‘Lomas de Arena’ I *** Tajemnicze wydmy w boliwijskiej dżungli

Lomas de Arena to jedna z najbardziej niezwykłych atrakcji departamentu Santa Cruz. Dlaczego? Otóż, nieczęsto spotyka się piaszczyste wydmy pośród tropikalnego lasu! Mówi się, ze można się tam poczuć jak na morzem, tylko bez morza, odpoczywając nad błękitnymi lagunami po których w porze suchej czasem nie ma podobno śladu. Można tu zobaczyć kilka bardzo niezwykłych ptaków i zwierząt, w tym bociany, pancerniki, sowy i emu oraz wiele unikalnych gatunków roślin.

W 1991 roku, na obszarze ponad 13000 km 2 utworzono Park Regionalny, do którego dostęp jest jednak ograniczony. Nie, nie dlatego ze wstęp jest za drogi czy park jest za daleko – to zaledwie 12 km od centrum miasta w kierunku więzienia Palmasola, a wejściówka wynosi ok. 10 bs od osoby. Największą przeszkodą w dotarciu do wydm jest droga, a raczej jej brak:

boliviainmyeyes

Droga prowadzaca do ‘Lomas de Arena’

boliviainmyeyes

Igal sprawdzajacy glebokosc kaluzy

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Damy rade!

boliviainmyeyes

Skoro im sie udalo, to nam tez sie uda…

boliviainmyeyes

:)

Co prawda, udało nam się dojechać do bram parku, gdzie trzeba zaparkować samochód i przejść około 3 km, aby dostać się do wydm, ale kiedy tam dotarliśmy, niebo zasnuło się chmurami i zdecydowaliśmy, ze jeżeli zostaniemy tam na dłużej, to jest szansa, ze nie dalibyśmy rady wrócić do miasta, ufff! Zresztą, nasz samochód już raz zatrzymał się w jednej z dużych kałuż, odmawiając posłuszeństwa i napędzając nam strachu.

***

Lomas de Arena is one of most unusual attractions in Santa Cruz. Why? Well, it’s quite unusual to find sand dunes in the middle of the lush tropics! They say that it’s like being on the sea side, just without the sea! There are some natural lagoons, but they can disappear in the dry season completely. Apparently, you could also find here some very unusual birds and animals including storks, armadillos, owls and the occasional emu and numerous unique species of flora.

This jewel of nature, the area of more than 13000 km 2, today has been protected and the access to the Regional Park is rather limited. It’s not expensive to get there or neither too far – it’s only 12 km from the city centre by Palmasola Jail and the entrance fee is about 10 bs. per person. The biggest obstacle in getting to dunes is …. the road, or rather lack of it:

boliviainmyeyes boliviainmyeyes

Yeap, we did drive to the gates of the Park, where you have to park a car and walk about 3 km to get to the dunes, but it was getting cloudy and we decided that if it rains, we might not be able to get back to the city. On the way our car stalled once in one of the big puddles and we got fright:)

Babysitting Little Kenny *** Kenny sam w domu

Może pamiętacie moja notkę o zaginionym Chesterze? Cóż, mijają miesiące, a po jamniku naszej sąsiadki nie ma śladu… Nie zaprzestała ona jednak poszukiwań, co tydzień wydając 1000 bs. na ogłoszenia w lokalnej prasie i telewizji. Każdy, kto choć raz posiadał ‘najlepszego przyjaciela’ wie jaka pustka zostaje po jego stracie… Nasza sąsiadka przygarnęła wiec niedawno szczenię o imieniu Kenny, który jeszcze miesiąc temu był kuleczką mieszczącą się w dłoni, a dziś z ciekawością odkrywa świat:)

W zeszłym tygodniu usłyszeliśmy przeraźliwe piski dochodzące z mieszkania sąsiadki i kiedy wyszliśmy na klatkę okazało się, ze Kenny został sam w domu. Po raz pierwszy. Biedak piszczał, szczekał i płakał przez ponad 2 godziny bez ustanku. Zostawiliśmy wiec na drzwiach sąsiadki notkę, ze następnym razem, kiedy będzie musiała zostawić Kennego samego w domu, z radością go przygarniemy!

Nasza sąsiadka ucieszyła się z naszej oferty, i wczoraj późnym wieczorem przyniosła malucha, zawiniętego w ręcznik i sweter, do naszego mieszkania.

_MG_8363-2

Przez następne 2 godziny czułam się jak opiekunka do dziecka, próbując wynagrodzić Kennemu rozłąkę z ‘rodzicem’. Biedny szczeniak tym razem nie płakał, ale było mu bardzo smutno. Z tęsknoty za swoja Panią, niemal nie opuszczał swojego legowiska, gdzie szukał jej zapachu wywąchując się w jej sweter. Humor mu się poprawił, kiedy Freddy wrócił z pracy, i przez chwile razem turlali się po podłodze. Kiedy przyszła pora kolacji, daliśmy mu plasterek szynki na talerzyku i wodę w filiżance, ale nic nie zjadł… Dobrze mu się natomiast leżało na moich kolanach, oglądając szczekające psy na Youtube:) Później zaś, przydreptał za nami do sypialni gdzie zasnął koło lóżka.

