The Best Karaoke Bar in the World *** ‘Las Americas’ w krzywym zwierciadle

Szanowny właścicielu kawiarni /baru karaoke “Las Americas”,

Musi byc Pan być bardzo z siebie zadowolony, zarządzajac bez watpienia “najlepszym barem karaoke na świecie”. Jakis czas temu mielismy wielka ucieche, sluchajac wesolych staruszkow śpiewajacych przeboje “Musica Latina” (Mark Anthony byłby z nich dumny), do 6 nad ranem. Wow, muszę przyznac, że dawno nie mialam tyle ubawu – ostatnio tak sie wybawilam bedac studentka na Erazmusie.

Dziękujemy za powtorke tego niesamowitego doswiadczenia, kilka miesiecy temu, chyba w czwartek – zasmucilo mnie jedynie to, że impreza zakończyła sie zbyt wcześnie, bo o 2 w nocy, kiedy dopiero sie rozkrecalismy! Na cale szczescie zdazylam nagrac pare kawalkow i kiedy tylko je odnajde, nie omieszkam umiescic ich na Youtubie, dla potomnosci!

Musial Pan jednak czytac w naszych myslach, bowiem dal nam Pan jeszcze jedną szansę na obcowanie z kadydatami do ‘Boliwijskiego Idola’ wczorajszej nocy! Wow! To było naprawdę coś. I nawet udało się Panu przeniesc impreze na ulice Santa Cruz – zastanawiam się, jak duzo wzieli od Pana ci piekni i mlodzi ludzie, za stanie na środku drogi i spiewanie ‘Top 10 Musica Latina’ w poznych godzinach nocnych! Sama spiewałam kiedys w chórze i wiem, jak trudno jest utrzymać się na szczycie swoich wokalnych możliwości przez 2 godzin z rzedu (z krotka przerwa po rozladowaniu akumulatora ich dyskoteki na kolkach)! Nic wiec dziwnego, że o 3 nad ranem dopadlo ich zmeczenie i pojechali do domu, zegnajac sie z Panem usciskiem reki. Mam tylko nadzieję, że jechali ostrożnie po tych kilku drinkach wypitych w trakcie wystepu!

My  nawet zadzwonilismy na policję, aby i oni mogli nacieszyć się tym niesamowitym wystepem! Niestety, Panowie policjanci musieli być bardzo zajeci, ponieważ nie odbierali telefonu przez cale pol godziny. A kiedy w końcu odebrali i obiecali, ze w zyciu tego nie przegapia, musialo im wypasc cos naprawde waznego, bo przez nastepne 2 godziny ich nie widzielismy. Szkoda, prawda?

Zastanawiam się wiec, kiedy zamierza Pan zorganizować kolejna impreze na wolnym powietrzu – chce mieć bowiem 100% pewność, że wszyscy bedziemy mogli skorzystac? Nie ma przeciez nic lepszego, niż mozliwosc cieszenia sie wielką impreza w swojej własnej sypialni, bez potrzeby wychodzenia z łóżka! Stanowi to dla nas duze ulatwienie, szczegolnie kiedy nastepnego ranka musimy wstac do pracy.  A w dodatku, nie pobiera Pan od nas za te pierwszorzedna rozrywke zadnych oplat!

Najwiekszy filantrop Santa Cruz!

P.S. Nie jestem pewna, czy nasi sąsiedzi sa tak samo podekscytowani Panska kawiarnia/barem karaoke i tak samo wdzieczni, za możliwość uczestniczenia od czasu do czasu w Panskich przedsięwzięciach kulturalnych (prawde mowiec, sa to najcichsze i najmilsze osoby jakie znam), ale moge Panu obiecac, iz wystapie z pomyslem napisania ‘Listu dziekczynnego’ dla Pana, na następnym posiedzeniu zarzadu naszego condominium! Jestem pewna, że otrzymal Pan juz kilka takch listów od innych sąsiadów, prawda? Ci ludzie, mieszkający w budynku naprzeciw Panskiej kawiarni /baru karaoke nie mają pojęcia, jakimi sa szczesciarzami, mogac byc tak blisko centrum wydarzen! Naprawdę, zazdroszczę im… Zastanawiam się, czy czynsz i opłaty za ich condominium sa wyższe niż nasze, bo jezeli tak, to powaznie musimy rozważyć przeprowadzke, jeśli tylko zwolni sie tam puste mieszkanie, z sypialnia wychodzaca na ulicę!

Szanowny właścicielu kawiarni/baru karaoke “Las Americas” – mam więcej ekscytujące wieści dla Pana! Nasz portier poddal mi pomysl, aby napisac petycję z podpisami wszystkich lokatorow sasiadujacych z Pana biznesem i wysłać ja do miejsca zwanego “Cal Dia“, jeśli dobrze pamietam. Powiedział on, ze urzednicy mogą przyznać Panskiej kawiarni/ baru karaoke, dłuższe godziny otwarcia (prosze sobie wyobrazić  24-godzinne karaoke – Live!) lub nawet nagrode pieniezna! Muszę powiedzieć, iz naprawdę Pan na to zasłuzyl, poniewaz jest Pan jedynym biznesmenem, który rozumie i szanuje potrzeby kulturalne mieszkancow okolicy “Las Americas“. Naprawde zaluje, że nie mamy takich miejsc w Europie. Ba! Nawet w Cochabambie mozna szukac takiego miejsca ze swieca w reku – ja sama znam ‘dzwiekoszczelne’ kluby, ktore nie tylko  nie chca sie dzielic swoimi gustami muzycznymi z innymi, ale kaza sobie rowniez placic za wstep! Nie bez powodu Santa Cruz nazywana jest ‘centrum kulturalnym Boliwii’!

Niech Pana, Panska rodzine i klientow Bóg błogosławi! Mam nadzieję, że nie zesle ON duzo deszczu na nasze piekne miasto podczas zblizajacego sie lata, coby nie popsuc Panskich plenerowych inicjatyw kulturalnych.

Zawsze myslimy cieplo o Panu, zyczac Wszystkiego Najlepszego,

Z wyrazami szacunku i dozgonnej wdziecznosci,

Gringa y Pół – gringo (sasiedzi z sasiedniej ulicy).

