Potosi: the City ‘Worth a Fortune!’ *** Boliwiskie miasto ‘Warte Potosi!’

W XVII wieku Potosi było jednym z największych i najbogatszych miast na świecie, dzięki ogromnym pokładom srebra odkrytym w pobliskiej górze, nazwanej na te okoliczność – ‘Cerro Rico’. Jednak w XVIII wieku, pokłady srebra wyczerpały się. Zyski czerpano jeszcze z pozyskiwania cyny i innych minerałów, ale mimo to miasto zaczęło podupadać ekonomicznie.

The city of Potosi was founded in 1545, during the “gold rush” associated with the discovery in Cerro de Potosí – later known as the Cerro Rico (Rich Mountain) – large silver deposits. In a few years the settlement has attracted hundreds of thousands of Europeans and it became the official mint of Spain. Conquiscadors used native people and slaves from Africa for work – to this day it’s unknown how many of them perished in the local mines and smelters in inhumane conditions. In the seventeenth century Potosi was one of the largest and richest cities in the world. When in the XVII century silver was exhausted. Despite of discovering large amounts of tin and other minerals, the city began to decline economically.

Mimo utraty swojej świetności, Potosi zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i dziś utrzymuje się głownie z turystyki. Jest to niewątpliwie architektoniczną perełką Boliwii – z wieloma pięknie zdobionymi kościołami, odrestaurowanymi kamienicami kolonialnymi, wąskimi uliczkami i przepięknymi widokami na Cerro Rico.

Despite losing its splendor, the city of Potosi is a UNESCO World Heritage Site and today is dependent mainly on tourism. It is undoubtedly the architectural jewel of Bolivia – with many beautifully decorated churches, restored colonial houses, cobbled streets and stunning views of the Cerro Rico.

Jedną z najbardziej okazałych budowli Potosi jest ‘Casa de la Moneda’ – niegdyś mennica Hiszpanii, zbudowana z kamienia i cegieł, jak również z drewna, które sprowadzono z innych rejonów Boliwii. Z centralnego dziedzińca, widocznego przez otwarta bramę,  uśmiecha się do nas ‘Bachus‘, którego maska zakrywa ponoć dawny herb Hiszpanii.

One of the most famous and impressive buildings in Potosi is the ‘Casa de la Moneda’ – once the mint of Spain, built of stone and brick, as well as wood, imported from other regions of Bolivia. In the central courtyard the head of  ‘Bacchus’, visible from the street through the gate, is smilling at us. They say that tt covers the former insignia of Spain.

Mieści się tutaj muzeum z wieloma cennymi eksponatami wykonanymi oczywiście ze srebra. Możemy tu także zobaczyć tysiące minerałów wydobywanych z Cerro Rico i okolicy, a także mumie pierwszych osadników europejskich. Dla mnie widok ciał dziecięcych to jednak trochę za wiele… Zresztą, takie same wrażenie wywarły na mnie rzeźby Matki Boskiej, z ‘prawdziwymi’ włosami i ubraniami, które dawno temu wyglądały jak lalki. Dziś jednak mogłyby z powodzeniem konkurować z Laleczka Chucky. Warto pamiętać, iż miasto powstało na niewolniczej pracy rdzennych osadników jak i niewolników, sprowadzanych przez konkwistadorów z Afryki. Do dziś nie ustalono ilu ludzi zginęło, pracując w kopalniach jak i przy przetopie cennych minerałów.

Casa de la Moneda houses a museum with numerous exhibits – many of them made of silver. We can also see thousands of minerals extracted from Cerro Rico and the surrounding area, as well as mummies of first European settlers. For me the sight of children ‘bodies, however was a little too much …. I had the same impression while looking at the  sculpture of Virgin Mary, decorated with the ‘real’ hair and clothes. Once, it must have looked like a doll, but today it could be a perfect model for female ‘Chucky Doll’!

Inną atrakcją miasta jest ‘Mirador‘ – kosmiczna wieża na wzgórzu, stanowiąca punkt widokowy i mieszcząca restauracje, z której można podziwiać panoramę Potosi, z cudnym widokiem na Cerro Rico. Można się tam dostać taksówką, lub pieszo – wspinaczka jednak nie należy do najłatwiejszych, ponieważ Potosi jest najwyżej położonym miastem świata  i ciężko jest czasem złapać oddech na 4,090 n.p.m.! Kiedy tam w końcu dotarliśmy, okazało się, ze wieża widokowa jest w remoncie, ale i tak było warto.

