Unique Church of ‘San Jose de Chiquitos’ *** Jedyny taki kościół na świecie

San Jose de Chiquitos to trzecia najstarsza misja jezuicka w Chiquitanii, założona w 1697 przez ks. Felipe Suareza i Dionisio Avila. Przeniesiona została tylko raz, na początku XVIII wieku i dziś znajduje się mniej więcej w połowie drogi miedzy Santa Cruz de la Sierra i Puerto Suarez.

Miasteczko jest ważnym przystankiem na trasie kolejowej Santa Cruz – Brazylia, głównym centrum hodowlanym i brama do dwóch parków narodowych: Kaa – Iya oraz Santa Cruz de la Vieja. Pierwszy jest największym parkiem Boliwii, w którym znajduje się największe skupisko jaguarów oraz największy pierwotny suchy las na kontynencie amerykańskim. Drugi jest zaś najmniejszym parkiem, poświęconym historii regionu (to tu założono Santa Cruz de la Sierra, która później przeniesiono nad rzekę Pirai), który jest domem dla ponad 70 gatunków ptaków oraz wielu rzadko spotykanych roślin.

San Jose de Chiquitos is the third oldest Jesuit mission in Chiquitania, founded in 1697 by Fr. Dionisio Suarez and Felipe Avila. The town was relocated only once at the beginning of the eighteenth century and today is located roughly halfway between Santa Cruz de la Sierra and Puerto Suarez, being an important stop on the railway route Santa Cruz – Brazil.

San Jose de Chiquitos is also a gateway to two national parks: Kaa – Iya and Santa Cruz de la Vieja. The first is the largest park in Bolivia, with the biggest concentration of jaguars and the largest dry forest on the American continent. The second is the smallest park in the country dedicated to history of the region (here the city of Santa Cruz de la Sierra was originally founded, later relocated to the banks of the river Pirai), which is a home to over 70 species of birds and many rare plants.

boliviainmyeyes

San Javier de Chiquitos ponoć przypomina Santa Cruz de la Sierra sprzed 60 lat – posiada niska zabudowę wzdłuż szerokich zakurzonych ulic oraz spokojny park w centrum, z pięknymi drzewami toborochi. Plan miasta odzwierciedla pozostałe misje jezuickie —> klik, ale sam kościół jest zupełnie inny. Jego kamienna późnobarokowa architektura przypomina niektóre tego typu założenia w Argentynie i Paragwaju, dziś jednak będące w ruinie, co czyni kościół San Jose de Chiquitos unikatem w skali światowej!

Apparently, the town itself resembles Santa Cruz de la Sierra from 60 years ago – having low buildings along the wide dusty streets and peaceful park in the center with beautiful Toborochi trees. Plan of San Jose de Chiquitos Jesuit missions is more less the same as San Xavier’s —> click, but the church is completely different. Its stone late Baroque architecture resembles other such establishments in Argentina and Paraguay, which are in ruins today, making the church of San Jose de Chiquitos unique in the World!

boliviainmyeyes

Założenie zostało budowane w czterech etapach (1747- 1754): najpierw postawiono kościół (templo), następnie dzwonnice (campanario), później kostnice (osario), a na samym końcu szkole (colegio) i warsztaty (talleres). Obecnie kościół znajduje się w konserwacji, jego ściany są osuszane, dlatego tez wstęp na dzwonnice, z której podobno rozpościera się piękny widok na okolice, jest zabroniony. W kompleksie działa także muzeum, którego jednak nie zwiedziliśmy, bo miało ono przerwę na lunch;)

The mission has been compleated in four stages (1747- 1754): first the church (templo) was built, then the bell tower (campanario), later ossuary (osorio) and at the end the school (colegio) and workshops (talleres). Today, the church is in the maintenance, its walls being dried and preserved, and therefore the entry to bell tower, from where one can see (presumably) an amazing views of the surrounding area, is prohibited. The complex houses also a museum, which we didn’t visit, because it was on the lunch break:)

boliviainmyeyes

Trzy-nawowe wnętrze kościoła pogrążone jest w mroku, ale piękne barokowe drewniane artefakty od razu zwracają na siebie uwagę: pełne ekspresji rzeźby na ołtarzach bocznych, pozłacane tabernakulum, kazalnica, czy głowy cherubinków. Te ostatnie zaskoczyły mnie od razu swoja powaga, tak rożna od wesołych aniołów z San Xavier! Wyglądają one jednak na bardziej autentyczne, pozbawione są bowiem polichromii.

The interior of three-nave church is immersed in darkness, but beautiful baroque wooden artworks immediately attract attention: expressive sculptures on the side altars, gilded tabernacle, or angel heads. The latter surprised me at once with their seriousness, so different from somewhat happy angels of San Xavier! However, they look more authentic, being stripped of polychrome.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

San Jose de Chiquitos

boliviainmyeyes

Budynek colegio dziś miejscy szkole muzyczna, podtrzymującą tradycje muzyki barokowej boliwijskich misji jezuickich; również tu, co dwa lata, odbywa się Międzynarodowy Festiwal Muzyki Renesansu i Baroku.

Wewnętrzny dziedziniec także kryje kilka niespodzianek, w formie wyblakłych lecz dobrze zachowanych fresków w stylu naiwnym. Boczną ścianę kościoła ozdabiają pilastry; ściany colegio pokrywają zaś kwiaty i ptaki, postaci ludzkie oraz fałszywe ozdobne portale.

boliviainmyeyes

The colegio building houses music school, continuing Bolivian Baroque music tradition of Jesuit missions. San Jose de Chiquitos hosts, every two years, the International Festival of Music of the Renaissance and Baroque.

Inner courtyard also hides a few surprises, in the form of original frescoes in naive style, faded but well preserved: flowers and ornamental birds, human figures and false portals.

boliviainmyeyes

San Jose de Chiquitos

Na jednym z nich widzimy figury Świętego Krzysztofa z dzieckiem, Św. Jerzego z kwiatem, Św. Wincentego z trąbką.

On one wall we can see the figure of St. Christopher with the child, St. George with flower and St. Vinccent with a trumpet.

