Bon & Safe Voyage *** Bezpiecznej drogi juz czas!

Po zmroku, kiedy zrobilo sie zimno, pozegnalismy sie z goscinnymi gospodarzami i udalismy z powrotem do halasliwego centrum wielkiego miasta. Po drodze bylismy swiadkiem wypadku drogowego – taksowka uderzyla w motocykl. Kierujacy nim mezczyzna mial prawdopodobnie polamane nogi, podrozujaca z nim kobieta lezala bezwladnie na ulicy, twarza do ziemi. Ludzie wezwali karetke, starajac sie pomoc, a raczej nie zaszkodzic poszkodowanym, czekajac na przybycie pogotowia.

Tragiczna scena, bedaca jednak kwintesencja kultury drogowej w Boliwii, a raczej jej braku. Mimo swiatel i znakow, pierwszenstwo zazwyczaj ma tutaj wiekszy i szybszy – o czym mozna przekonac sie spacerujac po Santa Cruz i kazdego dnia uciekajac z zyciem przed rozpedzonymi autobusami czy taksowkami, ktore mimo czerwonego swiatla wcale nie maja zamiaru zwolnic, a zatrzymuja sie zwykle po przekroczeniu i tak niewidocznych pasow dla pieszych. Tak samo prawdopodobnie bylo i w przypadku tej nieszczesnej pary na motorze, w ktora uderzyla taksowka. Impakt podobno nie byl najwiekszy, chociaz po porozrzucanych kawalkach motoru i samochodu, oraz osobach ulozonych w przeciwnym do siebie kierunku, mozna bylo wnioskowac inaczej. Od razu rzucilo nam sie jednak w oczy, iz glowe kierowcy motocykla chronil kask, natomiast jego brak u kobiety zapewne byl powodem, iz lezala ona nieprzytomna twarza do ziemi…

Odjezdzajac z miejsca wypadku, z calego serca zyczylam tej rodzinie (para zapewne byla malzenstwem), powrotu do zdrowia. Mam nadzieje, ze ten wypadek uswiadomil, chocby tej garstce gapiow obecnych na miejscu zdarzenia, iz zycie i zdrowie ludzkie nie jest warte kilku przechytrzonych swiatel, bycia kilka sekund predzej w domu, czy oszczednosci na zakupie kasku dla pasazera…

Serce mi sie sciska, kiedy pomysle o tym, ile osob stracilo zycie w ten sposob, szczegolnie obserwujac codziennie cale rodziny – matke i ojca z dwojka malych dzieci, scisnietych na jednym motorze. Oczywiscie przewaznie nikt z nich nie ma kasku. Warto tak ryzykowac?

Sama dziekuje Bogu, gdy bezpiecznie udaje nam sie dotrzec do domu z lotniska, pomimo iz siedzielismy w rozgruchotanej taksowce, pedzacej co najmniej 100 km na godzine, bez pasow bezpieczenstwa. W Boliwii nie ma obowiazku ich zapinania, ba! nie ma obowiazku ich posiadania (prosze mnie poprawic, jezeli sie myle). Sama pamietam czasy, kiedy jako maly szkrab siedzialam w ‘maluchu’ cioci, jadacym okolo 20 km na godzine, z piatka kuzynow na tylnym siedzeniu, i nowym telewizorem na przednim. Ale byly to inne czasy. Dzis, kiedy niemal kazdy moze sobie pozwolic na samochod, a gladkie asfaltowe drogi wrecz ‘zapraszaja’ do szybkiej jazdy, pasy bezpieczenstwa powinny byc podstawa. Tak samo jak kask. Wypadki chodza po ludziach wszedzie, a jezeli juz sie przytrafia, to najwazniejsze jest by zminimalizowac ich skutki.

Mam nadzieje, ze rzad Boliwii sobie to w koncu uswiadomi, i zamiast wydawac kolejny dekret o ochronie jakiegos narodowego tanca, pomysli o bezpieczenstwie i ochronie swoich obywateli, ustanawiajac prawo o ‘przymusowym’ stosowaniu pasow bezpieczenstwa oraz noszenia kasku przez osoby na motorze czy rowerze (ktorych tutaj raczej czesto sie nie spotyka). Egzekucja przepisow zajmie na pewno troche czasu, ale jezeli zatrudnia sie osoby, kontrolujace ilosc pasazerow na przednim siedzeniu taksowek (juz nie 3 ale 2), to na pewno mozna skontrolowac i inne rzeczy przy okazji. Nie przyczyni sie to moze do zmniejszenia liczby wypadkow, ale z cala pewnoscia uratuje zycie niejednej osobie.

