Jaguar: Nearly Threatened Sacred Inca Cat *** Święty kot Inków zagrożony wyginięciem

Podczas naszej ostatniej wizyty w zoo doszliśmy do wniosku, iż placówka ta z roku na rok, z miesiąca na miesiąc ma się coraz gorzej. Dlaczego? Cóż, sytuacja zwierząt może nie uległa zmianie (poprawie) – większość z nich wciąż przebywa w małych klatkach, ale cały teren zoo wydaje się być placem budowy, tylko nie wiadomo co się buduje. Już nie chodzi tylko o dziury w chodnikach, ale także gruz i metalowe pręty ułożone lub porzucone wzdłuż ścieżek i przy placach zabaw. Widać tez nowe inwestycje, jak budynek akwarium, jednakże tak szybko jak się tam wejdzie, chce się z niego uciec – a wszystko to za sprawa braku wentylacji oraz kontroli ilości zwiedzających ten malutki przybytek.

During our last visit to the zoo we came to the conclusion, that Santa Cruz’s facility from year to year gets only worse. Why? Well, the situation of animals hasn’t changed (improved) – most of them still live in small cages, but the whole area of ​​the zoo seems to be like a building site, only no one knows what is being built. It’s not just about holes in the pavement, but also debris and metal rods stacked or abandoned along the paths and playgrounds. There is a new investment, the building of an aquarium, however as soon as you go in you want to go out – all this for the lack of ventilation and control over the amount of visitors storming this tiny place.

Przeczytałam ostatnio, ze zoo miejskie zmaga się z brakiem funduszy na renowacje, a opłaty za wstęp ledwo pokrywają zakup pożywienia dla zwierząt. Może to i prawda, ale dlaczego wiec nie podniesie się cen, które od lat są takie same? Śmiesznie niskie, nawet na boliwijskie standardy – 10 bs. dorośli, 5 bs. dzieci. Zdumiewa mnie to tym bardziej, ze w końcu zoo mieści się w najbogatszym Miście w Boliwii, gdzie 10 Bs. starcza na duża wodę mineralna lub butelkę Coca-Coli. Z cala pewnością ludzi byłoby stać na bilety za 20 – 30 Bs., a ‘odnowione’ i zadbane zoo przyciągnęło by jeszcze więcej zwiedzających.

I read recently that the city zoo is struggling with a lack of funds for renovations, and that the admission fee barely covers the purchase of food for the animals. Maybe it’s true, but then I ask why don’t they rise the price of the tickets, which have been  the same over the years? Ridiculously low, even for Bolivian standards – 10 Bs. adults , 5 bs. children. It amazes me even more, as the zoo is located in the richest city of Bolivia, where 10 Bs. buys you a bottle of Coca -Cola. Certainly, people here could afford a ticket for 20 Bs., and a ‘refurbished’ and neat zoo would have attracted even more visitors.

 Z poprawy warunków bytowania z cala pewnością ucieszyłyby się miedzy innymi ‘wielkie koty’, z których większość upchana jest dziś na malutkich cementowych wybiegach, odgrodzonych od drogi szybkiego ruchu jedynie metalowa siatka. Zestresowane krążą w te i we wte, wokół swoich klitek.

The improvement of living conditions for sure would also have made happy the ‘big cats’, today crammed in tiny cemented cages, fenced off from the highway only by metal net. Stressed, they circulate all the time around their enclosures.

Tylko dla jednego z jaguarów przygotowano większy, porośnięty trawa, i odgrodzony od widzów fosa, wybieg. Daje on możliwość obserwowania tego majestatycznego zwierzęcia, z zachowaniem wszelkiej ostrożności, a jaguarowi zapewnia minimum kontaktu z rozwrzeszczanym tłumem oraz prywatności. Przyznam, jest to jedno z moich ulubionych miejsc w zoo, właśnie z uwagi na wyżej wymienione punkty. Kolejnym plusem jest zaś możliwość fotografowania tego pięknego stworzenia.

Poniżej przedstawiam garść zdjęć z naszej ostatniej wyprawy do zoo oraz kilka faktów o tym jednym z największych kotów na świecie.

