An Exotic Christmas Tree *** Egzotyczna choinka

Tegoroczne Swieta Bozego Narodzenia beda moimi pierwszymi na Nowym Kontynencie i piatymi z rzedu poza Polska…Oczywiscie tesknota za rodzina, znajomymi, sniegiem (!), bigosem, barszem taty z uszkami mamy jest duzo wieksza w TE grudniowe dni, ale jakos trzeba to przetrwac:)

Jednym ze sposobow ‘przetrwania’ swiat na obczyznie jest stworzenie Bozonarodzeniowej atmosfery w nowym domu. Tak bylo w Irlandii, gdzie zakupilismy z Freddim mala choinke w doniczce (ktora wciaz nam sluzyla nastepnego roku, jedynie zmienila kolor na zloto- brazowy), tak i tutaj postanowilam udekorowac nasze male mieszkanie w Santa Cruz.

Co prawda, Swieta bedziemy spedzac w Cochabambie z cala rodzina Freddiego, ale o dekoracje rodzinnego apartamentu zadbala ciocia, tworzac w glownym salonie kopie domu Swietego Mikolaja.

My jestesmy zwolennikami minimalizmu i postanowilismy poprzestac na jedym akcencie swiatecznym – choince. Tylko, skad wziac w Boliwii choinke? Mialam dwa wyjscia: kupic sztuczna (blee…) lub zaadaptowac do pelnienia funkcji drzewka bozonarodzeniowego inna rosline. Stanelo na tym drugim i oto jest – nasza wlasna choinka ananasowa!

IMG_0249

IMG_0266

Posiadanie takiej egzotycznej choinki ma same plusy – najwazniejszy to taki, ze mozna ja zjesc po kilku dniach i zastapic nowa, ktora takze mozna bedzie zjesc (i tak przez caly rok, az do nastepnego Bozego Narodzenia 2013:)

Poza tym, taka choinka jest w 100 % ekologiczna i w 100% ‘hecho en Bolivia’ (no moze poza plastikowymi kokardkami ‘made in China’:)

W miare dojrzewania ananas wydziela piekny i slodki zapach tropikow (co jest znakiem, ze choinka jest gotowa do spozycia, a muszki owocowki nie proznuja!), ktory moze nie zastapi zapachu ‘iglaka’, ale w koncu jestesmy w tropikach! Niestety, cukierki miodowe na bol gardla zaczely ‘topniec’, wiec musialam je szybko zjesc:)

A jaki jest wasz pomysl na drzewko swiateczne?

***

This year’s Christmas will be my first on the New Continent, and fifth in a row abroad … Of course, the longing for family, friends, snow (!), bigos, dad’s barszcz with mum’s dumplings is even greater in December, but I just have to suck it up :)

One of the ways to ‘survive’ Christmas far from Home is to create a Christmas atmosphere in the new house. That was in Ireland, where we bought a small Christmas Tree in a pot (which still served us next year, only changed its colour to golden-brown), so I decided to decorate a bit our little apartment in Santa Cruz too.

Of course we will spend Christmas Day in Cochabamba with the Freddy’s family, but a family apartment’s decoration was taken care by his aunt, who created in the living room ‘Santa Claus’s second home’.

We are more into minimalism so we decided to settle on only one Christmas accent –  the Christmas Tree. Yep, but where do you get a Christmas Tree in Bolivia from? I had two choices: buy artificial one (bleeh…) or adapted another plant to act as a Christmas Tree. And here it is – our own Pineapple Christmas Tree!

Owning such an exotic tree has many advantages – the most important is the one that It can be eaten in a few days and replaced by new one, which you can also eat later. So basically you can have a Christmas tree in the house whole year, until next Christmas of 2013 :)

Besides, this tree is 100% organic and 100% ‘hecho en Bolivia “(well, maybe except for blue plastic bows ‘made ​​in China’ :)

With time, ripening pineapple releases sweet beautiful smell (which is a sign that the tree is ready to eat as small flies start to fly around it), which certainly can not replace smell of pine tree, but in the end we are in the tropics, so what to expect! Unfortunately, honey candies started to melt, so I needed to eat them up quite quickly!

