The Dugged Up Santa Cruz de la Sierra *** O tym, jak ‘buduje się’ Boliwia

To, że Boliwia jest krajem ‘rozwijającym się’, widać na każdym kroku – w większych miastach nowe wieżowce rosną jak grzyby po deszczu, budują się nowe ulice, mosty itp. Ostatnio spotkałam na lotnisku przemiła parę emerytów z Polski, którzy określili Boliwię jednym, jakże trafnym słowem – ‘niewykończona’:) Tak, trochę jeszcze wody upłynie w rzece Pirai, zanim można będzie przejść się ulicami Santa Cruz ‘czystą’ stopą, jak na razie bowiem, wszędzie tylko wykopki, rozkopki i inne remonty. Oczywiście abstrahuje od miejsc zapomnianych przez Pana Boga, jak bazary, które zmian nie widziały od lat, a i posprzątać ktoś zapomniał od dawna…

The fact that Bolivia is a ‘developing’ country can be seen at every step – in the major cities new skyscrapers are growing like mushrooms after the rain, as well as new roads, bridges, etc. Lately, I have met at the airport very nice couple from Poland, who described Bolivia with one but how accurate word – ‘Unfinished‘ :) Yes, it will take lots of time before we could be able to walk through the streets of Santa Cruz without dirting our shoes and even more time for places forgotten by God as ‘mercados’.

_MG_1380

I nas dosięgło to cale budowlane zamieszanie – kilka miesięcy temu Freddy musiał postawić nowy dach w apartamencie w Cochabambie, co zaowocowało całkiem fajnymi zdjęciami panów budowlańców, pracujących na wysokości bez zabezpieczeń —-> klik. A w grudniu ubiegłego roku, moje zdjęcie z perspektywy Cristo de la Concordia, przedstawiające sylwetkę mężczyzny na tle wieżowców ‘rozwijającej się’ Cochabamby, zostało finalistą konkursu gazety ‘El Deber’, pojawiając się zarówno w druku jak i na kilku portalach internetowych. Przyznam, milo mi było zostac docenioną:)

This ‘building boom’ changed also our lifes – a few months ago Freddy had to build the new roof in Cochabamba, which resulted in a pretty cool photos of builders working at height without security —> click. And in December last year, my picture from the perspective of Christ, with the silhouette of a man admiring the ‘growing’ panorama of Cochabamba, has been finalist of a photography contest organized by a newspaper ‘El Deber’, appearing both in print and on several internet portals. I admit, it felt nice to be recognized :)

boliviainmyeyes

Rascocielos de Cochabamba

Tymczasem, w Santa Cruz mamy sypialnie z widokiem na miasto oraz… wielka dziurę, która niestety niedługo zapełni się cementem, betonem, cegłówkami i innymi materiałami, które wiatr będzie nieubłaganie roznosił po okolicy. Już od kilku miesięcy nasz wspólny basen pokrywają kawałki styropianu i piach z innego pobliskiego placu budowy.

Meanwhile, in Santa Cruz, our bedroom window overlooks the city and …. a big hole, which unfortunately soon will be filled with cement, concrete, and other materials that will be blown around the neighborhood. For a past few months our condominium swimming pool has been covered with sand and pieces of polystyrene from another nearby buliding site.

_MG_1302

Myślimy wiec o przeprowadzce lub… zmniejszeniu czynszu. W końcu, wkrótce nasze życie zmieni się diametralnie i zamiast panoramicznego widoku na miasto, patrzeć będziemy na kupę gruzu i rzesze robotników. Nie wspomnę o hałasie, od 7 do 18, 6 dni w tygodniu. Z drugiej strony, postawienie budynku moze zajac lata, wnioskujac ze stanu placu budowy:)

That’s why we are thinking about moving out or … to get our rent reduced. In the end, soon our lives will change dramatically, and instead of a panoramic view of the city, we will be overlooking a pile of bricks, debris and dozens of laborers. Not to mention the noise, from 7 am to 6 pm, 6 days a week. However, it could also take years to finish the building up:)

_MG_1886

_MG_1887

Tak oto rozbudowuje się Boliwia – szybko i z pompą. Niestety tempo budowy nie zawsze idzie w parze z jakością wykonania, co potwierdzają architektoniczne ‘potworki na mieście’ lub, jak w przypadku naszego 5-letniego ‘kondominium’ – zarywające się dachy, grzyb na ścianach, czy liczne szpary i otwory w glazurze, które staja się ‘przytulnym mieszkaniem’ dla różnych insektów. Przypomina to trochę czasy ‘wielkiej płyty’ w Polsce, która dziś często idzie do rozbiórki lub generalnego remontu – z powodu wyżej wymienionych przyczyn. A w końcu, jak budować, to raz a dobrze!

