Zawsze uwazalismy sie za dobrych sasiadow – nie halasujemy, nie palimy, nie obgadujemy, za to chetnie pozyczymy szklanke cukru czy przypilnujemy zwierzaka. Niestety, nasi boliwijscy sasiedzi w Santa Cruz de la Sierra sprawili, ze zaczelismy postepowac wedlug zasady – jak Kuba Bogu, tak Bog Kubie.
Jezeli sasiadka z gory chodzi na obcasach czy zamiata podloge w poznych godzinach nocnych, to my nie zawahamy sie zlozyc na nia skarge w recepcji, czy wsunac ‘przyjazna’ notke w drzwi jej mieszkania. Miotla w sufit tez stukalismy, ale poza tym, ze odlecial tynk, niczego tym nie wskoralismy.
Jezeli sasiad z apartementu obok urzadza sobie pijacka balange podczas ktorej dochodzi do krwawych rekoczynow – dzwonimy po portiera (i dokumentujemy miejce przestepstwa).
Jezeli sasiad z naprzeciwka wystawia w nocy psa na balkon, a ten szczeka wnieboglosy – co robimy? O ile wczesniejsze pertraktacje z psem nie daja oczekiwanego rezultatu, to skladamy doniesienie na portierni, Szczescie w nieszczesciu – mieszkamy w bloku z ‘papierowymi scianam’i i wykafelkowanymi podlogami bez izolacji dzwiekowej, ale za to takim z zasadami, do ktorych wszyscy predzej czy pozniej musza sie dostosowac.
Niestety sprawa komplikuje sie, kiedy problemy stwarzaja sasiedzi zza plota. Tam dyrektywa naszego condominium nie siega – szerzy sie tam za to bezprawie i samowola, tak typowa dla Boliwii. Opisywalam juz kiedys imprezy karaoke na wolnym powietrzu organizowane przez ‘Cafe Las Americas‘, ciagnace sie nieraz do 6 nad ranem. Uprzejme prosby i skargi na policje nie pomogly. W Boliwii nie istnieje pojecie ciszy nocnej, a policja ma przeciez wazniejsze sprawy na glowie (czyt. za darmo ruszac palcem nie bedzie). Wyzalilam sie wiec w otwartym liscie na blogu. Na niewiele sie to zdalo i mniej wiecej 2 razy w miesiacu wbrew naszej woli jestesmy raczeni pokazna dawka muzyki latino do bialego rana. Przewracajac sie w lozku, snulam plany zemsty. Tylko co by tu zrobic? Obkleic wrota ‘piekla’ niewybrednymi plakatami, oblac farba, obrzucac jajkami?
Zreszta, jaja na niewiele sie zdaly, kiedy co tygodniowa impreza basenowa w sasiednim condominium przeciagala sie do trzeciej w nocy. Co prawda, z satysfakcja obserwowalismy zdziwione miny uczestnikow zabawy, ktorzy przez jakies piec minut wpatrywali sie w niebo, ale juz zdrapywanie zaschnietego zoltka z okna i sciany naszej sypialni nastepnego dnia nie bylo takie zabawne… To wlasnie po tym incydencie ‘sprowadzilismy’ zatyczki do uszu z samego USA.
Jeszcze wczesniej, kilkakrotnie bylismy budzeni w srodku nocy i nad ranem przez alarm samochodu w otwartym garazu sasiedniego condominium. Nasze prosby do administracji budynku nic nie pomogly, grzeczne rozmowy z wlascicielem pojazdu, ktorego numer telefonu wyciagnelismy of portiera tez nie. Pomogla prawdopodobnie butelka rzucona przez jednego z mieszkancow naszego bloku (cudzoziemca jak my), o ktorej dowiedzielismy sie podczas przyjaznej pogawedki. Poczulismy ulge, wiedzac, ze jest nas wiecej – ludzi chcacych zyc w swietym spokoju.
Ktos moglby powiedziec – a nie lepiej sie przeprowadzic i zamieszkac w domku jednorodzinnym na obrzezach miasta? Tez o tym myslelismy, ale kto da nam gwarancje, ze bedziemy dzielic plot ze spokojnymii sasiadami albo ze ktos nie otworzy baru karaoke w poblizu?
A co jezeli ktos zacznie sie budowac w okolicy? A musicie wiedziec, ze Boliwijczycy lubia pracowac pod oslona nocy… o czym przekonalismy sie juz kilkakrotnie, probujac kolysac sie do snu w rytm burczacej koparki, piszczacej ciezarowki czy kosiarki do trawy.
Chcecie dowodow? Oto zdjecia placu budowy pod oknami naszej sypialni zrobione pod oslona dzisiejszej nocy. Jest 4 nad ranem – ja wlasnie skonczylam swoje narzekania, a oni wciaz pracuja!
***
We always thought of ourselves as of good neighbours – we are quiet people, we don’t smoke and we aren’t busybodies. But we will always lent a cup of sugar or babysit someones pet. Unfortunately, our Bolivian neighbors in Santa Cruz de la Sierra made us live according to the rule – tit for tat.
If the neighbor from the top walks on the heels or sweeps the floor in the middle of the night, we won’t hesitate to complain at the reception, or slide a ‘friendly’ note under her door. We also tried poking the ceiling with the broom, but it didn’t help but destroyed the paint.
If the neighbor next to our apartment gets into bloody drunken fight – we call the porter.
If the neighbours leaves their barking dog at night on the balcony, what do we do? When the friendly negotiations with the dog don’t bring expected results, we report the neighbours (not the dog) at the reception.
Unfortunately, the matter complicates when the problems are caused by the neighbours on the other side of the fence. There directive of our condominium does not reach so far – this is a lawless territory. I wrote once about the outdoor karaoke party organized by ‘Cafe Las Americas‘, sometimes extending to 6 am. Our polite requests to bar’s manager to lower the volume and later complaints to the police didn’t help. In Bolivia, the concept of curfew in unknown, and the police has surely more important things to do (besides, they won’t do anything without certain financial encouragement). All I could do is to put my feelings in the blog post, which obviously did not help either. Roughly 2 times a month (usually on weekends) we have to listen against our will to latino music, sometimes until dawn. Turning over in bed and trying to fall asleep I planned my revenge. But what can we do? Put up posters with unsophisticated content, throw the paint or eggs?
Well, it’s been done – once we throw the eggs on the teenagers from neighboring condominium, enjoying their swimming pool party at 3am. The music and shouting didn’t stop, but we watched with satisfaction people staring in the sky for the five minutes, wondering where that eggs came from. However, scraping the dried egg yolks from the windows and walls of our bedroom the next day wasn’t so funny … I think after that incident we got earplugs from USA.
LOng time ago we were woken up several times in the middle of the night and in the morning by the alarm coming from the car in an open garage of neighbouring condominium. Our requests to the administration of building didn’t help, nor the polite conversation with the owner of the vehicle. The problem stopped when the resident of our condominium (foreigner as us) thrown the bottle on the car, which he admitted during the friendly chat. We felt relief knowing that there are more of us – people who want to live in peace.
Someone would say – wouldn’t be better to move out to different neighbourhood or a detached house on the outskirts of town? Believe me, we thought about it, but who will give us guarantees that we will have good neighbors or someone won’t open a karaoke bar nearby?
Or that someone won’t start building. And you must know that Bolivians like working at night … what we’ve experienced already several times, trying to rock ourselves to sleep to the rhythm of buzzing excavator, beeping lorries and wailing lawnmower.
Wanna proof? Here you have some pictures of the building site under our bedroom windows, taken tonight. It’s 4 am, I just finished writing my complains and they are still working!
Qué chingados es eso?!