i kołdrami ze schroniska, a nawet kurtka, ale trudno było mi się zagrzać z powrotem. Nie wiem czy to z powodu tego nieszczęśliwego incydentu, czy w wyniku wysokości (schronisko znajdowało się na dobrych 4700 m n. p. m.), moje serce zaczęło rajcować, zupełnie jak podczas pamiętnej nocy w La Paz.* I tak do czasu, kiedy obudził nas czyjś alarm. Szczęśliwa, ze moja udręka bezsenności ma się ku końcowi postanowiłam wstać na 3 siusiu, kiedy oznajmiono, ze jest 2 w nocy, a nie 5 nad ranem! Ah….I tak przeleżałam kolejne 3 godziny, kiedy to wszyscy wstaliśmy, spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i w ekspresowym tempie zasiedliśmy w ciepłym jeepie.

The third and final day of our trip began for me with going to sleep the day before. After implanting cozy in my sleeping bag, heated by a hot water bottle, I felt that my feet, covered with two pairs of socks suddenly become cold, like my shoulder, squeezing hot bottle. Well, there was a leak … I replaced wet sleeping bag with the blankets and quilts from the shelter, and even put on my jacket, but it was hard to me to get warm again. I do not know whether it was because of this unfortunate incident, whether as a result of the heigh altitude (hostel was based on 4700 meters above sea level), my heart started to race,just like during the memorable night in La Paz. And then, when someone’s alarm woke us up, I was happy that my insomnia is over and I got up for 3rd pee, I was told that it is just 2 am and not 5 am! Ah … So, I just lay 3 more hours, when everyone eventually got up, packed up, ate breakfast and sat in a warm jeep in a record time.*

Przez kolejna godzinne modliłam się, żebyśmy czasem nie ugrzęźli w śniegu, (którego zrobiło się naprawdę dużo!), tak jak jeden samochód przed nami, bo nie wiem czy dałabym rade wyjść na zewnątrz i pchać. Po drodze, omal nie zostaliśmy staranowani przez jednego z nieuważnych kierowców, który postanowił skrócić sobie drogę i pojechać na przełaj. Tak oto we wczesnych godzinach porannych i w ślimaczym tempie dotarliśmy do gejzerów Sol de Mañana, wypryskujących z gleby ziemi pośród bulgoczącej gliny.

For the next hour I prayed that we do not stack in the snow (and there was a lot!), as one car in front of us, because I do not know if I would be able to go out and push it. Along the way, we were nearly rammed by one of inattentive drivers, who decided to shorten his way. Early in the morning we got to Sol de Mañana geysers, that splashing from the depths of the earth between sulfur pools.

boliviainmyeyes

Był to zapewne najkrótszy przystanek na naszej trasie, z kilku przyczyn:

  • co najmniej- 10 stopni Celsjusza na zewnątrz,
  • smrodku, wydostającego się z gleby ziemi wraz z oparami gejzerów,
  • baterii mojego aparatu, które w tych nieludzkich warunkach nie chciały pracować.

3-4 zdjęcia później byłam z powrotem na tylnym siedzeniu jeepa. W takich okolicznościach przyrody nawet nie chciało mi się myśleć o kąpieli w gorących źródłach, ale kiedy dojechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy parę osób siedzących w Termas de Polques z błogim wyrazem na twarzy, pozazdrościłam. Po szybkim przebraniu się w kąpielówki (bikini byłoby bardziej użyteczne), ‘wskoczyłam’ do parującego basenu i… jak ręka odjąć zniknęło moje zmęczenie, zmarzniecie, bol głowy, kołatanie serca i depresja. Ta oto działa na ciało i ducha kąpiel w +38 stopniach Celsjusza, przy temperaturze powietrza -5 (słoneczko było już na niebie;)

It was probably the shortest stop on our tour, for several reasons:

■ – 20 degrees Celsius outside,

■ stink seeping out of the depths of the earth with the vapor of geysers,

■ my camera battery, which in these inhuman conditions refused to work.

3-4 pictures later, I was back in the jeep. In such circumstances, I didn’t want to think about taking a bath in the hot springs, but when we got to the place and saw a few people sitting in Termas de Polques with a blissful expression on their face, I got jealous. After quick changing into swimming suit (bikini would be more useful), I ‘jumped’ into the steaming pool and suddenly my  fatigue, cold, headache, heart palpitations and depression vanished. That how works, on the body and sou, l bath of 38 degrees Celsius with the air temperature of -5 :)

_MG_4321

W międzyczasie ‘zmywania’ z siebie  brudów trudów podroży pożegnaliśmy naszych znajomych z Francji, którzy udali się do Chile, a po około 30 minutach sami byliśmy w drodze… Powrotnej! Tak, niestety podróżując w okresie zimowym, zwały śniegu uniemożliwiają dalszą podróż w kierunku Laguna Verde. Cóż, po naszych porannych przygodach było to całkiem zrozumiałe. Rześcy, czyści i z nowa koleżanką z Norwegii, porzuconą przez swojego kierowcę**,  udaliśmy sięz powrotem do Uyuni. A droga to długa i kreta, ale również ekscytująca. Na pierwszy rzut – Laguna Colorada, widziana z innej strony niż wczoraj, otoczona ośnieżonymi szczytami wulkanów.