Only one of the jaguars ‘enjoys’ larger run, covered with grass and separated from the spectators with the moat, which gives a great opportunity to observe this majestic animal, with all precautions. It also provides the jaguar with a minimum contact with a crying crowd and some privacy. I admit, this is one of my favorite places in the zoo, just because of the reasons mentioned above. Another advantage of that setting is the possibility of photographing this beautiful creature without any obstacles.

Therefore, above I present a handful of photos from our last trip to the zoo and below few facts about one of the biggest cats in the world.

_MG_7092

Jaguar jest jedynym przedstawicielem rodzaju Panthera żyjącym w Nowym Świecie. DNA wskazuje, że jaguar, lew, tygrys, lampart, irbis i pantera mglista dzielą wspólnego przodka sprzed 6 do 10 milionów lat.

Jaguar is the only representative of the genus ‘Panthera’ in the New World.  DNA evidence shows that lion, tiger, leopard, jaguar, snow leopard and clouded leopard share a common ancestor, and that this group is between six and ten million years old.

Chociaż ten cętkowany kot fizycznie najbardziej przypomina lamparta, zazwyczaj jest większy i ma mocniejszą budowę, natomiast jego zachowanie upodabnia go bardziej do tygrysa. Preferuje on gesty las deszczowy, ale zamieszkuje także inne siedliska – otwarte jak i porosłe drzewami. Jest silnie związany z obecnością wody i, podobnie jak tygrys, uwielbia pływać.

This spotted cat physically most closely resembles the leopard, although it is usually larger and sturdier, and its behavioral and habitat characteristics are closer to those of the tiger. Jaguar prefers rainforest, but also settles in the variety of forested and open terrains. It is strongly associated with the presence of water and similar to tiger, jaguar enjoys swimming.

_MG_7098

Słowo „jaguar” pojawiło się w jeżyku angielskim dzięki amazońskim językom tupi-guarani, gdzie słowo yaguara oznacza bestie, czasami zaś tłumaczy się je jako „pies”.

The word “jaguar” appeared in the English language through Amazon Tupi – Guarani language, where the word yaguara means “beast”, sometimes being translated as “dog”.

Gatunek cechuje zmienność ubarwienia. Regularnie spotyka się okazy Melani styczne, jednak choć jaguar taki wydaje się zupełnie czarny, z bliska można dojrzeć jego cętki. Czarnego jaguara nazywa się potocznie ‘czarna pantera’. Albinosy są ekstremalnie rzadkie.

Color morphism occurs in the species quite often. Jaguars with melanism (6%) appear entirely black, although their spots are still visible on close examination. They are  informally known as black panthers. Albinos are extremely rare.

_MG_7102

Typowa długość zżycia jaguara na wolności szacowana jest na 12 do 15 lat, ale w  niewoli  dożywa on 23 lat.

The typical life expectancy of a jaguar in the wild is estimated between 12 and 15 years, but in captivity jaguar can live up to 23 years.

_MG_7108

Jak większość kotowatych, jaguar zżyje samotnie, i jak inne wielkie koty, potrafi ryczeć (ryk jaguara podobno przywodzi na myśl powtarzające się kaszlnięcia). Zwierzę potrafi tez miauczeć i mruczeć.

Like most felines, the jaguar lives alone, and as the other big cats is able to roar (which often resembles a repetitive cough). It may also vocalize mews and grunts.

_MG_7103

W prekolumbijskiej Ameryce Środkowej i Południowej jaguar stanowił symbol siły i mocy. Pośród kultur andyjskich kult jaguara rozszerzył się dzięki wczesnej kulturze Chavín (słowo chavin w lokalnych dialektach oznacza właśnie jaguara). W Boliwii kult jaguara (i pumy: kota andyjskiego?) ‘zapisany’ został na antycznej ceramice, malowidłach  i rytach naskalnych przez kultury takie jak Huari, Tiwanaku, Chane (El Fuerte of Samaipata) i Inka.

In pre-Columbian Central and South America, jaguar was a symbol of strength and power. Among the Andean region, a jaguar cult expanded through the early Chavín culture (‘Chavin’ in local dialect means jaguar). In Bolivia, a jaguar (and puma) cult is visible on ancient ceramics, paintings and rock carvings by cultures of Huari, Tiwanaku, Chane (—>El Fuerte of Samaipata) and Inkas.