Another attraction of Potosi is the ‘Mirador’ – or a ‘space tower’ on a hill, housing a restaurant and offering panoramic views across the city and a wonderful view of the Cerro Rico. You can get there by taxi or walk. Climbing, however is not easy because Potosi is the highest city in the world and it’s really hard to catch breath at 4.090 m. Bus ride on the city’s steepest streets in the world is also an unforgettable experience (scarier that in La Paz, as less traffic means more speed).

Co jeszcze warto zobaczyć w Potosi? Otóż kościoły z fantazyjnie dekorowanymi fasadami i z bogato wyposażonymi wnętrzami (cos jednak Hiszpanie po sobie pozostawili). Mnie jednak nie było dane podziwiać tych świetności, bo miałam za mało czasu…Cóż, następnym razem!

What else could you see in Potosi? The churches of fancifully decorated facades and silver interiors (at least the Spaniards left something behind!) – but I couldn’t admire their splendor though, because I had too little time …

Niezapomnianą atrakcją jest również przejażdżka autobusem miejskim po stromych ulicach, które z calą pewnością mogą konkurować z trasami La Paz, gdzie z powodu korków autobusy nie mogą ‘rozwinąć skrzydeł’ tak jak tu:)

Dziś stosunkowo łatwo jest dojechać do Potosi – z Oruro, Sucre, czy Uyuni nawet pociągiem. Pisząc to, musze jednak napomknąć o niespodziewanych trudnościach… blokadach dróg, które w Boliwii, jak się kilka razy okazało, są dosyć częste. Nas taka blokada zastała w drodze z Potosi do Oruro. Już mieliśmy przed sobą widmo nocy spędzonej na odludziu w autobusie, kiedy okazało się, ze inny autobus tej samej firmy utknął po drugiej stronie, dzięki czemu po krótkim ‘spacerze’ w świetle zachodzącego słońca, mogliśmy kontynuować podróż. Postanowiliśmy jednak nie przesiadać się w Oruro do miasteczka Llallaqua, gdzie chcieliśmy zażyć kąpieli w gorących źródłach, i wróciliśmy prosto do Cochabamby. Być może we wrześniu, kiedy będę w Sucre, uda nam się zwiedzić (razem z moimi znajomymi studentami) także Uyuni (pustynie solna) i wpaść do Potosi? Musimy wtedy koniecznie odwiedzić nasz gościnny hostel ‘Koala’ i wybrać się na wycieczkę do czynnych wciąż kopalni legendarnego Cerro Rico.

Today it is relatively easy to get to Potosi – from Oruro, Sucre or even Uyuni by train. Perhaps in September, when I’m in Sucre, we will be able (along with my friends) to drop to Potosi again? We must then make sure to visit our friendly hostel ‘Koala’ and take a trip to the still open and working mines.

As I write this, I have to mention the unexpected difficulties … roadblocks, quite often in this part of the world. Returning to Oruro we were stopped by rocks on the road and some angry people. I had a vision of spending the night in a remote area on the bus when we heard that another bus of the same company was stuck on the other side of the blockade! And after a ‘short’ 20-minutes walk we continued our journey. We couldn’t however go to LLallaqua, to take a bath in hot srings as we had planned, so we came back to Cochabamba.

‘Cementerio de los elefantes’ *** Boliwijskie cmentarze

’33 – letni mezczyzna o imieniu Juvenal, alkoholik od 14 roku zycia, decyduje spedzic swoje ostatnie dni na ‘Cmentarzu dla Sloni’ (Cementario de los Elefantes)- ulubionym lokalu miejscowych alkoholikow w La Paz. W owym barze znajduje sie ‘Pokoj Prezydencki’, w ktorym Juvenal zostaje zamkniety wraz z wiadrem alkoholu. Bohater spedza w nim ostatnie 7 dni zycia, rozpamietujac swoje trudne dziecinstwo i pelna przemocy mlodosc, powoli zapijajac sie na smierc.’