_MG_8352-2 _MG_8383-2 _MG_8415-2 _MG_8439-2

Kenny bardzo się uradował, kiedy jego pani po niego wróciła, a ona sama szczęśliwa była, ze bobas nie płakał za nią tak, jak tydzień temu. Ja cieszyłam się natomiast, ze mogłam oddać komuś taka przysługę, jaka niegdyś wyświadczyła nam ciocia Stasia. Mieszkała ona w naszym domu przez  niemal tydzień, opiekując się Misią, kiedy rodzice wybrali się w odwiedziny do siostry! Nigdy nie zapomnę, jak mama wówczas narzekała, ze chce już wracać do domu, bo tam Misia pewnie za nimi tęskni. Tęskniła, a jakże – tak jak dzieci tęsknią za rodzicami. Mama zaś po powrocie oświadczyła, ze już nigdy nie opuści swojego psa na tak długo i jak na razie, skrupulatnie dotrzymuje swojej obietnicy:)

***

Maybe you remember my post about missing Chester, who got lost without a trace? Our neighbour however haven’t stopped searching for him, every week spending as much as 1000 bs. on notices in the local press and television. Anyone who once was lucky to have ‘best friend’ knows what emptiness brings its loss … And so, our neighbor recently took in a puppy named Kenny, who just a month ago could fit in a palm of my hand and today curiously runs around, discovering the world :)

Last week, we heard shrill screams coming from an apartment of our  neighbor and when we went out to check what is going on, it turned out that Kenny was alone in the home. For the first time in his life… So he squealed, barked and cried for over 2 hours straight. We decided to leave a note on the neighbor’s door saying, that the next time she needs to go out we would be happy to babysit him!

Our neighbor took our offer very happily and yesterday she brought to us Kenny, wrapped in a towel and her sweater.

_MG_8389-2

For the next two hours, I felt like a babysitter again, trying to compensate the absence of Kenny’s ‘parent’. Poor thing didn’t cry but was very sad. He was missing his master so much, that he almost haven’t left his bed, where he could snuggle in her sweater, sniffing her scent. His humour improved when Freddy came back from work, and for a moment they were both happily rolling on the floor. When dinner time came, we gave him a slice of ham on a plate and some water in a cup, but he didn’t touch anything … He enjoyed however lying on my laps, watching the barking dogs on Youtube. Later, he followed us to the bedroom and went to sleep beside our bed.

_MG_8400-2 _MG_8431-2

Kenny was very happy when his master came to collect him, and she was happy to hear that her baby didn’t cry this time. I was also pleased, because I could return a favor, that once our aunt Stasia gave to my family. She lived in our house for almost a week, taking care of Misia, when my parents went away to visit my sister! I’ll never forget how my mother complained back then that she wants to go home, because Misia is missing them. And she had – just as children yearn for their parents. I recall my mom saying, that she would never leave her dog for so long again. And she have kept her promise since:)

‘International Festival of American Renaissance and Baroque Music’ in Bolivia

Jezuickie misje Chiquitos w prowincji Santa Cruz (o których pisałam przy okazji wyprawy do San Xavier) i  Moxos w Beni są jednymi z głównych bogactw regionalnego i krajowego dziedzictwa kulturowego Boliwii. Podczas renowacji kościołów misyjnych, odnaleziono łącznie ponad 10.000 stronic z barokowa muzyka sakralna, napisana zarówno przez europejskich misjonarzy, jak również miejscowych artystów. Utwory skomponowane w XVII i XVIII wieku, niegdyś codziennie wykonywane przez lokalnych muzyków, dziś na nowo przezywają swój renesans.

Pierwszy Międzynarodowy Festiwal Amerykańskiej Muzyki Renesansu i Baroku został zorganizowany przez stowarzyszenie kulturalne APAC, z myślą o zachowaniu i upowszechnieniu tego wielkie dziedzictwa kulturowego, pokazaniu światu ‘innej twarzy Boliwii’ oraz promowaniu turyzmu we wschodniej części kraju.

Koncerty, które odbywają się co dwa lata na przełomie kwietnia i maja, w większości są nieodpłatne. Artyści, zarówno boliwijscy, jak i zagraniczni, odwiedzają ze swoim repertuarem wiele mniejszych miejscowości w prowincji Santa Cruz i Beni, koncertując także w samej Santa Cruz de la Sierra. W tym samym czasie co festiwal, odbywa się również Międzynarodowe Sympozjum Muzykologiczne, wystawy sztuki ludowej i inne imprezy towarzyszące.

Dyrektorem artystycznym festiwalu, co trzeba podkreślić, jest polski duchowny – Piotr Nawrot, który wykonał iście syzyfowa prace, zbierając, katalogując i promując muzyczny dorobek jezuitów, za co został odznaczony w 2004 roku Nagroda Hansa Rotha, jednego z patronów festiwalu.

W tym roku jednym w zagranicznych gości jest Poznański Chór Chłopięcy, którego jeden z występów odbędzie się 27 kwietnia w kościele San Roque w Santa Cruz. Kościół ten znajduje się 10 minut od naszego mieszkania, wiec nie ma bata – na pewno nas tam nie zabraknie!

DSCN1407-2

Cały program festiwalu znajdziecie na stronie APAC—> klik, a ja już się nie mogę doczekać, aby zdać Wam relacje z tego jakże ważnego wydarzenia!

***

The ancient Jesuit mission of Chiquitos in the province of Santa Cruz (that I wrote about on the occasion of the trip to San Xavier) and those of Moxos in Beni are one of the principal riches of Bolivia’s regional and national cultural heritage. While the churches in these towns were being restored, a trove of sacred music was found—almost 10.00 pages written as much by the European missionaries as by the people native to the region. Composed in the seventeenth and eighteenth centuries, local musicians interpreted this music daily until the middle of the nineteenth century and today it again has its renaissance.