San Jose de Chiquitos

Nad drzwiami szkoły zachował się fresk datowany na 1779, przedstawiający biskupa Santa Cruz, przybywającego do misji z wizyta, który na pierwszy rzut oka przypomina Madonnę w szerokiej sukni:)

 There is also a fresco dated 1779, depicting the Bishop of Santa Cruz coming with a visit, which at first glance resembles Madonna in a wide dress :) 

San Jose de Chiquitos

Największe malowidło, powstałe w roku 1777, kiedy budynek szkoły służył jako urząd gubernatora, przedstawia zaś paradę żołnierzy w mundurach na modlę francuską.

The biggest painting, created in 1777 when the school building served as a governor office, represents the military parade of soldiers in French – like uniformes.

San Jose de Chiquitos

boliviainmyeyes

Kluczem do zrozumienia ekspresji kulturalnej misji jezuickich jest świadomość, iż kultura ta jest synteza dwóch zupełnie różnych stylów artystycznych – baroku europejskiego i tradycji lokalnych. Styl ten określany jest mianem ‘mestizo’. Więcej na temat misji jezuickich znajdziecie tu —> klik oraz tu —> klik.

The key to understanding the cultural expression of the Jesuit mission is the consciousness that the cultur of this region is a synthesis of two completely different artistic styles – European Baroque and local Indian traditions. This style is called ‘mestizo‘. I wrote more on Bolivia’s Jesuit mission after visiting San Xavier —> click and —> click.

Informacje praktyczne/ Practical information:

San Jose de Chiquitos znajduje się 3 godziny jazdy samochodem od Santa Cruz, z dala od głównej drogi. Można zatrzymać się tu na obiad, ale niestety nie mogę z czystym sumieniem polecić żadnej restauracji. My stołowaliśmy się w jednej na placu, która z zewnątrz wyglądała przyjemnie i czysto. Jednak samo jedzenie nas nie zachwyciło, no może z wyjątkiem zupy za 5 bs.

W mieście znajduje się wiele hoteli o rożnym standardzie. Najlepszym jest ponoć Hotel La Villa Chiquitana, która posiada również własna restauracje oraz basen! Ceny – od 250 bs. za pokój jednoosobowy z łazienką, klimatyzacja, lodówka.

W mieście istnieje wiele sklepów z pamiątkami, ale wszystkie one, podobnie jak muzeum, są zamknięte w porze obiadowej (12.30 – 15.00).

San Jose de Chiquitos is located 3 hours drive from Santa Cruz, a bit away from the main road. You can stop there for a lunch, but unfortunately I cannot recommend any restaurant. We ate in one located on the main square, which from the outside looked nice and clean. However, the food did not amazed us, well, maybe with the exception of the soup for 5 bs.

There are many hotels of varying standard. The best is said to be La Villa Chiquitana, which has also its own restaurant and a swimming pool! Price – 250 bs. for a single room with bathroom, air conditioning, refrigerator.

There are also many artisan shops but the same as the museum, they are closed for lunch (12.30 – 15.00).

P.S. W San Jose de Chiquitos mieliśmy również przedsmak tego, co czeka w głębokich chaszczach tej dzikiej krainy – takie wielkie insekty! (Prawdę mówiąc, cieszyłam się, ze ten był nieżywy;)

P.S. We could also have a taste of what is awaiting us further into the wild – huge insects like this (I was glad it was dead though;)

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

La Gran Chiquitania : Bolivian Wild East * Odkrywając boliwijski Dziki Wschód

W końcu udało nam się kupić nowe auto i zaplanować wycieczkę na wschód Boliwii, do krainy zwanej Chiquitania! Krótka zapowiedz tego, co nas czeka mieliśmy już w San Xavier, jednej z sześciu barokowych misji jezuickich, ale tym razem nastawiliśmy się nie na zwiedzanie kościołów, a na odkrywanie cudów natury boliwijskich tropików w prowincji Chiquitos.

A musicie wiedzieć, ze La Gran Chiquitania* to naprawdę niesamowite miejsce, obfitujące w malownicze krajobrazy: wzgórza, kolorowe skały, jaskinie, wodospady a nawet gorące źródła. Nie na darmo region ten jest nazywany ostatnim nieodkrytym rajem Ameryki Południowej  Jest w czym wybierać, a wybór, szczególnie dla turystów z ograniczonymi możliwościami czasowymi (lub finansowymi) jest trudny. 

In the end we bought a new car and were able to plan our trip to the east of Bolivia, the land called Chiquitania. We had already a taste of what was waiting for us in San Xavier, one of the many baroque Jesuit missions, but this time we didn’t want to explore the churches but to discover the wonders of nature in the tropical Bolivian province of Chiquitos.

And I have to tell you that La Gran Chiquitania is really an amazing place, rich in picturesque landscapes: hills, colourfull rocks, caves, waterfalls and even hot springs. No without the reason this region is called the last undiscovered paradise of South America! The choice, especially for tourists with limited time (or finances) is difficult.

Nasz plan (który częściowo układaliśmy na miejscu) wyglądał następująco:

1 dzień – wyjazd z Santa Cruz de la Sierra (9 rano), obiad w San Jose de Chiquitos połączony ze zwiedzaniem kościoła (13-15), przyjazd do Santiago de Chiquitos i rozpoznanie (18.00).

Sama podróż, dzięki nowej drodze leczącej Santa Cruz (a raczej pobliski El Pailon) z Puerto Suarez (Ruta 4) graniczącym z Brazylia, wyniosła 6 godzin. Jednak krajobrazy, zwłaszcza po przystanku w San Jose, tak nas zachwyciły, iż jechaliśmy dosyć powoli, co rusz omijając krowy i jaszczurki przechodzące przez szosę. Początek grudnia to również sezon motyli, których miliony latają po okolicy, rozbijając się nieszczęśliwie na maskach dosyć nielicznych samochodów (tubylcy byli na to przygotowani, bo wszyscy mieli zamontowana siatkę:)

Our plan (which we put together on the spot) looked as follows:

1st day – drive from Santa Cruz de la Sierra (9 am), lunch in San Jose de Chiquitos with church tour (13-15), arrival to Santiago de Chiquitos and reconnaissance of the village (18.00).

