Peeling from Salar de Uyuni *** Czyli o wykorzystaniu soli z najwiekszej solniczki swiata

Do czego można wykorzystać sól?

Oczywiście do przyprawiania potraw, chociaż my raczej gustujemy w diecie małosolnej. Soli w Boliwii jest jednak dostatek o czym można przekonać się nie tylko podczas wizyty na największej pustyni solnej świata, ale również w czasie zakupów w supermarkecie, gdzie przyprawa ta jest chyba najtańszym produktem w całym asortymencie.* Kilo drobnoziarnistej jodowanej soli można kupić za mniej niż 2 boliwianos – i pomyśleć, ze kiedyś ten słony kryształ był na wagę złota?!

Ja jednak nie zamierza pisać dziś o gotowaniu ani o historii ‘białego złota’, ale o pielęgnacji ciała. Po naszym przybyciu do słonecznej, gorącej i suchej Cochabamby nasza skora zaczęła się, jakoś bardziej niż dotychczas, łuszczyc. I o ile z łatwością mogliśmy zaopatrzyć się w balsamy nawilżające (np. Nivea), o tyle zupełnie nie można było znaleźć na polkach sklepowych peelingu do ciała (po poł roku natknęłam się na nie w katalogu Avonu’, ale to inna historia).

Postanowiłam wiec sama sobie taki pilling przygotować. Z czego? Najpierw pomyślałam o cukrze, ale nie chciałam dokarmiać mrówek w łazience, słodkości wiec odpadały. Później przeczytałam o niezwykłych właściwościach kawy na skore, jednak kto by po tym sprzątał? Poza tym, nie chciałam zapychać rur, które w Boliwii są ponoć węższe od tych u nas (dlatego tez papieru toaletowego nie wrzuca się do toalety…). Z tego samego powodu odpadły również płatki owsiane.

Została wiec mi sól, która jak przeczytałam w Internecie, najlepiej działa w polaczeniu z oliwa z oliwek. Na taki luksus mnie jednak nie było stać, zmieszałam wiec ja z tańszym (nie znaczy gorszym:) olejem sojowym. I tak oto przygotowana papka domowej roboty złuszczałam martwy naskórek raz w tygodniu.

Po jakimś czasie wpadłam na pomysł dodania esencji waniliowej, dla przyjemnego zapachu. Przy okazji zmienił się również kolor całej mieszanki na karmelowy. Niestety w Boliwii nie sprzedają olejków o innych zapachach i smakach, wiec do dziś pozostałam przy peelingu solna – sojowo – waniliowym. Pięknie ściera, czyści i natłuszcza, a przy tym cudnie pachnie!

_MG_4543

Kosmetyk domowej roboty przydał się po moim przyjezdzie z Uyuni, wykorzystam go i dziś – zmywając z siebie ‘brudy’ i ‘trudy’ tygodnia pracy, relaksując się waniliowa wonią. W końcu dziś weekend!

Miłego!

* Oczywiście na polkach sklepowych można znaleźć i droższa sól – pod nazwa ‘Sal de Uyuni’, czasem z dodatkiem ziół, ale sól to sól:)

***

What could we use salt for?

Of course, to season some dishes, although we rather prefer low – sodium diet. There is, however, an abundance of salt in Bolivia what you may find out not not only when visiting the largest salt desert in the world, but also when shopping in the supermarket, where this seasonig is probably the most inexpensive product to be found on the shelf.* One kilo of fine iodized salt can be bought for less than 2 bolivianos – amazing that once, this salty crystal was worth gold!

However, I don’t want to write today about cooking or history of ‘white gold’, but body care. After arriving to sunny, hot and dry Cochabamba our skin began, somehow more than before in Ireland, getting dry. And as far as we could very easily get some moisturizing lotions, we couldn’t find any body scrubs (half a year later I came across a catalog of Avon ‘, but that’s another story).