In the meantime, while ‘washing’ dirt and hardships of the journey, we said goodbye to our friends from France who went to Chile, and after about 30 minutes we were on our way too! Where to?…Back. Yes, unfortunately traveling in the winter (in Bolivia), masses of snow make it impossible to continue journey towards Laguna Verde. Well, after our morning adventures it was quite understandable. And therefore, brisk and clean with a new friend from Norway, abandoned by her driver *, we went to Uyuni. The road was long and winding, but also exciting. First we were back to the other side of Laguna Colorada surrounded by snow-capped volcanoes.

boliviainmyeyes

Później, obowiązkowe zdjęcie w śniegu na wysokości ponad 5000 metrów (przeżyłam nawet podskoki:). Następnie, zjazd krętymi dróżkami i strumieniami, mijając kolejne ‘salary’, pustynie boraxu i kolorowe jeziorka.

Later,  there was obligatory photo jumping in the snow at an altitude of over5,000 meters. Then, we went through the winding paths and streams, driving past another ‘salars’, borax deserts and colored lakes.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

W końcu przystanek na lunch w słonecznej i cieplej Valle de Rocas, czyli wulkanicznej  formacji skalnej ciągnącej się na długości kilku kilometrów, z daleka przypominającej ogromne miasto. Ciekawostka jest, iż fenomen ten został kiedyś porównany do Herkulanum i Pompei i przylgnęła do niego nazwa ‘Zaginionego Miasta’ (La Ciudad Perdida).

In the end, we stopped for lunch in the sunny and warm Valle de Rocas – volcanic rock formation stretching across several kilometers, from a distance reminding of huge city. Interestingly, the phenomenon has been once compared to Herculaneum and Pompeii, and the place was named as a ‘Lost City’ (La Ciudad Perdida).

boliviainmyeyes

Oprócz różnych mniej i bardziej znajomych kształtów, które przybrały pomarańczowe skały, mogliśmy spostrzec viscachas, czyli Południowoamerykańskie zające z długimi ogonami, mnie kojarzące się z kangurami. Szybkie to, zwinne i jakież urocze!

In addition to various less and more familiar shapes of the orange rockss, we could see viscachas – the South American hare with long tail, that I associated with kangaroo:) They were quick, agile and unimaginable cute!

boliviainmyeyes

 A potem już tylko pustynia, przystanek w San Cristobal – na siusiu i pocałowanie klamki kamiennego kościoła (a raczej kłódki na bramie) i znaleźliśmy się z powrotem w Uyuni. Koniec.

And then just desert, quick stop in San Cristobal – to pee and kiss the handle of the stone church (or rather a padlock on the gate) and we found ourselves back in Uyuni. The end.

Informacje Praktyczne/ Practical info:

Nasza podróż na tym się jednak nie skończyła:) Pociąg do Oruro mieliśmy dopiero o północy, wiec przez 6 kolejnych godzin wędrowałyśmy z naszymi nowo poznanymi znajomymi z Anglii po mieście, robiąc przystanki w kafejce, restauracji, ulicznym grillu, sklepie z pamiątkami, a w końcu w ich hostelu. Podróż pociągiem przebiegła bez zakłóceń, ba! Mieliśmy nawet ogrzewanie! Nie na darmo przejazd ten kosztował 20 bs. więcej:) W Oruro złapaliśmy taksówkę na dworzec autobusowy (8bs.), gdzie cudem znalazłyśmy 2 miejsca w jednym z autobusów do Cochabamby, odjeżdżającym o 8.00 (30 bs.)***

Our trip however have not finished yet :) We had at midnight train to Oruro, so the subsequent 6 hours we spent wandering with our new English friends around the city, making stops at the cafe, restaurant, street food stand, gift shop, and eventually in their hostel. Travelling by train was ok, bah! We had heating on! No wonder why ticket cost 20 bs. more :) In Oruro we caught a taxi to the bus station (8bs.), where miracolously we found two seats in one of the buses to Cochabamba, departing at 8.00 (bs 30).

* Oczywiście miałam przy sobie tabletki na chorobę wysokościowa, zakupione jeszcze w Cochabambie (9 za 40 bs.), które dotąd działały, ale może nie były one wystarczające na 5000 m? Mimo to, radze się w nie zaopatrzyć przed podrożą do Uyuni, bo nigdy nic nie wiadomo:)

** Okazuje się, ze niektóre agencje przerzucają swoich klientów z samochodu do samochodu, bez uprzedzenia. Zresztą, zakupując tour w jednej z agencji, może się okazać, ze jedzie się w samochodzie innej. Zdarza się to w przypadku braku miejsc wolnych lub chęci zapełnienia owych.