APAC, the cultural association, established the International Festival of American Renaissance and Baroque Music in 1996 to preserve and diffuse this cultural heritage, but also to show the world the ‘other face of Bolivia’ and promote tourism of the eastern part of the country.

The festival is unique because it celebrates a vibrant and dynamic cultural heritage in the towns where it originated and is still maintained. Concerts, which are held every two years in April and May, are often free of charge. Artists, both Bolivian and foreign, perform their repertoire in many small villages in the province of Santa Cruz and Beni, also in the city of Santa Cruz de la Sierra. Each festival is accompanied by a scientific conference, the International Symposium of Musicology (ECSIM), as well as folk art exhibitions and other cultural events.

The artistic director of the festival is a Polish priest – Piotr Nawrot, who done the truly Sisyphean work by collecting, cataloging and promoting the musical collection of Jesuits, for which he was awarded in 2004 with Hans Roth Award.

This year, one of the foreign guests is Polish Poznan Boys’ Choir, whose one of the first shows will take place on April 25th in the church of San Roque in Santa Cruz de la Sierra. The church is located 10 minutes from our apartment, so we certainly can’t miss it!

The entire festival’s program can be found on the APAC website — > click and I can not wait to give you an account of this great event!

Fotografia Boliviana: Photographic Museum of Humanity 2014

Ostatnio natknelam sie na galerie boliwijsich fotografow ubiegajacych sie o grant w konkurse Photographic Museum of Humanity‘ – pierwszego muzeum online stworzonego przez najlepsze zdjecia fotografow z calego swiata. Doprawdy, niezwykla to mieszanka!

Kazdy z fotografow zaprezentowal krotki fotoreportaz, ktorego glownym bohaterem jest czlowiek. Dwukrotnie sportretowano temat Tinku – starozytnego obrzedu obchodzonego na czesc Pachamamy (Matki Ziemi) przez mieszkancow rejonu Potosi, w ktorym dwoch czlonkow roznych spolecznosci Indian Quechua staje do walki na piesci. Wojownicy, z ktorych niektorzy wykrwawiaja sie na smierc, z checia ofiaruja swa krew Pachamamie, przy okazji okazujac swa meskosc i odwage. Bija sie rowniez kobiety oraz dzieci.

Carlos Sanchez odwiedzil miejscowosc Macha, gdzie w pierwszych dniach maja odbywa sie Swieto Krzyza – jeden z najbardziej niezwyklych festiwali w Boliwii, podczas ktorego katolicki obrzed laczy sie z poganskim rytem Tinku. W swoim foto-eseju zatytuowanym Tinku: Blood Warrior‘ (wojownik krwi),  Sanchez ukazuje dynamizm i koloryt lokalnej tradycji, nie stroniac od drastycznych scen. Zdjecia zachwycaja rowniez dobrze przemyslana kompozycja i swiatlem.

Foto: Carlos Sanchez

Te sama historie opowiedzial inny fotograf, Jorge Bernal Campuzano, ktory skupil swoja uwage nie tyle na akcji ile na uczestnikach celebracji – dziarskich wojownikach Tinku, spokojnych czcicieli krzyza i opijajacych sie chicha obserwatorow, w ‘Thinku – The Last Warriors‘ (ostatni wojownicy).

Fot. Jorge Bernal Campuzano

Kolejny fotograf, Fernando Miranda, zaprezentowal inny obrzed z czasow pre-kolumbijskich, ‘Las Natitas’, czyli swieto czaszek, o ktorym pisalam z okazji boliwijskich Zaduszek. Sportretowal on czarno na bialym mieszkancow La Paz z czaszkami ich bliskich – czasem umieszczonych w zwyklym pudelku po butach, innym razem w bogato zdobionej urnie.

Foto: Fernando Miranda

Ten sam motyw zaprezentowala Natalie Fernandez w cyklu ‘Devocion a las Ñatitas’,  pokazujac w swoim reportazu bardziej dynamiczny charakter obchodow tego niezwyklego swieta odbywajacego sie na ulicach najwyzszej stolicy swiata.

Fot: Nataie Fernandez

Z kolei, Patricio Crooker w ‘Requiem to the Republic’, prezentuje codzienny obraz Boliwii i jej mieszkancow, poszukujacych swej narodowej tozsamosci. Nowe czasy, nowa wladza, nowe symbole mieszaja sie bowiem ze starymi tradycjami, co najlepiej widoczne jest podczas ulicznych parad i festiwali, uniemozliwiajac jednoznaczne zdefiniowanie pojecia ‘nowego Boliwijczyka’.

Fot: Patricio Crooker

W zgloszeniach konkursowych nie moglo oczywiscie zabraknac ‘miedzynarodowych symboli Boliwii’, jakimi sa koka oraz najwieksza pustynia solna swiata.

Dany Krom przedstawil mniej znane oblicze Salar de Uyuni – ludzi pracujacych przy wydobyciu soli, litium i boraksu, czyli tytulowych ‘Salt Made Men‘ (ludzi z soli), wykonujacych ciezka prace w jakze pieknych okolicznosciach przyrody!

Fot: Dany Krom

Temat koki podjal natomiast Marcelo Perez del Carpio w cyklu ‘Beyond the Coca Leaf’, pokazujac codzienne zycie ‘cocaleros’ – producentow lisci koki i wplyw uprawy tej tradycyjnie swietej rosliny na tropikalny region Los Yungas, tj. wylesienie, erozja gleby i zanieczyszczenie srodowiska. Piekne, czesto intymne czarno-biale portrety ludzi, ich otoczenia i wspolistnienia z natura.