That’s how Bolivia grows – quickly and with pump. Unfortunately the pace of construction does not always go hand in hand with the quality, therefore many architectural ‘monsters’ can be seen and, as in the case of our 5-year-old ‘condominium’, broken roofs, mould up on the walls, and numerous cracks and holes in the floor that become a ‘perfect house’ of various insects. It reminds the times of a ‘big plate’ in Poland (cheap flats from communist era), that today often has to undergo great repairs  or is left to be demolished – because of the above-mentioned reasons.

Są tez w Santa Cruz architektoniczne perełki, jak jeden z wieżowców niedaleko nas – nawiązujący do sztuki Mondriana (a przynajmniej mnie się z nią kojarzący:), którego kolorowa bryła cudownie kontrastuje z błękitnym niebem. Nie wiem, czy sama chciałabym w nim mieszkać (za małe ma okna), ale popatrzeć lubię.

However, there are also appealing buildings in Santa Cruz as one of the skyscrapers nearby – that resembles the art of Mondrian (at least to me :), whose colours wonderfully contrast with a blue sky. I do not know whether I would like to live in it myself – the windows are too small, but I like to look at it.

_MG_1893

Nie do końca zgadzam się ze słowami słynnego ‘Idiot Abroad‘ iż – ‘lepiej mieszkać w dziurze z widokiem na paląc, niż w pałacu z widokiem na dziurę’, ale sami przyznacie, że cos w tym jest:)

 By saying this, I couldn’t entirely agree with the words of the famous ‘ An Idiot Abroad’ – ‘better to live in a hole with the view of the palace, than in the palace overlooking the hole’, but there is something in it, isn’t it?

_MG_1903

Pairumani Model Farm *** Z wizyta we wzorcowym gospodarstwie

Wzorcowe gospodarstwo Pairumani powstalo w roku 1970 na dawnych wlosciach slynnego Simona Patiño – ‘Cynowego Barona’, o ktorym pisalam wiecej z racji wizyty w jego posiadlosci miejskiej ‘Portales’ —> klik.

Modelowa Fama Pairumani znajduje sie okolo 21 km od Cochabamby na wysokosci 2,600 m n.p.m. i zajmuje obszar okolo 500 hektarow, z ktorych 200 przeznaczonych jest do kultywacji, reszte zas stanowia lasy i park eko-turystyczny.

Gospodarstwo produkuje zarowno organiczne rosliny, jak rowniez zajmuje sie hodowla krow mlecznych i produkcja przetworow mlecznych. To stad ponoc pochodza najsmaczniejsze pomidory, ktore ostatnio kupilismy na bazarze w Cochabambie – nawadniane czysta woda.

Farma zajmuje sie takze badaniami naukowymi i propagowaniem ekologicznych metod hodowli zwierzat i uprawy roslin.

Niby nic niezwyklego, a jednak! Poniewaz infrastruktura farmy miesci sie w posiadlosci najbogatszego w swoim czasie czlowieka na swiecie – miejsce to posiada sielski urok znany z obrazow malarzy romantycznych. W prostych, ale pieknie utrzymanych budynkach znajduja sie mieszkania profesorow i robotnikow, sale wykladowe, stajnie itp.

_MG_1561

_MG_1563

_MG_1575

_MG_1596

W pobliskim parku eko-turystycznym mozna natomiast zaczerpnac swiezego powietrza, w ktorym unosi sie won eukaliptusa (wzgorza Cochabamby porastaja lasy eukaliptusowe), rozbic kamping (uwaga! Nie stwierdzilismy tam obecnosci komarow:), grillowac z rodzina i znajomymi, wybrac sie na spacer po gorach, jak i wziac udzial jednym z programow szerzacych wiedze o srodowisku naturalnym (recycling, sadzenie lasu itp.).

