18th April – the big day had come!

Pierwsza czesc podrozy z Dublina do Frankfurtu przebiegla bardzo udanie. Jasna, czysta kabina, wygodne siedzenia, posilek w cenie przelotu – mila odmiana po lotach ze ‘starym, dobrym Ryanarem‘.

W  Niemczech musielismy czekac siedem godzin na nastepny samolot, poszlismy wiec do pobliskiego hotelu zapytac o cene pokoju. W Sheratonie powiedzieli €290, wiec oczywiscie wyszlismy z tamtad od razu. Szczesliwym zbiegiem okolicznosci natrafilismy na ‘LUXX Lounge’ – spokojne, przytulne miejsce, z WI-FI, prysznicami, bufetem, gdzie mozna bylo jesc i pic do woli – a wszystko za €30 od osoby!

Dwanascie godzin lotu do Brazylii nie bylo juz takie ‘lux’  – samolot byl stary, oskurny, a jedzenie…typowe.

Sao Paulo przywitao nas dluga kolejka do oficera imigracyjnego – jednak na cale szczescie obylo sie bez problemow i moglismy wyruszyc w srodku nocy (5 rano) na poszukiwania hotelu, by przeczekac nastepne dziewiec godzin. Przypadkiem trafilismy do malego hoteliku na lotnisku ‘Sleep Zone’, ktory mial do zaoferowania malutkie dwuosobowe pokoje i mozliwosc skorzystania z prysznica. Byl i internet, ale bardzo slaby.

Moja uwage od razu przykula duza ilosc sprzataczek, ktore nie mogly uporac sie z przygotowaniem prysznicy na czas. Co ciekawe, we Frankfurcie byla tylko jedna pani, ktora dbala o czystosc prysznicy, bufetu, pokoi, przygotowywala ona takze jedznie – wszystko w mgnieniu oka! To sie nazywa ‘niemiecka wydajnosc’! Mysle, ze ta zmiana nastawienia byla pierwszym sygnalem poludniowo-amerykanskiego ‘mañana’…

Krotki, trzygodzinny lot do Cochabamby byl niesamowity! Samolot lecial tak nisko nad Amazonia, ze nie moglam sie powstrzymac od robienia zdjec (tak na marginesie, przegapilam poprzednio tyle okazji, ze teraz zawsze bede miala aparat przy sobie w samolocie). Kilka tygodni wczesniej mialam okazje obejrzec wystawe zdjec slynnego Sebastiao Salgado, w Gallery of Photography w Dublinie, a teraz ujrzalam na wlasne oczy piekno wiecznego lasu, jak i jego destrukcje… Z gory, wykarczowane obszary wygladaly jak rysunki, przybieraly ksztalty zwierzat, mitycznych stworzen lub geometrycznych figur. Smutne.

W pewnym momencie krajobraz ulegl zmianie i moim oczom ukazaly sie gory i Cochabamba ze swoim Chrystusem!

                                                                 ***

First  part of the trip Dublin – Frankfurt was very pleasurable. Bright, clean cabin, nice seats, free snack (included in ticket price) – nice change from ‘old, good Ryanair’.

In Germany we had to wait 7 h to the next plane so we went to nearby hotels to ask for a daytime room price. Sheraton said something like €290, so of course we walked out and by the chance we’ve got to the place called ‘LUXX LOUNGE’ with the entrance of 30€ per person, for a shower, buffet with everything to eat and drink, internet access, and nice quiet rooms to seat down and rest. It was worth it!

12 hours flight to Brasil wasn’t so ‘luxx’ anymore – plane was scruffy, noisy and the food….well – typical.

Sao Paolo welcomed us with a long queue to the emigration officer – it went smooth though and we could set off in the middle of the night (5 am) to look out for some hotel to await 9 hours. We found a little airport hotel called ‘Sleep Zone’ that offered double box rooms and a possibility of shower. Internet was there too, but not very good.

What caught my eye at first  was number of staff cleaning the place and still not being able to prepare showers on time. It was quite interesting comparing to Frankfurt, where ONE lady was cleaning the showers, bathrooms, taking care of buffet, tiding living areas – in no time! Well, that’s called German efficiency! This situation was a first taste of South – American – ‘mañana’.

Short, 3 hours flight with BOA to Cochabamba was amazing – the plane was quite low over the Amazon and mountains, I could not stop taking the pictures! After seeing the exhibition with the great photographs of Sebastiao Salgado in the Gallery of Photography in Dublin earlier that month, I could see with my own eyes great forest and great deforestation….From the sky, those destroyed by a man areas looked like drawings, taking shapes of animals and mythological creatures, or geometric patterns. Sad, really.

Suddenly the landscape changed into mountains and there it was – Cochabamba with it’s Cristo upon it!