Fot. Marcelo Perez del Carpio

Najbardziej jednak odkrywcza jest, wedlug mnie, historia Manuela Seoane o krolu niewolnikow (The King of Slaves), ktora pozwolilam sobie przytoczyc w calosci:

Mowi się, ze w XVI wieku, Bonifaz, ksiaze z plemienia Konga, wpadł w rece handlarzy ludzmi, ktorzy sprzedali go jako niewolnika w Ameryce Południowej. Afrykanski arystokrata trafil na farme Mururata, w malym miasteczku w Los Yungas, gdzie zostal rozpoznany przez swoich ziomkow i uznany za ich krola, ukrywajac jednak swoje pochodzenie przed wlascicielami gospodarstwa. 500 lat pozniej, Julio Bonifacio Pinedo – rolnik, producent  liści koki i skromna glowa rodziny, zostal kolejnym nastepca Bonifrazego. Chociaz niewolnictwo juz nie istnieje, starodawni wlasciciele miasta nadal sa w posiadaniu nie tylko rancza, ale takze korony, peleryny i berla Afro – boliwijskiego krola, ktore sa mu wypozyczane tylko na czas uroczystosci.

Fot: Manuel Seoane

Ta niesamowita historia, zobrazowana wymownymi zdjeciami, zaintrygowala mnie na tyle, ze sama mam ochote wybrac sie do amazonskiej puszczy w poszukiwaniu potomka krola Bonifraza.

A Tobie, ktory fotoreportaz spodobal sie najbardziej?

***

Recently I came across works of Bolivian photographers applying for a grant of ‘Photographic Museum of Humanity‘ – the first online museum made with the best photos sent by photographers from all over the world. An amazing ‘place’ to visit!

Each of the photographers presented the brief photo essay, whose main subject is a ‘man’. The most popular theme among Bolivian photographers was ‘Tinku – an ancient rite celebrated in honor of Pachamama (Mother Earth) by the inhabitants of the region of Potosi, in which two members of different Quechua communities take part in a boxing fight. Warriors happily offer their blood to Pachamama, while showing their masculinity and courage, however also women and children fight, mostly the same reasons. Some of them bleed to death.

Carlos Sanchez visited the pueblo of Macha, where during the first days of May the Feast of the Cross is celebrated  – one of the most unique festivals in Bolivia, during which the Catholic rite mix with pagan ritual of Tinku. In his photo essay ‘Tinku : Warrior Blood’, Sanchez shows dynamism and color of both celebrations, not shunning of drastic scenes. His pictures impressed me also with great composition and dramatic lighting.

The same story was told by another photographer, Jorge Bernal Campuzano, who focused his attention on different participants of celebration – perky warriors, peaceful worshipers of the cross and observers drinking chicha  in ‘Thinku – The Last Warriors’.

Another photographer, Fernando Miranda, presented the different rite from the pre-Columbian times – ‘Las Natitas‘, the feast of skulls, about which I wrote on the occasion of the ‘Dia de los muertos‘. Miranda portrayed the residents of La Paz with the skulls of their dead relatives – sometimes kept in plain shoe box, sometimes in richly decorated urn.

The same theme studied Natalie Fernandez in the black& white cycle ‘Devocion a las Ñatitas‘, showing in her reportage more dynamic nature of the commemoration, strolling the streets of Bolivian capital.

On the other hand, Patricio Crooker in ‘Requiem to the Republic, presents a daily picture of Bolivia and its inhabitants seeking their national identity. New times, new government, new national symbols mingle with old traditions, as best seen during street parades and festivals, making it impossible to clearly define the idea of the ‘new Bolivian’.

Among the competition entries there are of course the well known ‘international symbols of Bolivia’, which are coca leafs and the largest salt desert in the world.

Dany Krom presented the less known face of Salar de Uyuni –  people mining salt, lithium and borax – ‘Salt Made Men‘, working hard in the beautiful natural circumstances…

While, the subject of coca appeared in  Marcelo Perez del Carpio’s photo essay –  ‘Beyond the Coca Leaf’, showing daily life of ‘cocaleros‘, the producers of coca leaves and environmental influence of growing the traditional sacred plant in the tropical region of Los Yungas, ie. deforestation, soil erosion and pollution. Really beautiful, intimate black-and-white portraits of people, their environment, and their coexistence with nature.

But the most explorative and interesting was, in my opinion, the story of ‘The King of Slaves’ portrayed by Manuel Seoane, which I decided to quote:

It is said that during the hardest stage of slavery in Africa, Bonifaz, the prince of a tribe of Congo, fell into the hands of human dealers and was sold as a slave in South America during the sixteenth century. This character of the black aristocracy ended up working as pawn on the farm of Mururata, a small town in the Yungas of Bolivia. There, Bonifaz was recognized by the other African slaves as their king, who managed to hide his identity and its lineage. Today, abolished all slavery and nearly 500 years later, Julio Bonifacio Pinedo, farmer, producer of coca leaf and humble family man like any other, is the current Afro-Bolivian King. Although servility does no longer exists, the ancient owners of the town still possess not only the ranch, but also the crown, the cape and the scepter that identifies the king, which are borrowed to him only for the festivities. This is the royal family of Bonifaz, king of the slaves.

This incredible story, illustrated by meaningful photographs, intrigued me so much, that I want to go myself to the Amazon forest in search of the king’s heir.

And you, which photostory did  you like the most?

