Eating Out in Bolivia*** Jedzenie na miescie

W dzien przylotu do Cochabamby, rodzina zaprosila nas do restauracji. Musze przyznac, ze ciezko mi bylo komunikowac sie z kimkolwiek po 30 godzinach bez snu (tak juz sie sklada, ze nie moge spac w poruszajacych sie pojazdach), ale glodna bylam jak wilk!

Restauracja ‘Paprika‘ wygladala na bardzo nowoczesna i zadbana, byla rowniez wypchana po brzegi (ciekawe zwazywszy, ze byl czwartek). Polowa stolu zamowila pizze, reszta naszej gromady inne dania miesne. Przyznam, ze stek z salatka wygladal przepysznie, zreszta nasza pizza rowniez, ale niestety jej smak byl troche inny, a wszystko to za sprawa sera. Nie znam sie na wyrobie mozzarelli, ale w Boliwii ma ona zolty kolor i bardzo slodki smak…

Do obiadu wybralismy wino boliwijskie – typowo deserowe, za slodkie jak na moj gust. Sprobowalam rowniez soku z ananasa zmiksowanego z ziolami (mieta)  – ozezwiajace, ale znow za slodkie:)

Cena obiadu dla 8 osob – okolo €50.

P.S. Swoja droga, w Boliwii jedzenie jest albo za slodkie, albo za slone. Boliwijczycy uwielbiaja napoje gazowane typu Fanta i Coca Cola (te podaje sie w restauracjach standartowo). Natomiast sol – coz, w koncu to panstwo ma w swoich granicach pustynie solna, wiec sobie nie zaluja:)

***

In the day of arrival to Cochabamba, the family invited us to a restaurant. I must admit that I found hard to communicate with anyone after 30 hours without sleep (as it happens, I can’t sleep in moving vehicles), but I was hungry like a wolf!

Restaurant ‘Paprika’ looked very modern and clean, was also full (interesting considering that it was a Thursday). Half the table ordered a pizza, the rest other meat dishes. I admit, the steak with the salad looked delicious, in fact, our pizza also, but unfortunately its taste was a little different, and all this because of cheese. I do not know anything about mozzarella, but in Bolivia it has a yellow color and very sweet taste…

We also chose some Bolivian wine – too sweet for my taste.  I also tried pineapple juice mixed with herbs (mint) – very refreshing, but again too sweet :)

Price of dinner for 8 people – around € 50.

P.S. By the way, Bolivian food is either too sweet or too salty. Bolivians love Fanta soda and Coca Cola. What about salt? – well, this state has within its borders a salt desert, so they don’t need to save it:)

Cochabamba – city of eternal spring *** Miasto wiecznej wiosny

Cudownie jest byc na miejscu! Gory okalajace miasto wygladaly pieknie w cieplym popoludniowym sloncu, bylo goraco (coz za mila odmiana od 7 stopni w Dublinie) i… egzotycznie.

Na lotnisku sprawdzili nasze bagaze od srodka, ale wszystko przebieglo w milej atmosferze i wreszcie moglismy spotkac rodzine, czekajaca w sali przylotow. Kochani, przyjazni ludzie – szkoda, ze nie moglam z nimi porozmawiac, a tylko ograniczyc sie do ‘hola’, ‘gracias’, ‘me gusta’…

Apartament, w ktorym bedziemy mieszkac przez najblizsze miesiace znajdowal sie tylko 10 minut od lotniska – przestronny penthouse na 12 pietrze, z widokiem na cala Cochabambe! Z tad miasto wygladalo na bardzo duze, rozciagniete  na wzgorzach i nowoczesne, z wieloma wiezowcami i nowymi konstrukcjami w trakcie budowy.

***

Ah! It felt good to be here! I could see mountains around me, looking beautiful in a warm afternoon sun. It was hot (what a nice difference to 7 degrees in Dublin) and… exotic. Airport security check went surprisingly well and we were out to meet the family. Lovely, friendly people – pitty I couldn’t say nothing more to them than ‘hola’, ‘gracias’, ‘me gusta’…

Apartment we are going to stay is only 10 min form the airport – big PH on the 12th floor, having view on all Cochabamba! From here city looks really huge, spread far on the hills and very modern, with a lot of skyscrapers and new building sites.

18th April – the big day had come!

Pierwsza czesc podrozy z Dublina do Frankfurtu przebiegla bardzo udanie. Jasna, czysta kabina, wygodne siedzenia, posilek w cenie przelotu – mila odmiana po lotach ze ‘starym, dobrym Ryanarem‘.

W  Niemczech musielismy czekac siedem godzin na nastepny samolot, poszlismy wiec do pobliskiego hotelu zapytac o cene pokoju. W Sheratonie powiedzieli €290, wiec oczywiscie wyszlismy z tamtad od razu. Szczesliwym zbiegiem okolicznosci natrafilismy na ‘LUXX Lounge’ – spokojne, przytulne miejsce, z WI-FI, prysznicami, bufetem, gdzie mozna bylo jesc i pic do woli – a wszystko za €30 od osoby!

Dwanascie godzin lotu do Brazylii nie bylo juz takie ‘lux’  – samolot byl stary, oskurny, a jedzenie…typowe.

Sao Paulo przywitao nas dluga kolejka do oficera imigracyjnego – jednak na cale szczescie obylo sie bez problemow i moglismy wyruszyc w srodku nocy (5 rano) na poszukiwania hotelu, by przeczekac nastepne dziewiec godzin. Przypadkiem trafilismy do malego hoteliku na lotnisku ‘Sleep Zone’, ktory mial do zaoferowania malutkie dwuosobowe pokoje i mozliwosc skorzystania z prysznica. Byl i internet, ale bardzo slaby.