Nie jest to idealny film na niedzielne popoludnie, ale praca domowa zadana przez moja nauczycielke hiszpanskiego. Niestety nie doszukalam sie ‘obiecanych’ napisow w jezyku angielskim na dvd, ale czego mozna sie spodzieac od kopi zakupionej od ulicznego sprzedawcy za ‘cale’ 4bs (€ 0,40)? Prawde mowiac, swietna gra aktorska,  rezyseria a przede wszystkim piekna muzyka Hauscara Bolivara, sprawila, ze napisy staly sie zbedne. Jest to film o umieraniu, ale takze o zyciu nieszczesnej czesci spoleczenstwa boliwijskiego, zamroczonej alkoholem i innymi uzywkami (tak zwanych ‘cleferos‘), ale nieoderwanej zupelnie od brutalnej rzeczywistosci. Bohater filmu jest zarowno ofiara jak i przestepca – noszacy znamie trudnego dziecinstwa, jako dorosly czlowiek decyduje sie pomagac w zabijaniu niewinnych ludzi z cala tego swiadomoscia. Przy okazji, dowiadujemy sie o czarnej tradycji ludu Aymara, zamieszkajacego La Paz, wedlug ktorej aby moc wybudowac nowy dom, nalezy zlozyc ofiare ludzka Matce Ziemi ‘Pachamama’. Podobno wiele jest domow w najwyzszej stolicy swiata, zbudowanych na szczatkach ludzkich… Zreszta nie tylko tam. Ja osobiscie mam nadzieje, ze w przesady te wierza tylko nieliczni i pocieszam sie tym, ze mieszkam w Cochabambie – miescie ludu Kechua:)

’33 – year old man named Juvenal, alcoholic since 14 years old, decides to spend his last days in the ‘ Elephants’ Cemetery’ – a favorite bar for drunk locals in La Paz. At the bar there is a ‘Presidential Room’, in which Juvenal is locked, along with a bucket of alcohol. The man spends in his last 7 days, thinking about his difficult childhood and violent youth, slowly drinking to death.’

This isn’t a perfect movie for a Sunday afternoon, but homework from my Spanish teacher. Unfortunately, I did not find ‘promised’ subtitles in English on dvd, but what can you expect form a copy purchased from a street vendor for the ‘whole’ 4BS (€ 0.40)? In fact, the great acting, directing and above all the beautiful music by Hauscara Bolivar, made the translation unnecessary. This film is about dying, but also about the life of the unfortunate people of Bolivian society, muddled by alcohol and drugs (so-called ‘cleferos‘), but not completely detached from the brutal reality. The protagonist is both victim and offender – bearing the mark of a difficult childhood, as an adult he decides to help in the killing of innocent people. I’ve learnt about Aymara people’ black tradition, according to which in order to build a new house, they should offer a human sacrifice to Mother Earth ‘Pachamama’. Apparently a lot of homes in the highest capital of the world, was build on the human remains … And not only there. I personally hope that there are not so many people believing in that tradition and I cheer the fact that I live in Cochabamba – the city of Quechua people :)

No dobrze, od filmu przechodze do tematu CMENTARZY w Cochabambie. Jest takie powiedzenie: ludzi poznaje sie po tym, jak traktuja zmarlych. Tutaj zmarlych traktuje sie z wielkim szacunkiem o czym swiadcza duze, zadbane cmentarze. W swoim czasie odwiedzilam 4 z nich: prywatny, boliwijski, arabski i niemiecki. Niestety pominelam cmentarz zydowski, z braku czasu. Na cmentarzu prywatnym, polozonym na obrzezach miasta, tuz u podnoza gor, znanjduja sie groby rodziny Freddiego. Przypomina on cmentarze znane z filmow amerykanskich – rozlegly park z krotko przycieta trawa i bialymi plytami nagrobnymi w ziemi. Do tego gdzie niegdzie drzewa i sztuczna laguna, za ogrodzeniem piekny widok na gory a od strony wejscia biay portyk, kwiaciarnia i parking. W wielu miejscach zamontowane sa krany z woda i kosze na suche kwiaty. Pieknie, skromnie, czysto i spokojnie.

