Beer Agency *** Czyli sobota przy piwie

Sobota zapowiadala sie leniwie, szczegolnie dla mnie, poniewaz nawet nie chcialo mi sie wstac na cotygodniowe zakupy na bazarze. Mialam jednak powod – nieprzespana noc, ktora zafundowali mi mieszkancy sasiedniego budynku, balujacy do poznych godzin nocnych (lub rannych) kolo basenu. Pocieszylam sie przynajmniej tym, ze bylo im zimno, ale coz, mnie rowniez…

Po poludniu zgadalam sie jednak z jednym z bylych nauczycieli szkoly, w ktorej ucze, na dawno obiecane piwo. Gdzie? W ‘beer agency’ – jak nazwal to miejsce Theo, ‘gdzie pija zwyczajni ludzie – 11 bs. za duza butelke piwa od jednorekiej sprzedawczyni.‘ Przyznajcie sami, brzmi to intrygujaco:)

Wystarczylo nam tylko zlapac Micro czyli autobus 42 i ruszyc na koniec miasta, w poszukiwaniu ulicy Che Guevara. Po okolo 20 minutach asfaltowa droga sie skonczyla, co wrozylo, iz bylismy niemal na miejscu. Theo i Sofia, czekajacy na skrzyzowaniu, zaprowadzili nas do ‘beer agency’, ktora miescila sie jeszcze dalej od asfaltowej drogi, obok sklepiku spozywczo-przemyslowego. Przyznam, wiele razy mijalismy takie miejsca z Freddym, ale jakos nigdy nie mielismy okazji zawitac do srodka, a miejsca te sa naprawde interesujace.

Niby nic takiego – puste odrapane sciany, kilka plasktikowych stolikow i krzesel, dwie maszyny do gier z golymi babami, kartka na scianie ze strzalka w strone WC – normalka, a jednak ma swoj urok i czar:)

DSCN1051

Theo zamowil piwa (Pacena Tropical, produkowana w Santa Cruz) i niemal natychmiast zjawila sie u stolika jednoreka caserita z butelka i szklankami. Chwile pozniej powrocila ze scierka, by przetrzec zakurzony stolik. Doswiadczona zyciem, ciezko-pracujaca kobieta o wielkim sercu!

I tak sobie siedzielismy, wspominajac stare czasy, dyskutujac o tych obecnych, popijajac zimne piwo z dala od zgielku wielkiego miasta oraz spogladajac na gole baby i ‘bezdomne psy’, bawiace sie z dziecmi na ulicy. Tutaj dodam tylko, iz nie wszystkie psy uliczne sa bezpanskie  – te akurat obraly sobie za swoj ‘przytulek’ sklep, gdzie zapewne byly tez dokarmiane.

DSCN1052

Po relaksujacym czasie prz 4 piwach, Theo zaprosil nas do swojego domu. Mieszka on z rodzina pochodzaca z regionow Tarija na Poludniu kraju, ktora okazala sie dla nas bardzo goscinna. Przy kolejnych 4 piwach oraz mojej pierwszej oryginalnej ‘Yejba Mate’, w towarzystwie zwierzakow – papug oraz 3 pieskow i w otoczeniu drzew papai i mango, milo spedzilismy reszte popoludnia w domowej atmosferze.

DanutaStawarz-6

DanutaStawarz-9

DanutaStawarz-19

c.d.n

***

Saturday was going to be lazy, especially for me, as I didn’t even want to get up to do the weekly shopping at the baazar. I had a reason – sleepless night, sponsored by the inhabitants of the neighboring building, partying late into the night (or morning) at the pool. I consoled myself that at least they were cold, but well, so did I…

In the afternoon, however, I arranged with one of the former teachers from the school I teach, the long-promised meeting and beer. Where? In the ‘beer agency’ – as Theo called the place, where the ordinary people drink – 11 bs a big bottle from the one armed lady’.  You must admit, that sounds really intriguing :)

So, we just needed to catch a bus (Micro 42) and we were on our way to the end of the city, searching for Che Guevara Street. After about 20 minutes, asphalt road has ended, which ment that we wer close. Theo and Sofia met us on the crossroads and took us to the ‘beer agency’, which was located further away from the asphalt road, next to the grocery store. I admit, we passed this kind of places many times with Freddy, but somehow we never really had the opportunity to go inside.

And believe me, these places are really interesting – empty shabby walls, a few tables and plastic chairs, two game machines with naked women,  hand-written page on the wall with an arrow pointing to the toilet. This place definately had its charm and atmosphere :)

Theo ordered us a beer (Pacena Tropicana, produced in Santa Cruz) and almost immediately appeared at the table one-armed caserita with a bottle and glasses. Moments later she returned with a cloth to wipe our dusty table. Really hard – working lady with a big heart!