_MG_1622

_MG_1612

_MG_1613

_MG_1617_MG_1619

Moze dziwic, ze nie wspomnialam nic o wspanialej ‘Villi Albina’, glownej rezydencji rodziny Patiño – niestety nie bylo nam dane ja zobaczyc, bowiem wybralismy sie do Pairiumani podczas karnawalu, a jak wiadomo w weekendy i swieta wszystkie instytucje kulturalne w Boliwii sa zamknete.

_MG_1586

Zanotowalismy jednak godziny zwiedzania, ktore maja sie nastepujaco:

Pon.- Pia. – 15.00 do 15.45

Sob. 9.00 do 11.00.

Dojazd: taksowka (25 bs.) lub autobus (najpierw do Quillacollo a stamtad do Pairumani) okolo 6 bs. w jedna strone.

Z cala pewnoscia powrocimy by zwiedzic haciende Simona Patiño przy nastepnej okazji!

***

‘Pairumani Model Farm’ was established in 1970 in the old manor of  famous Simon Patiño – ‘Tin Baron’, about whom I wrote more due to visit in his city mansion ‘Portales’ —> click.

Pairumani is located about 21 km from Cochabamba at an altitude of 2.600 meters above sea level and covers an area of ​​about 500 hectares, of which only 200 h are for cultivation. The remaining area is covered by forest, some of it converted into an eco-park.

The farm produces both organic plants, as well as dairy products. The tastiest tomatoes that we recently bought on the market in Cochabamba are from here – grown with a clean water.
The farm also provides research and promotes organic methods of modern farming.

One can ask – what’s so extraordinary? Well, since the farm’s infrastructure is housed on the property of the richest man in the world of his times – the place has this rustic charm known from romantic paintings. In simple but beautifully preserved buildings there are apartments for both professors and laborers as well as lecture halls, stables, etc.

In a nearby eco – park you can catch a breath of fresh air with the scent of eucalyptus (the hills of Cochabamba are covered with eucaliptus trees), go camping (we haven’t seen there any mosquitos:), barbecue with family and friends, go for a walk in the mountains or participate in one of the programs teaching about natural environment and the ways to preserve it (recycling, reforestation, etc.).

It might be surprising that I didn’t  mention anything about the magnificent ‘Villa Albina’ – the main residence of Patiño family. Unfortunately we couldn’t see it, because we went ther during a carnival and as you know, on weekends and holidays all cultural institutions in Bolivia are closed.

We noted, however, visiting hours that are to be as follows:
Mon. – Fri. – 15.00 to 15.45
Sat. 9.00 to 11.00 am

It’s possible to get there by bus (from city centre to Quilacollo and from there to Pairumani – about 1 hour) or by taxi (much more expensive but faster).

We will definitely go back to see the hacienda of Simon Patiño next time when in Cochabamba!

Sources: http://www.fondationpatino.org/

Flowers of Cochabamba *** Kwitnaca ‘Qucha pampa’

Nie przez przypadek Cochabamba jest nazywana ‘Miastem Wiecznej Wiosny’ lub ‘Miastem Ogrodow’ – w okresie zimowym na niebiesko kwitnace drzewa kontrastuja z brazowo – brunatnym kolorem gor, natomiast latem (styczen-luty), ulice miasta zamieniaja sie w ‘wielokolorowy kwietnik’ otoczony zielonymi wzgorzami.

Najpiekniejsze sa drzewa hibiskusa,ozdobione duzymi kwiatami w roznych odcieniach, ktore mozna spotkac doslownie na kazdym kroku:

_MG_1512

_MG_1669

_MG_1650 _MG_1645

_MG_1699

_MG_1567 _MG_1594 _MG_1640 _MG_1642 _MG_1644

W okresie letnim warto jest wybrac sie do ‘Ogrodu Botanicznego’ w Cochabambie, ktory prezentuje sie niezwykle atrakcyjnie w porownaniu do tego w Santa Cruz de la Sierra.  Miliony kwiatow, owocujace drzewa cytrusowe, a wszystko to za darmo, niemal w centrum miasta!

_MG_1839

_MG_1872 _MG_1870 _MG_1868 _MG_1866 _MG_1859 _MG_1856 _MG_1853

Niestety my mielismy pecha, poniewaz po 5 minutach od przekroczenia bramy ogrodu, rozpetala sie prawdziwa ulewa, a drzewa (szczegolnie te palmowe) nie sprawdzily sie w roli parasola:) Przemoczeni do suchej nitki, wrocilismy wiec do domu, przemierzajac podtopione ulice Cochabamby, ktore w ciagu pieciu minut zamienily sie w rwace potoki.