Well, from the film I go to topic of CEMETERIES in Cochabamba. There is a saying: you can know people from how they treat their dead. Here the dead are treated with great respect as I could see in big, well-kept cemeteries. At the time I visited four of them: private, Bolivian, Arabic and German. Unfortunately I missed Jewish one from  the lack of time. The private cemetery, situated on the suburbs of the city, right at the foot of the mountains, has the graves of the Freddy’s family. It is similar to the cemeteries we see in American films – a large park with short-cut grass and white graves in the ground. There are some trees here and there and an artificial lagoon, and a white portico, flower shop and parking at the entrance. In many places there are taps with water and bins for old flowers. Very fine, modest, clean and quiet place.

Cmentarz publiczny jest podzielony na stara i nowa czesc, a takze na te bogatsza i biedniejsza. Czesc stara i bogatsza sklada sie z nagrobkow, czasem ozdobionych figurami aniolow, czy swietych, czasem popiersiem zmarlego oraz grobowcow rodzinnych w formie przeroznych stylow architektonicznych – od greckiego antyku, po Egipt. Czyli podobnie jak w Europie.

Public Cemetery is divided into old and new part, and also the rich and poor. Richer and the old parts consists of tombstones, sometimes ornamented with statues of angels or saints, sometimes a bust of the deceased, and the family tombs in the form of diverse architectural styles – from Greek antiquity, to Egyptians. Just like in Europe.

Nowa i biedniejsza czesc cmentarza wyglada jak… nasze polskie blokowisko! Z jednym wyjatkiem, ze zamiast mieszkan, w sciany wmurowane sa ..no wlasnie, trudno mi jest znalezc odpowiednia nazwe….skrzynki grobowe? Jedna obok drugiej. W kazdej skrzynce znajduja sie prochy zmarlego w ozdobnym naczyniu, kwiaty, czasem tez zdjecia i pamiatki rodzinne. Skrzynki te, sprzedawane w wielu przeznaczonych do tego sklepach, zrobione sa zwykle ze szkla i metalu, zamykane na klodke. Czasem mozna kupic taka z melodyjka.

New and poorer part of the cemetery looks however like a… housing estate! With one exception that instead of flats, there are embedded in the wall … well, it is difficult for me to find the right name …. funerary cases? Side by side. In each box we can see: the ashes of the deceased in a decorative container, flowers, sometimes pictures and family heirlooms. These boxes are usually made of glass and metal with a padlock. Sometimes you can buy a case with the melody.

Cmentarz ten odwiedzilam w Dzien Matki, mozna wiec bylo tu spotkac tlumy, calymi rodzinami odwiedzajace swoich bliskich. Byl takze i pogrzeb – z wieloma zalobnikami, orkiestra i kwiatami. Prawie jak u nas. Wlasnie – prawie. Podczas zwiedzania, kilka razy natknelismy sie na muzykantow grajacych dla zmarlego, ktorym wtorowala spiewem rodzina. Musze przyznac, ze widok to niecodzienny, bardzo jednak rozczulajacy i pozytywny. Na naszych cmentarzach przewaznie recytuje sie modlitwy o szybkie zbawienie duszy zmarlego. Tutaj spiewa sie piosenki, ktorych  zmarly sluchal podczas swojego ziemskiego zycia. Ba! Widzialam na jednym z nagrobkow kieliszek alkoholu przyniesiony przez rodzine, bo zmarly lubil sobie wypic za zycia:)

I visited this cemetery on Mother’s Day, so it was very crowdy there, with whole families visiting their loved ones. There was also the funeral – with many grieving people, the orchestra and flowers. Almost like in Europe … right – almost. During the visit,  we met several times the musicians playing for the deceased together with singing family. I must admit, the scene was unusual to me, but also very sentimental and positive. In our cemeteries people usually recite prayers for a quick salvation of the soul of the deceased. Here people sing songs, that deceased was listening to during his earthly life. Bah! I saw on one of the tombs a glass of alcohol brought by the family, just because the deceased liked to have a drink during his life :)