The trip, thanks to a new road linking Santa Cruz (or rather the nearby El Pailon) with the city of Puerto Suarez bordering with Brasil (Ruta 4) takes about six hours, but the landscapes, especially after San Jose, were so delightfull that we took it quite slowly, looking out for cows and lizards from time to time crossing the road :) The beginning of December is also the season of butterflies, whose millions are flying around, smashing into the cars (the locals were ready for it, because everyone had mounted a net on the grill :)

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

La Torre de Chochis

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie podróżowaliśmy nocą? Po pierwsze nie mieliśmy pojęcia jak wygląda owa Ruta 4, a stan większości boliwijskich dróg pozostawia wiele do życzenia —> klik. Po drugie, boliwijscy kierowcy przeważnie jeżdżą jak szaleni, a większość wypadków drogowych ma miejsce właśnie po zmroku. Poza tym, na własne oczy widzieliśmy samochody i motocykle bez tylnych świateł (rekordzista była ciężarówka z jednym działającym światłem z przodu), nie wspominając już o krowach, koniach i pieszych, których często można było spotkać na drodze.

Surely you may wonder why didn’t we traveled by night? Firstly, we had no idea how the Ruta 4 looks like, and the roads condition in Bolivia isn’t the best —> click. Secondly, the Bolivian drivers usually drive like crazy, and most road accidents happens after dark. Besides, we’ve seen with our own eyes the cars and motorcycles without rear lights (record goes to the truck with one working light in the front), not to mention the cows, horses and pedestrians walking on the road.

_MG_4801

boliviainmyeyes

* Do Chiqutanii można również dotrzeć autobusem i pociągiem, który zatrzymuje się w San Jose de Chiquitos i Robore. Pociąg nazywany jest ‘tren de muerte’ (pociąg śmierci), ale spokojnie, nie dlatego, ze jest tam tyle śmiertelnych wypadków, ale z powodu długiej, uciążliwej i nudnej przeprawy (szczególnie nocą, gdy nic nie widać za oknem). Santiago de Chiquitos znajduje się 23 km od Robore, a do miasta prowadzi bardzo dobrze oznakowana droga. W tym miejscu musze wspomnieć, iż Ruta 4 jest chyba najlepsza szosa w Boliwii. Bez dziur i dobrze oznakowana. Ba! Może nawet za dobrze, znaków jest tam bowiem tyle, ze monady było spokojnie oznaczyć nimi jeszcze na przykład trasę Santa Cruz – Trinidad. No ale, od przybytku głowa nie boli:)

* Chiqutania can also be reached by bus and train, which stops in San Jose de Chiquitos and Robore. The train is called ‘tren de muerte’ (death train), but don’t worry, not because there are many accidents, but rather for long, hard and quite boring travel (especially at night when there is nothing to see from the window). Santiago de Chiquitos is located 23 km from Robore, and the town is connected with a main road by very well marked path. In this place I have to mention that Ruta 4 is probably the best highway in Bolivia. Without the holes and well signposted. Bah! Maybe even too well, because there are so many traffic signs that they could suffice for another route – Santa Cruz – Trinidad for example. But after all, more it’s better than less!

2 dzień – spacer na El Mirador de Santiago rano i relaks w Aquas Calientes (gorących źródłach) po południu.

3 dzień – przeprawa do El Mirador de Chochis i Santuario Mariano oraz … relaks w Aquas Calientes, po wcześniejszej niedoszłej próbie dostania się do Balnearios (basenów) w Robore.

4 dzień – powrót do Santa Cruz de la Sierra, podczas którego na nowo podziwialiśmy piękno Chiquitanii oraz, w miarę zbliżania się do Santa Cruz, rozlegle pola pobliskich kolonii menonitów.

2nd day – walk to El Mirador de Santiago in the morning and relax in Aquas Calientes (hot springs) in the afternoon.

3rd day – climb to El Mirador de Chochis and visiting the Sanctuario Mariano and … relaxing in Aquas Calientes after an earlier attempt of getting to Balnearios (Pools) in Robore.

4th day – return to Santa Cruz de la Sierra, admiring the beauty of Chiquitania once again and, as we were approaching Santa Cruz, extensive fields of nearby Mennonite colonies.

boliviainmyeyes

Przyznam jednak, ze zobaczyliśmy niewiele. Bardzo niewiele. Przeliczyliśmy się i z czasem, i z własna kondycja fizyczna, bowiem by dotrzeć do większości atrakcji trzeba nastawić się na poł lub całodniowe spacery/wspinaczki. Do tego trzeba doliczyć usługę profesjonalnego przewodnika, bez którego bardzo ciężko jest się poruszać po okolicy, bo większość szlaków (prócz Miradora w Santiago) jest niemal zupełnie nieoznakowana. Można na miejscu zakupić mapkę (5 bs.) z lista atrakcji, hoteli i restauracji, ale w terenie jest ona bezużyteczna.

I must admit that we saw very little. Too little. We miscalculated the time and our own physical condition, because to get to the most attractions a half or a full day of walking / climbing is needed. You also have to add a service of a profesjonal guide, without whom it’s hard to move around, because the majority of trails (except Mirador of Santiago) are almost completely unmarked. There is a map available, listing all tourist attractions, hotels and restaurants (5 bs.), but it’s useless in the field.

Mogliśmy jednak rozplanować nasza wycieczkę trochę inaczej, zwiedzając Chochis w drodze powrotnej do Santa Cruz i w zamian spędzając więcej czasu na szlaku w Santiago de Chiquitos poprzedniego dnia. A jest w czym wybierać! Mogliśmy na przyklad zwiedzić:

  • jaskinie z prehistorycznymi malowidłami naskalnymi Cuevas de Miserendino (choć prawdę mówiąc, nikt z nas obecnych nie jest miłośnikiem wypraw do gleby ziemi)
  • luk skalny ‘El Arco’
  • lub jeden z wodospadów: ‘Las Pozas‘ czy ‘La Colina‘. Więcej wodospadów znajduje się w okolicach Robore (Totaizales, Chorro de San Luis, Cascada de los Helechos). Chcieliśmy także wybrać się do Motacu, miejsca położonego o 12 km samochodem od Santiago, ale zraziliśmy się oferta napotkanego przewodnika, który zażyczył sobie 300 bs. za te krótka wycieczkę naszym własnym pojazdem!