And what is your idea for a Christmas Tree?

Tropical ‘Jardin Botanico’ in Santa Cruz *** Z wizyta w ‘ogrodzie botanicznym’

Od ponad miesiaca planowalam wycieczke do ogrodu botanicznego w Santa Cruz, ktory na wszystkich ulotkach turystycznych jawil sie jako raj na ziemi. Raj tropikow:)

Wyobrazalam go sobie jako wieksza, bardziej kolorowa i goraca wersje ‘Botanic Gardens’ w Dublinie, ktory wlasnie tak zapamietalam:

IMG_0398

IMG_0458

IMG_0484

IMG_2877

IMG_2888

IMG_0435

IMG_2937

IMG_2930

A tak ‘Jardin Botanico’ w Santa Cruz wygladal w rzeczywistosci:

IMG_0140

IMG_0157IMG_0146

IMG_0148

IMG_0144

IMG_0150

Coz, w tym przypadku rzeczywistosc nie przerosla oczekiwan… A szkoda.

Nieznosny upal, to jedyne co zgadzalo sie z moja wizja. Zamiast bujnej roslinnosci, otoczeni bylismy przez chmary komarow, ktorych nie odstarszal zapach srodka przeciw komarom (moze dlatego, ze zmieszany byl on z naszym potem?).

‘Jardin Botanico‘ polozony jest 8 km od centrum Santa Cruz, 3 bs. autobusem z bazaru ‘Los Pozos’. Moge powiedziec, ze byly to 3 bs. wyrzucone w bloto (chociaz jakby doliczyc 3bs. za wstep i bilet powrotny, to zmarnowalismy w sumie 9 bolwianos od osoby:(

***

I have planned a visit to Santa Cruz’s ‘Jardin Botanico’ for a month. It looked like a tropical paradise on every tourist attractions listing that fell into my hands.

I imagined it as bigger, more colourful and hotter version of ‘Botanic Gardens‘ in Dublin, one of my favourite places in Irish capital. And who could blame me! – at the end we are in tropics!

Unfortunately, as you can see on the pictures (the ones at the end), my expectations were way too high! Only one thing from my list was right  – it was hotter than in Dublin and more humid, what all together attracted millions and millions of mosquitoes, who were somehow indifferent to the smell of an insect repellent (maybe because it was mixed with our sweat?).

Tropical lush greenery and flowers? Nowhere to be seen – I could see only dry common plants and huge cacti (that turned out to be a highlight of this trip). Now, we were walking for some time and I don’t think we could missed something, could we?

Santa Cruz’ ‘Jardin Botanico‘ is placed 8 km from the city centre, on the way to Cotoca – 3 bs. by bus from ‘Los Pozos‘ market. It was 3 bolivianos wasted… However, adding an entrance fee of 3 bs. and return ticket – we lost 9 bs. in total.

Making ‘It’ Personal *** ‘Udomowianie’

Po raz pierwszy wynajmujemy z Freddim ‘nasze wlasne’ mieszkanie – czyli po prostu z nikim sie nim nie dzielimy.

Nowoczesnie i minimalistycznie urzadzone wnetrze od razu natchnelo mnie do zabawy w dekoratorke – jednak na to musze jeszcze troche poczekac, az dorobimy sie prawdziwie wlasnego kata:) Postanowilam wiec poprzestac tylko na kilku drobnych zmianach – poprzestawiac meble, pochowac plastikowe dekoracje wlascicieli – czyli po prostu tchnac w to miejsce troche naszego charakteru.

Duzo zmieniac nie musielismy – mieszkanie zostalo urzadzone minimalistycznie i ze smakiem. Dokupilismy za to kilka sprzetow, rozstawilismy swoje kosmetyki w lazience, ja zrobilam dekoracyjne swieczniki z lupin znalezionych na ulicy i nasienia przedziwnego owocu kupionego na bazarze.

I tak sie powoli zadomowiamy, krok po kroku ‘udomowiajac’ nasza przestrzen:)

***

Renting the apartment together for a first time and not have to share it with anybody else, brings to mind many ideas of how to improve your ‘own’ little space.