*** Podobno nie da się wcześniej zabukować miejsc w autobusach (może przez agencje?), a zapełniają się one szybko! Szczególnie te w bardziej ekskluzywnych (wygodnych) autokarach jak Trans Azul czy Danubio (40bs.). Nam pani nie chciała sprzedać biletów, ale po 5 minutowej perswazji dostaliśmy miejsca w jednym z mniej przewoźników, który jednak okazał się ok. Podróż do Cochabamby trwała 5 godzin, kierowca jechał ostrożnie (jest to ważne, bowiem po drodze mija się dziesiątki krzyży, wyrwanych band na zakrętach i szczątków samochodów, które spadły w przepaść…). I tak dojechaliśmy na miejsce w tym samym czasie co uprzednio wspomniany Danubio.

Now, I had an altitude sickness tablets, that I bought in Cochabamba, and that worked since, but maybe they weren’t enough at 5000 m? However, it’s good to get some in a pharmacy before going to Uyuni – 9 tablets cost about 40 bs. and that should last  for 3-days tour.

** It turns out that some agencies pass on their customers to another car, without notice. Besides, when buying tour in one of the agencies, you may find yourself riding in the car of another. It happens as the agencies want to fill the seats.

*** Apparently you can’t book seats in buses earlier (maybe only through the agencies?) and they fill up fast! Especially those in the more upscale (comfortable) buses as Trans Azul or Danubio (40bs.). The woman didn’t want to sell us ticket,s but after five minutes of persuasion we got a seats in one of the less posh busses, that however, turned out to be ok. Travelling to Cochabamba lasted five hours, the driver was driving carefully (this is important, because on the road  we’ve passed dozens of crosses, torn bands on the turns and the remains of cars, which have fallen into the abyss …). And so we arrived at the same time as the previously mentioned Danubio.

W drodze do Cochabamby / On the way to Cbba:

boliviainmyeyes

Lake Poopo near Oruro. Train goes in the middle of it!

cbba

cbba

Parque Eduardo Avaroa: Land of Colourful Lakes *** W krainie kolorowych jezior

Po pożywnym śniadaniu w solnym hotelu*, wyruszyliśmy na zwiedzanie jednego z najpiękniejszych rejonów Potosi, pełnego kolorowych jezior.

Niestety, nie w głowie mi było notowanie nazw poszczególnych przystanków (trudno się dziwić, ze straciłam głowę w takich okolicznościach przyrody!) i teraz nie mogę się połapać w nazwach, które wymienione są w broszurce biura podroży. A jest ich jakoś za wiele:) Poszukiwania w Google tez nie przyniosły efektu, bowiem wszystkie nazwy dają obraz tego samego jeziora – czyli nie jestem sama w swoim pomieszaniu:)

Zanim jednak dotarliśmy do jezior, zatrzymaliśmy się na pustyni z pięknym widokiem na wulkan Ollague, tuz przy trakcji kolejowej, zwanej Salar de Chiguana.

After a hearty breakfast at the salt hotel*, we went to visit some of the most beautiful regions of Potosi, filled with colored lakes. Unfortunately, I wasn’t listing the names of the stops we made (it isn’t surprising that I lost my head in such amazing natural circumstances!) and now I can’t match the names with places. There is just too many of them in the brochure!The search in Google also proved to be unsuccessful, because the names give a pictures of the same lake – well, it seems that I am not alone in my confusion :)

However, before we reached the lakes, we stopped in the desert with a great view of the volcano Ollague – Salar de Chiguana. 

boliviainmyeyes

Po drodze spotkaliśmy samochód w tarapatach, czyli w błocie, który udało się szczesliwie odkopac przy pomocy pasażerów kilku innych wycieczek. Tym sposobem, wszystkie wycieczki pojawiły się w tym samym czasie na kolejnym punkcie widokowym wulkanu Ollague, tym razem otoczonym niezwykłymi pomarańczowymi wulkanicznymi formacjami skalnymi, przypominającymi (mnie osobiście) domki Smerfów:)

 On the way we met car in trouble – in the mud, which luckily was dig out with the help of the  men form several other tours.  In this way, all the cars appeared in the same time on another viewing point  of Ollague Volcano, this time surrounded by exceptional orange rock formations, that reminded me of Smurfs’ houses :)

boliviainmyeyes

A potem prosto do ‘Laguna Canapa’, zapełnionej różowymi flamingami i otoczonej zapierającym dech w piersiach krajobrazem. Przyznam, było to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, jakie kiedykolwiek widziałam (cóż, nie widziałam ich tak wiele, ale zawsze), a otwarta przestrzeń sprawiła, ze mogłam oddychać pełną piersią, mimo iż przekroczyliśmy granice 4000 m n. p. m. W tych niezwykłych okolicznościach przyrody zjedliśmy lunch i z ciężkim sercem wsiedliśmy do samochodu, w poszukiwaniu nowych wrażeń.

