The Oldest Man in the World *** Najstarszy czlowiek swiata

Czy wiedzieliscie, że najstarszy człowiek na świecie mieszka w Boliwii? Ja dowiedzialam sie o tym dzisiaj, z przypadkowo napotkanej informacji w boliwijskim dzienniku ‘El Deber’.

Dziennik podaje, iz Carmelo Flores Laura, z pochodzenia Aymara, ma 123 lata i według Rejestru Cywilnego, jego dokumenty są ważne. Niesamowite, prawda?

sr65[1]

Fot: ‘El Deber’ AFP: Carmelo Flores zostanie uznany za żywe dziedzictwo narodowe.

 Tak naprawde, wiedząc z autopsji jak chaotyczne są urzędy publiczne w Boliwii, sama podchodze do tej sensacyjnej wiadomosci z rezerwa. Jezeli jednak okazalaby sie prawdziwa, señor Flores bylby najdłużej żyjącą osobą w historii (tej udokumentowanej).

Carmelo Flores żyje w Andyjskiej wsi Frasquía, około 150 km od La Paz, w lepiance. Od trzech lat ma energię elektryczną i latryne, ale  jak sam przyznaje, nie jest przyzwyczajony do korzystania z nowoczesnych wynalazkow.

Caly czas chodzi po gorach, bez pomocy laski, pije wodę z gorskich strumieni i zuje liscie koki! Jaki jest jego sekret długowieczności? Gazeta cytuje:

“Chodzę tak po prostu sam, ze zwierzetami (po gorach). Nigdy nie jadlem makaronu czy ryżu, tylko zboza (lub quinoa/przyp.aut.), ziemniaki i fasole, ktore uprawialem; ale teraz jem wszystko”.

Czasami señor Flores cierpi na bóle głowy i brzucha, zwłaszcza po zjedzeniu makaronu. Pamięta, iz korzystal z porady lekarza tylko w młodości.

Ta historia z cala pewnoscia zmobilizuje mnie do dluzszych spacerow (jezeli tylko nadazy sie taka okazja to w gorach), jedzenia quinoa oraz picia duzej ilosci wody (niekoniecznie ze strumyka), w postaci herbatki z lisci koki ).

Zrodlo: ‘El Deber’

 ***

Did you know that the oldest man in the world lives in Bolivia? I didn’t, until today when I read that news in Bolivian newspaper ‘El Deber’.

Carmelo Flores Laura, of Aymara origin, is 123 years old and according to Bolivian Civil Registry, his documents are valid. Wow, amazing, isn’t it?

viejo2[1]Foto: ‘El Deber’ (Internet)

To be honest, knowing how disorganized are Bolivian public offices, I wouldn’t get too excited about that news, but if it’s true, Señor Flores would be the longest living person that was ever registered in the history.

Carmelo Flores lives in a village Frasquía in the Andes, about 150 km from La Paz, in a mud hut. He has had an electricity and latrine since 3 years, but he is not accustomed to use it.

He still walks in a mountains without a stick, drinks water from the streams and chews coca leaves! What is his secret of longevity? The newspaper quotes:

“I walk just like that, alone with the animals (up the hill). I had never ate noodles or rice, only cereals (as quinoa/aut.), potato and beans, that I cultivated; but now I eat everything’.

Sometimes señor Flores has a headache and stomachache, especially after eating pasta, but he remembers going to a doctor only in his youth.

This story for sure will mobilize me to go on longer walks (in the mountains, if only possible), eat more quinoa and drink more water (not necessarily from a stream) and coca tea:)

Source: ‘El Deber’.

Visa – Never Ending Story *** Niekonczaca sie ‘wizowa’ opowiesc

Ostatnio do mnie dotarlo, ze czas rozpoczac przygotowania do staran o wize 2 – letnia. Nie, nie oznacza to, ze zamierzamy tutaj zostac jeszcze 2 lata, ale taki jest tutaj proces: po wizie 30-dniowej czas na 1-roczna, a potem 2-letnia.

Fragmenty moich wczesniejszych przygod opisalam niemal rok temu – latwo nie bylo, ale tysiace boliwianos zaowocowaly boliwijskim dokumentem tozsamosci w mojej dloni, po kilku miesiacach staran. Tym razem, jak informowala hiszpanska strona internetowa ,Caserita’, ktora zajmuje sie doradztwem w sprawach wizowych dla Hiszpanow, pragnacych ‘ponownie’ odkryc boliwijska ziemie, powinno pojsc jak z platka. Kilka dokumentow, 15 dni oczekiwania i juz!

