Cotoca’s Secret Ingredient *** Sekretny składnik obiadu w Cotoce

Kolejny raz zawitaliśmy w Cotoce, tym razem z okazji Bożego Ciała, w sam raz na obiad. Dzień był ciepły i słoneczny, wiec milo było posiedzieć sobie na dworze, w jednej z rodzinnych restauracji obok głównego placu. Przy jednym ze stołów rozstawionym wprost na chodniku, z widokiem na kościół.

So we went to Cotoca again, this time to celebrate Corpus Christi and just in time for lunch. The day was warm and sunny, so it was nice to sit outside, in one of the mamas & papas restaurants nearby the main square, with the view on church. We sat at one of the tables put directly on the sidewalk.

Obiad w Cotoce

Obiad w Cotoce

Lunch in Cotoca

Jak zwykle zamówiliśmy —> sosnos i arepas, ale postanowiliśmy także spróbować pięknie pachnącego majadito, gotowanego na ogniu w wielkim blaszanym garze. W karcie dan były również szaszłyki z mięsa wołowego oraz żeberka, wprost z rusztu (paquumuto?), ale sobie darowaliśmy, bo mięso zawsze wydaje nam się za twarde.

As usual, we ordered some sosnos and arepas, but decided to also try a tasty looking majadito, cooked on the fire in a big tin pot. They also offered skewers of beef and ribs, straight from the grill (paquumuto?), but we gave it a pass as the meat usually is too hard for us to bite. 

DSCN0270

Lunch in Cotocasonso

DSCN0269

majadito

majadito

Za to do picia zamówiliśmy sobie zbyt słodkie, ale orzeźwiająco zimne mocochinchi, czyli kompot z suszonych brzoskwin.

To drink we ordered a very sweet but refreshing mocochinchi.

mocochinchi

mocochinchi

Cały obiad kosztował nas jakieś 20 bs. od osoby, a majadito było najlepszym, jakie miałam okazje kiedykolwiek spróbować. Na sam koniec, Freddy zauważył cos, co mogło być ‘sekretnym składnikiem’ tego dania – kucharka jak nigdy nic zgarnęła resztki z innych talerzy do wielkiego gara. I zamieszała:)

The whole lunch cost us about 20 bs. per person, and majadito was the best I’ve ever eaten. At the end, Freddy noticed something that could have been the ‘secret ingredient of’ this dish – the cook had scooped the leftovers from the other plate to the big pot. And stirred it in :)

Nie zostało nam nic innego, niż odwiedzić naszego znajomego leniwca – innego ‘sekretnego składnika’ Cotoki.

There was nothing more left for us but to visit our old friend – the sloth – Cotoca’s secret ingredient.

leniwiec z Cotoki

leniwiec z Cotoki

P.S. Co ciekawe, pomimo święta religijnego, miasteczko było całkiem wyludnione i… o wiele przyjemniejsze niż w niedziele./ P.S. Despite the religious holiday, the town was quite empty and… nicer than on busy Sundays.

Cotoca

Cotoca

Lunch in Cotoca

Lunch in Cotoca

Can you spot the sloth?/ Znajdziecie leniwca?

Where is sloth?

.

Silpancho – The Best of Bolivian Cuisine *** Przysmak kuchni boliwijskiej

To, ze nie przepadamy za boliwijska kuchnia nie znaczy, ze nie lubimy żadnych potraw tradycyjnych. Wręcz przeciwnie, zasmakowaliśmy w niektórych specjałach charakterystycznych dla regionu Cochabamby –nazywanej stolica kulinarna Boliwii. Jednym z dan, ktore przypadlonam do gustu jest Silpancho (Quechua – Sillp’anchu) czyli taki nasz kotlet schabowy, tylko z mięsa wołowego.  Tradycyjnie, mięso rozbija się kamieniem na cienkie placki o średnicy dużego talerza, na kamiennej płycie. Dziś w ożyciu są metalowe tłuczki, ale niektóre domostwa wciąż posiadają specjalne miejsce do ‘bicia’ mięsa.

The fact that we don’t really like Bolivian cuisine does not mean that we do not like any of its traditional dishes. On the contrary, we love some specialties characteristic for Cochabambaknown as the culinary capital of Bolivia. One of them is Silpancho – a bit like Polish ‘kotlet schabowy’ (flatten pork chop in bread crumbs), only made of beef. Traditionally, the meat is flattened into very thin circles with a diameter of a big plate, using a stone on a stone plate. Today people rather use meat tenderizer, but you can still see special stones used to ‘beat’ meat in many homes.

contenidos_silpancho600

Fot. guiaji.com.bo

Ale silpancho to nie tylko mięso – usmażony ‘kotlet’ ułożony jest na dużej porcji białego ryżu i podsmażanych ziemniakach w plasterkach, na wierzch którego kładzie się usmażone jajko, z lejącym się żółtkiem, oraz sałatkę z drobniutko posiekanych pomidorów, papryki i cebuli. Do tego ostry sos, czyli wszechobecna w Boliwii Llajua. W Cochabambie obowiazkowo z pomidorami ikilkinia.