Tak na marginesie, dzien Wszystkich Swietych (a raczej Zaduszki 2-go listopada) w Boliwii swietuje sie podobnie jak w Meksyku, gdzie rodziny urzadzaja przyjecie na cmentarzu, przynoszac jedzenie, picie, tanczac i spiewajac! I pomyslec, ze u nas Kosciol wyplenil obrzadek ‘Dziadow’….. Z tego gwarnego, ‘pelnego zycia’ cmentarza przenieslismy sie na sasiadujacy z nim cmentarz arabski. Zaznaczam jednak, ze nie jest to miejsce pochowku muzulmanow, ale katolikow arabskiego pochodzenia, ktorych w Cochabambie nie brakuje. I tutaj – cisza. Brame otwiera nam dziewczynka, ktorej rodzina mieszka w przycmentarnym domu i opiekuje sie dobytkiem. Wzdluz zadrzewionej alei (drzewa, z tego co pamietam, zostaly sprowadzone z Palestyny) znajduja sie grobowce rodzinne, ozdobione arabskimi ornamentami i zlotymi kopulami; dalej kaplica i pobielane sciany ze skrzynkami. Takie same, jak na cmentarzu obok.

By the way, All Saints’ Day (or rather All Souls’ Day on the 2nd of November) is celebrated in Bolivia like in Mexico, where families make parties on cemetery, with food, drink, dancing and singing! It’s so sad that catholic Church ‘killed’ very similar tradition of ‘Dziady‘ in Poland…. From this busy, ‘full of life’ cemetery, we shifted to the adjoining Arabic cemetery. Please note, this is not the burial place of Muslims, but Arab-Catholics, who live in Cochabamba in a big number. And here – silence. Gate opens to us a girl whose family lives in cemetery’s home and is looking after it. Along the tree-lined avenues (trees, from what I remember, were brought from Palestine), there are family tombs, decorated with golden ornaments and domes, a chapel and white wall with the boxes. The same as in the last cemetery.

Za kolejna brama znajduje sie maly cmentarz niemiecki. I tutaj nic mnie juz nie zaskakuje – tak samo jak u nas. Nagrobki, krzewy, gdzie niegdzie lawki. Miejsce spokojne, zadbane, kojarzace sie z … domem.  Co ciekawe, nasza przewodniczka Marusela, ktora jest pochodzenia arabskiego, i ktora notabene ma dziadka w poprzednim miejscu, powiedziala, ze cmentarz niemiecki podoba jej sie najbardziej.

Next door is a small German cemetery. Here, nothing surprises me anymore – there are tombstones, shrubs and benches like in Poland. Place is quiet and neat. Interestingly, our ‘guide’ Marusela, who is of Arabic origin, and who has a grandfather at the previous place, said that she likes the German cemetery most.

Mnie jednak brakowalo tutaj gwary, spiewu i roznorodnosci publicznego cmentarza boliwijskiego. Podobalo mi sie tam wszystko, no moze za wyjatkiem widoku chlopczyka sikajacego posrodku ‘blokowiska’.

As for me, it was missing liveliness, singing and variety found in Bolivian public cemetery. I loved everything there, except maybe for the view of a boy pissing in the middle of an estate;)

The Children of Quechua *** Dzieci Keczua

Keczua był językiem urzędowym imperium inkaskiego aż do jego upadku, a po konkwiście do jego rozpowszechnienia przyczynili się misjonarze, przyjmując go za oficjalny język ewangelizacji. Obecnie językiem keczua posługuje się ok. 10 mln osób, głównie w Andach, od Argentyny, przez Ekwador aż po Kolumbię, a w Peru oraz Boliwii jest on jednym z języków urzędowych (obok hiszpańskiego, ajmara i guarani). Z języka keczua wywodzą się takie wyrazy, jak inka, lama, puma, kauczuk, kondor czy guano. Większość mieszkańców Cochabamby i okolic stanowa rdzenni Indianie Keczua, jest to wiec język, który można usłyszeć na ulicy czy jarmarku, choć często w połączeniu z hiszpańskim.

Quechua is the most widely spoken language family of the indigenous people of the Americas, with a total of 8 to 10 million speakers. Once, the official language of the mighty Inca Empire, today Quechua has the status of an official language in Bolivia (along with Spanish, Aymara and Guarani) and Peru, and it’s spoken also in Equador, Colombia and Argentina. The words like lama, Inka, puma, kondor, guano come from Quechua. Many of Cochabambinos (people of Cochabamba) have Quechua roots therefore this is the language you can hear often beinng spoken on the street or on the market, sometimes mixed with Spanish.