A musicie wiedzieć, ze oficjalna stawka przewodników w Chiquitanii wynosi od 150 do 200 bs. za dzień (w zależności od intensywności zwiedzania).

We could plan our trip a little differently, sightseeing Chochis on a way back to Santa Cruz and instead spending more time in the area of Santiago de Chiquitos the day before. And there is so much to choose from! We could visit:

  • the caves with prehistoric paintngs Cuevas de Miserendino (whose age is probably not yet confirmed but they seem very unique), although truly speaking, none of us is a fan of expeditions to the depths of the earth.
  • rock arch El Arco
  • one of the waterfalls Las Pozas or La Colina. There are more waterfalls located in the vicinity of Robore (Totaizales, Chorro de San Luis, Cascada de los Helechos). We also wanted to visit Motacu to see some interesting rock paintings, a place located 12 km drive from Santiago, but we vere discouraged by the guide who requested 300 bs. for such a short trip in our own car!

And you have to know that the official guides rates in Chiquitania is 150 to 200 bs. per day (depending on the intensity of the trip).

Zakwaterowanie znaleźliśmy właśnie w Santiago de Chiquitos, spokojnej malej wiosce – dawnej misji jezuickiej. Spokojnej w dzień, bo wieczorami na boisku odbywały się zawody siatkówki, przez co po pierwszej nocy zmieniliśmy hotel, który akurat miał wolne pokoje położone daleko od drogi. Cóż, są wakacje, wiec młodzież ma prawo do zabawy, a poza tym, lepszy sport niż siedzenie w barze czy przy komputerze. Ale z drugiej strony, my byliśmy naprawdę zmęczeni po naszych przygodach w terenie.

Możemy wiec z czystym sumieniem polecić dwa hotele w Santiago de Chiquitos:

Hotel Beula – pięknie odrestaurowany acz nowoczesny ’boutique hotel’ na głównym placu. Pokoje małe, ale przytulne z łazienką, klimatyzacja i lodówką.

Cena: za noc w pokoju 2-osobowy + śniadanie od 300 bs. (30 €).

We booked our accommodation in Santiago de Chiquitos, a quiet little village, former Jesuit mission. Quiet during the day, because in the evenings the volleyball competitions were held in the centre, so after the first night we decided to change our booked hotel, to the other that had free rooms facing away from the road. Well, nowadays we have school holidays, so the teens have the right to have fun, and besides, doing sport is better than sitting in a bar or in the front of the computer. But we also needed a good night sleep after our adventures:)

After all, we can recommend two hotels in Santiago de Chiquitos:

Hotel Beula – beautifully restored yet modern ’boutique hotel’ on the corner of the main square. Rooms are small, but cozy with bathroom, air conditioning and refrigerator.

Price: doubble room + breakfast from 300 bs. (30 €) per night.

boliviainmyeyes

Hotel Beula

Hotel dysponuje również bardziej ekonomicznymi 4, 5 – osobowymi pokojami w odnawianym budynku po drugiej stronie ulicy, z łazienką i klimatyzacja. Ciekawa opcja dla grup.

Cena: 240 bs. za pokój.

Zapewne cena podskoczy w górę za około 2 lata, kiedy budynek zostanie do końca odrestaurowany. Na razie trochę straszy na zewnątrz choć same pokoje są doskonale wyposażone, klimatyczne i czyste (choć czasem mogą się tam przypałętać niepożądane insekty).

The hotel has also more economical 4, 5 – bed rooms in building across the street, with a bathroom and air conditioning. An interesting option for groups.

Price: 240 bs. for the room per night.

Probably the price will jump up in about two years, when the building will be fully restored. For now, it looks a bit frightening outside but the rooms themselves are very well equipped and clean (although sometimes one can find an insect in a bathroom).

Hostal Churapa – to doskonała opcja dla budżetowych podróżników. Hostel ten prowadzony jest przez znajomego biologa i fotografa Steffena Reichle. Niestety, podczas naszego pobytu był on w Niemczech, ale sympatyczna załoga Churapy była nam bardzo pomocna.

Cena pokoju 2-osobowego z łazienką – 200 bs. (+ 40bs. za klimatyzacje)

Pokój jednoosobowy z łazienką  – 100 bs. (bez łazienki 75 bs.) Ceny uwzględniają śniadanie.

Hostal Churapa – this is an excellent option for travelers on budget. This hostel is run by a friend, biologist and photographer Steffen Reichle. Unfortunately, during our stay he was in Germany, but friendly Churapa crew was really helpful.

Price: doubble room with bathroom – 200 bs. (+ 40bs. for air conditioning) per night.

Single room with bathroom – 100 bs. (without bathroom 75 bs.) Prices with breakfast.

boliviainmyeyes

Hostal Churapa

Bonus – 2 urocze czarne psy, które lgną do ludzi, czasem towarzysząc im w wędrówkach, o czym w następnym wpisie:) W poprzednim hotelu mieszka zaś piękny kot, żyjący z psami po sąsiedzku.

Hostel posiada również duża restauracje, której niestety nie mieliśmy okazji wypróbować, ale która zachwyciła nas swoja tradycyjna szata. Ceny od 20 do 50 bs.

Bonus – 2 cute black dogs, which cling to people, sometimes accompanying them in their wanderings (more about it in the next post:) In previous hotel there is a beautiful cat who seems to live peacefully with the dogs.

Hostal Chrapa has also a large restaurant, which, unfortunately, we did’t have the opportunity to try out, but which delighted us with its traditional decor. Prices of traditional Bolivian menu start from 20 to 50 bs.

Inne polecane restauracje:

Santiago de Chiquitos:

Restaurante 25 de Julio, gdzie zjedlismy dobry lunch. Pyszna zupa za 5 bs. (!) oraz sycące choć takie sobie ‘secundo’ za 10 bs. Polecam szczególnie świeży sok z acerolii, od dziś mój ulubiony! (Acerola jest małym czerwonym owocem, przypominającym żurawinę, popularnym zarówno w Boliwii jak i w Brazylii.)