Porcja Cochabambinska naje się spokojnie kilka osób, my postanowiliśmy wiec zmodyfikować to danie według własnych potrzeb i gustów.

But silpancho isn’t just a meat – fried beef is being placed on a large portion of white rice and fried sliced potatoes, on top of whose fried egg with running yolk is arranged with a salad of finely chopped tomatos, pepper and onion. The dish is served with hot Llajua sauce , which is ubiquitous in Bolivia. In Cochabamba prepared with tomatoes and kilkinia herb.

Portion of food served by Cochabambinos could feed few people, so we decided to modify it according to your needs and taste.

Ryż i ziemniaki zastąpiliśmy naszym ulubionym warzywem – smażoną yuca, czyli bulwami manioku jadalnego. Tutaj można ja dostać w kilku formach – prosto z ziemi, ktorą trzeba obrać, obmyć i pokroić na mniejsze części, a czasem już ugotowaną, zamrożoną i gotową do smażenia. Ja zwykle kupuję mrożoną, którą następnie gotuje aż do miękkości przez jakąś godzinę (niedogotowany maniok jest toksyczny a nawet trojacy!), następnie kroję w mniejsze kawałki, wyciągając twardy ‘sznurek’ ze środka  i okładam na blasze ze spora ilością oleju. Piekę w piekarniku, co jakiś czas przekładając z boku na bok, coby się równo podsmażyła i nie wyschła za bardzo (można też na patelni).

We replaced rice and potatoes with our favorite vegetable – fried yuca (cassava). Here you can get it in several forms – straight from the ground or peeled, washed clean and cut into smaller parts. Sometimes, pre- cooked , frozen and ready for frying. I usually buy frozen, boil until tender for about an hour (uncooked yuca is toxic and even poisonous!), then cut into smaller pieces, pulling out a hard ‘string’ from inside and place on a baking tray with a generous amount of oil. I then put it into the oven, from time to time turning it from side to side, so it fryes equally and does not dry out too much.

_MG_1944

Chrupiącą ‘jukę’  wystarczy posypać szczyptą soli i gotowe! Do tego usmażone małe silpancho, które kupujemy już rozwałkowane, przyprawione solą i pieprzem, obtoczone w bułce tartej (ostatnio zaczęlam jednak bic mięso sama:) A obok sałatka z pomidorów i cebuli, z octem balsamicznym i oliwą z oliwek, żeby  danie nie było takie suche, oraz kleks la Llajua (Freddy zjada polowę słoiczka na raz).

I then sprincle browned and crispy yucca with a pinch of salt and a dish is ready to eat! I serve it beside small silpancho , which we buy already flattened, seasoned with salt and pepper and breadcrumbs, together with tomatoe, and onion salad with balsamic vinegar and olive oil, and blob of Llajua (Freddy eats half of a jar at once). 

Jak na Polkę przystało,  zapoznałam Freddiego z ogórkami kiszonymi, których trochę słabszą wersje można dostać w supermarkecie i korniszonami, oraz rodzajem naszej surówki warzywnej w zalewie octowej, w Boliwii produkowanej przez firmę nimiecka Dillman i zwanachamada. Czasem dodaje również boliwijski odpowiednik naszej kapusty kiszonej.

Now, being ‘Polish and proud’ , I acquainted Freddy with sour pickles (that sometimes can be found in the supermarket) or just pickles, and a kind of vegetable salad in vinegar,  produced in Bolivia by German company Dillman and called Chamada. Sometimes I add Bolivian – made sauerkraut.

_MG_6406

I tak oto wygląda nasza, troszkę zmodyfikowana i urozmaicona wersja silpancho, którą zajadamy się mniej więcej raz na 2 tygodnie.  A z reszty usmażonych kotletów, następnego dnia, przygotowuję domowe burgery, będące naszym odpowiednikiem trancapecho, czyli kanapki z silpancho zawierającej wszystkie składniki dania, z ryżem włącznie. Ja obywam sie bez ryżu, ale za to serwuję z korniszonami;)

And so we enjoy our modified silpancho version, which we eat about once every 2 weeks. And from the rest of meat, I prepare homemade burgers – our American response to Bolivian Trancapecho – the sandwich containing all silpancho ingrediens, including rice and potatoes;) 

Provecho!

mail1

Fot. eldia.com.bo

Bolivian Food to Die (For) *** Jeść nie umierać

Mieszkańcy Cochabamby, jak sami przyznają, żyją po to, aby jeść:)

Rzeczywistość niestety nie przerosła moich oczekiwań pod względem jakości boliwijskiej kuchni, choć pewnie jest jeszcze za wcześnie by wydawać sady (w końcu jestem tu tylko 2 tygodnie). Pierwsza pizza była lekkim rozczarowaniem, jak już wiecie. Druga pizza, tez. Jakos nie mogę przyzwyczaić się do słodkiego smaku potraw, które powinny być pikantne.