Język keczua podobno nie jest trudny – kiedy dostałam do przeczytania fragment podręcznika dla studentow uniwersytetu w Cochabambie, nauczycielka była zaskoczona, z jaką łatwością wymawiam wyrazy. Jest w nim jednak kilka dźwięków, które dla mnie są nie do opanowania, np. typowo francuskie ‘r’. , a jedynymi wyrazami, które udało mi się zapamiętać z lektury, to ‘tata’ i ‘mama’!

They say that Quechua language isn’t difficoult and when I got a student’s book to read, the teacher was impressesd by my pronunciation. However, I found it hard to pronounce the ‘french r’ and, because this language is so different from everything I knew, I only remembered two words from my reading: ‘mama’ and ‘tata’!

To właśnie ze studentami Uniwersytetu San Simon w Cochabambie i ich charyzmatyczną nauczycielką języka keczua, udaliśmy się do malej szkoły podstawowej  na obrzeżach miasta: Instituto Technico Vocaciona Franz Tamayo w Nucleoñata. Studenci przygotowali dla uczniow teatralne przedstawienia popularnych bajek w języku keczua – co było w zasadzie egzaminem końcowym przedmiotu. Kiedy przybyliśmy na miejsce, dzieci przywitały nas z pewną rezerwą, która po krótkim czasie zamieniła się w czystą radość!

‘Instituto Technico Vocaciona Franz Tamayo’ in Nucleoñata is a small school on the suburbs of Cochabamba, Bolivia. Many of its young students come from indigenous Quechua families, that are the majority of Cochabambinos. I had an opportunity to visit this school with the students of San Simon University in Cochabamba and their Quechua language teacher, who were going to perform Quechua tales, as a part of their final assignment. At the beginning, the children greeted us with some reserve, which fastly changed into pure joy!

Dzieci tak zafascynowane były moim aparatem z wielkim obiektywem, że co chwila prosiły mnie o zrobienie im zdjęcia – cóż, mnie prosić nie trzeba – byłam w swoim żywiole:) W pewnym momencie zrobiło się jednak tak gęsto, ze musiałam schować aparat i zrobić sobie przymusowa przerwę. W trakcie przedstawień, postanowiłam ‘ukryć’ się przed dziećmi na schodach, co dało mi także okazje fotografowania ich reakcji na to, co działo się na scenie. Był to bardzo udany dzień dla wszystkich, zarówno studentów uniwersytetu jak i uczniów, i pracowników szkoły. Dla mnie był to czas do zadumy, nad trudnymi warunkami, w których tym dzieciom przyszło się uczyć (nauczycielom tez nie jest łatwo). Niesamowite jest jednak to, ze mimo skromnych warunków bytowania, dzieci te były pełne radości i ufności w stosunku do przybyszów, a także owej ‘dziecięcej niewinności’, którą niestety zatracili mali mieszkańcy bogatego Zachodu.

The project was very successful and was revived by children (and employes of school) with a great interest. And this huge stir and great joy amongst young pupils of Franz Tamayo school, is the best visible on my photographs! It was very humbling to see that even despite poor conditions in which pupils have to study and teachers work, they still manage to be happy with little things in life. The children were also trusty in relation to the newcomers, and had that child ‘innocence’, which the little inhabitants of the rich West had already lost.

Więcej/ more —> Behance/ The Children of Quechua.

Before ‘Fiesta de la Virgen de Urkupiña’ *** Objawienie Maryjne w Quillacollo

W święto Bożego Ciała wybrałam się z moja nauczycielka języka hiszpańskiego i koleżanką w jednym, Ester, do Quillacollo – miasteczka położonego nieopodal Cochabamby (w zasadzie będącego jedna z dzielnic miasta). Celem naszej wyprawy była parada tańców tradycyjnych z okazji święta religijnego, o których uczyłam się przez ostatni tydzień. Na miejsce dojechaliśmy Taxi Trufi – czyli małym busem (bilet kosztował grosze, 2.50 bs.) i przyznam, nie było tak źle, jak mi wcześniej mówiono – kierowca zatrzymuje się na żądanie i zabiera tylko tyle osób, ile jest miejsc, a ponieważ busików tych jest mnóstwo, to nie ma problemu z dojazdem.