And so we hung out, taking about the old days, discussing about the present, sipping a cold beer away from the hustle and bustle of the big city, looking at the naked women and at ‘stray dogs’, playing with children on the street. Here, I’ll just add that not all ‘street dogs’ are ownerless – those ones have chosen this shop as their ‘hospice’, where they probably were also fed by its owner.

After a relaxing time and four beers, Theo invited us to his home. He lives with the family originaly from Tarija on the South of Bolivia, which turned out to be very welcoming and hospitable. So the rest of the afternoon had passed in a homely atmosphere -drinking beers and my first original ‘Yejba Mate’, being accompanied by couple of domestic pets – parrots and three dogs, surrounded by papaya and mango trees:)

DanutaStawarz-10

DanutaStawarz-16

DanutaStawarz-7

To be continued.

The Best of Bolivia After One Year *** Rok w Boliwii jak z bata strzelil

Tak, to juz rok mija od rozpoczecia ‘podrozy naszego zycia’* (mam nadzieje, ze jednej z wielu:) Przez caly ten czas pisalam, a w zasadzie ‘marudzilam’ o probach przystosowania sie do nowej rzeczywistosci, ktora przywitala nas wielokrotnymi zatruciami pokarmowymi, kranowka niezdatna do picia (nawet po przegotowaniu), dziurami w chodniku i problemami z uzyskaiem wizy. Niestety, moje pierwsze spotkanie ‘twarza w twarz’ z Boliwia nie bylo najprzyjemniejsze  i chcac nie chcac, wszystkie roznice pomiedzy nowym krajem i Europa wyolbrzymily sie niewyobrazalnie.

Na cale szczescie, pierwszy szok cywilizacyjny szybko ustapil fascynacji – okazalo sie bowiem, ze Boliwia ma wiele twarzy i nie mozna oceniac jej zbyt pochopnie!

Postanowilam wiec skompilowac liste pozytywow, ktore pomagaja nam przetrwac rozlake ze Starym Kontynentem ( w kolejnosci zupelnie przypadkowej):

* SKYPE – nie jest moze wynalazkiem boliwijskim, ale nic tak nie cieszy na obczyznie, szczegolnie tej dalekiej, jak mozliwosc rozmowy z bliskimi. Juz po kilku dniach zdalam sobie sprawe, ze moja tesknota za kontaktem z rodzina i znajomymi zwieksza sie proporcjonalnie do odleglosci – kiedy mieszkalam w Irlandii, dzwonilam do domu przecietnie raz w tygodniu, tutaj zas rozmawiam z ‘domem’ niemal codziennie! I to zupelnie za darmo. Niesamowite, prawda? Inna sprawa jest to, ze szybkie lacze interetowe kosztuje tutaj krocie, ale luksus bycia w stalym kontakcie z ‘reszta swiata’ warty jest swojej ceny. Dla podroznikow dostepne sa natomiast liczne punkty z internetem i publicznymi telefonami – gdzie godzina na skypie to wydatek okolo 1€, a i koszt rozmowy na telefony stacjonarne jest znikomy (nie pytajcie jak to mozliwe:)

* JEDZENIE – nie mowie tutaj o potrawach boliwijskich, bo te akurat nie przypadly mi zbytnio do gustu, ale powszechnej dostepnosci swiezych —> WARZYW i OWOCOW, z ktorych przygotowujemy nasze ulubione dania: chinskie, meksykanskie, hinduskie, polskie, irlandzkie, wloskie – z lekka nuta ‘boliwijska’.

Fruit y food-001

A co najlepsze, powoli zamieniamy sie w wegetarian i frutarian, i to nie tylko dlatego, ze mieso w Boliwii nie jest najlepszej jakosci (nawet najdrozszy steak jest twardy jak podeszwa), ale dlatego, ze grzechem byloby nie korzystac ze szczodrosci Matki Natury! To, co bowiem w Irlandii czy Polsce  dostepne jest tylko sezonowo i przewaznie napakowane chemikaliami, tutaj mozna kupic codziennie na bazarku czy od ulicznej sprzedawczyni. Prawie wszystko, nie ma tutaj bowiem korzenia selera, ale bez tego da sie zyc:) Mamy za to owoce nigdzie inne nie spotykane, jak —> achachairu.

* SOK POMARANCZOWY – mozna kupic na kazdym rogu za okolo 6-8 bs. od kubka. Swiezo wycisniety, BEZ DODATKU CUKRU czy wody. My zakupilismy metalowa wyciskarke przemyslowa (taka jaka maja uliczni sprzedawcy) za okolo 30€ i w sezonie, kiedy mozna kupic okolo 100 mandarynek (troche inne niz u nas, duze jak pomarancze) za €3, pijemy soki codziennie!

_MG_2977

NATURA – mialam okazje zobaczyc kawalek Boliwii w ciagu tego roku i musze przyznac, ze jest ona przepiekna i niesamowicie roznorodna! Niezle, zwazywszy, ze owy ‘zobaczony na wlasne oczy kawalek’ stanowi ulamek wiekszej calosci.