***

Dear owner of ‘Las Americas’ cafe/karaoke bar,

You must be so proud managing what seems to be ‘the best karaoke bar in the world’. We had so much fun the other night listening to senior folks singing the best of ‘Musica Latina’ (Mark Anthony would be really amazed), that we stayed up until 6 am. Wow, I must say – last time I had such a great time while on Erasmus in Italy.

Thank you for giving us the opportunity to repeat that unforgettable experience once again a couple of months ago (I think it was Thursday), however I must complain that you finished the party way too early, as at 2 am, we are usually starting to rock! Thankfully, I managed to record some of the best pieces on my camera and when I find it, I would post it on You Tube for the next generations to admire!

You must have read our minds thought, as you gave us another chance last night to appreciate talented people, that could make ‘The Next Bolivian Idols’! That was really something. And you even managed to bring the party to the streets of Santa Cruz – I wonder how much these young jolly people charged you to stand in the middle of the road and sing the Top 10 of Musica Latina in the middle of the night! I sang a long time ago in a choir and I know how hard it is to stay on the top of your vocal possibilities for 2 hours straight (well they had one brake when the battery of their ‘4-wheels disco’ went off)! Gosh, no wonder they got tired at 3 am and went home. Hopefully they were driving carefully after those couple of drinks they had before with you!

Guess what! We even called the police, so they could enjoy this amazing performance with us! But, well, they must have been very busy, as they haven’t picked up the phone for about half an hour. And when they eventually did, they promised they wouldn’t miss it, but… they never came. Pity, isn’t it?

So, I wonder, when are you going to organize the next party, so I could make sure we all could join it? There is nothing better than being able to enjoy the great party in your own bedroom, without even leaving the bed! It really makes it easier for us to wake up to work next morning and you don’t even charge us for that!

Thank  you, thank you, thank you for being such a philantrope!

P.S. I am not sure if any of our neighbours are so excited about your cafe/karaoke bar and as grateful for giving us the opportunity to participate from time to time in your great culture ventures (to be honest they are the most quiet  and considerate people I know), but I promise to ask them on the next condominium meeting to sign a ‘Thank you’ letter for you:) But I am sure you’ve got many of these letters from the other neighbours, aren’t you? Those people living in a building across a road from your cafe/karaoke bar have no idea how lucky are they to be so close, I really envy them… I wonder if their rent and condominium fee is higher than ours because of it? If yes, I would definitely consider moving there, if only they had an empty apartment facing the street!

Dear owner of ‘Las Americas’ cafe/karaoke bar – I have more exciting news to come! Our portiere gave me an idea to make a petition and send it to the place called ‘Cal Dia’, if I am not wrong. He said, they could award your business with longer opening hours (imagine, 24 hours karaoke- live!) or even some money award! I must say, you really deserve it, as you are the only one who understands and respects the cultural needs of residents of ‘Las Americas’ area.  It’s really pity we don’t have places like this in Europe. Bah! They don’t have it in Cochabamba either (only some overpriced hidden sound – proof clubs). No wonder Santa Cruz is called the cultural capital of Bolivia!

God bless you, your family and clients – I hope, HE won’t send much rain to our city this summer, as that could spoil your open-air karaoke business and our pleasure:)

Always thinking of you and wishing you all the best,

Grateful,

Yours Gringa y Half-gringo (neighbours from the nearby street).

‘Oriente Boliviano’ and Camba People *** ‘Orientalny’ znaczy ‘Camba’

Dziś w Cochabambie “Dia del Peaton”, a Santa Cruz obchodzi ‘Dia de la Tradicion Cruceña. Jest “mini maraton”, sa i lokalne zespoły grajace tradycyjna muzyke, ludzie ubrani w tradycyjne stroje, sprzedawcy sombreros i typowego jedzenia oraz Ksiazniczka Tradycjii Santa Cruz (wedlug mnie o wiele piekniejsza niz obecna ‘silikonowa’ Miss Boliwia, takze pochodzaca z Santa Cruz, bedaca ‘twarza’ i ‘cialem’ kliniki medycyny estetycznej)  – wszyscy skoncentrowani na głównym placu. Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się tak ciekawego niedzielnego spaceru, poniewaz nie słyszalam wczesniej ani słowa o tym wydarzeniu. Dolaczam wiec do obchodow kultury Cruceños – Camba, piszac o niej slow kilka!

Today is a busy day in Bolivia – Cochabamba has its ‘Dia del Peaton’ and Santa Cruz celebrates ‘Dia de la Tradicion Cruceña. There is a ‘mini marathon’, local bands, people dressed in their traditional clothes, sombreros sellers and food stands as well as Princess of Tradition of Santa Cruz (for me, she is much more beautiful than the present ‘artificial’ Miss Bolivia, also from Santa Cruz, who is a ‘face’ and ‘body’ of one of the plastic surgery clinics), concentrated on the Main Plaza. I must say, I haven’t expected such an interesting Sunday walk as I hadn’t heard a word about this event before. So, I join the celebration of a CambaCruceños Culture by witting few words about it!

DSCN1090

Kultura Camba stworzyla swoj wlasny jezyk, architekture, muzyke (rytmy Camba taquirari i chovena oraz taniec Brincao), a także sztuke wizualna. Najpopularniejszyi motywami lokalnego rekodziela są tropikalne ptaki rzeźbione w drewnie lub malowane, bizuteria z kolorowych nasion, paski i portfele ze skory tropikalnych zwierząt (krokodyl, waz) oraz pięknie tkane hamaki. Produkty z Orientu nie sa moze tak tajemnicze i bogate jak te z Altiplano (wnioskujac z tego co widzialam na bazarze), ale sa za to cudnie egzotyczne!

Camba culture has its greatest expressions in its own linguistics, architecture, music and also in the field of visual arts. The most popular items of a local artesania are: tropical birds carved in wood or painted, colourful seeds in jewelry making, object made from the leather of tropical animals (snake belts, crocodile wallets etc.), and beautifully weaved hammocks. Not so mysterious and rich as artesania de Altiplano (judging from what’s on display), but different, fresh and exotic!

