On The Road: Santa Cruz – Cochabamba *** Droga ważniejsza niz cel podróży

Co się odwlecze to nie uciecze, droga nie zając, nie ucieknie – to tylko niektóre z powiedzeń, pasujących do naszej podroży samochodem z Santa Cruz do Cochabamby, którą zawsze odwlekaliśmy, a to z braku czasu, a to z braku samochodu, a to z lenistwa lub ze strachu. Nie ze strachu przed nowym i nieznanym, ale przed ‘El Sillar– miejscami na trasie, gdzie co jakiś czas osuwa się ziemia. Musze jednak przyznać, iż ta 9-godzinna podróż napędziła mi mniej stracha i przysporzyła o wiele więcej emocji niż 45-minutowy przelot samolotem.

What goes around comes around, the road is not a bunny, it won’t run away – that are just some of the sayings that could fit our road trip from Santa Cruz to Cochabamba, which we were always delaying becuase of the lack of time and the car or simple laziness and fear. Not of the new and the unknown, but of the Sillar‘ – a couple of places on the route, where from time to time the earth slumps. But after all, I must admit that the 9-hours journey scared me less  and gave a lot more excitement than a 45-minutes trip by plane.

Nie jest ważne, czy podróżujesz własnym samochodem, autokarem czy taksówka – widoki za oknem są takie same w każdym przypadku. Prawdziwa gratka dla łowców pięknych krajobrazów zaczyna się tuz przed miasteczkiem Buena Vista z tropikalnym lasem Parque Amboro z jednej strony, i z wręcz neonowo zielonymi pastwiskami z drugiej.

It is not important whether you are traveling by own car, bus or taxi – views from the window are the same in each case. A real treat for the hunters of beautiful landscapes starts just before the town of Buena Vista, with the tropical forest and mountains of Parque Amboro on the one side and neon green pastures on the other.

boliviainmyeyes

_MG_6490

Zaraz za Buena Vista, gdzie zjedlismy obiad, przekraczamy niewidzialna granice departamentu Cochabamba, wkraczając do ‘Krainy Tysiąca Rzek‘, o swojsko bo z quechua brzmiących nazwach: Rio Bulo Bulo, Rio Mamorecito, Rio Lagrimas, Rio Isarzama, Rio Ivirgazama, Rio Cesarzama itp.

Right after Buena Vista where we stopped for a lunch, we cross the invisible borders of the department of Cochabamba, entering ‘The Land of Thousand Rivers’ with familiar sounding names from Quechua: Rio Bulo Bulo, Rio Mamorecito, Rio Lagrimas, Rio Isarzama, Ivirgazama Rio, Rio Cesarzama etc.

boliviainmyeyes

Przekraczając jedna z szerokich rzek, mijamy najcudowniejszy krajobraz, który jednak umyka niepostrzeżenie, bo nie możemy przecież zatrzymać się na moście? Parkujemy za mostem, ale to już nie to samo! Jeszcze przez jakiś czas widzimy postrzępione szczyty wzgórz Parque Carrasco po lewej stronie, po prawej zaś zielone równiny. A po obu stronach drogi, typowe dla regionu ‘pomiędzy rzekami’, drewniane chatki na palach i sady bananowe, które ciągną się do słynnej miejscowości wypoczynkowej Villa Tunari, w samym centrum tropikalnego regionu Chapare, znanego z uprawy koki oraz amerykanskiego filmu z Al Pacino w roli glównej, ‘Scarface’ (Czlowiek z blizną).

While crossing  one of the widest rivers, the most wonderful landscape unfolds on the driver’s side, which, however, escapes imperceptibly, because surely we can not stop on the bridge? So, we park after the bridge, but it is not the same! Yet, for some time we see jagged peaks of the hills of Parque Carrasco hiden behind the clouds and typical of the region ‘between the rivers’, wooden houses on stilts and banana orchards, all the way to the famous resort town of Villa Tunari, located in the middle of a tropical region know for the cultivation of coca leafs and American movie ‘Scarface’ staring Al Pacino – Chapare.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Jesteśmy trochę zmęczeni po pięciu godzinach jazdy, ale widząc czarne chmury na horyzoncie i wiedząc, ze zostały nam tylko 3 godziny jazdy do Cochabamby*,  ruszamy dalej, posilając się czerwonymi słodkimi bananami, które kupujemy w chatce przy drodze.

We are a little tired after five hours of driving, but seeing black clouds on the horizon, and knowing that there are only 3 hours left to Cochabamba, we move on, stopping only once to buy sweet red bananas in a shack beside the road.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Po 30 minutach dojeżdżamy do okrytego złą sławą ‘Sillaru’ – ten niebezpieczny, geologicznie niestabilny odcinek trasy zaczyna się niewinnie. Asfaltową nawierzchnię drogi położonej pomiędzy wzgórzami a rzeka zastępuje żwir, a brak drzew na wzgórzu świadczy o niedawnym osuwisku. Jedno miejsce wygląda szczególnie newralgicznie, droga bowiem wydaje się być osadzona wprost na piaszczystej skarpie, stromo zsuwającej się do rzeki. A później tylko co jakiś czas natrafiamy na ‘geologicznie niestabilne miejsca’, ale za to jakże piękne! Położone w samym środku lasu deszczowego, pomiędzy małymi wodospadami i wielkimi paprociami (los helechos gigantes)! O niebezpieczeństwach czyhających w dżungli co rusz przypominają nam jednak małe kapliczki rozsiane wzdłuż drogi.

After 30 minutes we reach the infamous ‘ El Sillar’. This dangerous, geologically unstable part of the road starts quite innocently. The asphalted surface of the road situated between the hills and the river, is replaced by the gravel, and the lack of trees on a hill shows where the recent landslide happened. One place looks especially scary, because the road seems to be mounted directly on the sandy slope, sliding down steeply to the river. Later, we find on our way similar ‘geologically unstable places’ from time to time, but how beautiful are they! Situated in the middle of the rainforest, between small waterfalls and gigantic ferns (los helechos gigantes)! However, from time to time, the small chapels scattered along the road remind us about the dangers lurking in the jungle.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

W drodze powrotnej/On the way back

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Zaczyna padać, ale najgorsze już chyba za nami. Pniemy się powoli w górę, przejeżdżając przez tunele wydrążone w skale. W pewnym momencie zauważamy, ze zrobiło się strasznie zimno – temperatura spadla do 11 stopni C, a my dryfujemy w chmurach! Witajcie w Krainie Deszczowców;)

It starts to rain, but the worst is probably already behind us. We climb slowly up the hill, passing through tunnels carved into the mountains. At some point, we find that it got very cold – temperature dropped to 11 degrees C, and we drift in the clouds! 

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

A potem już z górki. Mijamy otoczone mgła jezioro Coloni, krajobraz robi się bardziej suchy i brązowawy. Do Cochabamby dojeżdżamy po zachodzie słońca, który obserwowaliśmy przy drodze. Cytujac Monteskiusza: długość podróży każe mniemać, że się w końcu przybyło:)

And then it gets easier. We pass by the beautiful Coloni lake surrounded by foggy landscape which is getting more dry and brownish. We reach Cochabamba after sunset that we admire form the road. Paraphrazing Montesquieu: Length of the journey makes me think that in the end we came.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

*

Ay zaznać całej tej niezwykłości, należy przebyć te trasę za dnia! Już dawno uważałam, ze ludzie podróżujący w nocy są co najmniej dziwni. Mówią oni, ze oszczędzają na hotelu i czasie, ale według mnie tracą oni wszystko! Bo jak mówi inne znane powiedzenie – czasem ważniejsza jest sama droga niż cel.

