The Polish Cure for a Food Poisoning * Domowe sposoby na zatrucie pokarmowe

Jak już wcześniej wspomniałam, niemal na samym początku pobytu w Boliwii miałam rewolucje żołądkowe. Dwie. Za pierwszym razem obwiniałam ser, ale jak się później okazało, to sałatka z restauracji okazała się trująca.

Dlaczego? Cóż, prawdopodobnie warzywa zostały umyte (o ile!) w wodzie z kranu, a ta niestety nie jest tak czysta  jak w Polsce czy w Irlandii.  Pewnego wieczoru Freddy postanowił wziąć kąpiel w wannie/jacuzzi, puścił wiec wodę i wyszedł do innego pokoju. Kiedy wrócił do łazienki – wanna pełna była pomarańczowej cieczy z czarnymi drobinkami i biała piana! Dodam tylko, ze po spuszczeniu wody, na wannie pozostał brązowy osad, którego nie mogliśmy doczyścić! I w takiej tez wodzie bierzemy prysznic, choć brud jest mniej widoczny;)

Natomiast do gotowania, do mycia zębów niemal wszyscy używają wody butelkowanej. Proszę nie myśleć, ze jest to woda, jak u nas w sklepach – mineralna, o nie! Jest to zwykła woda oczyszczona przy pomocy ozonowania. Można ja zakupić w wielkich 20 litrowych baniakach ( €1,20)  jak i w mniejszych butelkach. Nie musze dodawać, ze w tak gorącym klimacie nie wystarcza to na długo.

P.S. Właśnie dochodzę do siebie po kolejnym zatruciu, tym razem spowodowanym, dam sobie reket uciąć, przez nieświeża wodę butelkowana! Będąc w szkole, wypiłam łyk wody, która smakowała okropnie, a następnego dnia skręcałam się z bólu. Bardzo często w różnych urzędach i szkołach można napić się za darmo wody z baniaka, ale do głowy by mi nie przyszło sprawdzić datę przydatności! Kolejna nauczka na przyszłość:)

Wracając do sałatek w restauracji – otóż okazało się, ze, mimo iż stołujemy się w drogich miejscach, nikt nie może dać nam gwarancji, ze żywność została przygotowana według ‘naszych’ standardów. Cóż wiec jeść? Gotowane, smażone, pieczone potrawy, a unikać świeżych sałatek i napojów z lodem. Jeżeli chcemy zjeść owoce, to najlepiej obierane, jak pomarańcze.  Wiem, brzmi to okropnie, – ale lepiej być przezornym. Swoją drogą, tutaj nauczyłam się doceniać nasza chlorowana kranówkę, która dostępna jest w Santa Cruz.

Cóż jednak poradzić, gdy bakterie nas dopadną?

–  Jak najszybciej znaleźć toaletę ( i pozostać w jej okolicy przez jakiś czas)

–   Pic dużo butelkowanej wody i mate de coca (podobno pomaga na wszystko)

–  Jeżeli przy okazji zatrucia bola nas tez mięsnie, jak to było w moim przypadku ( u nas nazywa się to chyba grypa żołądkową), można przyjąć spora dawkę Paracetamolu (1000 mg) ( zalecone przez lekarza) i położyć się do lóżka.

– Wybrać się lub wysłać kogoś do apteki po lek o nazwie ‘Florestor’ (saszetkę rozpuszczamy w wodzie i pijemy 2X dziennie) – działa!

– Ponadto można zakupić preparat do uzupełnienia soli w organizmie (fuj).

– Jeść płatki owsiane na wodzie, chleb z masłem, z owoców jabłka.

Powodzenia!

Aha, prawie zapomniałam – pic dużo wódki! Sprawdziłam na sobie  – pewnego dnia, będąc zaraz po zatruciu, podczas imprezy wypiłam drinka i ku mojemu zdziwieniu nie musiałam biec do toalety, a następnego dnia byłam wyleczona! (do czasu obiadu w restauracji). Po drugim zatruciu wyczytałam w Internecie, ze wódka jest dobra na wszystko, znaczy się na wiele dolegliwości. Podobno przeciwdziała rozprzestrzenieniu się bakterii w żołądku (cóż, brzmi całkiem logicznie). Tego wieczoru mieliśmy wiec kolejna zapiskę. I podziałało:) Żartowałam potem, ze w Boliwii stanę się alkoholikiem, jeżeli Bede musiała pic wódkę, po to zęby jeść, co chce! Jak na razie trzymam się dzielnie:)

Interesujący link tutaj:  http://rt.com/all-about-russia/cuisine/vodka/

***

As mentioned earlier, almost at the very beginning of my stay in Bolivia, I had a stomach revolutions. Two. The first time the cheese was to blame, but as it turned out, it was a the salad in the restaurant that was poisonous.