Inkowie uważali jaguara (pumę) za swoje „święte zwierzę” wraz z wężem i kondorem. Waz symbolizował świat podziemia, puma świat ludzi, a kondor – ptak żywiący się padlina – był strażnikiem miejsc świętych oraz ludzi umarłych. Waz był pierwszym etapem człowieka, silą napędową, która idzie wzdłuż kręgosłupa. Puma z kolei uczyła stabilności, praktyki duchowej i doprowadzała do najwyższego szczebla – kondora, będącego uosobieniem boskości, licznikiem miedzy światem bogów i ludzi.

The Incas considered jaguar (puma) their “sacred animal” together with the snake and condor. Snake symbolized the underground world, puma world of people, and condor – bird feeding on carrion – a guardian of the sacred places and dead people. Snake was the first stage of human driving force, which goes along the spine. Puma, taught stability, spiritual practice, and drove to the tallest level – the bird. Condor was the personification of the divine, a connection between the world of gods and men.

_MG_7095

Niestety w ostatnich latach populacja jaguarów drastycznie zmniejsza swa liczebność, a International Union for Conservation of Nature and Natural Resources przyznał mu status gatunku bliskiego zagrożenia. Największe ryzyko dla jaguarów stanowią wylesianie ich siedlisk, wzrastająca konkurencja o pokarm ze strony ludzkiej, kłusownictwo oraz zachowania ranczerów, którzy często zabijają duże koty polujące na zwierzęta hodowlane.

Jaguar populations are rapidly declining. The animal is considered Near Threatened by the International Union for Conservation of Nature and Natural Resources, meaning it may be threatened with extinction in the near future. The major risks to the jaguar include deforestation across its habitat, increasing competition for food with people, poaching and the behavior of ranchers who will often kill the cat where it preys on livestock.

_MG_7086

Międzynarodowy handel jaguarem bądź częściami jego ciała został zakazany. Wszelakie polowania na te zwierzęta są zabronione w Argentynie, Belize, Kolumbii, Gujanie Francuskiej, Hondurasie, Nikaragui, Panamie, Paragwaju, Urugwaju, Wenezueli, Surinamie i Stanach Zjednoczonych, gdzie obejmuje go ‘Endangered Species Act‘. Gatunkowi nie przysługuje jednak ochrona prawna w Ekwadorze i Gujanie, a polowania na osobniki wywołujące problemy dopuszczone są w Brazylii, Kostaryce, Gwatemali, Meksyku i Peru.

Niestety, w Boliwii dozwolone jest wciąż myślistwo rekreacyjne…

Any international trade in jaguars or their parts is prohibited. Hunting of jaguars is prohibited in Argentina, Belize, Colombia, French Guiana, Honduras, Nicaragua, Panama, Paraguay, Suriname, the United States (where it is listed as endangered under the Endangered Species Act), Uruguay and Venezuela. The species has no legal protection in Ecuador or Guyana. Hunting of jaguars is restricted to “problem animals” in Brazil, Costa Rica, Guatemala, Mexico and Peru.

Trophy hunting is still permitted in Bolivia…

Źródła/ Sources: Wikipedia, Cocha Banner Magazine, miktravel.com.

Zdjecia/ Photos: ZOOLOGICO MUNICIPAL FAUNA SUDAMERICANA Santa Cruz de la Sierra ——> (Zoo w Santa Cruz de la Sierra, Nandu, Z wizyta u wyjca amazonskiego, Z wizyta w Nowym Jorku).

Zapraszam również do odwiedzenia galerii fotografa, biologa i konserwatora przyrody Steffena Reichle, mieszkającego w Boliwii, któremu już kilkakrotnie udało się sfotografować jaguary na wolności, w ich naturalnym środowisku —-> Steffen Reichle Photography.

I invite you also to visit the gallery of photographer, biologist and nature conservation specialist Steffen Reichle based in Bolivia, who repeatedly managed to ‘capture’ the jaguar (and other wild animals) in its natural environment —-> Steffen Reichle Photography. Where they really should be.