DSCN1085

Kuchnia Camba sklada sie ze swiezych lokalnych produktów, takich jak juka, kukurydza, owoce tropikalne i mieso dzikich zwierząt (miedzy innymi). Najbardziej popularna restauracja w Santa Cruz jest “La Casa del Camba”, ktorej nie moge z czystym sumieniem polecic, ale ktora warto odwiedzic, by poczuc atmosferę typowych boliwijskich ‘mercados’ w troche lepszym wydaniu. Miejsce to jest przepełnione i drogie (50 bs. za danie), ale zaprasza rytmami tradycyjnej muzyki Camba oraz kelnerami w sombrerach:)

Important ingredients of Camba culture is also the music: camba taquirari, chovena musical rhythms, and brincao dancing.  Camba cuisine uses local ingredients such as cassava (yuca), maize (corn), tropical fruit and wild animals (among others). The most popular restaurant in Santa Cruz is ‘La Casa del Camba’, which I can’t recommend, however it serves all kinds of traditional dishes from Oriente (especially churrasco) worth seeing and trying. Place is rather crowdy and pricy (50 bs. per plate) and it retains some rusty atmosphere of typical Bolivian mercados. Here you can hear traditional Camba music and be served by waiters in sombreros:)

Camba maja również swój własny dialekt Español. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale najbardziej charakterystycznymi aspektami języka są: śmieszny akcent i niedokończone słowa :) “Camba” to słowo historycznie stosowane w Boliwii dla okreslenia rdzennej ludności wschodnich tropikalnych regionow, zwanych Kandire, lub ludzi, którzy urodzili się w departamentach Santa Cruz, Beni i Pando, obejmujacych 59% powierzchni kraju. Jednak w dzisiejszych czasach termin “Camba” jest używany głównie w odniesieniu do białych Boliwijczykow głównie hiszpańskiego pochodzenia i Metysów, urodzonych w okolicach Santa Cruz de la Sierra.

Camba people have also their own Español dialect. I won’t go into details, but the most characteristic aspects of the language are funny accent and unfinished words:) “Camba” is a word historically used in Bolivia to refer to the indigenous population in the Eastern tropical region of the country called Kandire, or to those born in the area of Santa Cruz, Beni, and Pando (59 % of Bolivian territory). But nowadays, the term “Camba” is used predominately to refer to white and mestizo Bolivians largely of Spanish descent, born in the Eastern lowlands in and around Santa Cruz de la Sierra.

DSCN1081

W XVII w. jezuita Pedro Dias zapisal, że słowo Camba oznacza “amigo” (macamba w liczbie mnogiej) w jednym z języków bantu, uzywanym przez niewolników z Angolii, sprzedawanych w Ameryce (Angola była portugalska kolonia). W jezyku indian Guarani, ‘Kamba’ jest tłumaczone jako “Czarnoskory”, odnosząc się do niewolników, którzy zostali sprowadzeni do Ameryki przez Portugalczykow. Takze niektóre lokalne katolickie liturgie odnosily się do króla Baltazara jako ‘Świętego Camba’. Jednak gdy afrykańscy niewolnicy zostali sprzedani do Potosi, a w koncu osiedli w Yungas, słowo Camba zaczelo funkcjonowac jako pseudonim dla całego regionu Oriente Boliviano.

In XVII century, jesuit Pedro Días recorded that word camba means ‘amigo” (macamba in plural) in one of the Bantu languages spoken by Angolan slaves sold in America (Angola was a Portuguese colony), and in guarani language (native to Oriente), kamba is translated as a ‘black man’, referring to slaves that were brought to America by Portuguese conquistadors. Some local catholic liturgies refer to King Baltasar as the Holy Cambá. However, when African slaves went to Potosi and settled in Yungas, word camba started to function as a nickname of the whole region of Oriente Boliviano.

DSCN1095

Oczywiście, niektorym osobom wydaje sie obraźliwym, by ich nazwa Camba miala mieć pochodzenie afrykańskie, i jak uwazaja, pochodzi ona od nazwy miejscowości w Galicji – Cambados. Opierają swoją teorię na fakcie, iz Jezuickie Kroniki opisują tradycje hiszpańskie i kreolskie w Ameryce, a nie afrykańskie (niespodzianka!). Ludzie Camba od dawna byli w konflikcie z Collas – rdzenna ludnoscia zachodniej Boliwii (Quechua i Aymara), ze względu na roznice w zwyczajach, zachowaniu i wyglądzie. Dlatego dziś dość często mozna usłyszeć Camba uzywajacych okreslenia ‘Colla‘ jako przekleństwo i odwrotnie. Wierzcie lub nie, ale nawet mój Freddy wiedzial, że ‘slowo Colla‘ jest zniewazeniem, nie majac pojęcia o innym jego znaczeniu.

Of course, for some people it’s insulting that Camba may have an African origin, so they say that the world comes from the name of the village in Galicia – Cambados. They base their theory on the fact, that Jesuit’s Chronicles describe many traditions of Spanish and Creole people in America, not these of African slaves (surprise surprise). Camba people have always been in conflict with Colla people, who are the indigenous population of Western Bolivia (Quechua and Aymara), due to their different customs, behavior and appearance. Therefore, today it’s pretty common to hear Camba folks say ‘Colla’ as a swear word or for insulting the Western population and vice versa. Believe or not, my Freddy – Colla himself, also thought that ‘Colla’ is an insult and had no idea about the other meaning. 