Other recommended restaurants:

Santiago de Chiquitos:

* Restaurante 25 de Julio, where we ate a good lunch. Delicious soup for 5 bs. (!) and filling ‘secundo’ for 10 bs. I would especially recommend fresh acerola juice, which is now my favorite! (Acerola is a very small Bolivian fruit also common in Brazil, about the size of a cranberry. It is soft inside and rather acidic.)

boliviainmyeyes

Aquas Calientes:

Restaurante Ruta 4, w której dwukrotnie zjedliśmy kolacje. Według nas najlepsza w okolicy. Dlaczego? Wszyscy polecali nam ‘Casa Blanca’ w Robore, która faktycznie wygląda pięknie, ale jedzenie nie odbiegało daleko od standardów fast-foodu… Natomiast Ruta 4, kierowana przez sympatyczna Niemkę, jest wzorcowa. Niepozorna z zewnątrz (znajduje się tuż przy drodze i wygląda jak postój dla ciężarówek), w środku przestronna i niezwykle czysta, co w Boliwii jest rzadkością. Restauracja poleca menu boliwijskie, najlepsze jakie dotychczas miałam okazje spróbować. Polecam szczególnie majadito seco i milanesa de pollo. Duże porcje, ceny od 35 bs.

Aquas Calientes:

* Restaurante Ruta 4, in which you had the dinner (twice). According to us, the best in the area. Why? Everybody recommended ‘Casa Blancain Robore, which actuallylooks beautifully, but the food quality wasn’t far from a standard fast food place… Ruta 4 on the other hand, led by amiable German woman, is exemplary. Inconspicuous from the outside (can be found on the crossroad and looks like a tipical trucker stopover), it’s very spacious and clean inside, which is quite rare in Bolivia. The restaurant offers Bolivian menu, the best we’ve tried yet! I would recommend especially majadito seco  and milanesa de pollo. Large portions, prices from 35 bs.

boliviainmyeyes

Najlepsza restauracja w okolicy/ The best one

* My odwiedziliśmy prowincje Chiquitos, ale Chiquitania obejmuje jeszcze piec innych prowincji, w których znajduje się niezliczona ilość parków narodowych (np. Noel Kempf Mercado), czy boliwijski Pantanal przy granicy z Brazylia. Raj dla miłośników natury i bogatych ekosystemów, od suchej sawanny po mokradła i deszczowe lasy Amazonii.

Mieszkańcy Chiquitanii to Chiquitanas i Chiquitos (czikitos). Swoja nazwę zawdzięczają oni hiszpańskim najeźdźcom, którzy nazwali ich tak nie z powodu niskiego wzrostu, a niskich drzwi ich domostw.  Region ten zamieszkują także plemiona Ayoreos, Guaranis i Guarayos. Wszystkich mieszkańców terenów tropikalnych określa się zaś mianem Camba.

‘Ametauna’ to popularne słowo Chiquitano znaczące tyle co ‘chodź tu’. ‘Sirari’ to regionalne drzewo, z którego czerwonych nasion wytwarza się piękną biżuterie.

W następnych wpisach postaram się wam po kolei opowiedzieć o poszczególnych atrakcjach, których było nam dane ‘zasmakować’. Uprzedzam – będzie dużo zdjęć!

*We visited the province of Chiquitos, but Chiquitania includes also five other provinces with countless national parks (eg. Noel Kempf Mercado), or the Bolivian Pantanal on the border with Brazil. A paradise for nature and rich ecosystems lovers, with dry savannah, the wetlands and rain forests of the Amazon.

The inhabitants of Chiquitania are called Chiquitanas and Chiquitos. They owe its name to Spanish invaders, who called them so not because of their small posture but a low door of their homes. This region inhabit also tribes of Ayoreos, Guaranis and Guarayos. All the inhabitants of tropical lands are called Cambas.

‘Ametauna’ is a popular Chiquitano word that means ‘come over here’. ‘Sirari’ is a regional tree, from which red seeds the beautiful jewelry is produced. There is a great online gidebook to Chiquitania in English, which wisdom I also used while writting my blog —> www.chiquitania.com.

In the following posts I will try to tell more about places we’ve seen. But I warn you – there will be lots of pictures!

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Serranias de Chiquitos

boliviainmyeyes

Cows mutants?

boliviainmyeyes

Hotel Beula

boliviainmyeyes

Hostal Churapa

 

(Photographing) Bolivian Wedding *** (Fotografujac) Boliwijskie wesele

Moj pierwszy boliwijski slub! Choc tak nie do konca moj, bo moich znajomych:) Na slub i wesele zostalam zaproszona w charakterze goscia oraz … fotografa, choc przyznaje, fotografem slubnym (ani weselnym) to ja nie jestem.

Uwiecznianie tego waznego momentu w zyciu moich przyjaciol bylo jednak dla mnie prawdziwym zaszczytem i wyzwaniem. (W Boliwii czesto na weselach pojawiaja sie fotografowie z przenosnymi drukarkami, ktorzy pobieraja za zdjecia oplaty, z poczatku wiec niektorzy goscie odnosili sie do mnie z rezerwa.)

Byla to noc pelna niespodzianek, dramatycznych wiadomosci, wzruszen, radosci i zabawy. Kolejny raz potwierdzilo sie, iz wyrazenie ‘hora boliviana‘ (boliwijska godzina) nie jest wziete z sufitu. Na zaproszeniu widniala 19.30, my sami pojawilismy sie na miejscu o 20.30, by zastac tam tylko garstke gosci i Pana Mlodego, a ostatni goscie pojawili sie okolo 11 w nocy. Ceremonia miala rozpoczac sie o 21.30, ale z przyczyn zupelnie niezaleznych, opoznila sie o godzine. Przyczyny niezalezne, to niepojawienie sie notariusza, ktory mial poprowadzic ceremonie. Na szczescie, jednym z zaproszonych byl adwokat, ktory mimo braku uprawnien, ‘poblogoslawil Mloda Pare’.

danutasphotography

Zabawa byla przednia! Mama Panny Mlodej zachecala wszystkich do tanca, co rusz zapraszajac do wspolnych toastow, a mama Pana Mlodego byla niekoronowana krolowa parkietu!