Fajnie, pomyslelismy, tym bardziej iz obecnie nie mamy za duzo wolnego czasu na ‘zabawe w zgaduj-zgadula’. W poniedzialek pojechalismy wiec taksowka do urzedu Migracion, gdzie zastalismy spora kolejke na zewnatrz budynku, czekajaca aby dostac sie za kraty, czyli do srodka. Coz, my tylko chcielismy zapytac, czy moge zaaplikowac o wize w Santa Cruz, mimo iz moja pierwsza wiza zostala ‘zdobyta’ w Cochabambie. Tak, ma to duze znaczenie, bowiem jezeli odpowiedz bylaby negatywna, musielibysmy zalatwiac od nowa kilka dokumentow. Niestety, jako osoby pracujace (mniej lub wiecej legalnie), nie mielismy czasu na stanie w kolejce i udalismy sie po porade do adwokata, ktory nic nie wiedzial, ale wydrukowal nam dokument za 40 bs. Polecil nam rowniez notarusza, ktory moglby nam pomoc.

Notarusz okazal sie kobieta, ktora nie miala o niczym pojecia. Po godzinie zgodnie doszlismy do porozumienia, ze najlepiej bedzie, jezeli powrocimy po informacje w Urzedzie Imigracyjnym, zanim wydamy 120 bs. na dokumenty, ktore moglyby okazac sie bezuzyteczne.

Tak wiec w czwartek o 10 stalismy z powrotem w kolejce w urzedzie – tym razem w srodku:) W kolejce do kolejki, a jakze! Na szczescie Freddy zostal zaczepiony przez taz zwanego ‘tramitadora‘, ktory zajmuje sie zawodowo ‘zdobywaniem wiz’ dla zagubionych obcokrajowcow.

Urwalam sie wiec z kolejki i poszlismy do jego biura, ktore miescilo sie niedaleko. I to wlasnie byla nasza Informacja!

Oto, co udalo nam sie w koncu dowiedziec:

– jezeli chcemy skladac podanie o wize w Santa Cruz, musimy ‘zdobyc’ nowe dokumenty dotyczace zmiany miejsca zamieszkania (w zasadzie jest to logiczne, choc mielismy nadzieje to obejsc, podajac, iz zamieszkujemy tutaj tymczasowo, co w zasadzie jest zgodne z prawda).

–  dokumentacja do zmiany ‘statusu’ mieszkaniowego nie jest skomplikowana, a sam proces, przy sprawnej pomocy tramitadora, to maksymalnie 1-3 dni. Tramitador za usluge pobiera 250 bs.

– za pomoc w napisaniu listow u adwokata i notariusza, ktore nie beda odsylane do poprawki (jak to bylwalo wczesniej), tramitador pobiera 190 bs. Duzo, zwazywszy, ze jeden list kosztuje od 50 bs., ale mozliwe, iz cena zawiera w sobie owe potencjalne poprawki:)

– za pomoc przy calym procesie aplikacji, az do uzyskania ID, tramitador pobiera 1200 bs. (przy czym cena podlega negocjacji:).

A teraz najlepsze! Ile czasu trwa proces aplikacji?

oficjalne 15 dni roboczych, ale w praktyce czeka sie 2 miesiace! Ha, mowimy tu o 2 miesiacach bez paszportu, a my przeciez za miesiac lecimy do Europy!

Nie da sie tego przyspieszyc?

– oczywiscie! Za extra 5000 bs. notariusz w La Paz przepchnie nasza aplikacje, ale nie ma gwarancji ile czasu mu to zajmie:)

Przy okazji dwiedzialam sie, ze i tak moglabym oficjalnie zaczac proces dopiero za 2 tygodnie (czyli na 2 tygodnie przed wygasnieciem starej wizy).

W takim razie, co sie stanie, jezeli zaaplikuje o wize po powrocie z Europy, w polowie pazdziernika?

– zaplace kare – 20 bs. za kazdy dzien.

I to wszystko? Nie strace prawa do wizy, nie wyrzuca mnie z kraju, nie zaaresztuja?

– nie. Wiza przepada jedynie w wypadku opuszczenia kraju na dluzej niz 90 dni.

I na co nam bylo tyle nerwow i stania w kolejkach? Zobaczymy Pana po powrocie! Zgodnie doszlismy do wniosku, ze to najlepsza opcja, a 1200 bs. za pomoc tramitadora to w zasadzie pikus przy tym, co czeka zagubionego obcokrajowca w tym bezkresnym morzu biurokracji, korupcji i dezinformacji.

Przy okazji, dostalismy wydruk z najnowszymi wymaganiami wizowymi, bo te z Cochabamby, pobrane 2 tygodnie wczesniej, okazaly sie juz nieaktualne. Mam nadzieje, iz kolejna czesc przygod wizowych zakonczy sie ‘happy-endem’ i zmiesci sie w jednym zdaniu:)

A wiec, do pazdziernika! Chao, Chao:)

***

Recently it occurred to me that it’s the time to start preparations for the 2 – years visa. No, this doesn’t mean that we intend to stay here two more years, but this is a ‘visa’ process: forst 30-day, then 1-year and after that 2-years visa.