DSCN1098

Różnice kulturowe stały się bazą dla “Ruchu Wyzwolenia Narodu Camba” (Movimiento Nación Camba de Liberación lub MNCL) – boliwijskiego ruchu separatystycznego, promujacego ideę niezależności departamentów Pando, Beni i Santa Cruz w ramach wschodniej Boliwii. Ruch ten ma swoje korzenie w XIX wieku, ale konflikt między Wschodem a Zachodem zaostrzyl sie z wyborem pierwszego Indianskiego prezydenta Evo Moralesa, zwolennika plantatorów koki i kultury Aymara. MNCL stwierdza, że od tego czasu kultura Boliwii jest reprezentowana tylko przez andyjski region kraju. MNCL odrzuca “kulture koka” (tradycyjne użycie liści koki), ponieważ jest ona głównym składnikiem kokainy. Tutaj musze dodac, iz nie tak dawno uslyszelismy od taksowkarza – Cruceño, że Cochabamba to bogate miasto, zbudowane na kokainie. Ciekawe,  ze Cochabambinos mowia to samo o Santa Cruz :)

The cultural differences became a base for ‘The Camba Nation Liberation Movement’ (Movimiento Nación Camba de Liberación or MNCL) – a Bolivian separatist movement that promotes the concept of “independence” of the departments of Pando, Beni, and Santa Cruz as part of Eastern Bolivia . The movement has its origins in XIX century, but the conflict between East and West has escalated with the first indigenous president Evo Morales, supporter of coca growers and Aymara culture. MNCL states that since then, Bolivian culture is represented only by Andean region of Bolivia. The movement rejects the “culture of the coca leaf ” (traditional use of the coca leaf), because it is a major component of cocaine. Not so long ago, a taximan – Cruceño mentioned that Cochabamba is a rich city, built on a cocaine. Interestingly, Cochabambinos say the same about Santa Cruz:)

MNCL jest oskarzane o rasizm i słyszalam wiele opowieści moich znajomych z Cochabamby, jak “ciemniejsi” ludzie, z pochodzenia Quechua i Aymara, są dyskryminowani w Santa Cruz. Jednak sama nie moge tego potwierdzic, tym badziej iz nawet mój Freddy, który wygląda jak współczesna inkarnacja boga Inków (kiedys znalezlismy jego podobizne w ksiazce historyczno-sztucznej:), nigdy nie miał żadnych problemów. Pracujac w międzynarodowej firmie, ma on codzienny kontakt zarowno z Cambas i Collas, i zawsze buduje dobry raport z ludźmi z ktorymi sie styka. Jak mówi – w stosunkach biznesowych nie jest problemem to, skad ludzie pochodza, ale to jak pracuja. Jednym slowem – profesjonalizm nie zależy od pochodzenia etnicznego.

Ale, jak to zazwyczaj bywa, spory tocza sie nie tylko o roznice kulturowe, ale o pieniądze. Tropikalna część Boliwii jest bogata w nafte, wode i inne zasoby naturalne, które stanowia podstawe dla rozwijającej się gospodarki. Ludzie Camba odnosza wrażenie, że utrzymuja ubozsze regiony Boliwii, nie otrzymujac nic w zamian od rzadu, ktory dba jedynie o andyjska czesc kraju.

The ‘Camba Movimiento’ is accused of being racist and I’ve heard many stories from my friends from Cochabamba, how ‘darker’ people of Quechua or Aymara origin are discriminated in Santa Cruz. Now, I can’t say anything about this, but my Freddy, who looks like a contemporary incarnation of the Inca god (once we found an image of him in an art history book:), never had any problems. Working in an international company, he has daily contact with both – Cambas and Collas, and always builds a good raport with people he works with. He also says that in business relations it’s not the problem where people come from, but how they work, as professionalism doesn’t depend on ethnic origin.

But, as it always happens, it is not just about the culture, but the money. The tropical part of Bolivia is rich in oil, water and other resources, that are a big components of growing Bolivian economy. However, Camba people have an impression that they have to ‘pay’ for  the other poorer regions of Bolivia, not receiving anything back from the government, that takes care only for Andean part of the country.

DSCN1099

Trudny i skomplikowany problem, ale nie tak wyjątkowy – my Polacy rowniez mamy tego rodzaju problemy (Warszawa a reszta Polski, Slazacy itp. :) I choć nie zgadzam się z separatycznymi ideami Camba, muszę przyznac, iz rozumiem ich irytacje z powodu braku promocji i ich bogatej i barwnej kultury przez rzad Boliwii na swiecie.

Difficoult and complicated issue, but not so unique – we Poles have these kind of problems in our country too (Warsaw vs rest of Poland, Slazacy etc.:) And although I don’t agree fully with Camba people, I must say that sometimes I understand their irritation as government underestimate their rich and colourful culture.

Sources: Wikipedia and own observations./ Źródło: Wikipedia i własne obserwacje .

DSCN1094

Hands in the air who ever identified Bolivia with the tropics! I myself, just a year ago, knew only about the Andes, lamas and Incas… Shame on me!

Reka w gore, kto utozsamial Boliwie z tropikami?! Ja sama jeszcze rok temu wiedzialam tylko o Andach, lamach i Inkach… Wstyd mi za siebie!

Snow After Rain *** Snieg po deszczu

Cochabamba jest najwyzej polozonym miejscem, jakie mialam szczescie zamieszkiwac.

Miasto znajduje sie w dolinie, otoczonej gorami, z ktorych najwyzsza – ‘Pico Tunari’ ma ponad 5.000 m.n.p.m. Jak juz kiedys wspominalam, w miescie kroluje wieczna wiosna, i chociaz spogladajac przez okna na osniezone gory mozna odnisc wrazenie, iz jest zimno, na zewnatrz panuje prawdziwa spiekota!:) W zimie zazwyczaj nie pada, przez co okoliczne wzgorza brzybieraja brunatne barwy, ale kiedy przyjdzie deszcz, temperatura w miescie moze spasc do 10 stopni C. Jednak srednio po 2 dniach z deszczem, na powrot pojawia sie slonce, a ustepujace grube chmurzyska ukazuja osniezone szczyty Cordillera de Cochabamba.

Pierwszy dzien po deszczu jest wlasnie najpiekniejszy, bowiem lejaca sie z nieba woda, oczyscila przesiakniete spalinami powietrze, odslaniajac dalekie horyzonty. Jest to chyba najlepszy dzien na wizyte u ‘Cristo’ – nastepnym razem, gdy tylko bede miala okazje, nie omieszkam znow wybrac sie na wzgorze, aby zrobic kilka zdjec ‘bez smogu’.

_MG_4874

_MG_4913

Prawde mowiac, najstarsi gorale nie pamietaja takiej zimy (wyjatkiem moze byc 123-letni goral z La Paz),  bowiem w tym samym czasie, kiedy w Cochabambie padal deszcz, a w Santa Cruz wialy zimne wiatry, bialy puch przykryl nie tylko wzgorza La Paz, Matke Boska w Oruro, oraz drogi Potosi, ale nawet Pustynie Atacama w Chile – najbardziej sucha pustynie swiata!