So I decided to prepare a body scrub myself. With what? First I thought about sugar, but I didn’t want to feed the ants in the bathroom with this sweet treat so I dropped it out. Later I read about the unusual skin-care properties of coffee, but who would clean the shower after that? Besides, I didn’t want to clog the pipes, which in Bolivia supposedly are narrower than normal (that is why the toilet paper cannot be thrown into the toilet…). For the same reason I dropped the idea of using oatmeal.

So I was left with the salt, which as I read on the internet, works the best mixed with the olive oil. I, however, could not afford that luxury, so I used cheaper (not to say worse :) soybean oil instead. And so I prepared homemade scrub to ‘wash off’ my dead skin cells once a week.

After some time I’ve got an idea of adding the vanilla extract, for a pleasant aroma. It changed the color of the entire mixture into caramel. Unfortunately, I haven’t found yet the other ‘baking’ scents and flavors to be add to my scrub, so to this day I am using salt – soy – vanilla peeling. Beautifully resistant cleanser and anointment, and at the same time smells wonderfully!

_MG_4549

This homemade cosmetic came in handy after my return from Uyuni and I will use it also today – to wash out a ‘dirt’ and ‘hardship’ of my working week and to relax with vanilla scent. Because today is the weekend!

Enjoy it!

* Of course there is also more expensive kind of salt found in the supermarket called ‘Salt from Uyuni’, sometimes with addition of some herbs, but salt is salt, isn’t it?

Eating Out in Bolivia*** Jedzenie na miescie

W dzien przylotu do Cochabamby, rodzina zaprosila nas do restauracji. Musze przyznac, ze ciezko mi bylo komunikowac sie z kimkolwiek po 30 godzinach bez snu (tak juz sie sklada, ze nie moge spac w poruszajacych sie pojazdach), ale glodna bylam jak wilk!

Restauracja ‘Paprika‘ wygladala na bardzo nowoczesna i zadbana, byla rowniez wypchana po brzegi (ciekawe zwazywszy, ze byl czwartek). Polowa stolu zamowila pizze, reszta naszej gromady inne dania miesne. Przyznam, ze stek z salatka wygladal przepysznie, zreszta nasza pizza rowniez, ale niestety jej smak byl troche inny, a wszystko to za sprawa sera. Nie znam sie na wyrobie mozzarelli, ale w Boliwii ma ona zolty kolor i bardzo slodki smak…

Do obiadu wybralismy wino boliwijskie – typowo deserowe, za slodkie jak na moj gust. Sprobowalam rowniez soku z ananasa zmiksowanego z ziolami (mieta)  – ozezwiajace, ale znow za slodkie:)

Cena obiadu dla 8 osob – okolo €50.

P.S. Swoja droga, w Boliwii jedzenie jest albo za slodkie, albo za slone. Boliwijczycy uwielbiaja napoje gazowane typu Fanta i Coca Cola (te podaje sie w restauracjach standartowo). Natomiast sol – coz, w koncu to panstwo ma w swoich granicach pustynie solna, wiec sobie nie zaluja:)

***

In the day of arrival to Cochabamba, the family invited us to a restaurant. I must admit that I found hard to communicate with anyone after 30 hours without sleep (as it happens, I can’t sleep in moving vehicles), but I was hungry like a wolf!

Restaurant ‘Paprika’ looked very modern and clean, was also full (interesting considering that it was a Thursday). Half the table ordered a pizza, the rest other meat dishes. I admit, the steak with the salad looked delicious, in fact, our pizza also, but unfortunately its taste was a little different, and all this because of cheese. I do not know anything about mozzarella, but in Bolivia it has a yellow color and very sweet taste…

We also chose some Bolivian wine – too sweet for my taste.  I also tried pineapple juice mixed with herbs (mint) – very refreshing, but again too sweet :)

Price of dinner for 8 people – around € 50.

P.S. By the way, Bolivian food is either too sweet or too salty. Bolivians love Fanta soda and Coca Cola. What about salt? – well, this state has within its borders a salt desert, so they don’t need to save it:)