Moja uwage od razu przykula duza ilosc sprzataczek, ktore nie mogly uporac sie z przygotowaniem prysznicy na czas. Co ciekawe, we Frankfurcie byla tylko jedna pani, ktora dbala o czystosc prysznicy, bufetu, pokoi, przygotowywala ona takze jedznie – wszystko w mgnieniu oka! To sie nazywa ‘niemiecka wydajnosc’! Mysle, ze ta zmiana nastawienia byla pierwszym sygnalem poludniowo-amerykanskiego ‘mañana’…

Krotki, trzygodzinny lot do Cochabamby byl niesamowity! Samolot lecial tak nisko nad Amazonia, ze nie moglam sie powstrzymac od robienia zdjec (tak na marginesie, przegapilam poprzednio tyle okazji, ze teraz zawsze bede miala aparat przy sobie w samolocie). Kilka tygodni wczesniej mialam okazje obejrzec wystawe zdjec slynnego Sebastiao Salgado, w Gallery of Photography w Dublinie, a teraz ujrzalam na wlasne oczy piekno wiecznego lasu, jak i jego destrukcje… Z gory, wykarczowane obszary wygladaly jak rysunki, przybieraly ksztalty zwierzat, mitycznych stworzen lub geometrycznych figur. Smutne.

W pewnym momencie krajobraz ulegl zmianie i moim oczom ukazaly sie gory i Cochabamba ze swoim Chrystusem!

                                                                 ***

First  part of the trip Dublin – Frankfurt was very pleasurable. Bright, clean cabin, nice seats, free snack (included in ticket price) – nice change from ‘old, good Ryanair’.

In Germany we had to wait 7 h to the next plane so we went to nearby hotels to ask for a daytime room price. Sheraton said something like €290, so of course we walked out and by the chance we’ve got to the place called ‘LUXX LOUNGE’ with the entrance of 30€ per person, for a shower, buffet with everything to eat and drink, internet access, and nice quiet rooms to seat down and rest. It was worth it!

12 hours flight to Brasil wasn’t so ‘luxx’ anymore – plane was scruffy, noisy and the food….well – typical.

Sao Paolo welcomed us with a long queue to the emigration officer – it went smooth though and we could set off in the middle of the night (5 am) to look out for some hotel to await 9 hours. We found a little airport hotel called ‘Sleep Zone’ that offered double box rooms and a possibility of shower. Internet was there too, but not very good.

What caught my eye at first  was number of staff cleaning the place and still not being able to prepare showers on time. It was quite interesting comparing to Frankfurt, where ONE lady was cleaning the showers, bathrooms, taking care of buffet, tiding living areas – in no time! Well, that’s called German efficiency! This situation was a first taste of South – American – ‘mañana’.

Short, 3 hours flight with BOA to Cochabamba was amazing – the plane was quite low over the Amazon and mountains, I could not stop taking the pictures! After seeing the exhibition with the great photographs of Sebastiao Salgado in the Gallery of Photography in Dublin earlier that month, I could see with my own eyes great forest and great deforestation….From the sky, those destroyed by a man areas looked like drawings, taking shapes of animals and mythological creatures, or geometric patterns. Sad, really.

Suddenly the landscape changed into mountains and there it was – Cochabamba with it’s Cristo upon it!

Luggage Always Too Small *** Walizka zawsze za mala

Przed zakupieniem bagazu zawsze powinno sie sprawdzic wymagania lini lotniczych w tym zakresie. Niesamowite ile roznych rozmiarow dostepnych jest w sklepach a jaki rozmiar faktycznie mozna wniesc na poklad samolotu!

Tutaj znajdziecie porownania wymagan wszystkich lini lotniczych: http://www.airline-luggage-regulations.com.

Jako ze zawsze podrozowalam z plecakiem, nigdy nie mialam wlasnej walizki, a wiec musialam zakupic nowa – w koncu udalo mi sie znalezc jedna w odpowiednim rozmiarze (157 cm) w TK Max za jedyne €40. Najciezszym przedmiotem, jaki musialam do niej wlozyc, okazal sie statyw oraz ksiazki i kremy przeciwsloneczne. Reszta stanowila najbardziej letnie ubrania, jakie znalazlam w swojej szafie (a po latach mieszkania w Irlandii nie bylo ich duzo…). Wszystko wazylo dokladnie 23 kg (tyle mozna przewiezc Lufthansa).

Za bagaz podreczny postanowilam wziac zwykly plecak, jako ze wszystkie male walizki (o wymiarach 22x 40x 50), ktore widzialam, wazyly co najmniej 2- 3 kg! A moj przyduzy laptop i SLR razem z torba i dodatkowym obiektywem wazyly prawie 8 kg (tyle mozna wziac na poklad Lufthansy).

                                                                 ***

Before buying a new luggage, is advisable to check airlines baggage restrictions. I was amazed how many different sizes you are able to find in shops and what you are actually  allowed to take on board!

This is a great web-site to compare all airlines: http://www.airline-luggage-regulations.com

As an eternal backpacker, I did not own a big luggage so I needed to buy one – eventually I find proper one and quite cheap in TK Max (40€ for 157 cm). The most heavy item in the luggage was my tripod and couple of books and sun creams. The rest consisted of the most summery clothes in my wardrobe (and after 4 years in Ireland I didn’t have a lot of those…). All that weighted exactly 23 kg (that Lufthansa allows).

For a hand luggage I sicked to a backpack (all little luggages 22X40X55 cm weight at least 2-3 kg!) that was big enough to bring my overgrown laptop, and SLR camera backpack plus a couple of cosmetics (8 kg in total).