998628_10151546881502056_423707345_n[1]

Foto: ‘Los Tiempos’

***

Cochabamba is the highest city, I’ve ever lived.

It is located in a valley surrounded by mountains, the highest of which – ‘Pico Tunari’ is more than 5,000 meters high. As I wrote some time ago, Cochabamba is called ‘The City of Eternal Spring’, and although we can see the snow-capped mountains through the windows, which gives an impression that it’s cold outside, in reality it’s rather hot :) In the winter, there is usually no rain and the surrounding hills have brownish color, but when the rain comes, the temperature in the city may fall to 10 degrees C. Cool weather could last for up to two days, but as usually happens after the rain, the sun comes out and receding clouds uncover snowy peaks of Cordillera de Cochabamba.

The first day after the rain is the most beautiful, as water falling from the sky purifies always dirty air, exposing far horizons. This is probably the best day for a trip to ‘Cristo’ – next time, if only I have the opportunity, I’ll climb that hill again to take some smog-free pictures.

_MG_4875

_MG_4901

In fact, the oldest mountaineers can not remember such a winter (except maybe the 123-year-old man from La Paz), because at the same time, when it was raining in Cochabamba and cold winds blew in Santa Cruz, white powder covered not only the hills of La Paz, Virgen Mary in Oruro and roads of Potosi, but even the Chilean Atacama Desert – the driest hot desert in the world!

1170950_10151551432982056_359126648_n[1]
489406_gd[1]
Fotos: ‘Los Tiempos’ – 4 people and 2000 animals died because if snow and cold in Cochabamba Departament.

Travel SM *** Podroznicze ‘sado-maso’

Sklonnosci ‘sado-maso-podroznicze’ odkrylam w sobie  juz dawno temu, ale dopiero w Boliwii rozkrecilam sie na calego! To wlasnie tutaj zaczelam bac sie podrozowania samolotami – nawet nie wyobrazacie sobie jaki stres przezywam podczas kazdego startu, ladowania i w trakcie lotu. A w samolocie, jedna reka sciskam mocno Freddiego, a druga torbe z aparatem. Gdy warunki pozwalaja, wyciagam aparat i na chwile zapominam, ze nie jestem ptakiem. Ba! Mimo iz zdaje sobie sprawe, ze samolot wlecial w turbulencje (przeciez trzesie jak diabli), to i tak mysle tylko o tym, jak sfotografowac gory i chmury bez skrzydla samolotu, poszarpane i zasniezone szczyty Andow, ktore wydaja sie byc na wyciagniecie reki (witajcie w La Paz!), krete rzeki wsrod wiecznie zielonych lasow, czy cien zblizajacej sie do ziemi tony zelastwa. Po takim locie, nawet nie zwracam juz uwagi na spalony wrak samolotu ‘porzucony’ tuz przed pasem startowym w Santa Cruz! Ciekawa jestem tylko, czy robi on wrazenie na przygotowujacych sie do trudnego manewru ladawania pilotach?

_MG_4939

_MG_4946

No, ale przeciez zamiast 45 minut w powietrzu,  moglabym przeturlac sie te 10 godzin autobusem. Stres na pewno bylby mniejszy (wydatki rowniez), choc w Boliwii wypadki autobusowe zdarzaja sie bardzo czesto. Za czesto. Podrozy autobusowych mam na swoim koncie wiele: od 10-minutowych przejazdzek do pracy po 36-godzinnye wyprawy do Wloch, gdzie studiowalam jako Erasmus. Nie, nie jeden, nie 2, ale cale 6 takich turnusow odbylam w przeciagu 1 roku:) Jakos w tym czasie zaczelam takze ‘autostopowac’, w drodze spiac gdzies pod drzewem, czasem w ciezarowce.

W Boliwii, do zwyczajnych atrakcji podrozy za kilka boliwianos, w postaci bolu moich pokrzywionych plecow, zimna, goraca, dusznosci a to z powodu braku powietrza, a to z nadmaru pylu, doszedl jescze niesamowity strach. Czesto przeciagajacy sie godzinami, polaczony jednak z ‘ohami’ i ahami’ nad pieknem gorskich przeleczy, widzianych z bardzo bliska. Zdecydowanie za blisko. Czasem zdawalo mi sie, ze kola autobusu wystaja z drogi, czasem autobus bujal sie, przejazdzajac przez waskie kladki, laczace brzegi gorkich rzek. Ale bylo cudownie!

Ktos moglby powiedziec, ze moze lepiej podrozowac noca, inni dodaliby, ze lepiej jest wcale nie podrozowac, bo szybciej i mozna przespac co bardziej stresujace fragmenty drogi? Coz, w moim wypadku to nie dziala, bowiem z reguly nie spie w poruszajacych sie pojazdach. Nie zebym  nie chciala, po prostu tak juz mam, a pomimo zmeczenia, moja wyobraznia zdaje sie byc bardzo rozbudzona:) Poza tym, sledzac informacje o wypadkach w Boliwii, wiekszosc z nich zdarza sie w nocy lub nad ranem, jak ten niedawny kolo miasta Tarija. Sledztwo wykazalo, ze kierowca zasnal za kierownica, co po 13 godzinach jazdy nie powinno nikogo dziwic…

Ja tam wole tluc sie w upale i duchocie, doznajac ekstazy na widok ‘zapierajacych dech w piersi’ krajobrazow.

Istnieje wiec kilka warunkow, aby meczaca i stresujaca podroz wiazala sie dla mnie z przyjemnoscia – musi odbywac sie w ciagu dnia, nalepiej przy bezchmurnym niebie (jezeli w powietrzu), najchetniej w nieznanym kierunku. Choc i tu znajda sie wyjatki – podziwianie drogi mlecznej w rozgruchotanym autobusie z trudem wspinajacym sie po kretej gorskiej drodze, gdzies na wysokosci 4000 metrow.n.p.m., czy podroz do DOMU. W tym ostatnim przypadku pora dnia czy roku, godziny ‘stracone’ w samolocie, na lotnisku, w pociagu nie maja znaczenia, a i ‘koszmary’ nie sa takie straszne.