Unfortunately we couldn’t do much as this place is not really ours (and we will have to wait a bit longer for this to happen) and fortunately, the rented apartment was decorated in a minimalism style and in a good taste. So, what we did was only to hide a couple of ‘plasticky’ decorations, put our cosmetics in a bathroom, buy a couple of things to the kitchen and move some furniture.

I also made a nice ‘tea candles’ stands out of some strange plant I found on the street and a seed of even stranger fruit I bought on the market.

And that’s how – step by step – we make ‘our space’ more personal and homely:)

Under House Arrest *** Areszt domowy

Dzis Boliwia przeprowadza cenzus narodowy. Co to oznacza? Otoz, kady mieszkaniec ma zakaz opuszczania domu do godziny 18, pod grozba kary pienieznej, a w praktyce – dzien wolny od pracy (w srodku tygodnia) i od wszystkiego innego. Kiedy wstalam z lozka okolo 9 rano i wyjrzalam przez okno – normalnie zapchane ulice byly puste, slyszec sie dalo jedynie cykanie swierszczy i szczekanie psow. Co prawda, co jakis czas pojawil sie na ulicy samochod, ale zapewne byl to pojazd wylaczony z zakazu, tj. samochod policyjny, z dwoma uzbrojonymi w karabiny policjantami na przyczepie… Widzialam tez faceta uprawiajacego jogging – kto wie, moze do domu dobiegl z mandatem? Najgorzej jest byc dzis turysta – nie kursuja bowiem ani autobusy miejskie, ani taksowki, ba! nie lataja nawet samoloty… Sklepy i restauracje rowniez sa zakniete.

Dla nas cenzus zakonczyl sie o godzinie 10 rano, ale poinformowano nas, ze i tak nie mozemy wyjsc z domu. Coz, w zasadzie mozemy, ale na wlasna odpowiedzialnosc. Przyklejono nam na drzwiach nalepke, wiec zazartowalam, ze jak nas policjanci zlapia, to ich przyprowadzimy pod drzwi i pokazemy i ja pokazemy:)

A wiec, mamy dzien wolny, za oknem piekna pogoda, slonce, czysciejsze powietrze (pierwszy raz widze z okna odlegle gory Parku Narodowego Amboro!) i siedzimy w domu… Ale i tak mamy szczescie, bo nasz budynek posiada basen, wiec bedzie mozna sie chociaz troche popluskac:)

Swoja droga, niesamowita jest ta cisza, szczegolnie ze od kilku dni koparka kopala dol pod oknem naszej sypialni, pod fundamenty nowego wiezowca. Za kilka miesiecy bedziemy wiec otoczeni ze wszystkich stron, chciac nie chcac podgladajac naszych sasiadow i panow budowlancow.

Ale na razie – przynajmniej dzisiaj, moge napatrzec sie na odlegle gory Parku Amboro w spokoju…

***

Today Bolivia is carrying out its national census. What does this mean? Well, it’s prohibited to leave the house until 6 pm, under the threat of monetary penalties, and in practice – this is a day off from work and everything else.

So, today when I got up from the bed at about 9 in the morning and looked out the window – I saw that normally clogged streets were empty, I could hear only the chirping of crickets and the barking dogs. From time to time some cars appeared on the street, but those vehicles were probably excluded from the ban. Moreover, one of them was a police car with two policemen armed with rifles on the trailer … I saw a guy jogging – who knows, maybe he came back to his house with a ticket? The worst is to be today a tourist in Bolivia – there is no public nor private transport! Even planes don’t fly…Shops and restaurants are also closed.

For us census was finished at 10 am, but we were informed that we couldn’t get out of the house anyway. Well, actually we could, but at our own risk. They stick the sticker on the door, so I joked that if the police catch us, then we would bring them to the door, and we’ll show them the sticker :)

So, we have a day off (nothing new for me, but Freddy is happy), we see from the window a beautiful weather with the sun and smog-free air (for the first time I can see in a distance mountains of National Amboro Park!) and we sit at home …

However, we are lucky, because our building has a swimming pool, so we will be able to cool down a little :)

By the way, this silence is amazing, especially after a few days with a  digger outside our bedroom window, digging for a hole for a new building. In a few months we are going to be so surrounded from all sides, peeking at our neighbours and builders , wanting or not.