Jak natomiast radza sobie osoby jak ja, ‘skazane’ na publiczny transport? Coz, duzo zrobic nie moge – moze jedynie trzymac za siebie kciuki, modlic sie o szczesliwe dotarcie do celu, zwrocic uwage na zachowanie kierowcy i jego jazde, a jezeli sie da, zapinac pasy lub trzymac sie poreczy. Zdazylo sie nam poprosic taksowkarza aby zwolnil – nie wiem jak jemu, ale nam az tak bardzo nie spieszylo sie na tamten swiat.

Najbezpieczniej wydawaloby sie, jest przemieszczac sie z miejsca na miejsce pieszo, o ile jest to mozliwe, ale i wowczas trzeba miec koci refleks i oczy dookola glowy. Dlatego tez, na zakonczenie mojej opowiesci, chcialabym zyczyc nam wszystkim:

szczesliwej, szerokiej a przede wszystkim bezpiecznej drogi!

***

After dark, when it got cold, we decided to say goodbye to our welcoming hosts and go back to the noisy city center. On the way, we were witness to a traffic accident – taxi struck the motorcycle. Its driver had probably broken legs and a second female passanger was lying limply on the street, face to the ground. People have called an ambulance, in a meantime trying to help by not harming the victims, waiting for the arrival of the ambulance.

This tragic scene is unfortunatelly the essence of a road culture in Bolivia, or rather the lack of it. Despite the traffic lights and signs, usually the bigger and faster vehicle acts as a ‘king of the road’– thing I experience walking on the streets of Santa Cruz, every day having to flee for my live before speeding bus, which despite the red light does not have the intention to slow down, and usually stops after an invisible pedestrian crossing. Creeping and peeping (as my drivig instructor used to say) while waiting for a green, together with so called swan necks, are the most popular rules of this daily race.  That was also a case when the taxi hit the unfortunate couple on motorcycle. Impact apparently wasn’t that great, although the scattered pieces of motorcycle and bodies stacked in the opposite direction, proved the oposite. We noticed imediately that the man had a helmet, which protected him during the actident, while its absence on a woman’s head was probably a reason, that she was lying unconscious, face to the ground …

Driving away from the scene, I wished with all my heart all the best for this  family (the couple probably was married) and fast recovery. I also hoped that this event make some of the people realise that human life and health is not worth this few red lights, being a few seconds sooner at home, or saving on buying a helmet for the second passenger …

My heart cryes, when I think how many people lost their lives this way, especially seeing every day whole families on one motorcycle – mother, father with small children. Of course, mostly none of them have helmets. Is it really worth a risk?

I thank to God when once again we reach our home safetly returning from the airport, after sitting in a taxi that falls apart, going at least 100 km per hour, without a seat belt. In Bolivia, there is no obligation to wear one, what’s more, there is no obligation to have it either (please, correct me if I am wrong). I can remember times when a as little girl I was in my aunt’s ‘Fiat 126p’, moving about 30 km an hour, with five cousins ​​in the back seat, and new TV in a front. But these were different times. Today, when almost everyone can afford a car and smooth asphalt roads ‘invite’ to driving at high-speed, seat belts should be essential. Just like a helmet. Accidents happen everywhere, but the most important is to minimize their effects.

I hope that the Bolivian government will finally realise that problem, and instead of passing another law to protect another national dance, it will think about the safety and protection of its citizens, by issuing a decree ‘forcing’ use of seat belts in cars and helmets by individuals on a motorcycle or bike (surprise, surprise, you won’t se many cyclist here). Law enforcement always take some time, but if they can employ people to control the number of passangers in the front seat of taxis (now 2 not 3), they certainly could checked also the other things. I doubt that this would reduce the number of accidents, but it will certainly save more lives.

You might wonder how people like me, ‘condemned’ to public transport, cope here? Well, I can’t do much – only to keep my fingers crossed, pray for safe trip, pay attention to the behavior of the driver and his driving skills and style, and if possible, wear the seat belt and hold the handrail. We were not shy to ask a taxi driver to slowed down – I don’t know what about him, but we are not in a hurry ‘to get to the other side’ yet.

It seems that the safest would be to move from place to place on foot, if only possible, but even then one needs to have catlike reflexes and eyes around the head. Therefore, finishing my story,

I wish myself and everybody out there – bon & safe voyage!

2 thoughts on “Bon & Safe Voyage *** Bezpiecznej drogi juz czas!

  1. mamjakty says:

    i Wam – szczęśliwej i szerokiej! z tego co czytam to się przyda… Faktycznie kiedyś były inne czasy – bez pasów, samochody przepełnione, ale i prędkości inne. dziś o tym głównie sobie myślę korzystając z komunikacji miejskiej, bo w autobusach pasów nie zakładamy, a często przecież ludzie stoją. nawet szybkie hamowanie może spowodować uderzenie o jakiś kasownik…

Let's talk! / Porozmawiajmy!

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.