Why? Well, probably the vegetables have been washed (if?) in tap water, and it, unfortunately, is not as clean as in Poland or Ireland :) Freddy one evening decided to take bath in the tub / jacuzzi, so he left the water running and went into another room. When he returned to the bathroom – bathtub was full of orange liquid with black flecks and white foam! I will only add that after draining the water, the bathtub remained brown and we couldn’t clean it! So, this is the water we shower with.

While cooking and brushing the teeth, everyone use bottled water. Do not think that this is water, as in our stores – mineral, no! This is usually purified water by using ozonation. It can be purchased in large 20 liter bottles (€ 1.20) as well as in smaller ones. Needless to say, in such a hot climate, it does not suffice for long.

P.S. I’ve just got another food poisoning, after a year or so, and I believe the reason was unfresh bottled water, I drank at school where I teach. Water had an awful taste, so I only had a sip, but next day I was dying… Very often you can have a drink from a big bottles of water in various public institutions, but I would never thought of checking its expiry date! Another lesson learnt:)

Coming back to salads in the restaurant – it turned out that even though eating at expensive places, no one can give us a guarantee that food has been prepared according to ‘our’ standards. What shall we eat then? Boiled, fried, baked dishes avoiding fresh salads and drinks with ice. If you want to eat fruit, wash them and peel. I know it sounds horrible – but better be safe than sorry. By the way, here I learned to appreciate our chlorinated tap water, which is available in Santa Cruz.

But what does help when the bacteria/worm attract anyway?

– First, find the toilet (and stay in the area for some time)

– Drink plenty of bottled water and mate de coca (supposedly helps to everything)

– If your muscles also ache, as it was in my case (it might be called stomach flu), you can take a large dose of Paracetamol (1000 mg) (recommended by a doctor) and lie down in bed

– You can go or send someone to the pharmacy for a drug called ‘Florestor’ (dissolve sachet in water and drink 2x a day) – it works!

– In addition, you can buy a supplement to supply salts in the body (yuck).

– Eat oatmeal with water, bread and butter, apples.

And good luck!

Oh, almost forgot – drink lots of vodka! Also I’ve checked it myself – one day, being just after food poisoning, I had a drink at a party and to my surprise I did not have to rush to the toilet, and the next day I was cured! (Until the dinner in the restaurant). After the second poisoning, I read in the internet that vodka is good for everything, I mean for many ailments. Apparently, it prevents bacteria from spreading in the stomach (well, it sounds quite logical). That evening we had another drink and I joked that I will become an alcoholic, if I have to drink vodka in order to eat what I want! So far I am holding strong:)

An interesting link here: http://rt.com/all-about-russia/cuisine/vodka/

_MG_6430-2

The most expensive version of ‘water of life’ that you can buy in Bolivia. But how beautiful!

Full Moon With the Christ *** Pelnia ksiezyca z Chrystusem

Dzisiaj, jak podaja media, ksiezyc znajduje sie najblizej ziemi w tym roku. Postanowilam to sprawdzic i udalam sie na dach apartamentu. Troche mialam stracha, bo sama  i ciemno, i wietrznie. A w glowie wciaz wspomnienia ostatniego trzesienia ziemi… No, ale taka okazja moze sie juz nie trafic. Wzielam wiec aparat i statyw, i ustawilam sie naprzeciwko Chrystusa. Ksiezyc pieknie swiecil tuz nad nim.

Niestety, nie bylam zbyt dobrze przygotowana do nocnych zdjec (nie mialam kabelka), ale postanowilam sprobowac. Ustawienie f/11, 15 sec. przy 28mm i ISO 100 wydalo sie odpowiednie.  Niestety mocno wialo i co gorsza – wylaczyli mi Chrystusa!

W koncu jednak udalo sie sfotografowac ksiezyc wygladajacy jak ogromna gwiazda:)

***

Tonight, according to media, the moon is the closest to earth this year. I decided to check it out and went to the roof of the apartment. I was a little scared of the dark and wind, and there was still present in my head memory of the last earthquake … But well, this opportunity may never be repeated. So I took the camera and tripod, and placed it opposite the Christ. Beautifully shining moon was just above it.
Unfortunately, I was not well equipped for night pictures (I did not have a remote), but decided to give it a try. Settings f/11, 15 sec. at 28 mm and ISO 100 seemed to be ok. Unfortunately, it was very windy and what’s worse – they switched off the Christ!