Gdy dotarliśmy na miejsce, przywitały nas tłumy ludzi, czekających na widowisko wzdłuż głównej drogi (która została zamknięta dla ruchu samochodowego), a ponieważ mieliśmy trochę czasu do rozpoczęcia parady – poszłyśmy do centrum miasteczka. Czułam się tam jak ryba w wodzie i tylko żałowałam, ze nie wzięłam ze sobą porządnego aparatu (jednocześnie dziękując Bogu, ze miałam przy sobie mój Coolpix).

On the day of Corpus Christi I went with my Spanish teacher Esther – to Quillacollo – a small town near Cochabamba. The purpose of our trip was to see parade of traditional dances, of which I have learned over the last week. We got to that place by Trufi Taxi – a small bus (ticket cost the pennies, 2.50 bs.) and I admit, it was not as bad as I was told before – the driver stops on demand and takes just as many people as there are seats, and since there are plenty of buses, there is no problem to get enywhere.

When we got there, crowd were already waiting for the spectacle along the main road (which was closed to traffic), and because we had little time to the start of the parade – we went to the town center where I felt like a fish in the water, and only wished I took a decent camera with me (at the same time I thanked God that I had my coolpix).

Centrum Quillacollo przypomina miejsca widziane z filmów tj. ‘Miłość w czasach zarazy’ – piękna kolonialna zabudowa, kościół na placu, przekupki w tradycyjnych ubraniach i ogólna atmosfera pikniku. W owym kościele znajduje się słynna figura Madonny z Urkupiña, do której pielgrzymują rzesze wiernych z całej Boliwii i z sąsiadujących krajów.

Quillacollo’s center reminds the movies like “Love in the Time of Cholera ‘- with its beautiful colonial buildings, the church in the square, women in traditional clothing and general atmosphere of the picnic. Church is a home to the famous statue of the Madonna de Urkupiña where many has made the pilgrimage from all over Bolivia and neighboring countries.

Historia boliwijskiej Madonny przypomina trochę dzieje francuskiego Lourdes: w czasach kolonialnych, Matka Boska z Dzieciątkiem objawiała się kilkakrotnie malej dziewczynce, pasącej owce. Wkrótce o objawieniach dowiedzieli się mieszkańcy wioski, którzy dnia 15 sierpnia, zobaczyli cud na własne oczy. Niedowierzając na widok Madonny wznoszącej się do nieba, zapytali dziewczynkę, gdzie  się Matka Boska udaje – ta zaś odpowiedziała w lokalnym jeżyku ‘keschwa’ – ‘Ork’hopiña, ork’hopiña’, co znaczy: ‘Ona jest już w górach’.

 The history of Bolivian Madonna is a bit like Madonna’s from Lourdes in France: in the colonial era, Madonna and Child had appeared several times to the little country girl. Soon the villagers learned about it and on 15 August they saw the miracle with their own eyes. Incredulous, they asked the girl where Virgin Mary, who was ascending to heaven, goes –  and the girl answered in the local language ‘keschwa’ – ‘Ork’hopiña, ork’hopiña’, which means: “She is already in the mountains’.

Na miejscu objawienia, wierni znaleźli podobiznę Matki z Jezusem, dla której zbudowano kościołek. Dziś jednak figura znajduje się we wspomnianym kościele w Qillacollo. Przed kościołem usypano z płatków kwiatowych podobiznę Chrystusa, na której tle fotografowały się cale rodziny (a w zasadzie na tle świątyni, z Chrystusem na pierwszym planie).  Dalej, usypane zostały inne figury, zmiecione jednak nagłymi podmuchami wiatru.

On the site of the revelation, the faithful people found the statue of Mother with Jesus, for which the church was built, but today the statue is located in the main church of Quillacollo. In front of the church, colourful carpet with the image of Christ made of flower petals could be seen, against which photographers were taking pictures of the whole families (in fact, temple was in the background and Christ in the foreground). Further, other  images were created, but have been swept away by sudden gusts of wind.