From there we went straight to ‘Laguna Canapa’, filled with pink flamingos and surrounded by breathtaking landscape. I admit it was one of the most beautiful places on Earth I have ever seen (well, I haven’t seen a lot, but always), and I could breathe easy in the wide open space, though we crossed the altitude of 4000 m above sea level. In these beautiful surroundings we ate lunch and with a heavy heart we got in the car,  unready yet to search for new impressions.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Następnym przystankiem była ‘Laguna Hedionda’ – tutaj jestem niemal pewna nazwy, bowiem można było w tym miejscu skorzystać z toalety ekologicznej, która przysporzyła nam wiele tematów do rozmów. Po pierwsze kosztowała 5 bs. (normalnie płaci się 1-2), po drugie nie miała spłuczki, po trzecie trzeba było uważać w czasie jej korzystania, bowiem informacja na drzwiach głosiła, ze ‘jeżeli nie respektuje się podziału na cześć ‘siku’ i ‘pupu’, to trzeba będzie samemu posprzątać’:) Stresujące, prawda? Jezioro to nie zachęcało do dalszego postoju z powodu smrodu – śmialiśmy się, ze to od tych ekologicznych toalet, ale prawda jest taka, ze w tym miejscu znajdują się złoża siarki, która jak wiadomo cuchnie zgniłymi jajami, Zresztą, ‘hedionda‘ znaczy ‘śmierdząca’:) Po krótkiej przerwie byliśmy wiec znów w drodze.

The next stop was ‘Laguna Hedionda’ – here I’m pretty sure about its name, because we could at this point use eco-toilets, which gave us a lot to talk about. First, they costed 5 bs. (Normally it’s 1-2), secondly they didn’t have a flush, and the last but not least, we had to be careful at the time of its use, since information on the door stated that ‘if you do not respect the division of the toilet for ‘ pee ‘and’ poo ‘, then you will have to clean it up yourself’:) Stressful stuff, right? The lake didn’t encouraged us to stay longer because of the stench – we laughed later that it’s from the eco-toilets, but the truth is this area had sulfur deposits that, as we all know, stinks like rotten eggs. The name ‘hedionda’ means ‘stinky’ too:) So after a short break we were again on the road.

boliviainmyeyes

A dokąd? Aby zobaczyć słynny ‘Arbol de Piedra’, czyli skalne drzewo. Przyznam, na wysokości 4412 m n.p.m. zrobiło się całkiem zimno szczególnie ze błękitne dotąd niebo osnuło się chmurami… Oczywiście, aby sfotografować skale trzeba było stanąć w kolejce i po kilku zdjęciach później byliśmy już wszyscy w ciepłym jeepie w drodze do ostatniego przystanku – ‘Laguna Colorada’.

Where now? To see the famous “Arbol de Piedra‘ aka Stone Tree. I admit, at an altitude of 4412 meters above sea level it got quite cold especially with the azure sky covered with the clouds … Did I mention there was a snow too?  Of course, to take a picture of the rock we had to stand in line so after a few pictures later we were all in a warm jeep on the way to the last stop – ‘Laguna Colorada’.

boliviainmyeyes

Kolorowe Jezioro na zdjęciach w Google jest koloru czerwonego, jednak zapewne z powodu braku światła i zimna, glony nie obrodziły i woda wydawała się bladoróżowa. Mimo to, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca jezioro i tak wyglądało magicznie.**

Colorful Lake that is – on the pictures in Google it looks red, but probably due to lack of sun and cold, algae must have die, because the water was pale pink. However, in the last rays of the setting sun lake seemed magical anyway. *

boliviainmyeyes

Po wrażeniach dnia drugiego udaliśmy się do schroniska, gdzie z dwiema innymi grupami zjedliśmy kolacje i wypiliśmy wino. Wegetariańskie spaghetti pełne cebuli nie było mi w smak, ale humor mi się poprawił, kiedy okazało się, ze inna grupa miała wegetariańska latane:) Po kieliszku wina i kilku partyjkach kart, udaliśmy się na spoczynek w 6-osobowych pokojach, w temperaturze minus 20 stopni Celsjusza. Brrrrrrr….

After that we went to the shelter, where we had dinner and drank wine with the two other groups . Vegetarian spaghetti full of onions was not to my taste, but mood improved, when it turned out that another group had a vegetarian lasagna :) After a glass of wine and a few card games, we went to bed in a 6-bed rooms, with a (inside-out) temperature of – 20 degrees Celsius. Brrrrrrr ….