I described my earlier battles almost one year ago – it was not easy, but months of efforts and thousands of boliwianos resulted in Bolivian ID in my hand. This time, as I read on the Spanish website ‘Caserita ‘, which deals with issues of visa for Spaniards, who wish to ‘rediscover’ Bolivian land, everything should go fast. After several documents and 15 days I should have a stamp in my passport!

On Monday we went to the Imigracion Office and we found a large queue outside of the building, waiting to get behind bars – meaning inside. Well, we just wanted to ask, if I could apply for a visa in Santa Cruz, even though my first visa had been issued in Cochabamba. Yes, it has a great importance, because if the answer was negative, we would have to get couple of new documents. Unfortunately, as working people, we don’t have the time to stand in line so we went for an advice to a lawyer, who did not know anything, but he wrote us a document for 40 bs. He also send us to a public notary, who suppoused to deal with this kind of problems on a daily basis.

Notary turned out to be a lady, who did not have any clue. After an hour in her office, we have come to an agreement that it would be best if we return to the Migracion for more information, before we spend 120 bs. on documents that could be useless.

So on Thursday at 10 o’clock we stood back in line at the Immigration – this time inside of the building :) In the queue for another queue, of course! Fortunately, Freddy met so-called ‘tramitador’, who professionaly helps lost foreigners to acquire their visas.
So we went to his nerby office, which proved to be our Information!

Here’s what we were able to find out (finaly!):

– If we want to apply for a visa in Santa Cruz, we need to get new documents referring to the change of residence (in fact this is logical, although we were hoping to get around it, claiming that we live in SC only temporarily, which in principle is the truth).

– Documentation to change the ‘status’ of housing is not complicated and with the efficient support of tramitador it could be done in 1-2 days. Tramitador would charge us 250 bs.

– For help to acquire ‘correctly written’ letters from the lawyer and notary, which will not be returned (as it happened earlier), tramitador gets 190 bs. A lot, given that one letter costs 50 bs., but it’s possible that the price includes these potential corrections :)

– For help with the whole application process until obtaining ID, tramitador gets 1200 bs. (all included, the price is negotiable :)

So, how long is the application process?

Officialy 15 working days, but in practice usually 2 months! Well, we are talking here about two months without a passport, and we surely cannot do it as in a month we’re going to Europe!

Is there a way to speed that process up?

– Of course! I could pay an extra 5000 bs. for notary in La Paz to push my application, but there is no guarantee how long it will take either:)

At the end, we have also found out that I could officially start the process in two weeks (as you start it two weeks prior to the termination of the old visa).

In that case, what would happen, if I apply for a visa when I return from Europe, in the middle of October?

– I’ll pay a penalty – 20 bs. for each day.

Is that all? I won’t lose the right to visa, they won’t throw me out of the country or arrest me?

– No. Visa is lost only in the event of leaving the country for longer than 90 days (in that case, I would have to start a whole process from the very beginning).

In this case, we will see the tramitador in October, as we came to the conclusion that waiting is the best option. And to be honest, 1200 bs. for the help of tramitador is nothing comparing what awaits foreigner lost in translation in the vast sea of ​​bureaucracy, corruption and disinformation.

I’ve also got printed the latest visa requirements, because those from Cochabamba, acquired two weeks earlier, were out of date. I hope the next part of this story will end with the happy end and fit in one sentence :)

So, until October! Chao, Chao :)

 

Bon & Safe Voyage *** Bezpiecznej drogi juz czas!

Po zmroku, kiedy zrobilo sie zimno, pozegnalismy sie z goscinnymi gospodarzami i udalismy z powrotem do halasliwego centrum wielkiego miasta. Po drodze bylismy swiadkiem wypadku drogowego – taksowka uderzyla w motocykl. Kierujacy nim mezczyzna mial prawdopodobnie polamane nogi, podrozujaca z nim kobieta lezala bezwladnie na ulicy, twarza do ziemi. Ludzie wezwali karetke, starajac sie pomoc, a raczej nie zaszkodzic poszkodowanym, czekajac na przybycie pogotowia.

Tragiczna scena, bedaca jednak kwintesencja kultury drogowej w Boliwii, a raczej jej braku. Mimo swiatel i znakow, pierwszenstwo zazwyczaj ma tutaj wiekszy i szybszy – o czym mozna przekonac sie spacerujac po Santa Cruz i kazdego dnia uciekajac z zyciem przed rozpedzonymi autobusami czy taksowkami, ktore mimo czerwonego swiatla wcale nie maja zamiaru zwolnic, a zatrzymuja sie zwykle po przekroczeniu i tak niewidocznych pasow dla pieszych. Tak samo prawdopodobnie bylo i w przypadku tej nieszczesnej pary na motorze, w ktora uderzyla taksowka. Impakt podobno nie byl najwiekszy, chociaz po porozrzucanych kawalkach motoru i samochodu, oraz osobach ulozonych w przeciwnym do siebie kierunku, mozna bylo wnioskowac inaczej. Od razu rzucilo nam sie jednak w oczy, iz glowe kierowcy motocykla chronil kask, natomiast jego brak u kobiety zapewne byl powodem, iz lezala ona nieprzytomna twarza do ziemi…