But for the time being – at least today, I can have a good look at distant mountains of Amboro Park and enjoy the silence of an ‘imprisoned’ city …

Every Cook’s Heaven *** W ‘kucharskim’ niebie

Boliwia jest krajem niezwykle zasobnym – zarowno w niezwykle krajobrazy, surowce mineralne, jak i …. przepyszne warzywa i owoce! Nie jestem wielbicielka kuchni boliwijskiej, jednak pewne dania przypadly mi do gustu:

‘Silpancho’– taki nasz schabowy podany z ryzem, ziemniakami, jajkiem i surowka z pomidorow i cebuli.

‘Picante de polio’ – czyli kurczak w pikantnym czerwonym sosie.

‘Sopa da mani’ – zupa z orzeszkow ziemnych, podawana z makaronem i drobno posiekanymi ziolami.

Sa tez tradycyjne dania boliwijskie, ktore omijam szerokim lukiem:

Chicharon’ – czyli zeberka w czosnku i oregano, gotowane i smazone we wlasnym tluszczu, serwowany z ‘mote‘ (kukurydza), bialym niepasteryzowanym serem ‘quesillo’ (po zjedzeniu ktorego zawsze choruje) oraz ‘llajwa‘, zimnym sosem z chilli (locoto). Na zdjeciu widoczne sa tez suszone ziemniaki chuños, ktore produkowane sa w La Paz. Chaarkteryzuja sie tym, ze nie ma w nich ani kropli soku – tutaj jest to przysmak.

Charque’ – czyli suszone mieso serwowane z mote, ziemniakiem w lupinie i calym jajkiem. Przyprawiane llajwa.

‘Fricase’ – sama nie wiem dokladnie co to jest.

fot. https://www.facebook.com/mibellabolivia

Oprocz tego mialam okazje sprobowac smazonych jezykow wolowych (sam widok nie jest przyjemny, ale smak moze byc, mimo dziwnej tekstury) czy grilowanego wymiona krowiego (bez komentarza).

Sami Cochabambinos mowia, ze tutaj czlowiek chce zjesc przede wszyskim DUZO, szczegolnie miesa, i tanio.

Malo brakowalo, a zostalibysmy wegetarianami, jedzacymi tylko kurczaka (w Boliwii kurczak nie jest uwazany za mieso). Poza tym, ile razy kupilismy inne mieso, zawsze okazywalo sie ono twarde i zylaste (choc musze przyznac, ze pieskom z ulicy smakowalo). Ograniczylismy sie wiec tylko do kurczaka i wieprzowiny, ktora przechodzi test zucia:)

Pamietam rowniez jakim szokiem bylo dla mnie to, ze do zupy z kurczaka musielismy uzyc noza…Pomijam kurczaka, ktorego wszedzie mozna jesc palcami, ale tutaj nawet marchewke i ziemniaka podaje sie czesto w jednym kawalku.

Trzeba sie wiec niezle napracowac, zeby zjesc obiad po boliwijsku:)

Ja osobiscie przyzwyczajona jestem raczej do ziemniakow gotowanych na miekko, schabowego rozplywajacego sie w ustach, polanych szczodra iloscia sosu pieczarkowego lub innego, z pyszna surowka z kapusty i marchewki lub mizeria. Proste, przyjemne i nie trzeba uzywac palcow podczas jedzenia:) Poza tym razem z F. lubimy kuchnie wloska, indyjska, tajska, meksykanska a nawet irlandzka (odpowiednio przyprawiona).

Bazujac na tych smakach, jak i naszych utartych juz preferencjach kulinarnych, sami przygotowujemy dania, korzystajac z urodzaju swiezych warzyw z pobliskiego targu. Grzechem byloby z tego nie skorzystac!