Practical info/ Informacje praktyczne:

* Hoteli z soli znajduje się wiele w okolicy – wszystkie jednak wyglądają podobnie – ściany, podłogi, ba! lóżka, stoły i stołki wykonane są z białego surowca. Nic tylko lizać!

Jedzenie było przyzwoite – oczywiście nie można oczekiwać luksusów, ale da się zjeść. Na śniadanie zwykle białe bulki z masłem, marmolada lub dulce de leche, wędlina i ser oraz miseczka owoców w jogurcie, i jajecznica. Do tego kawa i herbata.Na lunch – kawal miecha z warzywami lub jak to było dnia 3 – tuńczyk z ryżem i sałatką, woda i Coca-Cola do wyboru.Kolacja – gorąca zupa warzywna i drugie danie (pique macho czy spaghetti wegetariańskie).

Jedno co się rzuciło w oczy to fakt, ze wszystkie dania były niedoprawione i małosolne! Pomyśleć, ze zwiedzaliśmy pustynie solna:) Zrzucam to na karb poprzedniej rzeszy turystów, którzy pewnie narzekali na przesolona kuchnie boliwijska. Następnym razem zabiorę wiec woreczek soli spożywczej ze sobą:)

** Laguna Colorada znajduje się w Parku Narodowym (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa), gdzie trzeba uiścić opłatę 130 bs., która nie jest uwzględniona w cenie pakietu biura podroży. Ja jako rezydent Boliwii dostałam ulgę (po krótkiej perswazji z naczelnikiem) i zapłaciłam tylko 30 bs.

* There are many salt hotels on the way, and all look more less the same – salty walls, floors, bah! even beds and tables and chairs are made from white rock. I couldn’t help but lick those things from time to time:)

Food was decent – of course you can’t expect it to be luxurious considering the circumstances of a trip but it was ok. The breakfast usually consisted of white rolls with butter, jam or dulce de leche, ham and cheese, eggs and a bowl of fruit with yogurt. Plus coffee and tea. For lunch – a piece of meat with cooked vegetables or as it was on a day 3 – tuna with rice and salad, water and Coca-Cola to choose from. Dinner – hot vegetable soup and pique macho or vegetarian spaghetti.

One thing making us all laugh was that all the dishes were quite flavourless and saltless! To think that we’v visited the salt desert! I blame it on the the previous tourists who probably complained about too salty Bolivian cuisine:) So next time when in Uyuni I’ll take a bag of table salt with me :)

** Laguna Colorada is located in the National Park (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa) where you have to pay a 130 bs. entrance fee, that is not included in the price of travel package. I am a resident of Bolivia so they gave me relief (after the short talk with a warden) and paid only 30 bs.

boliviainmyeyes

Salar de Uyuni and Giant Cacti *** Kaktusowa wyspa posród morza soli

Nasza przygodę z największą pustynia solna świata (10.000 km 2) zaczęłyśmy z koleżanką Ester na dworcu autobusowym w Cochabambie, skąd wyruszyłyśmy w południe. Podróż do Oruro, która zazwyczaj trwa 3.5 godziny, przedłużyła się do 5, z powodu złego stanu nawierzchni,* ale nic to – miałyśmy sporo czasu do przyjazdu pociągu, odjeżdżającego do Uyuni o 7 wieczorem.** Po lekkiej kolacji (nie wartej opisu) stawiłyśmy się w pełnej gotowości na peronie, gdzie pokierowano nas do pierwszego wagonu, aby zdać bagaże. Tego w planach nie miałyśmy, musiałyśmy wiec naprędce wyciągnąć wszystkie nasze cieple ubrania z dużych plecaków, po czym okazało się, ze owe plecaki zostały niemal puste:) Po oddaniu bagażu minęliśmy pierwszy wagon ‘Ejecutivo‘ pełen gringos i udałyśmy się na poszukiwanie naszego, w klasie ‘Salon’. Nie było źle – rozkładane do polowy siedzenia, telewizor, toaleta za drzwiami i mnóstwo cholitas ze swoimi wielkimi tobołkami (swoja droga, zastanawiam się, jakim cudem one wniosły swoje bagaże na pokład?) sprawiły, ze 7-godzinna podróż upłynęła dosyć szybko. W międzyczasie obejrzałyśmy 2 filmy i troszku zmarzłyśmy, ponieważ nie było ogrzewania. Mimo ciemności, mogłyśmy również poczuć, jak zmienił się krajobraz, bowiem wagon zapełnił się pyłem.