Paurito & Mennonite Colony of Santa Rita *** W gościach u boliwijskich mennonitów

W ostatnią sobotę wybraliśmy się do Paurito w poszukiwaniu mennonitów. Jak pamiętacie, już raz próbowaliśmy, ale nasza misja zakończyła się —> ‘wycieczką donikąd‘. Tym razem Freddy dowiedział się o istnieniu innej trasy, wiodącej przez jedna z najbiedniejszych dzielnic Santa Cruz Plan Tresmil, której droga wyglądała jak odcinek specjalny rajdu Dakar:) Za miejskim wysypiskiem śmieci było już z górki i kolejnych 25 kilometrów przejechaliśmy asfaltówką.

Last Saturday we went to Paurito, in search of Mennonites. As you remember, we have tried once already, but our mission ended up as —> ‘trip to nowhere’. This time however, Freddy found out about different route, leading through one of the poorest districts of Santa Cruz Plan Tresmil, where the road looked like a special stage of the Dakar Rally. After the city’s dump however, another 25 kilometers of the road were asphalted.

DSCN1854

Do Paurito przyjechaliśmy na zakupy, bo wyczytałam kiedyś w Internecie, ze znajduje się tam sklep z wyrobami mennonitów, tj. sery, które przecież są specjalnością Holendrów! Marzyła mi się  taka gouda czy edamel, które trudno dostać w sklepie. Koniec końców, serów nie kupiliśmy, bo okazało się ze boliwijscy mennonici produkują tylko miejscowy ‘quesillo‘ i ‘muzarela’. Przeżyliśmy za to ciekawa przygodę!

We came to Paurito to buy cheese in the Mennonite shop I read about it in the internet. I dreamed about the gouda or edam, which is difficult to get in the regular store. In the end, we didn’t find it, because it turned out that Bolivian Mennonites produce only local ‘quesillo‘ and ‘muzarela’, but what an interesting adventure we had!

*

Paurito to małe miasteczko, w typie misji jezuickich, z kościołem i domami wokół kwadratowego parku. Kiedy poszukiwania sklepu z serami  spaliły na panewce, spotkaliśmy miłego mennonitę o imieniu Heinrich, który narysował nam mapę prowadzącą do pobliskiej Kolonii Santa Rita, gdzie miały się znajdować sklepy  oraz … zaprosił nas do swojego domu! Tego się nie spodziewaliśmy, ale zaproszenie przyjęliśmy z radością.

Paurito is a small town in the type of Jesuit missions, with the church and the houses around a square park. When searching for cheese shop, we met very friendly Mennonite named Heinrich who drew us a map leading to a nearby Colony  of Santa Rita, where we could find some shops and … he invited us to his home! This was unexpected but we accepted the invitation with joy.

boliviainmyeyes

DSCN1857

Ręcznie sporządzona mapa okazała się niezastąpiona, bowiem błotna droga co rusz ulegała rozwidleniom. Wiedzieliśmy jednak, ze jedziemy w dobrym kierunku kiedy zaczęły nas mijać czarne dorożki zaprzężone w konie, wiozące  uśmiechniętych jasnowłosych i niebieskookich pasażerów. Mijaliśmy również jeepy Boliwijczyków, którzy zapewne jechali do kolonii z tych samych powodów co my. Po przebrnięciu rzeczki i kilku jeziorek (ostatnio trochę padało), naszym oczom ukazał się znajomy krajobraz z polami, łaciatymi Mućkami i domami z czerwonej cegły, kontrastującej z białymi okiennicami. Każdy ogrodzony, starannie oporządzony, z wielkim zbiornikiem na wodę, wiatrakiem i wychodkiem. I aní jednej linii elektrycznej na horyzoncie!

Handwritten map turned out to be irreplaceable, because the mud road was splitting all the time. We knew however, that we’re going in the right direction when the black horse-drawn carriages carrying fair-haired and blue-eyed passengers, were starting passing us by. We met also jeeps with Bolivians who probably were going to the colony for the same reasons as we were. After crossing some rivers and several lakes (last days were a bit rainy), I saw the familiar landscape with fields, black&white cows and houses of red brick, contrasting with white window frames. Each house was fenced, well maintained, with a big water tank, windmill and outside toilet. And not a single electric line on the horizon!

Odwiedziliśmy po drodze trzy sklepy – schludne z zewnątrz i bardzo ciemne w środku. Tak ciemne, ze młody sprzedawca musiał użyć zapalniczki, aby pokazać nam zdjęcie w mennonickiej gazecie, którego historia bardzo go zaciekawiła. Na zdjęciu był ogromny głaz, który właśnie przeturlał się obok budynku. Niebieskooki mennonita zapytał, czy wiemy skąd wziął się ten głaz: z nieba? Był trochę zawiedziony, kiedy powiedziałam, ze głaz oderwał się od skały na wzgórzu, niewidocznym na zdjęciu (niestety nie znam niemieckiego, wiec nie potrafię stwierdzić, co faktycznie było napisane w tej lokalnej gazecie:). W sklepie tym nie znaleźliśmy holenderskich serów, ale kupiliśmy meksykańskie nachos (czy ‘natchos’ po mennonicku), jak się później okazało najlepsze w Boliwii, ziarna słonecznika w łupinach i słodycze z dmuchanego ryżu. W innym sklepie nasz znajomy Igal zakupił cztery figurki ręcznie robionych kurczaków (dla mamy), a ja próbowałam pokonwersować z młodymi menonitkami, które na moje pytanie czy wszystkie trzy są siostrami, grzecznie pokiwały głowami na tak.