I w końcu parada – nazywana ‘próba generalna’ przed wielka fiesta w sierpniu, która przyciągnęła setki ‘tancerzy’ z całego kraju, jednych w strojach tradycyjnych, innych w ubraniu ‘roboczym’. Wszyscy zaś przemierzali kilkukilometrowy odcinek ulicami Qiillacollo, tańcząc, bawiąc się, witając się z licznie zgromadzona publicznością i popijając sobie przy okazji:) Widziałam puszki piwa w rękach występujących, ale nikt nie przebił członka jednego z zespołów, który biegał pomiędzy tancerzami i muzykami z butelka rumu:) Podobno, na samym końcu parady, mało kto jest trzeźwy.

Tradycyjne tance boliwijskie to: Morenada, La Chacarera, El Gato, Taquirari, La Queca i prawdopodobnie najbardziej widowiskowy – El Diablo. Niestety, na pełną relacje i zdjęcia tancerzy w pełnym odzieniu musimy poczekać do sierpnia! A na zakąskę zapraszam do galerii.

Eventualy we came to the final parade – ”rehearsal’ before the big fiesta in August with hundreds of ‘dancers’ from all over the country, some in traditional dresses, others dressed casually. All of them have walked several kilometers through the streets of Qiillacollo, dancing, playing, greeting the large audience and drinking:) I saw beer cans in dancers’ hands, but no one could beat a member of one of the bands that ran between the dancers and musicians with a bottle of rum :) Apparently, at the very end of the parade, few people remaine sober.

Traditional Bolivian dances are: Morenada, La Chacarera, El Gato, Taquirari, La Queca and probably the most spectacular – El Diablo. But the full report and pictures of dancers in traditional dresses have to wait until August! For now, you are welcome to visit my gallery.

Source/zrodlo: http://www.boliviacontact.com,

Cochabamba Fashion Show *** Pokaz mody w Cochabambie

Dwa tygodnie temu zostalismy zaproszeni przez Vivi, piekna kuzynke Freddiego, do obejrzenia pokazu mody, w ktorym ona brala udzial. Pierwszy raz mialam okazje zobaczyc modelki i modeli na wybiegu (wczesniej asystowalam przy modowych sesjach zdjeciowych, ale to nie to samo!).

Na miejscu, w eskluzywnym hotelu, powitano nas piwem i reklamami spa. Kazdy gosc otrzymal rowniez torbe z magazynem mody ‘Vanidades‘, cieniem do powiek i produktami reklamowymi sieci komorkowej ‘Viva’ (kalkulator nawet sie przydal).

Show rozpoczal sie z ponad godzinnym opoznieniem, ale nikt, oprocz nas, nie zwrocil na to uwagi – dobrze, ze nie bylo to ‘manana‘! Przez nastepna godzine modele i modelki przemierzali uslany suchymi liscmi wybieg (tutaj mamy teraz sezon jesien-zima), starajac sie nie posliznac. Przyznam, sposob prezentacji kolekcji odbiegal od tego, ktory widzialam w ‘Fashion Tv’ czy ‘America Next Top Model’– w pierwszej odslonie modelki chodzily w stylu ‘wyginam smialo cialo’, a w nastepnych – ‘polknelam szczotke’. Coz, pewnie takie mialy wytyczne…

My z niecierpliwoscia czekalismy na Vivi, ktora pojawila sie tylko raz, ale za to w finale sukni wieczorowych. Dla niej postanowilam powalczyc z wysokim ISO i tlumkiem fotografow przy koncu wybiegu i nawet mi sie to podobalo:)

***

Two weeks ago we were invited by Vivi, beautiful cousin Freddy, to a fashion show, she was taking part in.  I was excited, because for the first time I could see models on the catwalk (before I’ve assisted at fashion photo shoots, but this is not the same).

In exclusive hotel, we were greeted with beer and everybody received also a bag with a fashion magazine ‘Vanidades‘, eye shadow and products of a mobilephone company ‘Viva’.

Show started over an hour late, but nobody but us, seemed to care – well, thanks God it wasn’t ‘manana‘! For the next hour models walked the runway covered with dry leaves (here, we are now in the autumn-winter season), trying not to slip. I admit, the presentation of the collection was different from what I saw in ‘Fashion TV’ or ‘America Next Top Model’ – first, models walked in ‘I like the way you move’ style and next – ‘I swallowed a stick’. Well, they probably were guided to walk like that  …

We eagerly waited for Vivi, which appeared only once, but in the final evening gowns. For her, I decided to fight with high ISO and group of photographers at the end of the catwalk. I loved it:)