***

Not by accident Cochabamba is known as ‘The City of Eternal Spring’ or ‘The Garden City’ – in the Winter blue – flowering trees contrast with the mountains while in the Summer (January-February), the streets turn into a ‘multi-colored flower pot’ surrounded by green hills.

Hibiscus trees decorated with large flowers in different shades are the most beautiful and that can be found at every step.

In the Summer, it is worthwhile to explore the ‘Botanic Garden’ in Cochabamba which is great in comparison to the one in Santa Cruz de la Sierra. Millions of flowers, fruiting citrus trees – and all this for free, almost in the city center!

Unfortunately we had a bad luck, because after 5 minutes of crossing the garden’s gate, it started to rain, and the trees (especially the palm) has not performed well as an umbrella :) Soaked to the skin, we decided to came back home, driving flooded streets of Cochabamba, which within five minutes turned into rushing streams.

Carnaval de Cochabamba II – ‘El Corso de Corsos’

Boliwia jako prawdziwe ‘Estado Plurinacional’ czyli Państwo Wielonarodowe, pielęgnuje i celebruje tradycje jak mało które na świecie. Aby przekonać się na własne oczy o wielokulturowości Boliwii wystarczy zobaczyć karnawał, który jak pisałam poprzednio, obchodzi się w lutym. Karnawał nie jest tutaj powiązany z religia, a raczej z obrządkami pogańskimi – w tym okresie ludzie świętują bowiem udane zbiory. Trochę wiec można to porównać do naszych Dożynek, z tym ze nie tych chrześcijańskich, a raczej słowiańskich. O ile duże miasta organizują wielkie parady w tym samym czasie (2 dni wolne od pracy + weekend), o tyle każde małe miasteczko czy wioska świętuje karnawał w różnych dniach lutego a nawet marca, według własnych tradycji.

Bolivia as a true ‘Estado Plurinacional’ nurtures and celebrates the traditions of its people like no other country in the world. To see with your own eyes Bolivian multiculturalism in full glory you must see the carnival, which as I wrote before, starts in early February. Interestingly, however, the carnival isn’t here linked with catholicism, but rather a pagan rites! Yes, at that time, people celebrate a successful harvest, that could be compared with Polish ‘Dozynki’ – celebration of Slavic origin.

Na przykład, nasza koleżanka pochodząca z Mizque (miasteczka oddalonego o około 180 km od Cochabamby) opowiadała, iż mężczyźni tam mieszkający zwyczajowo w tych dniach przebierają się za kobiety, popierając swa opowieść odpowiednimi zdjęciami:)

While large cities organize a big parades at the same time (4 days), every small town and village celebrates carnival through February and March, honoring their own traditions. For example, our friend who comes from Mizque (about 180 km from Cochabamba) told us that traditionally men in these days dress up as women (she also supported her story with relevant pictures :)

Cochabamba natomiast korzysta z ustawowych dni wolnych, ale swoja paradę organizuje tydzień później, nazywając ja ‘parada parad’, w której uczestniczą tancerze biorący udział w wielkim karnawale w Oruro. Od rana do nocy, barwna karawana przemierza tanecznym krokiem ulice Cochabamby, podziwiana przez tysiące ludzi siedzących na specjalnie na te okazje ustawionych trybunach. Swoja droga, ile trudu zadaje sobie miasto, aby ustawić, przypominające rusztowania, siedziska o długości około 4 km!

Cochabamba uses a statutory 4 days of holidays, but the parade  is organized a week later. Called ‘Parade of the Parades’, it has the same dancers that take part in the grand carnival of Oruro. From morning to night, colorful caravan passes the streets of Cochabamba, admired by thousands of people sitting on the specially arranged for the occasion stands. By the way, it is incredible how much effort and money city council spends to put those seats aka scaffolding, along the main streets (almost 4 km in length)!

 

Przemarsz planowo miał się rozpocząć od parady wojskowej o 8.30 rano. Uzbrojeni w nasze aparaty, wyruszyliśmy wiec na poszukiwanie miejsc. Tak się składa, ze parada przechodzi niedaleko naszego apartamentu (jakieś 10 min. piechota), dotarliśmy wiec na miejsce około 9.00. Co zastaliśmy? Nic.