Nie mozemy sie juz doczekac odkrywnia na nowo naszych starych miejsc, spotkan z rodzina i przyjaciolmi, zabaw z naszymi czworonogami. Dla takich podrozy zawsze warto sie pomeczyc:)

Dla mnie, podrozowanie jest jak narkotyk – latwo sie od niego uzaleznic. Znajda sie osoby, ktore nazwa mnie ‘sadomasochistka ‘- ktoz bowiem z wlasnej woli ‘szlaja sie’ po dziwnych miejscach, krzywiac jeszcze bardziej swoj pokrzywiony kregoslup, narzekajac na bolace kolana, czesto spiac gdzie popadnie, jedzac cokolwiek, cierpiac z powodu upalow, zimna i ugryzien dziwnych insektow. I po co? I dlaczego? Otoz, dla czystej przyjemnosci, ktora daje mi satysfakcje i uczucie spelnienia, przynajmniej na jakis czas. Poniewaz po tygodniu, moze miesiacu znow ciagnie mnie w droge – nie wazne czy daleko czy blisko, wazne by ‘ruszyc sie’ i ‘znalezc sie’ gdzies indziej, chocby na chwile!

***

I’ve discovered my ‘travel – SM’ tendencies a long time ago, but in Bolivia they got really intense!
It was here that I’ve started to worry about flying – you can’t even imagine how much I stress during every take-off, landing and in the middle of a flight. And I travel by plane more than ever before, with one hand firmly squeezing Freddy’s and the other holding a camera bag. When circumstances permit, I pull out the camera and for a moment I forget that I’m not a bird. Bah ! Although I realize that the plane ran into turbulence (it shakes like a hell), I can only think how to take a picture of mountains and clouds without wing of the aircraft, jagged and snow-covered peaks of the Andes, which seem to be way too close (welcome to La Paz !), curvy rivers among the evergreen forests or shadow of a plane visible down below. After such flight, I don’t even pay attention to the burnt plane wreck, abandoned just before the runway in Santa Cruz! I wonder though, whether it makes an impression on pilots performing landing?

_MG_4954

Santa Cruz _MG_4821

Well, after all, instead of 45 minutes in the air, I could roll in a bus for 10 hours. Stress certainly would be smaller (as well as a ticket’s price), although in Bolivia bus accidents occur very often. Too often. I’ve travelled by bus on many occasions: from 10-minutes rides to work to 36-hours trips to Italy, where I was an Erasmus student. No, not one, not two, but six of such journeys took place within one year :) More less in the same time I’ve also started to hitchhike’, on a way sleeping under a tree, sometimes in the truck.

In Bolivia, to ordinary travel attractions such as pain in the ass of my bended back, cold, hot, breathlessness because of the lack of the air, or too much dust, I must add an incredible fear. Often prolonged by hours, but also combined with ‘OHs’ and ‘AHs’ while passing by beautiful vistas of mountain passes, seen from a very close range. Definitely too close. Sometimes it seemed to me that the bus wheel is sticking out of the road, sometimes the bus was rocking from side to side when going through the narrow bridge connecting the river banks. But it was wonderful!

One might say that it’s best to travel at night, while others would add that it is better not to travel at all – faster and you can get some sleep missing the most stressful parts of the road. Well, in my case it doesn’t work, as I don’t sleep in moving vehicles. Not that I don’t want to, I just can’t, and despite the fatigue, my imagination seems to be very arouse :)

Besides, tracking information about accidents in Bolivia, most of them seem to happen at night or early in the morning, like the recent one nearby Tarija. Investigation revealed that the driver fell asleep behind the wheel, what after 13- hours of driving shouldn’t surprise anyone …

Taking that into an account, I prefer to suffer in the heat and stuffiness, in the same time experiencing ecstasy at the sight of ‘breathtaking’ landscapes.

Therefore, there are few conditions that change tiring and stressful journey into a real blast – the trip needs to take place during the day, under a clear sky (if in the air), preferably in an unknown direction. However, there are some exceptions – admiring the Milky Way in and old bus on twisting mountain road, somewhere at an altitude of 4000 m or journey HOME. In the latter case, the time of day or year, the hours ‘lost’ on the plane, at the airport, on the train do not matter, and even’ nightmares’ aren’t so scary.

We can’t wait to discover again our old places, to meet with family and friends  and to play with our doggies. That trips are always worth suffering :)

For me, travelling is like a drug – you easily get addicted by it. And there are people who call me ‘sadomasochist’ – who else would go to strange places, suffering even more from crooked backbone and inflamed knees, sleeping wherever, eating whatever, enduring heat and cold, and bites of some insects. And what for? And why ? I say – for pleasure and excitement,  which give me satisfaction and make me feel fulfilled, at least for a while. Because after a week, maybe a month I need to be on my way again! No matter how far or close – what matters is to ‘go’ and to ‘find myself’ somewhere else, even for a brief moment:)

Ricardo Pérez Alcalá (1939-2013) *** O życiu i sztuce wielkiego artysty

‘Mozna żyć bez sztuki, ale nie można BYC bez sztuki’

“Se puede vivir sin el arte pero no se puede ser sin el arte”

Ricardo Pérez Alcalá (1939-2013)

69142_10151212139389476_2004546010_n[1]¨El amigo¨(Przyjaciel) Ricardo Pérez Alcalá, akwarela na papierze, autoportret

To smutne, że ‘odkrylam’ wielkiego artyste Ricardo Pérez Alcalá tuz po jego śmierci. Ale mimo, iz już go nie ma wsrod nas, jego sztuka pozostanie z nami na zawsze.

Kariera artystyczna Ricardo Perez Alcala jest naprawdę imponująca. W swoim życiu, zdobył on wiele nagród zarówno w Boliwii, jak i za granicą. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Potosi i po raz pierwszy wystawił swoje prace w wieku piętnastu lat, kiedy udało mu się sprzedać około trzydziestu obrazow. Później ukończyl jeszcze architekture na Universidad Mayor de San Andrés w La Paz (1963), ale swoje życie zawodowe poświęcił malarstwu.