Mysle jednak, ze bylo to moje pierwsze jak i ostatnie wesele w roli fotografa, przynajmniej w Boliwii. Moj sprzet jak i kondycja fizyczna nie nadarzaja za takimi przygodami! Nie pamietam kiedy ostatni raz bolaly mnie palce od trzymania aparatu, oczy od patrzenia w wizjer, oraz nogi, od biegania na obcasach;) Nie wspominajac o stresie jaki przezywalam, kiedy moj aparat ‘czekal’ na zaladowanie flesza, szczegolnie powoli dzialajac podczas samej ceremoni. Dwoilam sie i troilam, ale wszedzie byc przeciez nie moglam…

Najwazniejsze jednak, ze Panstwo Mlodzi byli zadowoleni, goscie rowniez, no i ja jestem calkiem z siebie dumna. Zreszta, nie moglo byc inaczej, majac takich modeli!

danutasphotography

danutasphotography‘Felicdades’ kochani!

A czym sie rozni boliwijskie wesele od polskiego? Coz, niewiele znalazlam roznic. Tak samo sie bawi, tanczy, pije i je, choc w Santa Cruz, pewnie ze wzgledu na klimat, sama ceremonia odbywa sie poznym wieczorem. Nie ma tylko tradycyjnych zabaw o polnocy i rzucania welonem. Jest za to przypinanie grubych boliwianos do marynarki Pana Mlodego. Panstwo Mlodzi przed slubem wybieraja takze ‘Padrinos’ (Chrzestnych), ktorzy wspolfinansowuja  wesele – jedni kupuja obraczki, inni tort, jeszcze inni oplacaja przyjecie.

danutasphotography

Mysle jednak, ze zwyczaje rozne sa w innych czesciach kraju, zreszta tak jak w Polsce. Inaczej jest tez w miescie i na wsi. A poza tym, kazdy slub i wesele sa przeciez wyjatkowe!

Ja zas z niecierpliwoscia czekam na ten mojej siostry, za rok. W Polsce:)

***

It was my first Bolivian wedding! Well, not exactly mine but rather my friends’ :) I was invited to the wedding as a guest and … a photographer, although I admit, I am not a wedding photographer.

However, capturing this important moment in the life of my friends was for me a real honor and a challenge. (In Bolivia, very often wedding photographers appear at work with mobile printers, charging guests for the photographs, so at the beginning some people were quite reserved towards me.)

It was a night full of surprises, dramatic news, raw emotions, sincere joy and fun. The expression ‘hora boliviana’ (Bolivian time) proved to be ‘real’ again. At the invitation there was  a time 19.30, we showed up at 20.30 to find there only a handful of guests and a groom, while the last guests appeared around 23.00! The ceremony supposed to start at 21.30, but it began with almost an hour’s delay. This was due to an absence of a notary, who was going to conduct the ceremony… Fortunately, there was a lawyer in a family, who gave a (simbolic) blessing to ‘Young Couple’ instead.

And then the fun began! Bride’s mom encouraged everyone to dance, making sure everybodys glasses are full, while the mother of the groom was a queen of the dance floor.

Nevertheless, I think that this was my first and last wedding as a photographer, at least in Bolivia. My equipment and physical condition are not fit for such adventures! I do not remember the last time my fingers ached from holding the camera, my eyes being sore from looking at the viewfinder, and legs hurting from running on the heels;) Not to mention the stress I experienced when my camera was ‘waiting’ for the flash to load, running especially slowly during the ceremony. I tried my best, but I couldn’t be everywhere I wanted…

However, the most important was that the bride and groom were happy and I’m also quite proud of myself. It couldn’t be any different having such models!

danutasphotography

danutasphotography

‘Felicidades‘ my friends!

And how different is Bolivian wedding from the Polish one? Well, peple dance, drink and eat the same in both countries, although in Santa Cruz, probably because of the climate, the celebration usually starts late in the evening. There aren’t any traditional games at midnight, but after the caremony, guests pin ‘fat’ bolivianos to the the groom’s jacket for good luck. The couple also chooses ‘padrinos’ (godparents), who help to finance the wedding. Some are in charge of buying wedding rings, others get the cake, pay for the party etc.

I think, however, that the habits are different in other parts of the country, like everywhere. They also vary in the city and in the countryside. Besides, every wedding is exceptional!

As for me, I can’t wait to my sister’s wedding next year. In Poland :)

1502491_10205874552608695_5206269447560915904_n

fot. Stacey :)

‘Bolivia in the Eyes’ of Noah Friedman – Rudovsky *** Fotograf prezydenta Boliwii

W zeszly piatek uczestniczylam w otwarciu wystawy amerykanskiego fotoreportera o swojsko brzmiacym nazwisku: Noah Friedman – Rudovsky, w Centro de la Cultura Pluronacional Santa Cruz. Przyznam, juz dawno nie bylam tak zaintrygowana zarowno sama wystawa jak i artysta. Jednym z powodow jest to, iz zaprezentowane zdjecia pochodza z lat 2004-2007, kiedy Boliwia przechodzila swoista transformacje, przygotowujac sie do wyboru pierwszego Indianskiego prezydenta. Drugim powodem jest zas to, iz Noah Friedman – Rudovsky wykonal wiekszosc zdjec bedac oficjalnym fotografem Evo Moralesa!

Pewnie zastanawiacie sie, jakim cudem mlody Amerykanin dostal posade osobistego fotografa prezydenta Boliwii? (Juz widze te zdziwione miny osob, ktore wciaz wierza, iz Boliwia jest taka anty – amerykanska!) Z tym wlasnie pytaniem udalam sie do zrodla, ucinajac sobie krotka pogawedke z autorem obecnym na wernisazu. Otoz, Noah Friedman – Rudovsky, wowczas mlody student na wymianie, zawsze pojawial sie w centrum wydarzen z aparatem w dloni. Zreszta, w 2004 roku zostal uhonorowany stypendium Fullbright za dokumentacje boliwjskich ruchow spolecznych. Po jakims czasie, Evo Morales, wowczas kandydat na prezydenta, przyzwyczail sie do widoku mlodego gringo i zaczal go zapraszac na swoje kampanie, a podczas jednej z rozmow zaproponowal Noah stanowisko swojego osobistego fotografa.