Cochabambinos, as they say, live in order to eat:)

Reality, unfortunately, has not exceeded my expectations in terms of quality of Bolivian cuisine, although I think it is too early to judge (at the end I am here only 2 weeks). The first pizza was a slight disappointment, as you know. The second pizza, too. Somehow I can not get used to the sweet taste of foods that should be spicy.

Pierwsze danie domowe, które ugotowała nasza gosposia Christina, było za to wyśmienite! ‘Picante de polio’ – kurczak w sosie czerwonym, pikantnym, z warzywami, podawany z ryżem i ziemniakami. Mniam.  Kolejne danie, które składało się z bardzo twardego mięsa wołowego, rozwałkowanego do granic możliwości, skończyło się dla mnie zapaleniem dziąsła, kiedy kawałek owego mięsa utknął mi pomiędzy zębami…. Obiad uratowała surówka z pomidorów i cebuli (pokrojonych w paski) w lekkiej zalewie octowej i z bialym serem.

Następnego dnia, razem z polowa rodziny, poszliśmy do restauracji ‘Buffalo’ – €10 od osoby i jesz ile dusza zapragnie. Do polecenia dla miłośników mięsa – niemal 20 rożnych rodzajów do spróbowania (kelnerzy co chwila przynoszą nowe do stolo), oprócz tego urozmaicony bufet sałatkowy. Z mięsa smakował mi tylko ‘loinjoint’, wszystko inne było twarde i suche, natomiast sałatki – jeść, nie umierać!

The first dish at home that was cooked  by our housekeeper Christina, was delicious! “Picante de pollio” – chicken in red spicy sauce, with vegetables, served with rice and potatoes. Yum. The next dish however, which consisted of very hard beef, beaten to the limit, caused me gum inflammation, as the piece of meat stuck between my teeth …. Lunch was saved with the tomato and onion salad (sliced into strips) in a light vinegar.

The next day, along with half the family, we went to a restaurant ‘Buffalo’ – € 10 per person and eat to your heart’s content. This is a great place for true meat lovers – almost 20 different types to try (waiters bring new kinds to the table all the time) and great salad buffet. From meets I’ve only liked ‘loin joint’, everything else was hard and dry, while the salad was to die for!

No właśnie… Następnej nocy ja i Freddy znowu umieraliśmy z zatrucia pokarmowego. Za pierwszym razem winę zwaliliśmy na ser (a co!), który jedliśmy na obiad. Byl to rodzaj sera białego, solonego, którym zatruła się, jeszcze w Irlandii, mama Freddiego. Podobno wyrabiany z niepasteryzowanego mleka, w Boliwii sprzedawany na bazarze razem z muchami. A za drugie zatrucie pokarmowe, winę ponosiła sałatka! Tak jak, po wizycie w kolejnej, bardzo eleganckiej restauracji, i cudnym daniu z pomidora faszerowanego nadzieniem z tuńczyka, w otoczeniu zielonej salaty – toaleta z powrotem stała się moim ulubionym miejscem w domu.

Jaki z tego morał? Jeżeli jesteśmy po raz pierwszy w Boliwii i nie mamy ochoty na sensacje żołądkowe, to uważajmy na sałatki i sery. Przynajmniej na początku, kiedy nasza flora bakteryjna przyzwyczaja się do nowych warunków:) Co ciekawe – jeden z kuzynów powiedział, iz nigdy nie je salat na mieście, a mieszka tutaj od urodzenia. Szkoda tylko, ze dowiedziałam się tego po fakcie:)

That’s right … The next night me and Freddy were dying of food poisoning again. First one we we blamed the cheese (what else!), which we ate for dinner. It was a kind of white cheese, salted, that Freddy’s mom got sick off back in Ireland. Apparently made with unpasteurized milk, in Bolivia the cheese is sold at the market along with the flies. And after the second food poisoning the blame bore salad! After a visit in the other, very elegant restaurant few days later, and having  tomato stuffed with tuna with lettuce – toilet has become my favorite place in the house again.

The moral? If you are for the first time in Bolivia and I do not want to have stomach sensations, then watch out for salads and cheeses. At least at the beginning, when your bacterial flora gets used to the new conditions :) What’s interesting – one of the cousins said that he would never eat salad in the city, and he has lived here since his birth. Well, we learnt that too late:)

Mmmmmm…..