942430_476497139107660_46531213_n

Ñandú & Suri * Big Spider – Bird *** Wielki ptasi pająk

Zaskoczony? Skonfundowany (jakież piękne słowo!)? Jak tez tak miałam, kiedy dowiedziałam się, ze w języku guarani – Ñandú, struś południowoamerykański, inaczej rhea, znaczy tyle co ‘wielki pająk’ (ñandú guazu). Plemię Guarani to dopiero ma wyobraźnię, prawda?! Podobno nazwa ta odnosi się do wyglądu tego nielotnego ptaka, kiedy podczas biegu rozkłada swoje ‘włochate’ skrzydła. Z kolei, IndianieQuechua, zamieszkujący regiony Andów, nazywają nandu – ‘suri’.

Surprised? Confused? I was, when I learned that in the language of Guarani tribe – Ñandú, South American ostrich or rhea, means the same as big spider’ (ñandú guazu). Guarani people have great imagination, don’t they?! Apparently, this name refers to the appearance of the flightless bird during running, when it spreads its ‘hairy’ wings. Quechua Indians, living in regions of the Andes call it- ‘suri’.

Okazuje się jednak, ze ptak ten wcale nie jest strusiem, ale tylko jest do strusia podobny, choć o wiele mniejszy. Duże osobniki ‘Rheaamericana’ (Greater Rhea) mogą mierzyć do 170 cm i ważyć 40 kg (odmiana Darwin’s or Lesser Rhea (Rhea pennata)’, jest mniejsza), podczas gdy strusie afrykańskie są ponad 2-metrowe i waza o wiele więcej niż 100 kg. Nandu, w odróżnieniu od innych ptaków, posiada tylko 3 palce.

It turns out, however, that these birds are not ostriches, but only are similar to their African cousins, though much smaller. Large individuals ‘Rhea americana’ or Greater rhea, can measure up to 170 cm and weigh 40 kg (the ‘Lesser rhea’ or Darvin’s rhea, or Rhea pennata’ is, as name suggests, smaller), while African ostriches are more than two-meters tall and weight much more than 100 kg. Nandu, unlike the other birds, has only three fingers.

Większa odmiana nandu preferuje niziny: pampy i chaco, podczas gdy mniejsze nandu może żyć na wysokości do 4.500 m, na pustyniach i stepach wysokogórskich. Nandu zwykle są wegetarianami, choć jadają również insekty i małe płazy. Czasem jednak, wiążą się w stada i atakują duże zwierzęta, jak jelenie czy krowy!

The Greater rhea prefers lowlands to live: Pampas and Chaco, while the Lesser rheas can live at altitudes up to 4,500 meters on deserts and scrublands. Nandu usually are vegetarians, though also eat insects and small reptiles. Sometimes, however, gathered in the herd, they attack large animals, such as deer or a cattle!

Niestety, w ostatnich latach populacja tych ptaków znacznie się zmniejszyła i dziś sięga granicy gatunków zagrożonych. Ja widziałam je w zoo, podczas wyprawy na Salar de Uyuni i na terenie lotniska w Santa Cruz:) Ludzie polują na nandu dla pierza, skory i mięsa. Nie próbowałam, ale pamiętam, iż w Uyuni serwowano je obok steków z lamy.

Unfortunately, in recent years the population of these birds has reduced considerably, and today is approaching vulnerable status. I’ve seen them in the zoo, during my trip to Salar de Uyuni and … on the airport grounds in Santa Cruz:) People hunt for Nadu’s feathers, skin and meat. Haven’t tried it, but I remember it was served in Uyuni, beside llama’s steaks.

_MG_2332

_MG_7126

Animal Day *** Dzien zwierzat

Dzisiaj jest Miedzynarodowy Dzien Zwierzat i z tej tez okazji pogrzebalam w archiwum, gdzie znalazlam zdjecia z zoo w Santa Cruz, ktorych jakims cudem dotychczasnie nie opublikowalam. Pamietam, kiedy znajomi mowili mi, ze owo zoo jest jednym z niewielu ‘sztucznych’ zwierzecych sanktuariow w kraju, a skupia sie ono wylacznie na faunie Ameryki Poludniowej.