A jak wiadomo przyszlemu prezydentowi sie nie odmawia! Tym tez sposobem przez kolejne dwa lata, Noah jezdzil po calym kraju dokumentujac pierwsze lata prezydentury Evo Moralesa (ktory wygral wybory w 2005 roku) – spotkania oficjalne z przedstawicielami innych krajow, wizyty w malych boliwijskich wsiach, parady, tradycyjne obrzedy czy demonstracje.

Noah Friedman- Rudovsky, www.nytimes.com

fot. Noah Friedman- Rudovsky,www.nytimes.com

Zbior zdjec, zaprezentowany na wystawie, przedstawia nie tylko jedne z najwazniejszych momentow nowoczesnej historii Boliwii, ale zawiera rowniez niezwykle pod wzgledem emocjonalnym i estetycznym portrety zwyklych ludzi, ich lokalnych tradycji oraz krajobrazow, w jakim przyszlo im zyc.

Noah Friedman - Rudovsky, www.cambio.bo

fot. Noah Friedman – Rudovsky, www.cambio.bo

Po dwoch, pelnych wrazen latach, Noah zrezygnowal jednak z pracy, bowiem jak przyznal, byl nia bardzo zmeczony. Nic dziwnego, ciezko jest wytrwac na stanowisku bedac niemal zawsze ‘on call’ (na zawolanie). Noah przyznal jednak, iz nie mialby nic przeciwko powrotowi do pracy w charakterze prezydenckiego fotografa a ja zyczylam mu powodzenia, zartujac, ze Evo Morales na pewno przyjmnie go z powrotem:)

Mialam jeszcze wiele pytan do fotografa, ktory mimo mlodego wieku osiagnal tak wiele, ale niestety nasza pogawedka zostala przerwana.

Smieszne jest jednak to, ze przed otwarciem wystawy (impreza miala sie zaczac o 7.30, a zaczela po 8.00, czyli wedlug boliwijskiego czasu), stalismy (z Freddim i Igalem) przez dluzsza chwile kolo Noah, wygladajacego jak typowy gringo-turysta z aparatem, ale do niego nie zagadalismy. Dlaczego? Otoz, wymysilam sobie, iz oficjalny fotograf prezydenta powinien byc nieco starszy (wczesniej nie sprawdzilam w internecie profilu Noah), obstawiajac, iz gwiazda wieczoru musi byc ten powaznie wygladajacy meczyzna w srednim wieku, ktorego spotkalismy podczas zwiedzania innych ekspozycji w Centro de la Cultura Pluronacional.

Noah Friedman - Rudowsky, www.narconews.com

Noah Friedman – Rudowsky, www.narconews.com

No tak, nie ma to jak kobieca intuicja!

* Noah Friedman- Rudovsky od osmiu lat mieszka na stale w Boliwii, wspolpracujac z New York Times, The New Yorker, Der Spiegel, Paris Match and Time Magazine oraz organizacjami pozarzadowymi takimi jak: Oxfam, UNICEF, Planned Parenthood i The Carter Center. Obecnie pracuje nad projektami multimedialnymi finansowanymi przez Nation Investigative Fund i Pulitzer Center.

* Wystawa pod tytulem ‘Recorriendo las sendas del cambio’ (Podazajac jeszcze raz drogami przemiany) zostala zorganizowana przy udziale Museo Nacional de Arte. Ekspozycja składa sie z prac rowniez innych fotografow: Aldo Cardozo, Aizar Raldes Tom Kruse oraz grupy fotoreporterow z La Paz.

* Wystawie towarzyszy inna ekspozycja, zdjec z regionu Potosi. Naprawde warta uwagi!

Zrodla: Pulitzer Center i The Investigative Found.

***

Last Friday I attended the opening of the exhibition by the American photojurnalist with familiar-sounding name: Noah Friedman – Rudovsky, in Centro de la Cultura Pluronacional Santa Cruz. I admit, I don’t remember when I was so intrigued by both the exhibition and the artist. One of the reasons is that presented photographs come from the years of 2004-2007, when Bolivia was going through a big social transformation and pre-election of the first Indian president. The second reason is that Noah Friedman – Rudovsky took most of the images while being the official photographer of Evo Morales!

Sure you may wonder how did he get this job? (I can see surprised faces of these people who still believe that Bolivia is so anti – American:) With this very question, I went to the source, starting a little chat with the author who was present at the opening. Noah Friedman – Rudovsky, then a young exhange student, fascinated with Bolivias political changes, was always present in the center of events with his camera in hand. Moreover, in 2004 he was awarded with a Fullbright Fellowship for documenting Bolivian social movements. After some time, Evo Morales, then a candidate for president, got used to seeing the young gringo and began inviting him to his campaigns, and during one conversations he asked Noah to work as his official photographer.

And as we know, you can’t refuse the future president! So, for the next two years, Noah Friedman – Rudowsky has traveled all over the country documenting the early years of Evo Morales’ presidency – official meetings with representatives of other countries, visits to small Bolivian villages, parades, traditional rites and demonstrations.

The collection of pictures, presented at the exhibition, shows not only one of the most important moments in the modern history of Bolivia, but also contains emotional portraits of ordinary people, their local traditions and landscapes they live in. The images have also high aestetic value.

Noah Friedman - Rudovsky, www.wallstreetjurnal.com

Noah Friedman – Rudovsky, www.wallstreetjurnal.com

However, after two hardworking years, Noah resigned from work, because he was very tired of it. He said that it was very hard to be almost always ‘on call’, admitting though, that he wouldn’t mind returning to work as a presidential photographer again. I wished him good luck, joking that Evo Morales certainly will take him back :)

I had still many questions to the photographer, who despite the young age has achieved so much, but unfortunately our chat was interruped.

Funnily enough, prior to the opening of the exhibition (the event supoussed to start at 7:30, and it began after 8.00, Bolivian time), we have waited for some time, standing beside Noah, who looked much like a typical gringo-tourist with a camera, and we didn’t talk. Why not? Well, I imagined that presidential official photographer should be a bit older (I did not check the profile of Noah in internet beforehand), betting with Freddy and Igal, who accompanied me to exhibition, that the star of the evening has to be this seriously-looking middle-aged man, who we met while exploring other rooms of Centro de la Cultura  Pluronacional.