Odjezdzajac z miejsca wypadku, z calego serca zyczylam tej rodzinie (para zapewne byla malzenstwem), powrotu do zdrowia. Mam nadzieje, ze ten wypadek uswiadomil, chocby tej garstce gapiow obecnych na miejscu zdarzenia, iz zycie i zdrowie ludzkie nie jest warte kilku przechytrzonych swiatel, bycia kilka sekund predzej w domu, czy oszczednosci na zakupie kasku dla pasazera…

Serce mi sie sciska, kiedy pomysle o tym, ile osob stracilo zycie w ten sposob, szczegolnie obserwujac codziennie cale rodziny – matke i ojca z dwojka malych dzieci, scisnietych na jednym motorze. Oczywiscie przewaznie nikt z nich nie ma kasku. Warto tak ryzykowac?

Sama dziekuje Bogu, gdy bezpiecznie udaje nam sie dotrzec do domu z lotniska, pomimo iz siedzielismy w rozgruchotanej taksowce, pedzacej co najmniej 100 km na godzine, bez pasow bezpieczenstwa. W Boliwii nie ma obowiazku ich zapinania, ba! nie ma obowiazku ich posiadania (prosze mnie poprawic, jezeli sie myle). Sama pamietam czasy, kiedy jako maly szkrab siedzialam w ‘maluchu’ cioci, jadacym okolo 20 km na godzine, z piatka kuzynow na tylnym siedzeniu, i nowym telewizorem na przednim. Ale byly to inne czasy. Dzis, kiedy niemal kazdy moze sobie pozwolic na samochod, a gladkie asfaltowe drogi wrecz ‘zapraszaja’ do szybkiej jazdy, pasy bezpieczenstwa powinny byc podstawa. Tak samo jak kask. Wypadki chodza po ludziach wszedzie, a jezeli juz sie przytrafia, to najwazniejsze jest by zminimalizowac ich skutki.

Mam nadzieje, ze rzad Boliwii sobie to w koncu uswiadomi, i zamiast wydawac kolejny dekret o ochronie jakiegos narodowego tanca, pomysli o bezpieczenstwie i ochronie swoich obywateli, ustanawiajac prawo o ‘przymusowym’ stosowaniu pasow bezpieczenstwa oraz noszenia kasku przez osoby na motorze czy rowerze (ktorych tutaj raczej czesto sie nie spotyka). Egzekucja przepisow zajmie na pewno troche czasu, ale jezeli zatrudnia sie osoby, kontrolujace ilosc pasazerow na przednim siedzeniu taksowek (juz nie 3 ale 2), to na pewno mozna skontrolowac i inne rzeczy przy okazji. Nie przyczyni sie to moze do zmniejszenia liczby wypadkow, ale z cala pewnoscia uratuje zycie niejednej osobie.

Jak natomiast radza sobie osoby jak ja, ‘skazane’ na publiczny transport? Coz, duzo zrobic nie moge – moze jedynie trzymac za siebie kciuki, modlic sie o szczesliwe dotarcie do celu, zwrocic uwage na zachowanie kierowcy i jego jazde, a jezeli sie da, zapinac pasy lub trzymac sie poreczy. Zdazylo sie nam poprosic taksowkarza aby zwolnil – nie wiem jak jemu, ale nam az tak bardzo nie spieszylo sie na tamten swiat.

Najbezpieczniej wydawaloby sie, jest przemieszczac sie z miejsca na miejsce pieszo, o ile jest to mozliwe, ale i wowczas trzeba miec koci refleks i oczy dookola glowy. Dlatego tez, na zakonczenie mojej opowiesci, chcialabym zyczyc nam wszystkim:

szczesliwej, szerokiej a przede wszystkim bezpiecznej drogi!

***

After dark, when it got cold, we decided to say goodbye to our welcoming hosts and go back to the noisy city center. On the way, we were witness to a traffic accident – taxi struck the motorcycle. Its driver had probably broken legs and a second female passanger was lying limply on the street, face to the ground. People have called an ambulance, in a meantime trying to help by not harming the victims, waiting for the arrival of the ambulance.