However, in order to experience this extraordinary journey, one needs to travel the route by day! I have long believed that people traveling by night are at least strange. They say that they save on the hotel expenses but for me, they lose everything! Because sometimes the road is more important than destination.

A poza tym, któż chciałby utknąć pośrodku lasu deszczowego w środku nocy?

And besides, who wants to be stuck in the middle of the rainforest in the middle of the night?

 * Nowa droga z Santa Cruz de la Sierra do Cochabamby wiedzie przez tropikalne Chapare i wynosi ok. 480 km (8 bitych godzin), ‘stara’ zaś (carretera antigua) prowadzi przez Samaipate i jest trochę dłuższa, ale jak mówią, jednakowo niesamowita.

The new road from Santa Cruz de la Sierra to Cochabamba passes through tropical Chapare and is approx. 480 km long (8 hours without break), and  the ‘old’ one (carretera antigua) runs through Samaipata and is a little bit longer but as they say, equally amazing.

Miłego podróżowania!/Have a nice trip!/ Feliz viaje!

boliviainmyeyes

Coffee Flavoured ‘Buena Vista’ **** ‘Buena Vista’ o zapachu kawy

Buena Vista to malutkie miasteczko położone niespełna 100 km od Santa Cruz, wzdłuż nowej drogi do Cochabamby.  Aby dostać się do centrum ‘pueblito’, trzeba oczywiście z owej głównej drogi zjechać, ale z cala pewnością warto, bo miejsce to jest urocze. Swoim klimatem przypomina inne typowe osady boliwijskich tropików, powstale jako misje jezuickie, z niska zabudowa ‘adobe’ rozstawiona wokół placu-parku. W Buena Vista od razu uderza nas pełna organizacja oraz porządek, tak rzadko spotykany w Boliwii.

Buena Vista is a small town located less than 100 km from Santa Cruz, along the new road to Cochabamba. To get to the center of ‘pueblito’, you need to drive off the main road, but it is certainly worth it. The place is charming. Its atmosphere resembles other typical villages of Bolivian tropics, funded as Jesuit missions, with low adobe buildings around the square park. In Buena Vista we were also struck by cleanliness and order, so rare in Bolivia.

Buena Vista

Zatrzymaliśmy się na obiad w jednej z restauracji, serwującej posiłki na zewnątrz, pod zadaszeniem z liści palmowych. Zajadając się pyszna fasolka z ryżem ala fasolka po bretońsku, oraz popijając świeży sok z brzoskwiń, delektowaliśmy się nasza sjesta, przerywana raz po raz głośnym buczeniem przejeżdżających motorów.

We stopped for lunch at one of the restaurants, serving its meals outdoors, under a roof of palm leaves. Gorging delicious baked beans with rice, and drinking fresh peach juice, we thoroughly enjoyed our ‘siesta’, interrupted from time to time by a loud hum of passing motors.

Buena Vista

Po lunchu postanowiliśmy zasięgnąć informacji o wycieczkach do pobliskiego Parku Amboro. W drzwiach biura turystycznego przywitał nas młody bokser, który z radości posikał się na nasze buty. Niestety, poinformowano nas, ze w porze deszczowej lepiej jest się nie zapuszczać w las własnym samochodem, bo po drodze trzeba by przekroczyć kilka rzek. A ponieważ do Buena Vista przyjechaliśmy tym razem na jeden dzień, to postanowiliśmy spróbować innej atrakcji regionu: wycieczki do plantacji kawy.

After lunch we decided to find out about the trips to the nearby Park Amboro. We were greeted at the tourist office door by young boxer who was so happy to see us that he peed himself and our shoes. Unfortunately, we were informed that in the rainy season it is better not to venture into the forest with our car, because on the way there are several rivers to be crossed. And since we arrived to Buena Vista this time only for one day, we decided to try another attraction of the region: a visit to a coffee plantation.

Buena Vista

Wycieczka kawowa jest oferowana przez hotel ‘El Cafetal’, którego właściciel posiada własną plantacje kawy. Hotel znajduje się tylko 5 km od miasteczka, ale piaszczysta droga bez jakichkolwiek drogowskazów dłużyła nam się bardzo, choć nie mogliśmy narzekać na sielskie widoki oraz pomoc dobrych ludzi, napotkanych przy drodze.

Coffee tour is offered by the hotel ‘El Cafetal’, whose owner has its own coffee plantation. The hotel is located only 5 km from the town, but the sandy road without any signs seemed to be longer. However, we could not complain seeing the idyllic views and getting help form good people encountered along the road.

Buena Vista

Kiedy dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się piękny widok. Hotel, zbudowany jest bowiem na wzgórzu, z którego rozlega się niesamowita panorama na tropikalne lasy Parku Amboro i góry, za którymi znajduje się Samaipata. Teraz już wiem, dlaczego miasteczko to nosi nazwę ‘Buena Vista’ – ‘Piękny Widok’, który w hotelu ‘El Cafetal’ można podziwiać zarówno z leżaka przy basenie, baru pod parasolem z liści palmowych lub ze specjalnie na te okazje wybudowanego ‘miradora’, czyli trzy-poziomowej drewnianej konstrukcji, wibrującej przy każdym podmuchu wiatru. Zwiedzanie umilały zaś dwa przyjacielskie psy.

When we got there, we saw the beautiful view. The hotel is built on a hill, from where it stretches an amazing panorama of tropical forests and mountains of Amboro Park, with Samaipata behind them. Now I know why the town is called ‘Buena Vista’ – Nice View, which at the Hotel El Cafetal you can enjoy both lying in the sun by the pool, sitting at the bar under the palm roof, or climbing a specially built for the occasion ‘Mirador’, the three-level wooden construction, vibrating with every gust of wind. All activities comes with the companion of two friendly dogs.

Buena Vista

Buena Vista

Buena Vista

Miły właściciel przybytku w 15 minut zorganizował nam przewodnika, z którym wybraliśmy się na objazd części pokazowej plantacji kawy, zabierając również jego nastoletniego syna. Przyznam, nie jestem kawoszem, mój Freddy kawy również nie pije, ale zawsze interesowało mnie, jak rośnie kawa. A kawa w Buena Vista, co warto podkreślić, rośnie sobie pośród wysokich drzew, ekologicznie. Największe krzaki kawowe pięły się na wysokość około 2.5 metra, a pośród nich można było dostrzec malutkie gniazda ‘picaflores’, czyli kolibrów.

Friendly owner of the hotel  organized a guide for us in 15 minutes. I admit, I’m not a fan of coffee, nor is my Freddy, but I was always interested as it grows. A coffee in Buena Vista, which is worth emphasizing, grows among tall trees, ecologically. The largest coffee plants climbed to a height of about 2.5 meters, and among them you could see a tiny nest of ‘Picaflores’, the hummingbirds.

Buena Vista

Buena Vista

Buena Vista

W styczniu, owoce zebrane w grona oblepiające gałęzie kawowca, były jeszcze zielone, zbiór kawy następuje bowiem w okolicach kwietnia, kiedy owoce są czerwone.  Przewodnik znalazł dla nas kilka dojrzałych kulek i dal nam je do spróbowania. Cóż, białe ziarno w słodkim miąższu nie smakuje jak kawa, te bowiem trzeba najpierw wysuszyć a potem poddać procesowi palenia, by uzyskać czarne  aromatyczne ziarna.

In January, the fruits gathered in clusters sticked to coffee tree branches were still green, as the coffee collection starts around April, when the fruit are red. The guide found us some mature fruit and gave them to us to try. Well, white seeds in a sweet pulp does not taste like a coffee, because it must first be dried and then roasted to obtain aromatic black beans.