Po wygraniu wszystkich głównych nagrod w dziedzinie malarstwa i rysunku w Boliwii, podrozowal po całej Ameryce Łacińskiej, a jego tworczosc zostala szczególnie doceniona w Meksyku, gdzie mieszkał przez 14 lat, i gdzie czterokrotnie zdobył Nagrodę Państwową w dziedzinie akwareli. Sztuka Ricardo Perez Alcala została również uznana przez jury World Grand Prix akwareli oraz przez Francuskie MInisterstwo Kultury i Sztuki. Ostatnio zas został zaproszony do wystawienia swoich prac w Luwrze w Paryżu, co jest bezprecedensowym wydarzeniem dla Boliwijskiego artysty.

“Mistrz niemożliwych kolorow” zmarł w domu, zaprojektowany przez siebie. Ta ekstrawagancka rezydencja, podobna jest do domu-muzeum Salvadora Dali w Portlligat, ale posiada wlasny styl baroku- meztizo. Dom znajduje się w południowej czesci miasta La Paz i posiada 3 studia. Jedno z nich zanjduje sie obok sypialni artysty, gdzie malował przed snem. Jest tam takze mała kuchnia, gdzie przygotowywal na predce coś do jedzenia, aby moc szybko wrocic do tworzenia.

Urodzony w 1939 roku w Potosi – miescie o wielkiej historii, Pérez Alcalá był wielbicielem Diego Velazqueza, Rembrandta i Leonardo da Vinci. Często mowil takze o obrazach hiszpańskiego artysty Antonio Lópeza, szczegolna estema darzyl natomias współczesna akwarele amerykańskiego malarza Andrew Newell Wyeth’a.

Analizując jego akwarele mozna powiedziec ironicznie, że artysta był “antyakwarelista”, ponieważ pracował on poza kanonem tradycyjnej angielskiej akwareli, który głosi, że wykonanie obrazu w tej technice nie powinno zająć więcej niż dwie godziny, ponieważ po tym czasie nie jest już akwarela. Ricardo, uwazal, ze przypomina to wykonanie nudnego i prostego szkicu. Wypracował wiec swój własny sposób malowania i czasem, wykonczenie akwareli w najdrobniejszych szczegółach zajmowalo mu kilka miesiecy .

Pérez Alcalá po mistrzowsku oddawal światło, ktore w polaczeniu z elegancka paleta barw ‘tchnelo’ w jego akwarele codziennego życia, atmosferę tajemnicy i niepokoju.

Ale malarz nie ograniczal się tylko do martwych natur i pejzaży, wręcz przeciwnie, zawsze był innowacyjnym twórcą z wyobraźnią. Podczas swojej kariery, malowal wielkie osobowości z Meksyku i Boliwii, jak rowniez setki autoportretów w różnych technikach. W ciagu 60 lat stworzyl ponad 6000 obrazów, odzwierciedlajacych jego ogromną etykę pracy.

Ricardo Perez Alcala zmaterializował wcześniej niewyobrażalne wyzwania: w ciągłym poszukiwaniu nowych form wyrazu, wypracowal wlasna technike “akwareli na desce” – malowanie na otenkowanej drewnianej powierzchni, pozwala na mniejsza absorcje akwareli niz na papierze, dając większą intensywnosc i jasność kolorów.

Ponadto, był znanym architektem, rzeźbiarzem, karykaturysta oraz utalentowanym kucharzem-samoukiem i wspaniałym gospodarzem. Byl rowniez specjalista w zakresie kolekcjonerstwa oraz nauczycielem i mentorem kilku bardzo znanych artystów, miedzy innymi akwarelisty Dario Antezana z Cochabamby (syna jego najlepszego przyjaciela Gíldaro Antezana). Jako pedagog w Szkole Sztuk Pięknych w El Alto nauczal dwie artystki młodego pokolenia: Monica Rina Mamani i Rosmery Mamani Ventura, które wziely sobie jego lekcje do serca, osiagajac zawodowy sukces .

Wierzył, iz tylko poprzez ciezka prace da sie osiagnac doskonalosc: ‘El que escucha olvida, el que mira recuerda pero el que hace aprende”.

Kto słucha zapomina, kto patrzy pamięta, a kto probuje uczy sie.

Co ciekawe, w swojej tworczosci zawsze zawieral refleksje nad śmiercią. Jego prace sa zwykle związane z magicznym realizmem, hiperrealizmem i surrealizmem, ale z biegiem lat stały się bardziej tajemnicze i melancholijne. Powiedział kiedyś: “Me interesa el arte sólo cuando hay misterio”.

“Jestem zainteresowany tylko taka sztuka, która zawiera tajemnicę”.

Może dlatego tez, namalował swój autoportret w przepięknej akwareli na desce, ktora sam nazwal “Reclinado sobre mi Tumba” (“Leżący na swoim grobie“) (1992). To arcydzieło jest rodzajem malarskiego testamentu, w ktorym malarz zportretowal siebie jako zmartwychwstałego i nieśmiertelnego – tylko artysta jego wielkosci moze zapisac sie w pamięci zbiorowej oraz wszystkich tych, którzy cenia dobrą sztukę.

1004519_10151788473419476_991506052_n[1]

Ten autoportret mówi takze wiele o szlachetności Ricardo Pérez Alcalá, ponieważ zawarl on w obrazie szkielet koguta, przypominający o Gíldaro Antezana, ‘bracie’ i przyjacielu, który tak jak on wiernie uprawial zawod malarza i walke kogutów. Wreszcie, na szczycie kamienia można zobaczyć małe drzwi prowadzące do nieznanego wymiaru, z wieloma akwarelami rozplywajacych sie w czasie. “Leżący na swoim grobie” jest kameralnym, zabawnym, proroczym, tajemniczym, symbolicznym i reprezentatywnym dziełem sztuki, które podsumowuje dorobek i zycie artysty. Powiedział on kiedyś: ‘Lo único que le pido la vida es morirme con el último brochazo”.

Jedyne czego chcę od życia to umrzeć z ostatnim pociagnieciem pedzla

Ricardo Pérez Alcalá spełnil to marzenie, dla którego poswiecil całe swoje życie: żyl i umarl jako artysta. Teraz, zostawia nam w spadku swa cenną pracę, czym potwierdza, że prawdziwi artyści nigdy nie umierają.