This tragic scene is unfortunatelly the essence of a road culture in Bolivia, or rather the lack of it. Despite the traffic lights and signs, usually the bigger and faster vehicle acts as a ‘king of the road’– thing I experience walking on the streets of Santa Cruz, every day having to flee for my live before speeding bus, which despite the red light does not have the intention to slow down, and usually stops after an invisible pedestrian crossing. Creeping and peeping (as my drivig instructor used to say) while waiting for a green, together with so called swan necks, are the most popular rules of this daily race.  That was also a case when the taxi hit the unfortunate couple on motorcycle. Impact apparently wasn’t that great, although the scattered pieces of motorcycle and bodies stacked in the opposite direction, proved the oposite. We noticed imediately that the man had a helmet, which protected him during the actident, while its absence on a woman’s head was probably a reason, that she was lying unconscious, face to the ground …

Driving away from the scene, I wished with all my heart all the best for this  family (the couple probably was married) and fast recovery. I also hoped that this event make some of the people realise that human life and health is not worth this few red lights, being a few seconds sooner at home, or saving on buying a helmet for the second passenger …

My heart cryes, when I think how many people lost their lives this way, especially seeing every day whole families on one motorcycle – mother, father with small children. Of course, mostly none of them have helmets. Is it really worth a risk?

I thank to God when once again we reach our home safetly returning from the airport, after sitting in a taxi that falls apart, going at least 100 km per hour, without a seat belt. In Bolivia, there is no obligation to wear one, what’s more, there is no obligation to have it either (please, correct me if I am wrong). I can remember times when a as little girl I was in my aunt’s ‘Fiat 126p’, moving about 30 km an hour, with five cousins ​​in the back seat, and new TV in a front. But these were different times. Today, when almost everyone can afford a car and smooth asphalt roads ‘invite’ to driving at high-speed, seat belts should be essential. Just like a helmet. Accidents happen everywhere, but the most important is to minimize their effects.

I hope that the Bolivian government will finally realise that problem, and instead of passing another law to protect another national dance, it will think about the safety and protection of its citizens, by issuing a decree ‘forcing’ use of seat belts in cars and helmets by individuals on a motorcycle or bike (surprise, surprise, you won’t se many cyclist here). Law enforcement always take some time, but if they can employ people to control the number of passangers in the front seat of taxis (now 2 not 3), they certainly could checked also the other things. I doubt that this would reduce the number of accidents, but it will certainly save more lives.

You might wonder how people like me, ‘condemned’ to public transport, cope here? Well, I can’t do much – only to keep my fingers crossed, pray for safe trip, pay attention to the behavior of the driver and his driving skills and style, and if possible, wear the seat belt and hold the handrail. We were not shy to ask a taxi driver to slowed down – I don’t know what about him, but we are not in a hurry ‘to get to the other side’ yet.

It seems that the safest would be to move from place to place on foot, if only possible, but even then one needs to have catlike reflexes and eyes around the head. Therefore, finishing my story,

I wish myself and everybody out there – bon & safe voyage!

Beer Agency *** Czyli sobota przy piwie

Sobota zapowiadala sie leniwie, szczegolnie dla mnie, poniewaz nawet nie chcialo mi sie wstac na cotygodniowe zakupy na bazarze. Mialam jednak powod – nieprzespana noc, ktora zafundowali mi mieszkancy sasiedniego budynku, balujacy do poznych godzin nocnych (lub rannych) kolo basenu. Pocieszylam sie przynajmniej tym, ze bylo im zimno, ale coz, mnie rowniez…

Po poludniu zgadalam sie jednak z jednym z bylych nauczycieli szkoly, w ktorej ucze, na dawno obiecane piwo. Gdzie? W ‘beer agency’ – jak nazwal to miejsce Theo, ‘gdzie pija zwyczajni ludzie – 11 bs. za duza butelke piwa od jednorekiej sprzedawczyni.‘ Przyznajcie sami, brzmi to intrygujaco:)

Wystarczylo nam tylko zlapac Micro czyli autobus 42 i ruszyc na koniec miasta, w poszukiwaniu ulicy Che Guevara. Po okolo 20 minutach asfaltowa droga sie skonczyla, co wrozylo, iz bylismy niemal na miejscu. Theo i Sofia, czekajacy na skrzyzowaniu, zaprowadzili nas do ‘beer agency’, ktora miescila sie jeszcze dalej od asfaltowej drogi, obok sklepiku spozywczo-przemyslowego. Przyznam, wiele razy mijalismy takie miejsca z Freddym, ale jakos nigdy nie mielismy okazji zawitac do srodka, a miejsca te sa naprawde interesujace.

Niby nic takiego – puste odrapane sciany, kilka plasktikowych stolikow i krzesel, dwie maszyny do gier z golymi babami, kartka na scianie ze strzalka w strone WC – normalka, a jednak ma swoj urok i czar:)

DSCN1051

Theo zamowil piwa (Pacena Tropical, produkowana w Santa Cruz) i niemal natychmiast zjawila sie u stolika jednoreka caserita z butelka i szklankami. Chwile pozniej powrocila ze scierka, by przetrzec zakurzony stolik. Doswiadczona zyciem, ciezko-pracujaca kobieta o wielkim sercu!