Oto kilka z nich:

‘Barszcz bolowijski’ – gotowany na kosci (lub z dodatkiem kielbasy prawie-polskiej); buraczki, ziemniak, marchewka w kostke, fasola jas i szpinak:) Zaprawiany octem jablkowym, doprawiony sola, pieprzem, locoto i oczywiscie majerankiem, ktory udalo mi sie znalezc w supermarkecie.

‘Zupa jarzynowa’ – skladajaca sie ze wszystkich warzyw, ktore mamy w lodowce i zaprawiona przecierem pomidorowym. Mozna dodac kurczaka – my zwykle przygotowujemy go osobno w piekarniku, w panierce ziolowo- czosnkowej.

‘Zupa ‘krem’ marchewkowa’ – z dodatkiem locoto, czosnku i curry. Podawana z kurczakiem z piekarnika w ziolach.

Wraps‘ – kurczak, papryka, cebula, czerwona fasolka i kukurydza z puszki – posiekane i podsmazone razem z dodatkiem kuminu oraz spora iloscia locoto; gotowane w sosie pomidorowym. Podawane w tortiji z salatka pomidorowa na boku.

‘Stir-fry’ ze szpinakiem (ktorego nigdy wczesniej nie jadlam), marchewka, papryka, brokolami, kapusta, zielona fasolka, czarna fasolka (z puszki), doprawione locoto i sosem sojowym. Pycha! Serwowane z ryzem  i gotowanym z groszkiem (lub chinskim makaronem, ktory mozna kupic w supermarkecie za grosze). Taki mix chinsko – indyjski, stworzony z produktow ‘made in Bolivia’:)

‘Chicken Tikka Masala’ – z dodatkiem ugotowanej marchewki w kostke lub zielonej fasolki. Do tego nasza mizeria z jogurtem zamiast smietany.

‘Spaghetti bolognese’ – tu w zasadzie jedyna zmiana w przepisie tradycyjnym jest ddatek ostrego locoto (a jakze!).

‘Pasta carbonara’ – mamy swoj przepis, ale calosc raczej tradycyjna. Obowiazkowo z pomidorami w oliwie z oliwek i occie balsamicznym, posypanymi ziolami wloskimi.

‘Zapiekane oberzyny’ – czasem z miesem mielonym a la bolognese czasem bez; z pomidorami i serem typu mozarella oraz czosnkiem, przyprawiane ziolami.

‘Omlet a la Fred’ – ktory wyglada jak pizza ale smakuje jak omlet:)

Czasem jemy rowniez kawalki wieprzowiny, przyzadzanej a la ‘steak’, podsmazany z cebula, do tego puree ziemniaczano – marchewkowe i zasmazana z locoto zielona fasolka w panierce. Czasem surowka w zalewie octowej ze sloiczka, kupiona w supermarkecie (produkcji boliwijskiej, ale wedlug przepisu niemieckiego ‘Dillman’).

Na lunch, na szybko, podsmazamy cebulke z papryka i kawalkami szynki (lub bez), ukladamy pomiedzy dwiema tortijami i wkladamy do piekarnika. Taka ‘pseudo-pizze’ podajemy z ketchupem.

Przyznam, ze nigdy tak dobrze sie nie odzywialam (pomijajac domowe obiadki mamy i taty) – a to dlatego, ze ceny warzyw w Europie sa o wiele wyzsze niz tutaj. Poza tym – inny smak! Jak jeszcze dodamy do tego dania z quinoa, to otrzymamy menu doskonale.

Ale o tym innym razem.

***

Bolivia is wealthy in an amazing landscapes, minerals and …. delicious fruits and vegetables! I am not a big fan of Bolivian cuisine, but I grown to like some of the dishes:

Silpancho’– flat big piece of meat served with rice, potatoes, poached egg and tomato salad with onion.

“Picante de polio ‘-chicken in a spicy red sauce served with rice and full potato.

‘Sopa da mani’ – peanut soup served with noodles and finely chopped herbs.

There are other traditional Bolivian dishes, which I, however, will take a pass on:

‘Charque’ –  dried meat served with mote (kind of white big corn), potatoes and whole shelled egg with llajwa (cold sauce made of locoto – chilli).