Niedaleko Cochabamby, w tropikalnej okolicy Chapare, znajduje sie ‘Inti Wara Yassi’, gdzie schronienie znajduja m.in. zwierzeta uratowane z nielegalnego przemytu. Niestety jeszcze nie dotarlam osobiscie w te rejony swiata, ale przeczytalam kilka artykulow o tym miejscu. Nie wszystkie one byly pochlebne, ze wzgledu na charakter organizacji, ktora utrzymuje sie przede wszystkim z tzw. ekoturystyki i oplat wolontariuszy, ktorzy przyjezdzaja ponoc z calego swiata, by moc ‘pracowac’ przy  dzikich zwierzetach.

Coz, ja nie widzialam, wiec nie moge oceniac – jedno jest jednak pewne – rezerwat stworzony na ogromnym dziewiczym terenie jest lepsza opcja dla dzikich zwierzat  niz zoo.

Tak to juz jest, ze ludzie odczuwaja ogromna radosc z kontaktu ze zwierzetami, chocby tylko wzrokowego, ale niestety jest to przyjemnosc jednostronna – trudno jest bowiem oczekiwac zadowolenia od zwierzecia zamknietego w klatce, lezacego na betonowej posadzce, w ktore codziennie wpatruja sie setki gapiow… Nie trzeba byc wybitnie wrazliwym, zeby to zauwazyc – wiekszosc zwierzat wrecz chowa sie przed zwiedzajacymi.

Mieszkajac w Irlandii, odwiedzialam kilka zwierzecych sanktuariow, gdzie odczuwalam radosc i smutek w tym samym czasie… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

Gdziekolwiek wiec sie znajdujemy, zastanowmy przez chwile nad losem naszych ‘malych przyjaciol’ – nie tylko tych egzotycznych, ale takze tych z naszego podworka.

***

Today is the International Animal Day so I searched my picture archives, where I found photos from the Zoo in Santa Cruz, that I haven’t published yet. I remember when my friends told me that the Santa Cruz’ zoo is one of the few ‘artificial’ animal sanctuaries in the country, and it focuses exclusively on the fauna of South America.

Near Cochabamba, in the Chapare tropical surroundings, is located ‘Inti Wara Yassi’, which is a refuge for animals rescued from illegal smuggling. Unfortunately, I haven’t have an opportunity to see it personally but I read a few articles about this place and not all of them had positive reviews, mostly due to the nature of the organization, which is financed primarily by eco-tourism and fees of volunteers who come from all over the world, so they could ‘work’ with wild animals.

Well, I haven’t seen it, so I can’t judge but one thing is certain – reserve created on the vast virgin territory is a better option for wild animals than the zoo, isn’t it?

So it is, that people feel great joy from having a contact with animals, even if it’s only a visual contact, but unfortunately it’s usually only one-sided pleasure. It’s difficult to expect from the animal that spends all his life behind the bars, laying on the concrete floor and being observed every day by hundreds of onlookers, to be very happy. One do not have to be very sensitive to notice it – most of the animals seem to be hiding from visitors.

While living in Ireland, I visited a number of domestic animal sanctuaries where I felt exactly the same – joy and sadness in the same time… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

So, wherever you are now, please take a moment to think about our ‘little friends’ – not only those exotic, but also these from your own backyard.

Santa Cruz de la Sierra: First Impressions *** Pierwsze wrażenia

Nasza zaplanowana podróż do tropikalnego Santa Cruz była przekładana dwa razy, ale na szczęście linie lotnicze BOA za zmianę lotu pobierają opłatę tylko w wysokości około €3! Sam przelot, trwający 45 minut z przekąską na pokładzie, kosztował ok. €40 od osoby w jedna stronę. Następnym razem wybieram się wiec droga lądową (10 godzin jazdy przez ten piękny kraj to przecież sama przyjemność!).

Jak tylko wysiedliśmy z samolotu, buchnęło na nas gorące i wilgotne powietrze, tak różne od tego w Cochabambie. Przyznam, ze ‘banan’ mi z twarzy nie schodził, tak zachwycona byłam bowiem ta egzotyka:)

Pierwsze powitania ze znajomymi i podróż do hotelu przebiegły w milej atmosferze – poza tym przez okna Jeepa dało się zauważyć okazale siedziby zagranicznych koncernów, sklepy, centra handlowe, i  bujna zieleń trawy i roślin tropikalnych. Ulice, z pasami jazdy wydzielonymi białą farba, są o niebo lepsze niż w Cochabambie, ale warcholstwo na nich jest takie samo – nie pierwszy raz zastanowił mnie fakt stosunkowo malej liczby wypadków czy stłuczek przy zupełnie bez regulaminowej jeździe. To powiedziawszy, natknęliśmy się na stłuczkę trzech pojazdów….