My friend Ester and I started our adventure of the biggest salt desert in the world (10,000 sq km) at the bus station in Cochabamba, whence we set out at noon. Travelling to Oruro, which usually lasts 3.5 hours, was prolonged to 5, because of the poor road conditions.* But we had plenty of time to catch our train, departing to Uyuni at 7 pm. After a light dinner in one of restaurants (not worth mentioning) we set our feet on the platform where we were asked to leave the luggage in a first wagon.** We didn’t have that planned, so we had to hastily take all our warm clothes from large backpacks, as the nights are cold. After leaving almost empty luggage, we passed first wagon ‘Ejecutivo’ full of gringos and went in search for lower class ‘Salon’. It was not bad – it had comfortable seats, TV, toilet behind the door and a lot of cholitas with their big bundles (by the way, I wonder, how come they brought their luggage on board?). 7-hours journey passed quite quickly – in the meantime we watched two movies and got cold as there was no heating. Despite the darkness, we could also feel how landscape has changed, because the air in the train had filled suddenly with dust.

Do Uyuni dotarłyśmy około 2 w nocy i okazało się, ze musiałyśmy czekać jakieś 15 minut w siarczystym mrozie na nasze bagaże, które rozładowywano do jednego pomieszczenia. Tego w przewodnikach nie było! Po odebraniu zakurzonych plecaków udałyśmy się na poszukiwanie hostelu. Nie miałyśmy nic namierzonego, wiec skierowałyśmy swoje kroki w stronę pierwszego z brzegu – ‘Hotelu Avenida’. U drzwi spotkałyśmy dwójkę Brazylijczyków, którzy również mieli nadzieje na szybki sen. Okazało się, ze wolny jest tylko jeden 4-osobowy pokój, wiec wszyscy bez wahania zgodziliśmy się na cenę 35 bs. od osoby i po 5 minutach, opatuleni we wszystko co się dało, byliśmy w lóżkach. Cóż, za taka cenę nie można oczekiwać ogrzewania w pokoju, nawet przy temperaturze poniżej zera. Ale przynajmniej było czysto.

We arrived in Uyuni around 2 am and had to wait 15 minutes in a bitter cold for our luggage to be unload into one room. That wasn’t in the guide books! After receiving backpacks, covered with dirt, we went off in search of the hostel. We did not have anything booked, so we directed our first steps towards first nearby hotel – ‘Avenida’. At the door we met two Brazilians and when it turned out, that there was only one 4-bed room, everyone without hesitation agreed to share it. After 5 minutes, wrapped up in everything that  we had, we went to sleep. Well, for the price of 35 bs. you can’t expect heating in the room, even when temperature falls below 0! But it was clean.

Rankiem, po ciepłym prysznicu (!), poszłyśmy na poszukiwanie biura podroży i wybrałyśmy pierwsze z brzegu ‘Empexsa’ (na tyle zdały się moje wcześniejsze internetowe poszukiwania!), które wydało nam się i tanie, i porządne, i gdzie wykupiłyśmy 3-dniowa wycieczkę za 700 bs. (100 $). Przy okazji zaprowadzono nas do milej kafejki ‘Nonis’, gdzie zjadłyśmy małe śniadanie za 10 bs. Około 11 byłyśmy gotowi do odjazdu naszym 4×4 jeepem, prowadzonym przez przemiłego kierowcę o imieniu Johnny. Obok nas swa podróż rozpoczęli: Jack i Jessie z Anglii oraz Laurent i Mailise z Francji. Doborowe towarzystwo!

In the morning, after a warm shower (!), we went in search of travel agency and we choose the first one ‘Empexsa‘, which seemed inexpensive  and decent. After buying three-day trip for 700 bs. ($ 100),  we were taken to a nearby cafe ‘Nonis’, where we had a small breakfast for 10 bs. Around 11 we were ready to leave in our 4×4 Jeep, driven by lovable driver named Johnny. Next to us were starting their journey: Jack & Jessie from England and Laurent with Mailis from France. Good company!

Pełni energii i w dobrych humorach wyruszyliśmy w stronę ‘Cementario de los Trenes’, czyli cmentarzyska starych pociągów, które kursowały kiedyś m.in. na trasie Boliwia – Chile, dziś zaś stanowią doskonale zardzewiale tło dla zdjęć. A turystów tam niemiara, ponieważ wszystkie wycieczki wyruszają w tym samym czasie i jada w tym samym kierunku – zdjęcia bez ludzi są wiec niemal niewykonalne.