Buena Vista

W prażalni kawy dowiedzieliśmy się jak ten proces wygląda, i czy rożni się kawa amerykańska, europejska i arabska – czasem prażenia właśnie. Ciekawe jest, ze ja zawsze utożsamiałam kawę z Ameryka Południową, szczególnie z Kolumbia, a podczas lekcji historii kawowej okazało się, ze kawa dotarła na Nowy Kontynent z Afryki i krajów arabskich wraz z Europejczykami dopiero w XVIII wieku!

In the building where the coffee is roasted we learned how the process looks like, and that American, European and Arab coffee selection depends on roasting. Interestingly, I ‘ve always associated coffee with South America, especially with Colombia, and here we got a history lesson showing that coffee arrived in a New World from Africa and the Arab countries with the Europeans, just at the beginning of  the eighteenth century!

Buena Vista

Mimo tak krótkiej tradycji uprawy kawy, Boliwia z impetem wbiła się na światowe rynki, eksportując swój wysokiej jakości ekologiczny produkt do USA (Starbucks), Holandii i Japonii. W okolicach Buena Vista znajduje się około 1000 hektarów upraw kawowca, zapewniających dochód wielu okolicznym mieszkańcom. Najlepsza kawę produkuje się ponoć w Yungas, tropikalnym obszarze La Paz, gdzie kawa rośnie na wysokości około 2.300 n.p.m. Kawę produkuje się również w tropikalnych rejonach Cochabamby, Beni, Tarija i Pando.

Despite such a short growing tradition of coffee, Bolivia slammed into global markets by exporting its high quality ecological product to the US (Starbucks), the Netherlands and Japan. Only in Buena Vista area there are about 1,000 hectares of coffee, providing the income of many local families. The best coffee is reportedly produced in the Yungas, the tropical region of La Paz, where coffee grows at an altitude of about 2,300 above sea level. Coffee is also produced in tropical regions of Cochabamba, Beni, Pando and Tarija.

Buena Vista

Na zakończenie wycieczki, powróciliśmy do hotelu ‘El Cafetal’, na degustacje. Już zapomniałam, ze espresso smakuje lepiej bez cukru. Jeszcze jedno spojrzenie na piękną Buena Vista, i pognaliśmy z powrotem, uciekając przed nadchodzącą burzą.

At the end of the trip, we returned to the hotel ‘El Cafetal’, for the tasting and I forgot that the espresso tastes better without sugar. Another look at the beautiful Buena Vista, and we rushed back to escape the oncoming storm.

Buena Vista

Buena Vista

Buena Vista

Buena Vista

Informacje praktyczne/ Practical information:

  • Na wycieczkę do Parku Amboro, który można zobaczyć również z Samaipaty —> klik, lepiej jest wybrać się w porze suchej (kwiecień – październik) i w większej grupie, by podzielić koszty. Ceny za wycieczkę jednodniowa zaczynają się od 80 $ od osoby (i są niższe, gdy osób jest więcej).
  • W Buena Vista znajduje się kilka hotelów, w których rezerwacje można dokonywać tylko telefonicznie (zerknij tu—> klik). Doba w ‘El Cafetal’ dla dwóch osób to koszt ok. 300 bs.
  • 2-daniowy obiad w restauracji ‘La Cunumisita’ w Buena Vista kosztował 15 bs. (!) + 15 bs. za dzbanek soku (1 litr). Ale już danie ‘z karty’ kosztowało 60 bs.
  • 2-course lunch special at a restaurant ‘La Cunumisita’ in Buena Vista costs 15 bs. (!) + 15 bs. for a juice jug (1 liter). But the dish ‘a la carta’ costs from 60 bs.
  • In Buena Vista, there are several hotels where reservations can be made by telephone (take a look here—> click). Night in ‘El Cafetal’ for two people will cost approx. 300 bs.
  • For a trip to the park Amboro, which can be accessed also from Samaipata —> click, is better to go in the dry season (April – October) and in the larger group to share the cost. Prices for one-day trips start at $ 80 per person (the more people the cheaper).

Do Buena Vista można się dostać łatwo z Santa Cruz – autobusem bądź taksówką. Bez robot drogowych i korków można tam dojechać w godzinę. Nam podróż zajęła dwie godziny, bo zgubiliśmy się w Montero, gdzie nie ma żadnych znaków, a roboty drogowe również nam sprawy nie ułatwiły.  Poza tym, my trzymaliśmy się zasad ruchu drogowego, jadąc 60 km/g, tam gdzie mieliśmy ograniczenie prędkości do 30km/g, i 80 km/g, gdy ograniczenie na tyle wskazywało. Większość (jak nie wszyscy) kierowców nas wyprzedzała. Zresztą, zobaczcie sobie sami, jak kieruje się w Boliwii:

Buena Vista can be reached easily from Santa Cruz – by bus or taxi. Without the road works and traffic jams, the car can get there in an hour. However, the journey took us two hours, as we got lost in Montero. No signs to be seen and road works did not help the matters. Besides, we stuck to the rules of the road, driving 60 km / h, where the speed limit was 30km / h and 80 km / h, where restriction were as indicated. We were overtaken by most (if not all) drivers. Anyway, see for yourself, how to drive in Bolivia:

Jak to mówią w Boliwii – Feliz Viaje!/ As they say in Bolivia – Feliz Viaje!

P.S. Ciekawa jestem, jak Wam sie podoba nowy format bloga? Angielski tekst zaraz po polskim? Chetnie poznam Wasze opinie:)

P.S. I wonder how do you like the new format of the blog? English text immediately after the Polish? I would be very happy to hear your opinions :)

Public City Transport in Bolivia *** Transport miejski w Boliwii

Droga dwukierunkowa. Trzy pasy, oddzielone biala przerywana linia. Prawy z lotniska do miasta, lewy na lotnisko. Srodkowy, jak nam pani taksowkarz wyjasnila – do wyprzedzania. To tak w teorii, a w rzeczywistosci? Samochody parkuja na lewym i prawym pasie, a wszyscy jezdza posrodku. W obie strony. Az strach sie bac!

Tak wlasnie wyglada nowa droga na lotnisko w Santa Cruz de la Sierra, ktora po raz pierwszy podrozowalismy dzis z rana.  Wybudowana specjalnie na Szczyt Panstw Grupy 77 i Chin. Do tej pory myslelismy, ze ‘nowa droga’ to nic innego jak stara droga, ktora od dluzszego czasu znajduje sie w rozkopce. Coz, ta zbudowana dla prezydentow i przewodniczacych 78 panstw, okazala sie rowniez nie do konca wykonczona. A moze i tak, bo robotnikow ani widu alni slychu:) Co prawda, zdazono ulozyc cementowe plyty, ale nie zalano ich jeszcze asfaltem. Na obrzezach drogi posadzono palmy, ale chyba ich nie ukorzeniono przed przesadzka, bo wiekszosc wygladala na zupelnie wyschniete slupki. Trawy na poboczu nie posadzono, ale co kawalek ulozono dekoracyjne gliniane dzbany. Chyba tak sie spieszyli, by oddac te droge na czas, ze zapomnieli o jej oznakowaniu! Zreszta, dalej mamy czteropasmowke, przedzielona podwojna zolta ciagla, ale jak widac na zalaczonym zdjeciu, i to nie przeszkada taksowkarzom z lotniska w Santa Cruz, by wyprzedzac. W koncu, czas to pieniadz. Podobno, do nowej drogi maja dobudowac jeszcze trzy pasy, ale jak na razie sie na to nie zanosi – kolejna miedzynarodowa konferencja w tym roku nie jest przewidziana.