Hotel ‘Bugnavillas’  – można  by powiedzieć ‘Raj na Ziemi’, ‘miasto w mieście’, piękny, zamknięty kompleks, pełen zieleni i odkrytych basenów! Po rozpakowaniu wybraliśmy się do restauracji (hotelowej) na pozna kolacje, która niestety nie zachwyciła nas tak samo, jak nie zachwycił nas apartament 5* (widać, tutaj standardy są trochę inne niż w Europie). Dodam tylko, ze kiedy poprosiliśmy hotel o mapę miasta, otrzymaliśmy plan hotelu i marny plan miasta, zaś w dniu wyjazdu okazało się, ze Recepcja dysponowała mapami z atrakcjami turystycznymi…

Pierwszy dzień przeleciał nam na ‘zwiedzaniu’ nowego miasta w poszukiwaniu apartamentu do kupienia (nie dla nas oczywiście:). Cóż, miasto jak miasto – sklepy, supermarkety, domy, wieżowce itp. Nic nowego – a jednak! Tego dnia nie widzieliśmy ani jednego bezdomnego psa na ulicy! Jak się później okazało, zamiast psów pełno było wszędzie kotów (nawet w naszym hotelu). Dlatego tez, nazwaliśmy Santa Cruz – Miastem Kotów (w odróżnieniu od Miasta Psów – Cochabamby).

Wieczorem odwiedziliśmy rodzinę, mieszkającą w ‘kondominium’– czyli osiedlu zamkniętym (takim z barierkami i strażnikami w budce, otoczonym wysokim murem). Siedząc w ogrodzie, zajadając się pysznym barbecque i pijać wodę z kranu (nie do pomyślenia w Cochabambie!), prowadziliśmy mila rozmowę po angielsku i hiszpańsku z akcentami polskimi (na zdrowie!).

A po barbeque – czas na pub irlandzki (Santa Cruz ma ich dwa)i koncert muzyki rockowej! Się działo, tylko Guinnessa brakowało…

Następnego dnia przyszedł czas na zwiedzanie muzeów! Zanim jednak dotarliśmy do Muzeum Archeologicznego, taksówkarz kilka razy zawracał i pytał o drogę… W końcu dotarliśmy na miejsce i okazało się, ze … muzeum jest zamknięte w weekendy! Tak, wszystkie muzea są zamknięte w weekendy! Freddy odetchnął z ulga, ale ja postanowiłam pozwiedzać stare miasto.

Zaczęliśmy od katedry – Basilica of San Lorenzo, której muzeum również było zamknięte. Udało się nam jednak wejść na wieżę, skąd roztaczał się widok na starówkę. Ponieważ miasto zmieniło swoja lokacje, budowa nowej katedry projektu Francuza Philippe Bertresa, w dzisiejszym miejscu rozpoczęła się w 1845 roku. Budowę ukończono na początku XX wieku, poddając pierwotny plan wielu modyfikacjom (neoklasyczny styl fasady został dodany przez Leo Musnier’a z Walii i Włocha Victora Querezolo). Budowla została zbudowana z cegły i piaskowca, we wnętrzu znajdują się srebrne artefakty, sprowadzone z pobliskich misji jezuickich. Całość, dosyć skromnego wystroju, dopełniają płaskorzeźbione obrazy i figury świętych ubrane w szaty.

Z katedry przenieśliśmy się na plac główny 24 de Septiembre, który jest parkiem:) A tam, oprócz wielu mieszkańców i turystów, spostrzegliśmy pana z ogromnym starodawnym aparatem fotograficznym. Co za radość! W końcu sama znalazłam ciekawy ‘obiekt’ do fotografowania! Pan fotograf oczywiście nie miał nic przeciwko, a nawet za 20 peso (€2), zrobił nam zdjęcie, wywołał na miejscu i nawet zrobił odbitkę (cóż za cudowna przenośna ciemnia i aparat w jednym!).