 Eventually, I’ve got it – moon looking like a huge star:)

Bolivian Food to Die (For) *** Jeść nie umierać

Mieszkańcy Cochabamby, jak sami przyznają, żyją po to, aby jeść:)

Rzeczywistość niestety nie przerosła moich oczekiwań pod względem jakości boliwijskiej kuchni, choć pewnie jest jeszcze za wcześnie by wydawać sady (w końcu jestem tu tylko 2 tygodnie). Pierwsza pizza była lekkim rozczarowaniem, jak już wiecie. Druga pizza, tez. Jakos nie mogę przyzwyczaić się do słodkiego smaku potraw, które powinny być pikantne.

Cochabambinos, as they say, live in order to eat:)

Reality, unfortunately, has not exceeded my expectations in terms of quality of Bolivian cuisine, although I think it is too early to judge (at the end I am here only 2 weeks). The first pizza was a slight disappointment, as you know. The second pizza, too. Somehow I can not get used to the sweet taste of foods that should be spicy.

Pierwsze danie domowe, które ugotowała nasza gosposia Christina, było za to wyśmienite! ‘Picante de polio’ – kurczak w sosie czerwonym, pikantnym, z warzywami, podawany z ryżem i ziemniakami. Mniam.  Kolejne danie, które składało się z bardzo twardego mięsa wołowego, rozwałkowanego do granic możliwości, skończyło się dla mnie zapaleniem dziąsła, kiedy kawałek owego mięsa utknął mi pomiędzy zębami…. Obiad uratowała surówka z pomidorów i cebuli (pokrojonych w paski) w lekkiej zalewie octowej i z bialym serem.

Następnego dnia, razem z polowa rodziny, poszliśmy do restauracji ‘Buffalo’ – €10 od osoby i jesz ile dusza zapragnie. Do polecenia dla miłośników mięsa – niemal 20 rożnych rodzajów do spróbowania (kelnerzy co chwila przynoszą nowe do stolo), oprócz tego urozmaicony bufet sałatkowy. Z mięsa smakował mi tylko ‘loinjoint’, wszystko inne było twarde i suche, natomiast sałatki – jeść, nie umierać!

The first dish at home that was cooked  by our housekeeper Christina, was delicious! “Picante de pollio” – chicken in red spicy sauce, with vegetables, served with rice and potatoes. Yum. The next dish however, which consisted of very hard beef, beaten to the limit, caused me gum inflammation, as the piece of meat stuck between my teeth …. Lunch was saved with the tomato and onion salad (sliced into strips) in a light vinegar.

The next day, along with half the family, we went to a restaurant ‘Buffalo’ – € 10 per person and eat to your heart’s content. This is a great place for true meat lovers – almost 20 different types to try (waiters bring new kinds to the table all the time) and great salad buffet. From meets I’ve only liked ‘loin joint’, everything else was hard and dry, while the salad was to die for!

No właśnie… Następnej nocy ja i Freddy znowu umieraliśmy z zatrucia pokarmowego. Za pierwszym razem winę zwaliliśmy na ser (a co!), który jedliśmy na obiad. Byl to rodzaj sera białego, solonego, którym zatruła się, jeszcze w Irlandii, mama Freddiego. Podobno wyrabiany z niepasteryzowanego mleka, w Boliwii sprzedawany na bazarze razem z muchami. A za drugie zatrucie pokarmowe, winę ponosiła sałatka! Tak jak, po wizycie w kolejnej, bardzo eleganckiej restauracji, i cudnym daniu z pomidora faszerowanego nadzieniem z tuńczyka, w otoczeniu zielonej salaty – toaleta z powrotem stała się moim ulubionym miejscem w domu.

Jaki z tego morał? Jeżeli jesteśmy po raz pierwszy w Boliwii i nie mamy ochoty na sensacje żołądkowe, to uważajmy na sałatki i sery. Przynajmniej na początku, kiedy nasza flora bakteryjna przyzwyczaja się do nowych warunków:) Co ciekawe – jeden z kuzynów powiedział, iz nigdy nie je salat na mieście, a mieszka tutaj od urodzenia. Szkoda tylko, ze dowiedziałam się tego po fakcie:)

That’s right … The next night me and Freddy were dying of food poisoning again. First one we we blamed the cheese (what else!), which we ate for dinner. It was a kind of white cheese, salted, that Freddy’s mom got sick off back in Ireland. Apparently made with unpasteurized milk, in Bolivia the cheese is sold at the market along with the flies. And after the second food poisoning the blame bore salad! After a visit in the other, very elegant restaurant few days later, and having  tomato stuffed with tuna with lettuce – toilet has become my favorite place in the house again.