‘Chicharon’ – a rib eye with garlic and oregano, cooked and then fried in its own fat, served with mote, potatoes in their skins, whole egg and llajwa.

‘Fricase’ – I don’t even know what that is.

Apart from that, I had a chance to try fried beef tongue (the sight of it was not pleasant, but the taste good – despite strange texture) or grilled cow udders (no comments).

We were very close to become vegetarians, who eat only chicken (chicken in Bolivia is not considered to be a meat). Besides, how many times we bought other meat, it always turned out tough and chewy (although I have to admit, doggies from the street liked it a lot). So we limited ourselves only to chicken and pork, which passes the ‘chewy’ test :)

Cochabambinos themselves say that here a man wants to eat A LOT, especially meat, and cheap.

I remember also what a shock it was to me that  we had to eat chicken soup with the knife! I omit the chicken, which you can eat with your fingers everywhere, but here even the carrot and potato are served in one piece.

Therefore, you have to work hard eating Bolivian dinner :)

Myself, I’m more accustomed to the softly cooked potatoes, meat that melts in your mouth, topped with generous amount of mushroom sauce, with a delicious salad made of cabbage and carrot or cucumber. Simple, tasty and not need to use your fingers while eating :) Besides F. and I like Italian, Indian, Thai, Mexican and even Irish cosine.

Based on these flavors, as well as our culinary preferences, we prepare our  own dishes using fresh vegetables from the nearby market. It would be a sin not to take advantage of having such a supply!

Here are some of them:
“Stir-fry” with spinach, carrots, peppers, brocolli, cabbage, green beans, black beans (canned), flavored with soy sauce and locoto. Served with rice cooked with peas (or rice noodles bought in a supermarket at a very reasonable price). Such a mix of Chinese – Indian from products ‘made in Bolivia’ :)

‘Chicken Tikka Masala’ – with the addition of cooked carrots or green beans. Served with cucumber salad with yogurt.

‘Bolivian borsch’ – cooked on the bone (or with the addition of almost- like – Polish sausage), beetroots, potatoes, carrots, beans and spinach; some apple vinegar, seasoned with salt, pepper, marjoram (which I eventually managed to find in the supermarket) and locoto, of course.

‘Vegetable soup’ – consisting of all the vegetables found in the refrigerator and cooked with tomato paste. You can add chicken – we usually prepare it separately in the oven, in herb-garlic seasoning.

Wraps’ – chicken, peppers, onions, red beans and canned corn – sliced ​​and fried with cumin and the large amounts of locoto, cooked in tomato sauce. Served in tortilja and tomato salad on the side.

‘Spaghetti bolognese’ – here, in fact the only change in a traditional recipe is a  acute addition of locoto.

‘Pasta Carbonara’ – we have it our way, but a whole is rather traditional. Served with tomatoes in olive oil and balsamic vinegar. Sprinkled with Italian herbs (grown in Bolivia:)

‘Cream ‘carrot’ soup’ – with locoto, garlic and curry. Served with chicken from the oven with herbs.

‘Baked aubergine”- sometimes with minced meat a la Bolognese sometimes without, with tomatoes and mozzarella cheese, olive oil; spiced with herbs.

‘Omelette a la Fred’ – looks like a pizza but tastes like an omelet :)

Sometimes we also eat bits of pork a la ‘steak’, fried with onion, mashed potato- carrots  and fried green beans with locoto in breadcrumbs. Sometimes I eat salad in vinegar from the jar, bought in a supermarket (produced by Bolivian own ‘Dillman’ according to a German recipe. Tastes almost like Polish one:).

For quick lunch –  fried onion, red pepper and slices of ham (or without), placed between the two tortillas and put in the oven for a couple of minutes. It is a kind of a ‘pseudo-pizza’ served with ketchup.

I admit that I have never ate so well in my life (except for home dinners of mom and dad) – and it is because vegetable prices in Europe are much higher than here. Besides – a different flavor! If we add to this some dishes with quinoa, we get a SUPER menu.

But more on that another time.