I tak sobie siedzielismy, wspominajac stare czasy, dyskutujac o tych obecnych, popijajac zimne piwo z dala od zgielku wielkiego miasta oraz spogladajac na gole baby i ‘bezdomne psy’, bawiace sie z dziecmi na ulicy. Tutaj dodam tylko, iz nie wszystkie psy uliczne sa bezpanskie  – te akurat obraly sobie za swoj ‘przytulek’ sklep, gdzie zapewne byly tez dokarmiane.

DSCN1052

Po relaksujacym czasie prz 4 piwach, Theo zaprosil nas do swojego domu. Mieszka on z rodzina pochodzaca z regionow Tarija na Poludniu kraju, ktora okazala sie dla nas bardzo goscinna. Przy kolejnych 4 piwach oraz mojej pierwszej oryginalnej ‘Yejba Mate’, w towarzystwie zwierzakow – papug oraz 3 pieskow i w otoczeniu drzew papai i mango, milo spedzilismy reszte popoludnia w domowej atmosferze.

DanutaStawarz-6

DanutaStawarz-9

DanutaStawarz-19

c.d.n

***

Saturday was going to be lazy, especially for me, as I didn’t even want to get up to do the weekly shopping at the baazar. I had a reason – sleepless night, sponsored by the inhabitants of the neighboring building, partying late into the night (or morning) at the pool. I consoled myself that at least they were cold, but well, so did I…

In the afternoon, however, I arranged with one of the former teachers from the school I teach, the long-promised meeting and beer. Where? In the ‘beer agency’ – as Theo called the place, where the ordinary people drink – 11 bs a big bottle from the one armed lady’.  You must admit, that sounds really intriguing :)

So, we just needed to catch a bus (Micro 42) and we were on our way to the end of the city, searching for Che Guevara Street. After about 20 minutes, asphalt road has ended, which ment that we wer close. Theo and Sofia met us on the crossroads and took us to the ‘beer agency’, which was located further away from the asphalt road, next to the grocery store. I admit, we passed this kind of places many times with Freddy, but somehow we never really had the opportunity to go inside.

And believe me, these places are really interesting – empty shabby walls, a few tables and plastic chairs, two game machines with naked women,  hand-written page on the wall with an arrow pointing to the toilet. This place definately had its charm and atmosphere :)

Theo ordered us a beer (Pacena Tropicana, produced in Santa Cruz) and almost immediately appeared at the table one-armed caserita with a bottle and glasses. Moments later she returned with a cloth to wipe our dusty table. Really hard – working lady with a big heart!

And so we hung out, taking about the old days, discussing about the present, sipping a cold beer away from the hustle and bustle of the big city, looking at the naked women and at ‘stray dogs’, playing with children on the street. Here, I’ll just add that not all ‘street dogs’ are ownerless – those ones have chosen this shop as their ‘hospice’, where they probably were also fed by its owner.

After a relaxing time and four beers, Theo invited us to his home. He lives with the family originaly from Tarija on the South of Bolivia, which turned out to be very welcoming and hospitable. So the rest of the afternoon had passed in a homely atmosphere -drinking beers and my first original ‘Yejba Mate’, being accompanied by couple of domestic pets – parrots and three dogs, surrounded by papaya and mango trees:)

DanutaStawarz-10

DanutaStawarz-16

DanutaStawarz-7

To be continued.

La Morenada 100% Boliviana

Niedawno, bo 4 sierpnia 2013 roku, zorganizowano happening pod haslem: “Morenada100% Boliwijska : dla światowego pokoju i poszanowania kultury Boliwii” (Morenada 100% Boliviana: por la paz mundial y el Respeto a la Cultura Boliviana), w którym wziely udzial tysiące tancerzy, w 76 miastach w 23 krajach na całym świecie. Wydarzenie to zostało zorganizowane przez rzad Boliwii, aby pokazać światu, że taniec narodzil sie wlasnie w tym panstwie.

O co tyle halasu?

Morenada (czyli w wolnym tlumaczeniu: ‘taniec czarnych niewolników’) jest tańcem pochodzacym z boliwijskich Andow, charakteryzujacy się mieszaniną elementów afrykańskich i rodzimych.

Geneza tego tanca jest szeroko dyskutowana wśród specjalistów, ale główne hipotezy mówią, że taniec ten byl inspirowany losem afrykańskich niewolników sprowadzonych do Boliwii do pracy w kopalni srebra w Potosi. Chociaz nie ma dowodów na to, że afrykańscy niewolnicy rzeczywiście pracowali w kopalni, istnieje wiele przeslanek, że byli oni zatrudnieni w Casa de la Moneda (mennicy), co było równie wykanczajace i zabójcze. Ogromny jęzor ciemnych masek ma symbolizować wlasnie stan fizyczny tych pracowników, a grzechotanie Matracas, uzywanych podczas tanca przez dostojne Cholitas, jest często porownywane do grzechotania niewolniczych łańcuchów. W tym kontekscie, Morenada reprezentuje bunt afrykańskich niewolników.