We visited three shops on the way – neat from the outside and very dark inside. So dark, that a young shopkeeper had to use the cigarette lighter to show us a picture in the newspaper, which story really intrigued him. There was a huge rock on the photo which just rolled over next to the building. Blue – eyed Mennonite asked if we knew where did this rock came from : from the sky? He was a little disappointed when I said that the rock broke away from the side of the hill, which wasn’t visible in the picture (unfortunately I don’t speak German, so I can not tell what actually was written in this Mennonite newspaper :). In the shop we found no Dutch cheeses, but we bought some Mexican ‘nachos’ (or ‘natchos’ in Mennonite;), as it later turned out the best in Bolivia, sunflower seeds in shells and some rice sweets. In another shop our friend Igal bought four  hand – made chicken figurines (for his mom) when I was trying to talk with young Mennonite girls, who to my question whether all three were sisters, politely nodded for yes.

DSCN1868

Gdy opuszczaliśmy sklep zaczęło padać, nie byliśmy wiec pewni, czy uda nam się odwiedzić Heinricha. Okazało się jednak, iż jego dom znajduje się tuz za jeziorami i rzeka, wiec postanowiliśmy zboczyć trochę z trasy. Jego mapa okazała się bezbłędna i po chwili byliśmy witani przez uśmiechniętego gospodarza na jego skromnej acz uroczej posesji.

When we left the shop it started to rain, so we were not sure if we manage to visit Heinrich. It turned out that his home is located just behind the lakes and the river, so we decided to give it a try. His map was perfect and after a short time we were greeted by a smiling host at his modest yet charming property.

boliviainmyeyes

Heinrich opowiedział nam, ze jego przodkowie pochodzili z Holandii, skąd uciekli przed prześladowaniami do Rosji, a później przez Kanadę do Meksyku, gdzie się urodził i wychował. Do Boliwii  przybył w 1983 roku, kiedy meksykańscy bossowie zaczęli ‘przekonywać’ mennonitów do włączenia się w narkotykowy biznes. W tym czasie rząd Boliwii zagwarantował menonitom wolność religii, prawo do prywatnego szkolnictwa i zwolnienie ze służby wojskowej.

Pierwsi mennonici, przybyli do Boliwii z Paragwaju, gdzie zaczęli zasiedlać tropikalne rejony Santa Cruz, tworząc nowe kolonie, już w latach 50-tych. Dziś w Boliwii żyje około 60 tysięcy mennonitów w 57 koloniach. My trafiliśmy do Santa Rita, liczącej ponad 1.500 mieszkańców rozproszonych po ogromnym terenie.

Heinrich oprowadził nas po swoim gospodarstwie liczącym kilkadziesiąt krów mlecznych, kilka koni, świnie, kury, 2 psy i kota. Wszystkie zwierzęta zdrowo utuczone i czyste, w odróżnieniu od tych, które widzieliśmy w boliwijskich zagrodach. Przedstawił nas również swoim dwom synom oraz ‘pokazał’ nam zonę i córkę.

Heinrich told us that his ancestors came from the Netherlands, from where they fled the persecution to Russia, and later to Canada and Mexico, where he was born and raised. To Bolivia he arrived in 1983, when the Mexican mafia began to ‘convince’ the Mennonites to join the drug business. During this time, the government of Bolivia has guaranteed them freedom of religion, the right to private education and exemption from military service.

The first Mennonites in Bolivia migrated from Paraguay and began to inhabit the tropical regions of Santa Cruz in the late 50’s. Today there are about 60 thousand Mennonites in 57 colonies in Bolivia. We came to Santa Rita, that has more than 1,500 inhabitants scattered over a vast area.

Heinrich showed us around his farm with several dozen of dairy cows, few horses, pigs, chickens, two dogs and a cat. All animals healthy fatten and clean, unlike the ones which we saw in the local farms. He introduced us also to his two sons and ‘showed’ us his wife and daughter.

Kobiety w koloniach mennonickich traktowane są z respektem, ale nie biorą one czynnego udziału w życiu towarzyskim. Jedna z przyczyn jest fakt, iż nie mówią one w miejscowym języku, bowiem ich miejsce jest w domu i zagrodzie, a biznesem zajmują się tylko mężczyźni. Wyjątkiem były dziewczyny prowadzące jeden ze sklepów, choć jak już wspomniałam, nie zamieniły one z nami ani jednego słowa, poza podaniem cen. Bardzo często widuje jednak cale rodziny mennonickie w mieście, podczas zakupów, w restauracji czy nawet banku i szpitalu. Kobiety z kolonii nie są więc zupełnie izolowane od świata.

Heinrich powiedział, że cieszy się z naszej wizyty. Sam nie ma wielu okazji do podróżowania i lubi poznawać nowych ludzi, i ich ciekawe historie. Tym razem trafiła się mu mieszanka wybuchowa: Polka, Izraelczyk i boliwijski Irlandczyk:)

Women in the Mennonite colonies are treated with respect, but they do not take an active part in social life. They don’t speak local language, because their place is at home while business concerns only men. The exceptions were the girls, running one of the stores, though as I mentioned already, they didn’t speak to us a single word, except the price tag. However, Mennonite women aren’t kept away from the otter world and I usually see whole families of Mennonites in the city, doing their shopping, eating in local restaurants or even in bank and hospital.