Now, there is nothing like a woman’s intuition, is it?!

* Noah Friedman – Rudovsky is a freelance photojournalist and videographer based in Bolivia where he has spent the past years covering the nation’s transformation. He is a contributor to the New York Times, The New Yorker, Der Spiegel, Paris Match and Time Magazine, and working frequently with NGOs such as Oxfam, UNICEF, Planned Parenthood, and The Carter Center. Currently he is working on multimedia projects funded by the Nation Investigative Fund and the Pulitzer Center.

* The exhibition ‘Recorriendo las sendas del cambio’ (Walking the paths of change) was co-organized by Museo Nacional de Arte. It includes also works of other photographers: Aldo Cardozo, Aizar Raldes Tom Kruse and a group of photogurnalists from La Paz.

* Upstairs, we can see other photo – exhibition, showing daily lives in rural Potosi. Worth checking out!

Sources:  Pulitzer Center & The Investigative Found.

¡Viva POTOSI!

Potosi, w XVII wieku srebrem płynące, było jednym z największych i najbogatszych miast na świecie. Niestety, cale owo srebro i inne cenne metale płynęły wprost do sakiew Korony Hiszpańskiej, aniżeli do kieszeni miejscowych czy afrykańskich niewolników, ginących setkami w kopalniach ‘Cerro Rico‘.

Ciekawostką jest to, iż nazwa miasta wywodzi się od słowa ‘potocsí‘, które w języku ajmara znaczy tyle co – grzmiący hałas lub od onomatopeicznego słowa keczua ‘potoq‘, które odtwarza dźwięk młota uderzającego o metal. Dźwięk ten do dziś zresztą słyszany jest w kopalniach ‘Bogatej Góry’. Mimo iż ikona ta wpisana została na listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, grozi zawaleniem, co niestety mogłoby się przyczynić do całkowitego upadku legendy tego pięknego miasta…

Potosi, in the seventeeth century flowing with silver, was one of the largest and richest cities in the world. Unfortunately, the whole silver and other precious metals flowed directly to the Spanish crown, instead of the pockets of local and African slaves, hundreds of whom had died in the mines of ‘Cerro Rico‘.

Interestingly, the name of the town derives from the word ‘potocsí’, which in Aymara language means the same as – thunder noise, or from the onomatopoeic Quechua word ‘potoq’, which recreates the sound of the hammer striking the metal. The sound which is heard to this day in the mines of a ‘Rich Mountain’. Today, despite being protected as Cultural Heritage of UNESCO, the iconic hill is in danger of collapsing, what unfortunately could contribute towards the fall of the legend of this beautiful town…

boliviainmyeyes

‘Cerro Rico’, Potosi

Sława Potosi przeniknęła do literatury pięknej za sprawa Miguela Cervantesa, który w swoim wiekopomnym dziele Don Quijote de la Mancha (tom 2, rozdział LXXI) odniósł się do bogactwa miasta tymi słowy:

The fame of Potosi was immortalized in a literature by Miguel Cervantes, who in his memorable work ‘Don Quijote de la Mancha’ (Volume 2, Chapter LXXI) referred to the wealth of the city in these words:

Si yo te hubiera de pagar, Sancho ―respondió don Quijote―, conforme lo que merece la grandeza y calidad deste remedio, el tesoro de Venecia, las minas del Potosí fueran poco para pagarte (…)

Jeżeli miałbym tobie zapłacić, Sancho odpowiedział Quijote, jak znaczenie i charakter lekarstwa na to zasługuje, skarby Wenecji, kopalnie Potosi nie byłyby wystarczającą zapłatą (…)

If Sancho,” replied Don Quixote, “I were to requite thee as the importance and nature of the cure deserves, the treasures of Venice, the mines of Potosi, would be insufficient to pay thee.

W mowie potocznej ukuło się wiec powiedzenie, iż cos jest ‘vale un Potosi’, czyli ‘warte fortunne’.

The term ‘vale un Potosi’ found it’s way to common language meaning something ‘worth a fortune’.

7 listopada 1810 roku, argentyński oddział armii dowodzony przez Juana José Castelli, pokonał rojalistów w bitwie pod Suipacha, inspirując tym samym powstanie mieszkańców Potosi wszystkich klas społecznych przeciwko dominacji hiszpańskiej, które rozpoczęło się 10 listopada aresztowaniem hiszpańskiego gubernatora.

Z tej okazji każdego roku Potosi świętuje swój dzien. A ja tradycyjnie dedykuje wszystkim piosenkę. A jeżeli mówimy o Potosi, to nie możemy zapomnieć o TINKU – melodii i tańcu wywodzących się z pięknego regionu Potosi* (nie mylić z rytualem el Tinku). Mojego ulubionego! Posłuchajcie, zobaczcie, a zrozumiecie dlaczego:)

On November 7, 1810, Argentine army commanded by Juan José Castelli, defeated the royalists at the Battle of Suipacha, inspiring  the inhabitants of Potosi of all social classes, to fight against the Spanish domination. The uprising had started on November 10, with arresting Spanish governor.

Traditionally, Potosi celebrates this day each year. On this occasion, I present you with the song. And if we talk about Potosi, then we can not forget about Tinku – the melody and dance derived from the beautiful region of Potosi* (not to be confused with the ritual of El Tinku). My favorite one! If you listen and watch carefully to T’una papita by Los Kjarkas, you will understand why:)   —> Up!

Los Kjarkas – T’una Papita (Tinku)

* Tak, to właśnie w Departamencie Potosi znajdują się:

Jak dla mnie, jest to najpiękniejszy i najciekawszy region Boliwii.

* Yes, precisely in the Department of Potosi are located:

In my opinion, this is the most beautiful and the most interesting region of Bolivia.

P.S. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej o dzisiejszym Potosi, zajrzyjcie do mojej zeszłorocznej relacji z wycieczki do jednego najwyżej położonych miast na świecie* —> KLIK.

P.S. If you wanna learn more about today’s city of Potosi read about my trip to the one of the highest cities in the world —> CLICK.

Welcome to Bolivia - Andes & Amazonia

fot. andes-amazonia.com