_MG_2558

Inna teoria głosi, że inspiracją dla tanca bylo tłoczenie winogron do produkcji wina przez afro-boliwijska spolecznosc zamieszkająca region Yungas, La Paz. Zgodnie z ta teoria, cylindryczne kostiumy Morenady stanowiłoby nawiazanie do beczek wina. Chociaz w regionie Yungas nigdy nie było żadnej uprawy wina, co sprawia, że teoria wydaje się raczej nieprawdopodobna, to teksty śpiewane w Morenadzie zawieraja aluzje do uprawy winorośli. Ponadto, historia pokazuje, iz  afro-boliwijczycy zatrudnieni byli przy pracy w winnicach w innych regionach, na przyklad w Chuquisaca (Sucre).

IMG_6680

Trzecia teoria wiaze taniec z kulturą Aymara, z powodu jaskiniowych malowideł znalezionych nad brzegiem jeziora Titicaca, na półwyspie Taraco. Malowidla, około 200/300- letnie ukazywaly tancerzy, ubranych w stoje przypominajace te z Morenady, ktore do dzis sa zreszta produkowane w okolicy. Miejsce to mialo byc kolebka “Tanca ryb” jak nazywana jest w tych okolicach Morenada.

IMG_6349

Przy okazji strojow – Morenade mozna czasem pomylic z Caporales, a to dlatego, ze w obu tancach uczestnicza wspolczesnie mlode dziewczyny, ubrane w kuse spodniczki i kozaczki na bardzo wysokich obcasach. W zasadzie odroznia je tylko wyglad nakrycia glowy – w Caporales sa to male melonki, w Morenadzie kapelusze ozdobione piorami. Tak mi sie przynajmniej wydaje, ale moge sie mylic! A wiec, w jednym tancu przeplataja sie mlode dziewczyny, dostojne panie z grzechotkami oraz wspomniani panowie w ‘beczkowych’ przebraniach i maskach (choc w Boliwii panuje rownouprawnienie i kobiety tez moga tanczyc w beczkach:). Dla kazdego cos dobrego!

IMG_6442

Jakiekolwiek było pochodzenie tanca, w 2011 roku Morenada została zadeklarowana przez rzad: Niematerialnym Dziedzictwem Kulturalnym Wielonarodowego Panstwa Boliwii . po to, by powstrzymać próby zawłaszczenia Morenady przez sąsiadów, zwłaszcza Peru i Chile, ktorzy roszcza sobie ‘prawa’ takze do innych tancow boliwijskich.

Ja osobiscie uwazam, że dyskurs o Morenade  jest troche rozdmuchany, ale nie calkiem bezpodstawny. Jak wiemy z historii, Boliwia straciła połowę swojego terytorum w XIX wieku, nie ma wiec nic dziwnego w tym, iz niektóre elementy kultury i tradycji Boliwii zmieszaly się z tymi w krajach sąsiedzkich, ale o swoje trzeba walczyc (o czym wiemy my Polacy przy okazji rozmow o wodce, oscypkac czy ogorkach kiszonych:). Popularność tego tańca na różnych festiwalach w Boliwii jest niezwykla. Karnawal lub święta religijne przyciagaja tysiace tancerzy i muzykow z całego kraju, by oddac czesc wierze, tradycji, ale rowniez celebrowac zycie. Są to zwykli ludzie, które oddychaja tradycja na co dzień, jak i studenci, ktorych marzeniem jest wziąć udział w Carnawale co najmniej raz w życiu. W zasadzie, każdy potencjalny tancerz jest mile widziany, jeśli tylko moze sobie pozwolić na zakup tych wymyslnych recznie szytych strojow!

Muszę przyznac, iz nigdzie indziej nie doświadczyłam takiego pokazu narodowej dumy, jak tu, w Boliwii i mam nadzieję, że to nigdy się nie zmieni! Boliwijczycy sa : ‘Orgulosos de ser Bolivianos’:)

Najpopularniejsze festiwale w Boliwii, gdzie można zobaczyć Morenade i inne tradycyjne tance to: Carnaval de Oruro (Oruro), Fiesta del Gran Poder (La Paz), Fiesta de Urkupiña (Cochabamba), Fiesta de Ch’utillos (Potosi), Entrada de la Virgen de Guadalupe (Chuquisaca), Festividad de la Virgen del Carmen (La Paz y Santa Cruz), Jisk’a Anata (La Paz) Entradas Universitarias (La Paz, Cochabamba y Tarija), Corso de corsos (Cochabamba) etc.