DSCN0003

Dzisiejsza obserwacja ‘zmusila’ mnie do napisania o tym, jak wyglada komunikacja miejska w najwiekszych miastach Boliwii. Kontynuujemy z:

SANTA CRUZ de la Sierra

Taksowki z lotniska sa pomalowane na kolor bialo-niebieski i odpowiednio oznakowane. Znaczy sie – bezpieczne. Jest to jednak zludne, bo kierowcy sa zwykle, lagodnie rzecz ujmujac, ‘niecierpliwi’. Nie straszne im dziury w drodze, kaluze, inne pojazdy. Liczy sie czas! Odbija sie to na wygladzie ich taksowek, ktore pamietaja lepsze czasy. Co ciekawe, o wypadkach z ich udzialem nie slyszalam, wiec moze sa juz zahartowani w boju?

Zreszta tak jak ich koledzy po fachu – kierowcy autobusow, tzw. micros i trufi – taxis, nie zwazajacy na nic (i na nikogo), byle by dotrzec do celu na czas. Czerwone swiatlo? Przeciez nas ono nie dotyczy, zdaja sie myslec.  Zreszta, nie zawsze mozna ich winic. Niedaleko naszego mieszkania znajduje sie skrzyzowanie, gdzie zamontowane sa tylko swiatla dla pieszych (normalnie, jest odwrotnie). Dodam tylko, ze kierowcy wydaja sie byc troche skonfundowani.

Stan wiekszosci pojazdow komunikacju miejskiej najwiekszego i najbogatszego miasta Boliwii pozostawia zas wiele do zyczenia, choc zdarzaja sie rowniez nowsze okazy.

Dowiedzialam sie ostatnio o istnieniu strony internetowej, pokazujacej i kalkulujacej trasy przejazdu autobusow – Cruzero! Niesamowite narzedzie, choc nie zawsze mozna ufac mapkom:)

564701_10152316517469048_1969951900_n

LA PAZ

Jak ukazuje powyzsza grafika, mieszkancy andyjskiej stolicy ciesza sie od niedawna nowymi, nowoczesnymi i czystymi autobusami, o wdziecznej nazwie – Puma Katari. Takie, ktore znamy z ulic europejskich miast. Co prawda, niewiele ich jeszcze jezdzi, ale od czegos trzeba przeciez zaczac! Oprocz nowych busow mamy rowniez do dyspozycji biale busiki, wszechobecne taksowki oraz… TELEFERICO, czyli kolejke gorska miejska. ‘Mi Teleferico’ jest drozsze od autobusow, ale szybsze, wygodniejsze i zapewniajace piekne widoki na miasto polozone na wzgorzach. Jak na razie ukonczono tylko jedna linie (Linea Roja), ale dobre i to!

laestrelladeloriente

Fot. laestrelladelloriente.com

COCHABAMBA

Kulinarna Stolica Boliwii tez ma swoje teleferico, ale nie liczy sie ono jako komunikacja miejska, bo prowadzi tylko do Chrystusa na wzgorzu San Pedro. Czym sa za to ‘pumy’ La Paz wobec takiego autobusu?

DSCN0384 (2)

Cochabambinos przescigaja sie w dekorowaniu swoich pojazdow, przyklejajac na karoserii kolorowe naklejki czy przyczepiajac do anteny kolorowe wstazki, dumnie powiewajace na wietrze. W srodku zas, obok obrazkow swietych, zobaczymy takze ‘gole dupy’ i inne dewocjonalia. Sa to istne ‘burdele na czterech kolkach’ – ciemne, obskurne, duszne w srodku oraz wypacykowane na zewnatrz. Zawsze zauwazalne – zapraszajace do srodka glosnymi i skocznymi tradycyjnymi rytmami.

Oprocz TAKICH autobusow, zaobaczymy rowniez w Cochabambie niezliczone taksowki oraz busy – tak jak i w innych miastach poruszajace sie wzdluz tajemnej trasy. Tajemnej dla nietutejszego, bo miejscowi zawsze wiedza, ktory numer wziac, by dostac sie z punktu A do punktu B. Podobno dostepne sa mapy komunikacji miejskiej, ale nikt nie wie gdzie je mozna dostac. Moze kopie skonczyly sie jakis czas temu i zapomniano dodrukowac, jak mialo to miejsce w Santa Cruz?

Jak kierowcy autobusow, tak i lotnisko dba o wizerunek Miasta Wiecznej Wiosny. Z lotniska zabierze nas bowiem nowiusienka, bialusienka i czystusienka taksowka, z elegancko ubranym taksowkarzem za kierownica. Kierowac on bedzie z wielka uwaga i cierpliwoscia, coby nie zarysowac nowej karoserii.

*

Jak sie okazuje, nawet po komunikacji miejskiej widac roznice w kulturze, kolorycie, ale niekoniecznie w zasobnosci portfela poszczegolnych regionow kraju. Wszedzie jednak zetkniemy sie z chaosem, tak typowym dla Boliwii. Musze jednak zaznaczyc, ze kierowcy komunikacji miejskiej w Boliwii maja chyba najtrudniejsza prace na swiecie! Nie tylko jezdza gruchotami po niebezpiecznych ulicach, ale rowniez w tym samym czasie kasuja za przejazd, wydajac reszte (!) oraz odpowiadaja na pytania zagubionych pasazerow. Przy calym tych harmiderze, udaje im sie zachowac stoicki spokoj. Naprawde, godne podziwu, ale nie do pozazdroszczenia.

Ceny komunikacji miejskiej na dzien dzisiejszy (06/2014)

Santa Cruz:

Micro Autobus i Trufi -taxi = 2 bs.

Taksowka = od 8 bs. w gore.

Taksowka z lotniska do centrum = 60 Bs.

La Paz:

Teleferico = 3 bs.

Autobusy = od 2 bs.

Taksowka = od 10 bs. 40 bs/godzina.

Taksowka z lotniska do centrum = 60 bs.

Cochabamba:

Autobus i trufi = od 2 bs. (po ostatnich protestach)

Taksowka = od 6 Bs.

Wygodna taksowka z lotniska do centrum = 30 Bs.

 Jezeli interesuja Cie ceny przejazdow miedzy miastami, warto zajrzec tu:

  • ‘Podrozujac po Boliwii” —> klick,
  • ‘Samochodem po Boliwii‘ —> klik,
  • Bezpieczna Boliwia: poradnik dla przewrazliwionych‘ —> klik.

Inne przydatne linki:

Pociagi: Ferroviaria Oriental (Santa Cruz) www.ferroviariaoriental.com, Ferroviaria Andina (La Paz) www.fca.com.bo

Samoloty: Boliviana de Aviación (www.boa.bo), Amazonas (www.amaszonas.com)

***

Two-way road. Three lanes, separated by a white dotted line. The right one leads from the airport to the city, left one to the airport. Middle lane, as explained by the lady taxi driver – to overtake. This is theory, but in reality? Cars park on the left and right lanes (using them as a hard shoulder), and everybody else seem to drive in the middle. In both directions. God help us!

That’s how a new road to the airport in Santa Cruz de la Sierra looks like, which we traveled for the first time today in the morning. It was built specifically for the Summit of the G 77 and China. Until now, we thought that the ‘new road’ is nothing else than the old road, which has been in construction since a while. Well, the special road for presidents of 78 states, also turned out to be not quite finished yet. Or maybe I am wrong, as there was no sight of the workers or any visible works? They laid cement plates, but not yet the asphalt. They planted palm trees on the sides but I think they forgot to root them properly, as the most of the trees looks like completely dried up sticks. Grass on the side of the road has not been planted, but they decorated it with big clay pots  in traditional Camba style. I guess, they must have been in a  hurry to finish it in time for the summit, but they forgot to put the signs up! Anyway, further proper four-lanes road, divided by double yellow continuous line is not being quite respected either – overtaking on double continuous yellow line is a norm for a taxi drivers in Santa Cruz. In the end, time is money. I heard that they supposed to build three more lanes, but there is no plans for another international conference this year.