Heinrich said that he was very pleased with our visit. He doesn’t have many opportunities to travel and enjoys meeting new people and listen to their interesting stories. This time he hosted quite a rare mixture of Polish, Israeli and Bolivian Irishman :)

Gospodarz pokazał nam swój dom także od środka, oprowadzając po skromnych i ciemnych, ale niezwykle czystych i wygodnych sypialniach oraz przestrzennej kuchni, z dużym drewnianym stołem i ręcznie szytymi, i haftowanymi firankami w każdym oknie. Za kuchnia znajdowała się łazienka z prysznicem (takim, do którego trzeba samemu przynosić wodę) oraz mała izdebka, w której jego córka wypiekała bulki na sprzedaż. Kiedy zapytaliśmy, czy moglibyśmy kupić kilka, dal nam cały worek pachnącego pieczywa, nawet nie chcąc słyszeć o zapłacie.

The host gave us a tour of his house also from the inside, showing the humble and dark, but extremely clean and comfortable bedrooms, a spacious kitchen with a large wooden table in the center and cute embroidered curtains in every window. Behind the kitchen there was small bathroom with a shower (the one that you need to fill up yourself before using it) and a small little room, where his daughter was baking bread rolls for sale. When we asked if we could buy a few, Heinrich gave us a whole bag of fresh bread, not even wanting to hear about the money.

Chciał nas również poczęstować Coca-Cola, ale niestety, dzień zbliżał się ku końcowi i powoli musieliśmy zbierać się do domu. Za okazana nam gościnność podarowaliśmy Heinrichowi kilka słodkich produktów, które wcześniej zakupiliśmy w almacenie i musieliśmy obiecać, ze niedługo powrócimy z dłuższa wizyta. Najlepiej w sobotę lub niedziele po południu, bo rankiem gospodarze wybierają się do kościoła.

He also offered us some Coca -Cola, but unfortunately the day was coming to an end and we had to head back to the city. To show gratitude for Heinrich’s hospitality, we gave him some sweets, which we bought earlier at Mennonite almacen and promised to come back soon with a longer visit. The best would be on Saturday and Sunday afternoon, as in the morning our hosts go to church.

*

Zycie w kolonii mennonickiej wydaje się być proste i spokojne, dalekie jest jednak od ideału. Mennonici nie są dziś ofiarami prześladowań religijnych, ale niestety ich domostwa padają łupem bandytów i złodziei.  Heinrich opowiedział nam, ze kilka razy próbowano go okraść, wyprowadzając pod osłoną nocy jego zwierzęta i wynosząc inne owoce jego ciężkiej pracy. Na szczęście, zaalarmowany hałasem, pobiegł za złodziejami, którzy nie zdążyli załadować łupu do odleglej ciężarówki, pozostawiając go na drodze. Kim byli złodzieje? Według Heinricha byli to ludzie z okolicznych wiosek, którzy dobrze wiedzieli gdzie i co rabować. Ale nie ma na to dowodów. Gospodarz pokazał nam dubeltówkę, która zakupił dla obrony, ale jak mówił nie po to by zabić, ale raczej odstraszyć, strzelając w nogę.

Life in the Mennonite colony seems to be simple and quiet, however it’s far from the ideal. These godly anabaptists today may not be victims of religious persecution, but unfortunately their houses and few possessions are subject to robbery. Heinrich told us that recently they tried stealing his animals. Fortunately, alarmed by the noise, he ran out scaring the bandits who didn’t manage to load the prey in the track, leaving it on the road. Who were the thieves? According to Heinrich they were people from the surrounding villages, who knew exactly where and what to rob. But they left no evidence, so he can’t prove anything. The host showed us his shotgun hanging on the porch, which he had purchased after incident, but as he emphasized, not in order to kill  but rather to scare intruders away, shooting in the leg.

Mennoniccy anabaptyści są pacyfistami i ludźmi wielkiej wiary, ale zrobią wiele, by bronić swojej ziemi. Kilka lat temu kilkudziesięciu Indian guarani wkroczyło na teren Kolonii Santa Rita, z zamiarem zawłaszczenia ziemi. W Boliwii istnieje dziwaczne prawo, ze każdy kto zbuduje dom na kawałku niezagospodarowanej ziemi, staje się automatycznie właścicielem działki. Nie ważne, czy grunt miał wcześniej prawomocnego właściciela. Mennonici z pomocą boliwijskich mieszkańców Paurito wspólnie przegonili intruzów, za co zostali zaskarżeni w liście przedstawiciela Indian do prezydenta Evo Moralesa, o czym dowiedziałam się później z Internetu. Samą historie opowiedział nam zaś Boliwijczyk, którego spotkaliśmy po drodze, zaznaczając, iż mieszkańcy Paurito żyją w bardzo dobrych stosunkach z mennonitami, zawsze  wspierając się w potrzebie.

Mennonites are pacifists and people of big faith, but they would sacrifice a lot to defend their land. A few years ago, dozens of Indian Guarani entered the area of ​ Santa Rita Colony with the intention to take over the land. In Bolivia, there is a bizarre law saying that anyone who builds a house on some uninhabited land, automatically becomes the owner of the plot. It doesn’t matter if the land had previously lawful owner. Bolivian Mennonites with the help of Paurito residents chased intruders away, for what they were accused by the Indian lawyer in a letter to President Evo Morales, as I found out later from the internet. This story was told by Bolivian man, whom we met on the way back to Santa Cruz, who said that people of Paurito live in a very good relationship with the Mennonites and will always support them in need.