W międzyczasie pobiegliśmy zobaczyć leniwca, który właśnie zszedł z drzewa (zęby zrobić kupę) – ah, zżyć nie umierać! A w koło uśmiechnięci policjanci i dzieci karmiące gołębie! Z ciężkim sercem opuszczałam to miejsce, robiąc przystanek w sklepie z rękodziełem…

Dnia trzeciego wybraliśmy się na poszukiwanie działki budowlanej poza miastem  (nie, nie dla nas), mijając kolejne kondominia i wille, tułając się Jeepem po błotnistej drodze, gdzie nie gdzie utwardzonej cementem, gdzie indziej cegłówkami.

Po drodze mieliśmy zawitać do ogrodu botanicznego, ale niestety droga została zablokowana i  musieliśmy wracać. Na pocieszenie pojechaliśmy do zoo z fauna Południowoamerykańska.

Po zoo – odwiedziny u przyjaciół rodziny, którzy obchodzili 35 rocznice ślubu, gdzie spróbowaliśmy kolejnego pysznego, tradycyjnego dla Santa Cruz, barbeque – ze steków, kiełbasek i czarnego puddingu i….krowiego sutka. Z przyjemnością wykonałam mini sesje zdjęciową gospodarzom i ich uroczemu pieskowi:)

Dzień chcieliśmy zakończyć kolacja w dobrej restauracji, jednak wszystkie polecone przez hotel lokale okazały się zamknięte w niedziele! Kolejne kuriozum…W końcu po poł godzinie w taksówce trafiliśmy do restauracji chińskiej ‘Mandarin i nie żałowaliśmy! Jedzenie było przesmaczne i było go tak dużo, ze zabraliśmy polowe ze sobą dla naszych nowych znajomych (notabene Chińczyków:), którzy wraz ze znajomym Boliwijczykiem, prowadza nisko-budżetowy hostel.

W dniu naszego wyjazdu, w Santa Cruz zaświeciło słonce! Nie tracąc czasu, po śniadaniu wybraliśmy się na basen i jak dwoje dziwolągów, postanowiliśmy popływać w lodowatej wodzie, po czym, dla ogrzewki, biegliśmy do jacuzzi:) Dodam tylko, ze jako pamiątkę z Santa Cruz przywieźliśmy bol gardła, ale warto było!

Będziemy tęsknic za znajomymi i rodzina z tropikalnego Santa Cruz, ale milo było wracać do Cochabamby – słońca, suchego powietrza, gór, Chrystusa, piesków ulicznych, no może nie do brudnej wody… Na zakończenie dnia skręciłam kostkę, wpadając do dziury w chodniku, z którego ktoś zrabował metalowa płytę.

Witamy z powrotem w Cochabambie!

***

Our planned trip to a tropical Santa Cruz was postponed twice, but fortunately the BOA was charging us for changing flights only €3! Same flight, which lasted 45 minutes with a snack on board, costed about € 60 per person one way – next time I will go by land (7 hours of driving through this beautiful country is after all a pleasure!).

As soon as we got off the plane, hot and humid air burst into our faces.  I must admit that the ‘banana’ never left my face, because I was so delighted with this exotic feeling:)

Greetings with a friends and trip to the hotel went in a pleasant atmosphere – from the windows we could see impressive offices of foreign companies, shops, shopping centers, the lush green grass and tropical plants. Streets with white painted lines are a lot better than in Cochabamba, but brawling on them is the same – even thought, not the first time I thought about the fact how relatively few accidents happens here with this unregulated driving. Saying that, we drove by the crash scene of three vehicles ….

Hotel ‘Bugnavillas – one might say, ‘Paradise on Earth’, ‘city within a city’ – the beautiful, closed complex, full of greenery and outdoor swimming pools! After unpacking we went to a hotel’s restaurant for the late dinner, which unfortunately has not impressed us just as 5* apartment (you can see, here the standards are somewhat different than in Europe). I must say, that although hotel staff was very friendly – it wasn’t helpful at all – when we asked for a map of the city, we’ve got the one of a hotel’s site and simple street map of the town, but when leaving, we noticed that they had maps with listed attractions…

First day flew by ‘exploring’ new town in search of the apartment to buy (not for us of course :). Well, the city as a city – shops, supermarkets, homes, skyscrapers, etc. There’s nothing new I haven’t seen. Well, except that we hadn’t seen a single dog on the street.  As it turned out, the city was full of cats instead (even in our hotel)! Therefore, we called Santa Cruz – City of Cats (as opposed to the City of Dogs – Cochabamba).