DSCN0001

Today’s observation ‘has forced’ me to write about how the city transport looks like in the biggest cities of Bolivia. Let’s continue with:

SANTA CRUZ de la Sierra

Airport taxis, painted in white and blue are marked accordingly. That means they are safe. However, this is deceptive, because the drivers are usually, mildly speaking, impatient. Big hole in the road? Puddles, other vehicles on the way? No problem. Time is running out! The taxis, which remember better times, reflect the reality of the road. Interestingly, I haven’t heard of any casualties involving airport taxis, so maybe the drivers are really as skillful as they think they are?

Just like their friends – buses and trufi – taxis drivers, who doesn’t mind anything (or anyone), as long as they get to their destination on time. Red light? Surely it does not concern us, they seem to think. However, they are not always to blame. Near our apartment there is an intersection fitted  with pedestrians light signalisation only (normally, is the opposite). I will only add that the drivers seem to be a bit perplexed.

The state of most public vehicles in the biggest and richest city in Bolivia, is mostly poor, but there are also some recent models on the run.

I found out quite recently that there is a website showing and calculating bus routes – Cruzero! Amazing tool, however not always showing right maps:)

DSCN0011

LA PAZ

The second picture from the to shows that the citizens of the Andean capital enjoy new, modern and clean buses, aptly named – Puma Katari. The same, as we know from the streets of European cities. Admittedly, there are still not many of them on the streets, but that’s a good start! In addition to the new buses, the Pacenos have also little busses at their disposal, ubiquitous taxis and … teleferico, or city cable cars, in other words. ‘Mi Teleferico’ connects La Paz and El Alto where the highest airport in the world operates. It is more expensive than buses, but faster, more comfortable and guarantee some beautiful views. So far there is only one line (Linea Roja), but again… that’s a good start;)

COCHABAMBA

The Culinary Capital of Bolivia has its own teleferico, but it doesn’t count as the public transport as it leads only to Christ on San Pedro Hill. However, what are ‘pumas’ of La Paz compering to such a bus? Cochabambinos outdo each other in decorating their vehicles, sticking different stickers or pinning colorful ribbons, flapping in the wind, to their busses. Inside, next to a picture of the saints you can see also ‘naked ladies’ and other religious articles. These are the real ‘brothels on four wheels’ – dark, dingy, stuffy inside and flashy outside. Always noticable – inviting inside with loud and lively traditional tunes.

In addition to SUCH buses, there are countless trufis and taxis in Cochabamba, as in other cities, moving along secret routes. Secret for someone foreign, because the locals always know which number to take to get from point A to point B.  Apparently the maps of public city transport are available, but no one knows where. Maybe shops ran out of copies some time ago and they didn’t print them anymore, as in happened in Santa Cruz?

Just as drivers of buses, so the airport takes care of the City’s of Eternal Spring image. We will travel from the airport with a brand-new, snow white and ultra-clean taxi, with elegantly dressed taxi driver behind the wheel. He will drive us with great attention and patience, not to scratch the new paintwork.

*

As you can see, even the public city transport service reflects differences in culture, atmosphere but not necessarily the finances of various regions of the country. They have, however, something in common – chaos, so typical of Bolivia. But I must mention here that the drivers of public transport in Bolivia may have probably the hardest job in the world! Not only they have to drive old vehicles on the dangerous streets, but also at the same time they charge for a ride, give a change (!) and answer the questions of lost passengers. And even in such a chaotic environment they manage to stay calm. Truly admirable, but not to be envied!

Prices of city transport up to date (06/2014)

Santa Cruz:

Micro Bus and taxi Trufi = 2 bs.

Taxi = from 8 bs.

Taxi from the airport to the center = 60 Bs.

La Paz:

Teleferico = 3 bs.

Buses = from 2 bs.

Taxi = from 10bs. 40 bs./h.

Taxi from the airport to the center = 60 bs. (airport shuttle 3.80 bs.)

Cochabamba:

Bus and trufi- taxi = from 2 bs. (after the recent protests)

Taxi = from 6 Bs.

Comfortable taxi from the airport to the center = 30 Bs.

If you are interested in prices for trips between cities, check it out:

Other useful links:

By train: Ferroviaria Oriental (Santa Cruz) www.ferroviariaoriental.comFerroviaria Andina (La Paz) www.fca.com.bo

By plane: Boliviana de Aviación (www.boa.bo), Amazonas (www.amaszonas.com)

Driving in Bolivia *** Samochodem po Boliwii czyli slow kilka o boliwijskich drogach

Nie tak dawno temu z okazji wycieczki donikad wspominalam, iz mamy nadzieje podrozowac samochodem tylko po asfaltowych drogach. Coz, zycie zweryfikowalo nasze marzenia i oczekiwania, bowiem po wczorajszej wyprawie do San Xavier, jezuickiego kosciola misyjnego, zmienilismy zdanie. Teraz Freddy chce kierowac jednynie na ‘polnych drogach’. Posluchajcie dlaczego:)

Zaopatrzeni w mape drogowa, zaczelismy nasza kolejna podroz od nowej czteropasmowej ‘autostrady’  Santa Cruz- Cotoka. Dzien zapowiadal sie wspaniale do tego stopnia, ze wgapiona w blekitne niebo, przegapilam zjazd w kierunku ‘Puerto Suarez. Bez problemu jednak zawrocilismy i po chwili znalezlismy sie na znajomej drodze prowadzacej do miasteczka El Pailon, skad podazylismy droga krajowa prowadzaca do Trinidadu.

Po 5o km dziurawej jak ser szwajcarski szosy, bylismy zmuszeni zaplacic 11 Bs. za przejazd. Na odwrocie biletu, ktorego bron Boze nie mozna bylo wyrzucic, bo sprawdzano go jeszcze kilkaktotnie, bylo napisane, ze pieniadze ida na utrzymanie drog. W wypadku tej, poszly one chyba jednak na cos innego. Nastepnych 70 kilometrow bylo prawdziwa udreka – zamiast wpatrywac sie w piekny zielony krajobraz za oknem, zmuszeni bylismy wypatrywac dziur w asfaltowej nawierzchni, jadac slalomem po prostej drodze. Niewielu kierowcow bylo jednak tak ostroznych, bo wiekszosc nas wyprzedzala. Prym wiodly ogromne autobusy, ktorym nie straszne byly ani dziury, ani inne pojazdy jadace z naprzeciwka. Pedzily one z szybkoscia co najmniej 100 km na godzine i szybko znikaly za horyzontem.

DSCN1758

_MG_7448

_MG_7444

DSCN1731

Przypomnialy mi sie slowa naszej znajomej, ktora opowiadala, jak latwo, szybko i przyjemnie podrozuje sie w obranym przez nas kierunku, wlasnie autobusem. Coz, turysta zamkniety w blaszanej puszce nie zdaje sobie sprawy jak taka podroz wyglada z punktu widzenia kierowcy i innych uzytkownikow drogi… Ja autobusem raczej tam nie pojade.

Po kilkudziesieciu kilometrach droga ulegla jednak transfrmacji i Freddy mogl w koncu rozprostowac nogi (szczegolie prawa) a samochod ‘rozwinac skrzydla’. W pobliskim miasteczku ‘Los Troncos’ czekala nas jednak niespodzianka. Przed kolejnym punktem oplat za przejazd, stala sobie drewniana budka, w budce siedzial policjant rozmawiajacy przez komorke, oraz mezczyzna operujacy lina. Kolo budki zas krecily sie dzieciaki sprzedajace slodycze i orzechy, czekajace na potencjalnych klientow. Jak sie zas pozniej okazalo – na ofiary.