Mennonici z Kolonii Santa Rita, zwanej również Kolonia Paurito, żyją bardzo tradycyjnie, ale nie obce są im nowinki techniczne. Nasz nowy znajomy Heinrich z zainteresowaniem studiował nasz samochód, stwierdzając, ze bardzo mu się podoba. Wspomniał również, ze do Cochabamby podróżował ostatnio samolotem, a do Santa Cruz zawsze wybiera się miejscowym autobusem, najpierw dojeżdżając do Paurito swoja dorożką zaprzężoną w dwa konie.

People of Colony of Santa Rita, also called Colony Paurito, lead very traditional lifestyle, but are not alien to technical innovations. Our new friend Heinrich studied our car with a big interest, stating that he really liked it. he also mentioned that recently he traveled to Cochabamba by plane, and he always goes to Santa Cruz by local bus (parking his horse-drawn carriage in Paurito).

W rejonie Santa Cruz istnieją jednak bardziej restrykcyjne kolonie, które skutecznie bronią się przed wpływem świata zewnętrznego, tj.: La Estrella and Manitoba. Ta ostatnia kolonia stała się znana z wielkiego skandalu, który wybuchł w 2011 roku, kiedy siedmiu mennonitów zostało skazanych za serie ataków na tle seksualnym. Ich ofiary, które miały od 3 do 65 lat, przestępcy usypiali gazem stosowanym przez weterynarzy do usypiania zwierząt. Przed nagłośnieniem całej sprawy przez media, gwałty były przypisywane duchowi lub demonowi i trzymane w tajemnicy przed światem zewnętrznym. Pomimo długich kar pozbawienia wolności dla skazanych mężczyzn, w 2013 r. odnotowano kolejne przypadki podobnych napadów…

In the region of Santa Cruz there are, however, more restrict colonies, which effectively defend themselves against the influence of the outside world: La Estrella and Manitoba. The latter settlement became known for the scandal, which erupted in 2011, when seven Mennonites has been convicted of a series of sexual attacks. Their victims were from 3 to 65 years old. Criminals were using veterinary gas normally used to tranquilize animals. Before the case being exposed by media, the rapes were attributed to the ghost or demon and kept secret from the outside world. Despite the long imprisonment for convicted men, in 2013 similar cases were reported…

Zwykły człowiek nie ma wstępu do najbardziej konserwatywnych kolonii. W tych bardziej postępowych jak Santa Rita jest jednak witany z uśmiechem na twarzy, choć cały czas czujnie obserwowany. Dlatego tez wybierając się odwiedziny do mennonitów należy przestrzegać prostej zasady: nie ubierać i nie zachowywać się prowokująco, szanując tradycje i przekonania gospodarzy.

Ordinary people don’t have admission to the most conservative colonies. In these more progressive as Santa Rita, everybody is greeted with a smile on the face, although at all times vigilantly watched. Therefore, people who visit the Mennonites must abide one simple rule : not to dress and behave provocatively, respecting hosts’ traditions and beliefs.

*

Dla mnie wycieczka do Santa Rita miała wymiar sentymentalny, bowiem urodziłam i wychowałam się na terenach, gdzie wieki temu mieszkali mennonici. Przybywali oni do Polski juz w XVI  wieku, zasiedlając tereny Żuław, Kujaw, Wielkopolski i Mazowsza, wszędzie zagospodarowując dotychczasowe nieużytki, tereny bagienne, podmokle, wymagające znajomości technik melioracyjnych. Specjalnie dla ‘Olendrów’, jak ich nazywano, stworzono specjalne prawo osadnicze. Wioski zakładane przez mennonitów w Polsce wyróżniały się specyficznym rozproszonym kształtem, tak jak kolonie w Boliwii.

„Złote czasy” dla polskich mennonitów skończyły się jednak wraz z rozbiorami Polski, ponieważ na terenie państwa pruskiego nie respektowano ich prawa do odmowy służby wojskowej, co z kolei wykorzystała caryca Katarzyna II, ściągając ich do Rosji. Ostatni Olendrzy zostali wysiedleni po drugiej wojnie światowej, niesłusznie będąc uznanymi za Niemców, zostawiając po sobie zadbane domostwa i piękne cmentarze. Ciekawostka jest jednak to, że dziś niektórzy wracają do kraju nad Wisłą, prowadzić spokojnie acz bardziej postępowe życie. Trudno bowiem całkowicie odseparować się od świata w środku Europy, z czym nie ma jednak  większego problemu w boliwijskich tropikach.

For me, this trip had sentimental dimension, as I was born and raised in the area where Mennonites lived centuries ago. They came to Poland as early as the sixteenth century, colonizing Northern Zulawy but also Kujawy, Wielkopolska and Mazowsze, mainly wastelands and swamps, demanding extended knowledge of drainage techniques in order to cultivate. A special law of settlement was created for them and villages founded by Mennonites were characterized by vast settlement, just as the villages in Bolivia.

Unfortunately, the golden times for the Polish Mennonites ended with the partition of Poland in XVIII century, as the state of Prussia has not respected their right to refuse military service, which cleverly was used the Empress Catherine II who invited Mennonites to Russia. The last Mennonites were displaced after World War II wrongly being recognized for the Germans, leaving behind neat houses and beautiful cemeteries. Interestingly, today some Mennonites are returning to the country upon Vistula, leading calmly yet more progressive life. It is, after all, difficult to separate themselves from the world in the middle of Europe, which isn’t much of an issue in the Bolivian tropics.

Sources: szlaqmennonitow.pl, dailymail.co.uk, kampinoska.waw.pl.