Full of energy and in good spirits we set off in the direction of ‘Cementario de los Trenes’, the burial site of old trains that once conected Bolivia and Chile. Today they provide perfect rusty backdrop for pictures :) And there was no end of tourists, because all the tours depart at the same time and go in the same direction – therefore photos without people are almost impossible.

boliviainmyeyes

Następnym przystankiem było Colchani, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątki – ja zakupiłam sporych rozmiarów blok z kryształów soli za 15 bs., który niestety nie przetrwał wyboistej drogi w jednym kawałku… Po zakupach czas na słynne, ważące tonę stożki solne, które usypuje się, by sól wysuszyć i przetworzyć. Pierwszy krok na solnej skorupie, o grubości nawet 10 m, wykonuje się z niemałą ostrożnością – oby tylko się nie poślizgnąć! Sól i słońce prawią psikusa naszym zmysłom. Tutaj po raz pierwszy pożałowałam, ze nie ma pory deszczowej, kiedy to krajobraz przypomina surrealistyczne obrazy Salvadora Dali’ego. A tal, stożek soli jak to stożek soli.***

Then we went to a market in Colchani, where we could stock up on souvenirs – I bought a big block of salt crystals for 15 bs., that unfortunately did not survive the bumpy road in one piece … After shopping, we went to see the famous salt cones – piles weighing a ton eac,h left to dry in the sun before transport to refinery. In the distance Salar reminds of a sea and cloudless sky reinforces this impression. I set my first step on a salt crust (10 m thin) with caution – so I wouldn’t slip! Salt and the sun play trick on our senses:) Here for the first time I wished it was a rainy season, when the landscape looks like surreal images by Salvador Dali. After all, without the water reflection, a cone of salt is just a cone of salt.***

boliviaianmyeyes

Na szczescie poczulam na nowo ekscytacje na widok ‘Isla de los Pescados’**** – wyspy pokrytej wiekowymi kaktusami! Stad Salar naprawde przypomina morze, ktore przeciez kiedys tam bylo, tylko skad sie wziely te ogromne kaktusy?

Luckily, I felt a new excitement at the sight of  the ‘Isla de los Pescados’****- the island covered with ancient cacti! Hence Salar really looks like the sea, which surely was once there :) Just where are these giant cacti from?

_MG_3906

boliviaianmyeyes

boliviaianmyeyes

Godzinna przechadzka po tym przedziwnym miejscu przyniosła nie tylko niezwykle wrażenia estetyczne, ale również pozwoliła spalić kalorie zjedzonego wcześniej lunchu. Daje się tu we znaki wysokość powyżej 3653 metrów n.p.m., ale również słońce i zimny wiatr. Dobrze jest mieć pod ręka krem przeciwsłoneczny, bowiem na nic zdaje się tutaj sombrero. Za to ile radości ma człowiek wygłupiając się do zdjęć!

Hour-long stroll through this wonderful place has allowed not only for an aesthetic impressions, but also helped to burn calories from lunch. The altitude above 3653 meters above sea level with the sun and the cold wind was really annoying – it’s good to have a sun cream on hand, because sombrero doesn’t work here:) It’s amazing how much happiness brings posing to silly photos!

boliviainmyeyes

Przed dodarciem na miejsce spoczynku, zatrzymaliśmy się na Salar jeszcze raz, aby podziwiać zachód słońca. Niestety, nie mieliśmy dużo czasu (nasz hotel okazał się hen! daleko), niesamowite kolory nieba oglądaliśmy wiec zza szyb samochodu.

Before we reached the ​​resting place, we stayed at Salar to enjoy the sunset. Unfortunately, we did not have much time, so we watched amazing colors from behind car windows.

boliviaianmyeyes

Już po zmierzchu dotarliśmy do hotelu zbudowanego z bloków soli, który mimo iż całkiem ładny, okazał się bardzo zimny. Po kolacji w miłym gronie i ‘ciepłym’ prysznicu (10 bs.) udaliśmy się do naszych prywatnych (2-osobowych) pokoi z łazienką i otuleni w śpiwory, koce i niezwykłą cisze, zasnęliśmy na naszych solnych lóżkach.

We arrived at the salt hotel already after dusk. Shelter built from salt blocks, even though quite nice, turned out to be very cold. After dinner and a warm shower (10 bs.) we went to our private (two-bed) rooms with bathroom and wrapped in the sleeping bags, blankets and unusual silence, we fell to sleep on ours salty beds.

Informacje praktyczne/ Practical info:

* Bilet autobusowy kosztuje od 30 do 40 bs. w zależności od klasy autobusu. Autobusy odjeżdżają mniej więcej co godzinne, ale trzeba udać się na dworzec wcześniej by kupić bilety.

** Rozkład pociągów wraz z cennikiem można znaleźć na stronie –> klik. Bilety można zabukować albo na miejscu, albo poprzez biuro podroży (polecane). Pamiętaj, by nie zostawiać plecaka w wagonie bagażowym!

*** Aby zobaczyć Salar ‘pod woda’ najlepiej jest wybrać się do Uyuni w styczniu i lutym. Należy jednak spodziewać się utrudnień na dalszej trasie (choć i nam takież ssie przytrafiły z powodu śniegu…). Kierowca opowiedział nam również historie dwójki Francuzów, którzy zgubili się na Salarze wlanie w porze deszczowej, kiedy niebo zlewa sie z ziemia, a nocą powierzchnia Salaru wydaje się być czarna. Szczęśliwie, po 3 dni błąkania się po pustyni bez wody, zostali oni ‘odnalezieni’ przez jedna z wycieczek. Na Sala r de Uyuni naprawdę można się zatracić!