Pan z lina zagrodzil nam droge, a policjant kazal wysiasc z auta, po czym wlepil Freddiemu mandat za przekroczenie szybkosci, w wysokosci 35 dolarow. Taki sam mandat dostal jadacy za nami kierowca autobusu. Z doswiadczenia innych osob wiemy, ze z wladza sie nie dyskutuje, mozna jednak negocjowac i tak zamiast 35, Freddy zaplacil 20 dolarow, w tym celu udajac sie do srodka drewnianej budki.

Po chwili bylismy znow w drodze, ale nasze poczatkowe podekscytowanie podroza minelo. Po przedyskutowaniu calego zajscia doszlismy jednak do wniosku, ze trzeba sie uczyc na bledach. Mimo braku znakow ograniczenia predkosci na wiekszosci odcinkow drogi, postanowilismy ze na otwartym terenie nie przekraczamy 75 km/g, zblizajac sie do terenu zabudowanego zwalniamy do 50, a w samym miasteczku czy wiosce, poruszamy sie z predkoscia 35 km/g. Zreszta, dziury w nawierzchni i tak nie pozwalaja na wiecej. Nie wiem, czy taka jazda uchronilaby nas przed mandatem, ale przynajmniej moglibysmy z czystym sumieniem zwalic cala wine na skorumpowanego policjanta:)

Po drodze, zatrzymalismy sie na chwile w miasteczku San Ramon, gdzie kupilismy wode i zrobilismy zdjecia budce telefonicznej w ksztalcie jaguara.

DSCN1741

DSCN1738

Wszystkie mijane przez nas miasteczka i wioski wygladaly zreszta podobnie – budynki usytuowane wzdluz drogi funkcjonuja tu jako sklepy i punkty uslugowe, a sama ulica jest miejscem drobnego handlu. Samochody poruszaja sie wiec pomiedzy glosnym tlumem sprzedawcow i kupujacych, w slimaczym tempie.

DSCN1729

DSCN1733

W San Ramon glowna droga do Trynidadu ulegla rozwidleniu – my podazylismy w prawo, zegnani, jak niedawno witani, znakiem Coca-Coli.

DSCN1736

Nastepne 50 km uplynelo w spokojnej atmosferze, a nerwowa napiecie w koncu ustapilo zachwytowi nad zmieniajacym sie krajobrazem. Tuz za San Ramon, plaski i monotonny pejzarz nakrapiany rozleglymi haciendami i ogromnymi srebrnymi silosami, momentami przypominajacy mi rolnicze rejony polnocnej Polski, przemienil sie w pagorkowata kraine, bardziej zielona niz szmaragdowa Irlandia!

_MG_7644 _MG_7641 _MG_7634 _MG_7631 _MG_7472

DSCN1754

Przekraczajac granice San Javier (Xavier), bylismy niemal w raju. Jednak nasze szczescie zaklocil fakt, iz po polgodzinnym wypatrywaniu slynnego kosciola, nadal bylismy w szczerym polu! Co roz mijalismy zas ogromne tablice, informujace nas o bogatej historii tego regionu.

DSCN1756

Kiedy zobaczylismy na horyzoncie czerwone dachy domow, wiedzielismy, ze dotarlismy do celu.

cdn.

* Podrozujac samochodem po Boliwii mozna natknac sie na kilka przeszkod: punkty oplat za przejazd, punkty kontrolne, dziury w asfalcie, brak asfaltu. Wypszedzajace na trzeciego samochody osobowe, ciezarowki, autobusy i motocyklisci. Uwazac trzeba rowniez na samopasace sie przy drodze stada krow i koz oraz aligatory przechodzace przez jezdnie! Jednego widzielismy na wlasne oczy. Niestety wygladal na takiego, ktoremu sie nie udalo…

DSCN1748

** Lepiej nie dyskutowac z wladza. Slyszalam i czytalam historie osob, przede wszystkim ‘grongos’, ktore zostaly zatrzymane na punkcie kontrolnym i ‘poproszone’ o zaplacenie mandatu. Za co? Za wszystko i za nic. Albo jechal za szybko, albo jechal za wolno, pil piwo na tylnym siedzeniu taksowki itd. Zwykle policjanci prosza zatrzymana osobe na tyly przydrozengo posterunku i tam pobieraja oplate, wedlug wlasnego cennika. Ceny wahaja sie od 100 dolarow do kilkudziesieciu boliwianos (w zaleznosci od szczescia i zdolnosci negocjacyjnych). Jezeli zatrzymany odmawia zaplaty, moze on zostac aresztowany lub przytrzymany caly dzien na posterunku. Decyzja nalezy wiec do ciebie – plac lub placz. Slyszalam rowniez, ze takie praktyki wymuszania haraczu sa zwalczane, ale obawiam sie, ze policja boliwijska jest na tyle skorumpowana, ze sa to przypadki sporadyczne. 

*** W Boliwii jak w kazdym innym kraju funkcjonuja ograniczenia predkosci, tylko nie zawsze sa one znane i egzekwowane przez kierowcow. Ja zaobserwowalam takie zasady:

– autostrady (lub drogi szybkiego ruchu je przypominajace) – 80 km/g

– glowne drogi krajowe – 75 km/g

– tereny zabudowane – 50 km/g

– centra miasteczek i miast – 35 km/g.

Inna sprawa jest to, ze czasem na prostym kawalku ‘zalatanej’ szosy posrod lasow, pojawia sie znak  ograniczenia predkosci do 35 km/h. I badz tu madry, czlowieku!

**** W sezonie letnim (deszczowym), wiele odcinkow drog zostaje podtopionych,  a drogi lokalne (piaszczyste) zamieniaja sie w blotne rzeki. My jednak uznalismy glowne asfaltowe trasy za bardziej niebezpieczne, bowiem mimo iz znajduja sie one raczej w zlym stanie, dzialaja na lokalnych kierowcow jak plachta na byka.

Mimo to, nawet na ‘polnych drogach’ trzeba uwazac. Wezmy za przyklad droge do Porongo (te dluzsza przez most, bo jest jeszcze krotsza przez rzeke:), ktora jest w budowie. Buduja ja juz od roku i konca nie widac! Ba! trudo jest nawet okreslic jej poczatek, bo asfaltowe kawalki wyrastaja z ziemi znienacka i trzeba uwazac na wystajace z nich druty! Niektorzy je omijaja, wybierajac piaszczyste pobocze.

DSCN1690 DSCN1704 DSCN1708 DSCN1709

***** O mapach pisalam wczesniej —> Mapy drogowe Boliwii, a jeszcze wczesniej o innych sposobach ‘Podrozowania po Boliwii‘.

Wiecej o boliwijskich drogach i bezpiecznej podrozy samochodem na —> Bolivia Bella (po angielsku).

_MG_7660

***

I mentioned not so long ago, on the occasion of a trip to nowhere, that we hope to travel by car only on asphalt roads. Well, life has verified our dreams and expectations, because after yesterday’s trip to San Xavier, the Jesuit missionary church, I changed my mind. Now Freddy wants to drive only on the ‘dirt roads’. Why? Listen to this story:)

Equipped with the road map, we started our trip on the new four-lane ‘highway’ Santa Cruz – Cotoka. The day had started beautifully to the extent, that staring at blue sky, I missed the exit to ‘Puerto Suarez’. However, that was no problem – we turned around and soon found ourselves on a familiar road leading to the town of El Pailon, following the main national road to Trinidad.