 Jednym slowem, przybywajac do Boliwii (nie wazne kiedy), masz duze szanse na wziecie udzialu w paradzie zycia:)

Zrodla: Wikipedia oraz moja wlasna wiedza, poparta doswiadczeniem. Wszystkie swieta Boliwii wraz z datami znajdziesz na stronie anglojezycznej ‘Bolivia Bella’. Jezeli chcesz zobaczyc wiecej zdjec, kilknij ‘tutaj

 ***

Recently, on August 4 2013 a historic event “100% Bolivian Morenada: for world peace and Bolivian Culture Respect” (Morenada 100% Boliviana: por la paz mundial y el Respeto a la Cultura Boliviana) had happened, in which thousands of people danced Morenada in 76 cities in 23 countries worldwide. This event was organized by the Bolivian gouverment in order to show the world, that dance is purely Bolivian.

What was all that about?

The Morenada (which means: Dance of the Black Slaves) is a music and dance style from the Bolivian Andes characterized by a mixture of African and native elements. The origins of this dance are debated among specialists, but the main hypotheses say that the dance could have been inspired by African slaves brought to Bolivia to work in the silver mines of Potosí. However, there is no evidence that these African slaves actually worked in the mines, although there is much evidence that they worked in the Casa de la Moneda (mint) in the production of coins, which was equally deadly. The enormous tongue of the dark masks is meant to represent the physical state of these mines workers and the rattling of the Matracas are frequently associated with the rattling of the slaves’ chains. In this sense, Morenada represents rebellion of the African slaves.

Another theory states that it would be inspired by the Afro-Bolivian community living in the Yungas region of La Paz and the stamping of grapes for the wine production. According to this, the barrel-like Moreno-costumes would represent the barrel containing the wine. However, in the Yungas region there has never been any wine cultivation. At first sight this makes the theory seem extremely unprovable, but the texts sung in the Morenada contain hints to wine cultivation. In addition, the historical records show that there were afro-Bolivians working in vineyards in other regions, such as Chuquisaca (Sucre).

IMG_6367

The third main theory links this dance with the Aymara culture due to the findings of cave paintings in the Lake Titicaca shores in the Taraco peninsula.
Places like Achacachi claim to be the place of origin of the “Fish Dance” as the Morenada in this region also is referred to. There were some murals of about 200–300 years of age found in the region, showing Morenada dancers and there still is a strong tradition of making elaborately embroidered Morenada costumes.

IMG_6667

About costumes – Morenada can sometimes be confused with Caporales (especially by someone like me), and that’s because in both dances there are young girls  dressed in short skirts and boots on a high-high heels. I distinguish them only by their hats – in Caporales they are round and small, while in Morenada the hats are decorated with feathers. I think so? But meybe I am wrong. Thus, in one dance there are young girls dancing alongside elegant ladies with rattles and gentlemen in ‘barrel-like’ costumes and masks (there is an equality in Bolivia and ladies can also dance in a barrels:). Something for everybody!

IMG_6673

Whatever was the origin, in 2011 through a Supreme Decree the Morenada was declared Intangible Cultural Heritage of the Plurinational State of Bolivia. This measure was taken to stop the attempts of appropriation by neighbor countries, especially Peru and Chile.

I think that the discurs about Morenada is due to fact that Bolivia lost half of its teritory in XIX Century, so there is nothing strange that some parts of Bolivian culture and traditions mixed up with those in neighbour countries. I have no say in this debate as I’ve seen Morenada danced only in Bolivia, but popularity of this dance during different festivalities speaks for itself and I think that is important to ‘fight for what’s yours’ (as we Polish know best, when it comes to discussing vodka, oscypki or pickled cucumbers:). Carnaval or religious festivals bring thousands of dancers and musiciants from all over the country to celebrate life itself. Those are regular people, that live the tradition on a daily basis as well as students who want to take part in a Carnaval at least once in their life. To be honest, everybody is welcome to dance, if only can afford these elaborate costumes! I was tempted, and althought I am not a dancer, I love especially Tinkus’ music, style and beautiful dresses:)

I must say, that I’ve never experienced such a showcase of national pride than here, in Bolivia and I hope that it will never change! Bolivians are ‘Orgulosos de ser Bolivianos’!

The most popular festivals in Bolivia, where you can see Morenada and other dances are:
Carnaval de Oruro (Oruro), Fiesta del Gran Poder (La Paz), Fiesta de Urkupiña (Cochabamba), Fiesta de Ch’utillos (Potosí)
Entrada de la Virgen de Guadalupe (Chuquisaca), Festividad de la Virgen del Carmen (La Paz y Santa Cruz), Jisk’a Anata (La Paz), Entradas Universitarias (La Paz, Cochabamba y Tarija), Corso de corsos (Cochabamba) etc.

In short, coming to Bolivia on holiday, there is a big chance you could take part in a parade of your life:)

Sources: Wikipedia and my self knowledge backed by experience. To check other celebrations ad their dates visit  an amazing ‘Bolivia Bella’ website. To see more pictures click ‘here’.

1148837_10151506584747056_1074629902_n

Photo: ‘Los Tiempos’.