The celebration was supposed to start with a military parade at 8:30 in the morning. Armed with our cameras we set off to search for the best seats. Luckily, the parade passes close to the apartment (no more than 10 min. walk), so we reached the place around 9 am. What we had found? Nothing.

 

Nic się nie działo, ludzie dopiero co zaczęli zajmować miejsca. Poinformowano nas, ze cena od osoby w pierwszym rzędzie to 90 bs., ale nikt nie gwarantuje miejsca, jeżeli je opuścimy. Cóż, nie uśmiechało nam się siedzieć w upale w oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy, która już dawno powinna się kręcić – ‘hora Boliviana’, jak tutaj mówią… Postanowiliśmy wiec wrócić do domu i spróbować szczęścia później.

Nothing was happening and we were informed that the price for a first row seat per person is 90 bs. , but they are not guaranteed , if we decide to leave them unattended. Well, we did not fancy sitting around in the heat while waiting for the event to start, God knows what time (‘Hora Boliviana’ as they say here ) – so we decided to go back home and try later.

Później, czyli około 16.00, impreza rozkręciła się na dobre, ale niestety wszystkie miejsca okazały się zajęte, a lekko nabuzowany tłum (spryskujący przechodniów piana w puszkach czy Bóg wie czym) zniechęcili nas  do dalszych prób.

Later, at about 4 pm it was unfortunately too busy, and slightly drunk crowd (spraying passers by with foam) discouraged us to seek further.

Na paradę wróciliśmy późnym wieczorem, ponieważ znajomy naszego znajomego miał ponoć dla nas miejsca. Okazało się jednak, ze nie można się było dostać na trybuny z ulicy (przejście tarasowała policja), jedynym rozwiązaniem było wiec ‘przeczołganie się’ pomiędzy rusztowaniami. Dodam tylko, rusztowaniami skleconymi z desek i metalu, uginającymi się pod naporem tysięcy skaczących i podpitych widzów.

We came back later in the evening, because a friend of our friend was supposed to have places for us. It turned out that we couldn’t get to the stand from the street (as police blocked the passage), so the only solution was to ‘crawl’ between the scaffoldings, made of wood and metal, diffracting under the pressure of thousands of jumping and drunk spectators. I was faced with a serious dilemma – to go home and spoil all fun for my friends and Freddy (who surprisingly was in his element), or take a chance, breaking all the rules of safety and common sense?

DSCN0946

DSCN0943

DSCN0944

DSCN0954

DSCN0953

Stanęłam wiec przed poważnym dylematem – iść do domu czy zaryzykować przeprawę, łamiąca wszelkie zasady bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku?

Po chwili znalazłam się w samym centrum ‘zabawy’, pośród rozwrzeszczanego i kompletnie pijanego tłumu, a po dziesięciu minutach byłam już w drodze do domu, obserwując, chcąc nie chcąc, ludzi sikających i wymiotujących wprost na ulicy oraz ‘cleferos‘ tułających się w poszukiwaniu drobnych na ‘klej’.. No dobra, pewnie powiecie, ze stara i nudna już jestem, nie pale, nie pije – tylko narzekam. A ja dodam jeszcze, ze o wiele bardziej niż karnawał, kręcą mnie boliwijskie uroczystości religijne:)

I went inside, cowling between wet and dirty seats but after ten minutes I was on my way home, observing people pissing and throwing up on the street and ‘cleferos’ wandering around in search of coins to buy ‘glue’. Probably you will say that I am just too old, moaning and complaining about everything, but I will only add, that much more than a carnival I enjoy religious festivals :)

* Moje obawy nie były bezpodstawne: w 2014 podczas Karnawału w Oruro, pod naporem skaczących ludzi, zawaliła się kładka nad ulica, zabijając 4 osoby. Karnawał odwołano. Tydzień później w Cochabambie zawaliły się rusztowania, raniąc 7 osób…

Bawcie się wiec, ale z głową!

* My worries weren’t baseless – in 2014 during Carnival in Oruro the street bridge collapsed, under the weight of jumping crowd. One week later, similar accident had happened in Cochabamba, leaving 7 people injured.

Enjoy the carnival fun but use your head too!