After 50 km of a holey as Swiss cheese road, we were forced to pay 11 bs. toll. On the back of the ticket, that thanks God we didn’t throw away, as it was checked lots of times on the way, it was written that the money go for the roads maintenance. In this case the money must have gone somewhere else. The next 70 kilometers were a real chore – instead of admiring the beautiful green landscape outside the window, we were forced to look out for holes in the asphalt, driving slalom on a straight road. Few drivers were as cautious as us, because most of them overtook our car. Among theme were huge buses, which weren’t scared of holes or other vehicles coming from the opposite direction. They raced with the speed of at least 100 km per hour, quickly disappearing behind the horizon.

I remembered our friend’s stories, how easy, fast and fun is travelling in that direction by bus. Well, the tourist closed in a tin box do not realize how this trip looks like from the driver’s  or the other road users’ point of view… Knowing what I know, I would never go there by bus.

After couple of kilometers, the road undergone real transformation and Freddy could finally stretch his legs (especially the right one) allowing the car to spread its wings. In the nearby village of Los Troncos however, the surprise was waiting for us. Before the next toll point, there was  a wooden booth, with a police officer talking on a cell phone, the man operating the rope and some kids vending sweets and nuts, waiting for potential customers. Or rather, as it turned out later – victims.

The man with the rope stopped our vehicle, and the policeman ordered to get off the car, giving Freddy a fine for speeding. The bus driver behind us was also fined. From the experience of other people we know that it’s better not to discuss with authorities, however, one can negotiate and so instead of 35 dollars, Freddy paid 20 dollars, going inside a wooden booth. No receipt was written.

After a while, we were again on the road, but we have lost  our initial excitement. When discussing the incident, we came to the conclusion that we need to learn from our little adventure. Despite the lack of speed limit signs, we decided not to exceed 75 km / h  on the open road, by approaching the built-up area slow down to 50, and in the town centre drive 35 km / h. Hols in the road would not allow for more anyway. I don’t know whether such precaution would protect us against the fine, but at least we could fully blame it on a corrupt police officer :)

Along the way, we stopped for a moment in the town of San Ramon, where we bought water and we took some pictures of phone booth in the shape of a jaguar. All towns and villages  on the way looked alike – buildings located along the road are converted to shops and service points, and the street itself is a place of petty trade. Cars move along between a loud crowd of vendors and buyers at a snail’s pace. At San Ramon, we left the main road to Trinidad, keeping to the right, and being blessed again by Coca -Cola sign, wishing us a nice trip.

The next 50 km elapsed in a peaceful atmosphere, and all nervous tension eventually gave way to delight over a changing landscape. Just outside San Ramon, the flat and monotonous scenery dotted with extensive haciendas and huge silver silos, so reminiscent of agricultural regions of northern Poland, transformed into a hilly land, much greener than Ireland!

Crossing the boundaries of San Javier (Xavier), we were almost in paradise. But our happiness and sense of relief was disturbed by the fact that after half an hour of driving, the famous church was nowhere to be seen! We passed however by many big boards informing us of the rich history of this region.

Eventually,  we saw on the horizon some red roofs and we knew that we reached our target.

To be continued…

* Traveling by car in Bolivia, one can come across few obstacles: tolls, checkpoints, holes in the asphalt, no asphalt. Overtaking cars, lorries, buses and motorcyclists. There are also loosely herds of cows and goats and even alligators crossing the road! One such we have seen with our own eyes. Unfortunately, it looked like it didn’t make it, long before us.

** Better not to discuss with the authorities. I heard and I read stories of people, especially ‘gringos’, who were stopped at a checkpoints and ‘asked’ to pay a fine. What for? For everything and for nothing: because of driving too fast or too slowly or drinking beer on the backseat of a cab etc. Usually, the police asks detained person to the back of the building to pay a fee, according to his own price list. Prices range from 100 dollars to tens bolivianos (depending on luck and negotiation abilities). If detained refuses payment, he may be arrested or held all day at the station. I heard that such practices are being punished, but I’m afraid that Bolivian police is so corrupt that these are sporadic cases.

*** In Bolivia, as in every other country, there are official speed limits, but they are not always known and applied by the drivers. I observed these rules:

– Highways – 80 km / h

– Main roads – 75 km / h

– Built-up areas – 50 km / h

– Centers of towns and cities – 35 km / h

Another thing is that sometimes a speed limit sign of 35 km / h appears on the straight good road in the middle of forest. So, go figure!

**** In rainy season some parts of the roads, especially dirt roads, are flooded, making it very dangerous to drive through. But we found asphalt roads more hazardous. They are badly maintained but local drivers go crazy on them! However, dirty roads are not always so safe. For example road to Porongo (the one through the bridge, because as I heard there is another, shorter one via river:) that is being build. It’s been a year now and there is no end even close. Bah! It’s even hard to say when the road works start, as the strips of asphalt appear suddenly in the middle of nowhere. And there are metal roads sticking out of them! No wonder some people decide to drive along on the dirt sideways.

***** I wrote lately about maps—–> Bolivia Road Maps and much earlier about ‘Travelling in Bolivia‘ in other ways.

Read more about Bolivian roads and driver’s safety at —> Bolivia Bella.

_MG_7647

Tarata & Laguna La Angostura *** Wokol Cochabamby

W końcu udało mi się ‘wydostać’ z Cochabamby! Przyznam, ze po miesiącu spędzonym w betonowej dżungli, z utęsknieniem patrzyłam codziennie na góry otaczające miasto – z okien apartamentu…. Tak już jednak mam, ze patrzenie mi nie wystarczy i jak Apostoł Tomasz, musze dotknąć, by uwierzyć;)

Wraz z nasza znajoma Marucella i jej synem Adrianem, wybraliśmy się samochodem na krótka wycieczkę do Taraty – małego miasteczka (pueblo) oddalonego o niecałe 30 km od Cochabamby. Jakaż ulga było widzieć rozlegle przestrzenie wiejskich krajobrazów oraz oddychać czystym powietrzem! Z tym czystym powietrzem to przesadzam, ponieważ było ono tak samo suche i pełne kurzu jak w mieście, ale przynajmniej nie wdychaliśmy spalin.

Droga do Taraty na większym odcinku to szeroka, asfaltowa dwupasmówka (a bardzo często nawet trzypasmowa), która w miarę oddalania się od Cochabamby, staje się bardziej wyboista i podziurawiona. Musze przyznać, ze po raz pierwszy zapięłam pasy siedząc z tylu samochodu (w Boliwii pasy nie są obowiązkowe), ponieważ nie ma tutaj w zasadzie ograniczeń prędkości! Zarówno w mieście jak i w terenie otwartym, o ile warunki pozwalają, kierowcy przyciskają pedał gazu ile się da! Oglądając stan nawierzchni z okna małego samochodu ‘Toyota’, różne dramatyczne wizje wylegają się w głowie.

Cale szczęście, na miejsce dotarliśmy cali i zdrowi – tylko samochodowi trochę się oberwało podczas objazdu wąską, kamienistą dróżką, na której musieliśmy mijać się z innymi pojazdami.

Żeby jednak Tarata nie stała się celem podroży samym w sobie, zatrzymaliśmy się kilka razy po drodze, na podziwianie widoków i zdjęcia. O ile łatwo jest fotografować krajobraz, z ludźmi już tak gładko nie szło, tym bardziej wiec cieszyliśmy się, kiedy miejscowa kobieta zgodziła się na mała sesje w swojej zagrodzie. Później przyszedł jej mąż i tez nie miał nic przeciwko.