In the evening we visited a family, living in ‘condominium‘-  closed estate (the one with barriers and guards in the booth, surrounded by high walls). Sitting in the garden, eating a delicious barbecue and drinking water from the tap (unthinkable in Cochabamba!), we carried out friendly conversation in English and Spanish with Polish accents (‘na zdrowie!’).

After a barbecue – it was a time for an Irish Pub and live rock music! Great evening, but there was no Guinness…

The next day I decided to visit museums! But before we’ve got to the Archaeological Museum, the taxi driver stopped several times to ask for directions (no mentioned that the hotel receptionist also did not know where it is) …. At last we reached the place and it turned out that ….. the museum is closed on weekends! Yes, all museums are closed on weekends! Freddy was relieved but I decided to explore the city instead.

We started from the Cathedral – Basilica of San Lorenzo. We managed to ascend the tower, from which we could contemplate the view of the old town. As the town changed its location in the past, construction of the new cathedral, designed by Frenchman Bertres  Philippe, in today’s site began in 1845. It was completed at the beginning of the twentieth century, bringing many modifications to the original plan (neo-classical style facade was added by Leo Musnier of Wales and Italian Victor Querezolo). The building was built of brick and sandstone and the interior has a silver artworks, brought from the nearby Jesuit mission. Whole, quite modest decor, complete paintings and statues of saints dressed in robes.

From the cathedral we moved to the main plaza 24 de Septiembre, which serves as a park :) And there, in addition to many residents and tourists enjoying pegeons, we noticed a man with a huge antique (kind of pinhole) camera. What a joy! In the end I had an interesting ‘subject’ to shoot! Mr. photographer, of course, had nothing against it, and even for 20 pesos (€ 2), he took a picture of us and developed it on the site (what a wonderful portable darkroom and camera in one!).

In the meantime, we ran off to see the sloth, who had just descended from the tree (to do poo). What a wonderful time we had there!  With a heavy heart I left this place, making a quick stop at the craft store …

On the third day we went in a Jeep to search for a land for sale outside the town (not for us again:). We past by many condominiums and villas, wandering with Jeep on muddy road, paved with cement here and there or bricks elsewhere.

Along the way we planned to stop by in the botanical garden, but unfortunately the road was blocked so we had to go back. As a consolation, we went to the zoo. It was a nice time spent on examining the South American fauna, and taking pictures.

After the zoo – we went to visit family friends, who celebrated the 35th anniversary of the wedding and in their lovely town house we tried a delicious barbecue. In addition to steaks, sausages and black pudding I also tried cow’s breast. Hmmm – once is enough. I was also glad to do a mini photo session of hosts and their cute doggy :)

We decided to finish the day with a dinner in a good restaurant, but all recommended by the hotel restaurants were closed on Sundays! Another oddity … Finally, after half an hour in a taxi, we found Chinese restaurant ‘Mandarin’ and were very happy! The food was delicious and plenty that we took take-away for our  Chinese friends:)

It was awesome to see a friend from Dublin – Bolivian and his friends from China, who are running together hostel and shop (‘Hostal Yasaye’). I would recommend this place to budget travelers  – it;s clean and offers Anglo-Spanish- Chinese-lingual staff – all for only €6.

The sun was shining during our last day in Santa Cruz! Not to waste more time, we went after breakfast to the pool and as the two freaks, we decided to swim in an icy water! After that, to warm up, we ran to the Jacuzzi :) I’ll just add, that as a souvenir of Santa Cruz we brought a sore throat, but it was worth it!

We will miss our friends and family in Santa Cruz de la Sierra, but it was nice to be back in Cochabamba – the sun, dry air, Christ, dogs on the street, maybe not to the dirty water … At the end of the day I twisted my ankle, falling into a hole in the sidewalk, from which someone stole the metal plate.

Welcome back in Cochabamba!