Wniose cos do ludzkości, powiedziałem, i stałem się malarzem.

Voy aportar algo la humanidad, dije, y mnie converti en pintor.

Ricardo Perez Alcala

Fragmenty wybrane i przetlumaczone z oryginalnego tekstu dr. Harolda Suárez Llápiz, ucznia, przyjaciela artysty i wielbiciela jego sztuki. Lekarza, badacza i krytyka sztuki wspolczesnej. Administratora ‘Arte Boliviano Contemporáneo “.

***

‘You can live without the art, but you can’t BE without the art’

“Se puede vivir sin el arte pero no se puede ser sin el arte”

Ricardo Pérez Alcalá (1939-2013)

9[1]

It’s sad that I discovered the great artist Ricardo Pérez Alcalá so late, after his death. But although he is gone, his art will stay with us forever.

The artistic career of Ricardo Perez Alcala is truly impressive. In his lifetime, he had won many awards both in Bolivia as abroad. He studied at the Academy of Fine Arts in Potosi and held his first exhibition at fifteen, when he managed to sell around thirty paintings. He later graduated as an architect at the Universidad Mayor de San Andrés in La Paz (1963) but devoted his professional life to painting.

After winning all the major awards in painting and drawing in Bolivia, he had traveled throughout Latin America and his work was particularly recognized in Mexico, where he had lived for 14 years and where he won the National Watercolor Prize on four occasions. Ricardo Perez Alcala was also recognized at Watercolor World Grand Prix and by the National Federation of French Culture and European Arts . Recently he was invited to exhibit his work at the Louvre in Paris, an unprecedented event for a Bolivian artist.

‘The master of impossible colors’ died in the house that he designed himself. This extravagant residence is similar to the house-museum of Salvador Dali in Portlligat, but with a very own meztizo – baroque style. In this vast refuge located in the Southern Zone of the city of La Paz, he had 3 studios. Moreover, he built a workshop right next to his bedroom, where he painted before going to sleep. There is also a small kitchen, where he prepared quickly something to eat, so he wouldn’t interupt his artistic creation.

Born in 1939 in Potosi – the city of a great history and art, Pérez Alcalá was an admirer of Diego Velazquez, Rembrandt and Leonardo Da Vinci. He also spoke often about the pictorial quality of Spanish artist Antonio López. But above all, the Bolivian painter had a great admiration for a contemporary watercolor by American painter Andrew Newell Wyeth.

Analyzing his watercolors one would say ironically that Perez Alcala was an “antiacuarelista”, because he was working outside the canons of traditional English watercolor, proclaiming that this technique should not take more than two hours in execution, since after this time is no longer watercolor. For the artist, this ‘old school’ was like a boring resembling of a simple sketch. He developed his own way of painting and it took him up to several months, to finish the watercolour in minute detail, punishing the paper with endless color glazes to apply this extra element that makes the difference: a large dose of creativity. Pérez Alcalá masterfully handled the light – which together with elegant palete of colours, printed in his watercolors mysterious and disturbing atmosphere of everyday life.

But Ricardo Perez Alcala was not limited to the usual still lifes and landscapes, on the contrary, he was always a creator with innovating imagination. During his career, he has portrayed several personalities from Mexico and Bolivia. He also painted a hundred self-portraits in various styles. More than 6,000 paintings in more than 60 years as a painter reflect his tremendous work ethic.

Ricardo Perez Alcala has materialized previously unimaginable challenges: in his constant search for new forms of expression he developed his own technique of “watercolor on board” – a preparation of plaster on a wooden surface, which allows for less absorption of the watercolor that it does on paper, giving the color more brightness and intensity.

He also was a renowned architect, sculptor, caricaturista, talented and accomplished self-taught chef and great host, specialist in art collecting. He was a teacher and mentor of several very prominent artists, including watercolorist Dario Antezana from Cochabamba (son of his best friend Gíldaro Antezana). As an educator at the School of Fine Arts in El Alto, he taught two artists of the new generation: Monica Rina Mamani and Rosmery Mamani Ventura, who knew how to make the most of his lessons.

He believed in a hard work in order to reach an exelence, saying: “El que escucha olvida, el que mira recuerda pero el que hace aprende”.

Who listens forgets, who looks remembers, but who does learns.

It is interesting, that he always made a reflection on death. His work is usually associated with magical realism, hyperrealism and surrealism, but with the passing of the years it became more cryptic, melancholyc. He said once: ‘Me interesa el arte sólo cuando hay misterio”.

‘I am interested only in art that has a mystery’.

Maybe that’s why he painted his self-portrait in a stunning watercolor on board, that he himself called “Reclinado sobre mi tumba” (“Reclining on my grave“) (1992). This masterpiece may be a sort of pictorial testament. The great painter paints himself as resurrected, immortal, as only an artist of his level may be recorded in the collective memory of society and those who appreciate good art.

This self-portrait also says much about the nobility of Ricardo Pérez Alcalá, since the image shows the skeleton of a rooster, reminiscent of Gíldaro Antezana, the ‘brother’ and friend, that like himself, faithfully exercised the trade of a painter and cockfighting.

267351_10151793915354476_1216245529_n[1]Fot.  Harold Suárez Llápiz

Finaly, on top of the stone you can see a small door leading into an unknown dimension, and many watercolor papers floating and dispersing in time. “Reclining on my grave” is an intimate, playful, prophetic, cryptic, symbolic and representative piece of art that sums up his work. He once said: ” Lo único que le pido a la vida es morirme con el último brochazo”.

‘The only thing I want from life is to die with the last brushstroke.’

Ricardo Pérez Alcalá fulfilled the dream for which he fought all his life: to live and die as an artist. Now, he leaves us a legacy of his valuable work – it’s true that great artists never die.

I will contribute something to humanity, I said, and I became a painter.

“Voy a aportar algo a la humanidad, dije, y me convertí en pintor”

Ricardo Perez Alcala

Fragments choosen from the original text of Dr. Harold Suárez Llápiz – student, friend and admirer of Ricardo Pérez Alcalá’s art. Doctor MD, researcher and art critic. Administrator of ‘Arte Boliviano Contemporáneo’.

51927_447228654475_243304844475_5012979_1894248_o[1]