Zachęceni tym pierwszym pozytywnym kontaktem z okoliczna ludnością, postanowiliśmy popytać innych napotkanych ludzi o możliwość fotografowania ich podczas pracy – niestety z gorszym skutkiem.

Po drodze, zatrzymaliśmy się także na krótka chwile przy malej białej kapliczce, do której każdego miesiąca pielgrzymują setki ludzi. Niestety, nie zrozumiałam dokładnie z jakiego powodu to miejsce czczone jest w ten szczególny sposób, ale na pewno jeszcze do tego tematu powrócę.

Tarata, niegdyś bogata i prężnie rozwijająca się stolica prowincji Clisa, zamieniła się w senne miasteczko z podupadającą, aczkolwiek wciąż piękną architektura kolonialną. Tutaj ‘konserwacja’ zabytków nie oznacza ratowania obiektu czy przywracania jego dawnej świetności, lecz tylko dopilnowanie, żeby budynek nie został zburzony, aby nie wybudowano obok architektonicznego potwora. Cóż, w Polsce często jest podobnie – kiedy nie ma pieniędzy na restauracje, właściciele czekają na samoistne zawalenie się zabytku…

 

Niektóre źródła podają, ze Tarata liczy sobie 8 tysięcy mieszkańców, inne – ze 3 tysiące. Ja przychylam się do tej drugiej informacji, jako ze w czasie naszej wizyty, a było to późnym popołudniem, na ulicach widzieliśmy tylko dzieci szkolne i staruszków. Poza tym, większość pokolonialnych domów była opuszczona i, jak już wcześniej wspomniałam, bardzo zaniedbana. Podobno mieszkańcy wyemigrowali za chlebem do pobliskiej Cochabamby albo za granice, zostawiając swoje domostwa na laskę losu.

Najbardziej reprezentacyjne budynki miasteczka to kościół (klasztor) San Jose i kościół Świadków Jehowy. Także cześć budynków otaczających główny plac została odremontowana. Przy placu znajdują się sklepiki, kościół, jest tez informacja turystyczna! Niestety, my przybyliśmy do Taraty późno, wszystko wiec było już pozamykane.

Z fotograficznego punktu widzenia wyprawa ta okazała się prawdziwa klapa, ponieważ ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały tylko polowe elewacji budynków. Również mieszkańcy Taraty nie okazali się zbyt gościnni (oprócz starszego pana siedzącego na progu swego domu) i na długi czas pozostanie mi w pamięci obraz staruszki, zamierzającej się na nas z kamieniem w dłoni i wykrzykującej cos w miejscowym języku ‘keczua’…

 

Ku mojej uciesze, następnego dnia wybraliśmy się z kuzynem Freddiego i jego zona nad jezioro Laguna de Angostura, które mijaliśmy w drodze do Taraty. Ten sztuczny akwen wodny, zbudowany z pomocą meksykańskiego rządu w 1945 roku, jest głównym zbiornikiem wody pitnej dla miasta Cochabamba. Jezioro jest również popularnym miejscem odpoczynku dla okolicznej ludności, która przybywa tu by popływać, połowić lub zjeść świeżą rybę w jednej z wielu restauracji.

Musze przyznać, ze to ogromne rozlewisko wyglądało imponująco na tle górskich szczytów Sierra de Coochabamba, ale kiedy pierwszy raz ujrzałam mętne wody Angostury, to myślałam, ze  widzę pofalowana piaszczysta plażę o jasnożółtym kolorze, a nie wodę!

Nasi przyjaciele zabrali nas w ustronne miejsce, gdzie mogliśmy podziwiać krajobraz w świetle zachodzącego słońca i z pasącymi się na brzegu owcami. Ponieważ niebo tego dnia było zachmurzone (!), krajobraz do złudzenia przypominał nam Irlandie – brakowało tylko soczysto zeilonej trawy…

***

In the end I managed to ‘get out’ of Cochabamba! I admit that after only a month spent in this town, I looked eagerly every day at the mountains surrounding the city – from the windows of the apartment …. For me though, looking is not enough and like the Apostle Thomas, I have to touch it to believe it ;)

Along with our friend Marucella and her son Adrian, we went on a short trip by car to Tarata – a small town (pueblo) less than 30 km away. What a relief it was to see vast spaces of the countryside and breathe with clean air! Well, I might be exaggerating with clean air, because it was just as dry and dusty as in the city, but at least I wasn’t breathing fumes.

Two ways road to Tarata is quite wide and well paved, although very often it turns into tree-way. Further away from Cochabamba, it becomes more rocky and full of holes. I must admit, that I fastened my seat belts for the first time when sitting on the back of the car (in Bolivia belts are not mandatory), because in here there is no speed limits! Both in the city, and in open areas, where conditions allow, the driver pushes the gas pedal as much as possible! Watching from the window of a small Toyota the condition of a road surface and fast passing cars, various dramatic visions hatch in the head.

Fortunately, we reached our destination safe and sound – just a little car got a bit of a hit during the de –  tour by narrow, stony path, trying to fight it’s way meeting with other vehicles. A few times we stopped along the way, to admire the views and take some pictures. While it was easy to photograph landscape, with people it didn’t go so smoothly, that’s why we were very happy when local woman agreed to a little session in her yard. After a while her husband also joined us, smiling and greeting us in his home. Encouraged by this first contact with native inhabitants, we decided to ask around other people about the possibility of shooting them at work – unfortunately with poor results. So we remained just snapping pictures from behind tinted car windows.

Along the way, we also stayed for a short time at a small white chapel, that is a place of pilgrimage of a hundred of people every month. Unfortunately, I did not understand exactly why the place is so special, but certainly I will come back to this subject later on.

Tarata, once rich and thriving capital of the province Clisa, has turned into a sleepy town with a declining but still beautiful colonial architecture. Here, ‘conservation’ does not mean saving historic buildings or restoring their former glory, but only, making sure the building was not destroyed, or no one builts next to it an architectural monster. Well, in Poland, is often similar – when there is no money for restauration, owners wait until the monument collapse …..

Some sources say that Tarata has eight thousand inhabitants, others – three thousand. I am inclined to the latter information as at the time of our visit,in late afternoon, we only saw school children and the elderly. In addition, most  colonial buildings were abandoned and, as I mentioned earlier, very neglected. Apparently the inhabitants emigrated in search of bread to nearby Cochabamba or abroad, leaving their homes to their fate.

The most representative buildings of the town was the church (monastery) of San Jose and the church of Jehovah’s witnesses. Also some of the buildings surrounding the main square were restored, with other church numerous shops and even tourist information! Unfortunately, we arrived in Tarata too late and everything was closed.

From the photographic point of view, the expedition became a real flop – because the last rays of the setting sun lit up only half of the building’s facade. Unfortunately, residents of Tarata weren’t too hospitable (except the old man, sitting on the threshold of his house) and for a long time it will remain in my memory the image of old woman with the stone in her hand, shouting something in her native language ‘keczua’…..

To my delight, the next day we went, with Freddy’s cousin and his wife to the Laguna de Angostura that we passed on the way to Tarata. La Angostura is an artificial lake built with the help of Mexican goverment in 1945 (hence is also called Laguna de Mexico), and main water supply for the city of Cochabamba. It is also a vivid tourist attraction for locals who come here for a boat ride or to eat a fresh fish in one of the restaurants.

I must admit, a huge pool of water looks impressive with mountains of Sierra de Coochabamba in the background, but when I first saw the muddy waters of Angostura, I thought that I see undulating sandy beaches of pale yellow color, instead of water!

Our friends took us to a quiet place where we could see the lake in the sunset with some grazing sheep on the shore. Because the sky was overcast that day (!), landscape resembled Ireland –  just lush green grass was missing  somewhere….