The moral? If you are for the first time in Bolivia and I do not want to have stomach sensations, then watch out for salads and cheeses. At least at the beginning, when your bacterial flora gets used to the new conditions :) What’s interesting – one of the cousins said that he would never eat salad in the city, and he has lived here since his birth. Well, we learnt that too late:)

Mmmmmm…..

Eating Out in Bolivia*** Jedzenie na miescie

W dzien przylotu do Cochabamby, rodzina zaprosila nas do restauracji. Musze przyznac, ze ciezko mi bylo komunikowac sie z kimkolwiek po 30 godzinach bez snu (tak juz sie sklada, ze nie moge spac w poruszajacych sie pojazdach), ale glodna bylam jak wilk!

Restauracja ‘Paprika‘ wygladala na bardzo nowoczesna i zadbana, byla rowniez wypchana po brzegi (ciekawe zwazywszy, ze byl czwartek). Polowa stolu zamowila pizze, reszta naszej gromady inne dania miesne. Przyznam, ze stek z salatka wygladal przepysznie, zreszta nasza pizza rowniez, ale niestety jej smak byl troche inny, a wszystko to za sprawa sera. Nie znam sie na wyrobie mozzarelli, ale w Boliwii ma ona zolty kolor i bardzo slodki smak…

Do obiadu wybralismy wino boliwijskie – typowo deserowe, za slodkie jak na moj gust. Sprobowalam rowniez soku z ananasa zmiksowanego z ziolami (mieta)  – ozezwiajace, ale znow za slodkie:)

Cena obiadu dla 8 osob – okolo €50.

P.S. Swoja droga, w Boliwii jedzenie jest albo za slodkie, albo za slone. Boliwijczycy uwielbiaja napoje gazowane typu Fanta i Coca Cola (te podaje sie w restauracjach standartowo). Natomiast sol – coz, w koncu to panstwo ma w swoich granicach pustynie solna, wiec sobie nie zaluja:)

***

In the day of arrival to Cochabamba, the family invited us to a restaurant. I must admit that I found hard to communicate with anyone after 30 hours without sleep (as it happens, I can’t sleep in moving vehicles), but I was hungry like a wolf!

Restaurant ‘Paprika’ looked very modern and clean, was also full (interesting considering that it was a Thursday). Half the table ordered a pizza, the rest other meat dishes. I admit, the steak with the salad looked delicious, in fact, our pizza also, but unfortunately its taste was a little different, and all this because of cheese. I do not know anything about mozzarella, but in Bolivia it has a yellow color and very sweet taste…

We also chose some Bolivian wine – too sweet for my taste.  I also tried pineapple juice mixed with herbs (mint) – very refreshing, but again too sweet :)

Price of dinner for 8 people – around € 50.

P.S. By the way, Bolivian food is either too sweet or too salty. Bolivians love Fanta soda and Coca Cola. What about salt? – well, this state has within its borders a salt desert, so they don’t need to save it:)

Cochabamba – city of eternal spring *** Miasto wiecznej wiosny

Cudownie jest byc na miejscu! Gory okalajace miasto wygladaly pieknie w cieplym popoludniowym sloncu, bylo goraco (coz za mila odmiana od 7 stopni w Dublinie) i… egzotycznie.

Na lotnisku sprawdzili nasze bagaze od srodka, ale wszystko przebieglo w milej atmosferze i wreszcie moglismy spotkac rodzine, czekajaca w sali przylotow. Kochani, przyjazni ludzie – szkoda, ze nie moglam z nimi porozmawiac, a tylko ograniczyc sie do ‘hola’, ‘gracias’, ‘me gusta’…

Apartament, w ktorym bedziemy mieszkac przez najblizsze miesiace znajdowal sie tylko 10 minut od lotniska – przestronny penthouse na 12 pietrze, z widokiem na cala Cochabambe! Z tad miasto wygladalo na bardzo duze, rozciagniete  na wzgorzach i nowoczesne, z wieloma wiezowcami i nowymi konstrukcjami w trakcie budowy.

***

Ah! It felt good to be here! I could see mountains around me, looking beautiful in a warm afternoon sun. It was hot (what a nice difference to 7 degrees in Dublin) and… exotic. Airport security check went surprisingly well and we were out to meet the family. Lovely, friendly people – pitty I couldn’t say nothing more to them than ‘hola’, ‘gracias’, ‘me gusta’…

Apartment we are going to stay is only 10 min form the airport – big PH on the 12th floor, having view on all Cochabamba! From here city looks really huge, spread far on the hills and very modern, with a lot of skyscrapers and new building sites.