*** Tak naprawdę wylądowaliśmy na innej wyspie kaktusowej – Isla Incahuasi. Trzeba na niej uiścić opłatę za zwiedzanie i korzystanie z toalety w wysokości 30 bs. (dla krajowców 15bs.).

* Bus to Oruro costs about 30-40 bs, depending on its standard. Busses leave every hour or so but you need to get ticket early enough.

** Timetable and cost of train you can check here —> click. Tickets can be booked through the travel agencies. Remember – don’t leave your luggage in a luggage wagon!

*** To see Salar ‘under the water’ the best is to come to Uyuni in January/February. However, at that time, one need to expect some difficulties during the further trip (well, we also had some due to snow…). Our driver told us about 2 French tourists, who got lost on Salar during the rainy season, when sky merges with the land and at night salty desert is black! They were roaming for 3 days without the water, until one of the jeeps’ found them. A story to remember.

**** In reality we ended up on another cacti island – Isla Incahuasi. To enter the island and use a bathroom you need to pay 30 bs. entrance fee (15 bs. for nationals).

boliviainmyeyes

Vamos a viajar! *** Przygotowania do podróży

291617_10151087438217318_1475253496_o

Jutro wyruszamy, razem z koleżanką Ester, na koniec świata. W planach mamy zobaczenie nie tylko ‘największej solniczki świata’ – Salar de Uyuni, ale również surrealistyczne krajobrazy Potosi. Plany planami, a my i tak musimy iść na żywioł – kto by pomyślał, ze zorganizowanie wycieczki może być takie trudne, szczególnie będąc na miejscu!? Nie pomne ile nocy zarwałam przeszukując Internet w poszukiwaniu informacji o biurach podróży, od których wyboru uzależnione jest powodzenie wyprawy. Skontaktowałam się z wybranymi (dysponującymi stronami www) agencjami mailowo i albo zostałam bez odpowiedzi, albo odpowiedz nie była satysfakcjonująca, szczególnie z punktu widzenia mojego portfela:) Postanowiłyśmy wiec wybrać cos na miejscu. Może to być trudne, zważywszy, ze będziemy planowo w Uyuni o 2 nad ranem, a hostelu tez nie udało nam się zabukować. Ale za to czasu do 10.30, kiedy to podobno wszystkie wycieczki wyruszają w drogę, mamy sporo!

Jedyną rzeczą, którą udało nam się zorganizować, był zakup biletów na pociąg do Uyuni, chociaż i to łatwe z pozoru zadanie nie obyło się bez problemów.

W tej chwili zaś znajduje się pomiędzy młotem a kowadlem,czyli srednich rozmiarow plecakiem i sporą ilością rzeczy, które przydałoby się do niego spakować. Zadanie karkołomne szczególnie, iż jak widać na załączonym obrazku, najważniejsze w podroży sąELEGANCJA, KOMFORT i BEZPIECZENSTWO. Niestety, większość moich komfortowych ubrań do eleganckich się nie zalicza, a i z bezpieczeństwem nie ma nic wspólnego:)

Trzymajcie wiec proszę kciuki za naszą długo planowaną, a jednocześnie najbardziej zdezorganizowaną wyprawę!

***

Tomorrow I set off, together with a friend, to the end of the world. We are planning to see not only the ‘largest salt shaker in the world’ – Salar de Uyuni, but also surreal landscapes of Potosi. Plans like plans – never seem to work out so we have to go with the flow – who would have thought that to organize an excursions can be so difficult, especially being in the country of destination!? I don’t remember how many sleepless nights I spent searching the Internet for information about travel agencies, on which selection depends the success of the expedition. I contacted the selected agencies (those one with a web page) by e-mail and or I got no response, or the answer wasn’t satisfactorily – especially from the point of view of my pocket :) So we decided to choose something on the spot. This may be difficult as well,  given that we will be in Uyuni at 2 am, and we have no hostel booked too.  But we have a lot of time until 10.30 am, when supposedly all tours hit the road!

All we could do in advance was to reserve the train tickets, however even this simple task proved to be more complicated than we thought.

But now, I am caught ‘between the hammer and the anvil’ (or between a rock and a hard place;) – which is the medium-sized backpack and a generous amount of things I should pack for the trip. Really backbreaking task, especially considering that the most important in the trip (as you can see on the attached picture) are: ELEGANCE, COMFORT and SAFETY.

Unfortunately, most of my comfortable clothes aren’t very elegant, and they have nothing to do with safety either:)

So please, keep your fingers crossed for our well-planned, yet the most disorganized trip ever!