Mamy wiec tutaj gory, o przedziwnych ksztaltach i kolorach, doliny pelne zielonej wegetacji i o umiarkowanym klimacie, upalne lasy deszczowe wielkiej Amazonii jak i te ‘bardziej suche tropiki’ ‘chaco‘, a takze sawanny, wulkany i pustynie (piaszczyste i solne —> Salar de Uyuni).

Prism submission- DS1-001

Jednyna rzecza, ktorej brakuje Boliwii jest… —> morze. Mozna jednak pocieszyc sie blekitem Jeziora Titicaca, zjesc rybe z rzeki —> Mamoré oraz wykapac sie w wielu naturalnych i ‘sztucznych’ kapieliskach.

* KLIMAT – szczegolnie ten bardziej cieply. Najlepszy klimat, jak mowia, jest w —> Cochabambie, Tarija i —> Sucre  – gdzie niemal przez caly rok swieci slonce i jest cieplo ( powyzej 20 stopni C). Najgorecej w —> Santa Cruz, Beni i Pando, a najzimniej w Oruro, —> Potosi i —> La Paz.

Co prawda, w Santa Cruz moze byc nieprzyjemnie podczas 40-stopniowych upalow, ale nieporzadane skutki mozna zlagodzic kapiela w basenie i zimnym piwem (oczywiscei Huari). Nie musze chyba dodawac, ze nie kazdy moze sobie pozwolic na basen w domu, czy w kondominium, ale i nie brak w Santa Cruz publicznych kapielisk, czy naturalnych zrodel poza miastem. Komary czasem przeszkadzaja, inne wieksze insekty takze, ale chyba i tak lepsze to niz plucha i szaruga za oknem? Plus – minimalne wydatki za ogrzewanie (za to wieksze za klimatyzacje;).

* SLONCE – nie wazne czy mieszka sie w Cochabambie, Potosi czy w Santa Cruz de la Sierra – wiekszosc dni w roku jest sloneczna. W odroznieniu do Irlandii, w Boliwii cieszymy sie jak dzieci z dni pochmunych (oczywiscie o ile nie trwaja one dluzej niz 2 dni, co sie oczywiscie zdarza w porze deszczowej, a w Santa Cruz ironia losu rowniez w suchej), w ktore mozna spacerowac po miescie bez ciemnych okularow, kapelusza, kremu z filtrem a i w mieszkaniu robi sie chlodniej, i czlowiek nie poci sie siedzac przed komputerem. Po krotkim namysle dochodze jednak do wniosku, ze lepiej jest sie pocic i smarowac kremami, niz obwijac szalikiem i chodzic w kaloszach.

Poza tym, swiat od razu jawi sie nam jako piekniejszy, przyjazniejszy i bardziej kolorowy w promieniach slonecznych, co w Boliwii ma szczegolne znaczenie. Wiekszosc ludzi zyje bowem biednie, ale szczesliwie, poniewaz slonca oraz jedzenia (czyli wszystkiego co do zycia potrzebne) maja tutaj pod dostatkiem.

* REKODZIELO TRADYCYJNE – pieknie, kolorowe, niepowtarzalne i w doskonalych cenach (w porownaniu z tandeta z Chin). Wspominalam juz, ze przechodzac obok sklepow z pamiatkami, za kazdym razem wzdycham na widok tych pieknych recznie wyrabianych przedmiotow z naturalnych surowcow (drewno, nasiona, krysztaly) oraz przepieknie kolorowych tkanin (narzut, dywanikow, torebek, swetrow itp.) . Gdybym tylko miala pieniadze (do wydania ot tak), to bym to wszystko kupila! Nie wspomne juz o cudach, ktore widzialam na prowincji! Tam to dopiero mozna nabawic sie oczoplasu i … przedzakupowej depresji.

Coz, wszystkiego miec nie mozna, ale zawsze przywoze kilka drobiazgow z podrozy:)

* NARODOWE TANCE I ZWYCZAJE – nigdzie nie celebruje sie ich bardziej niz w Boliwii. Tanczacych mlodych ludzi mozna zobaczyc w parkach wiekszych miast na codzien, a od swieta odbywaja sie w Boliwii wielkie parady taneczne (—> Fiesta de Unkupina i —> Carnaval), gromadzace tysiace ludzi. Z niezwykla starannoscia odwzorowuje sie piekne kolorowe stroje i maski, inne dla kazdego regionu i tanca, ktore sa ozdoba widowiska, ale rowniez pokazem boliwijskiej dbalosci o kulture i sztuke.

ester7-001

* HISTORIA – wlasciwie troche podobna do historii Polski. Jako czesc panstwa Inkow, Boliwia przeszla kolonizacje europejska, wojny pomiedzy silniejszymi sasiadami i walke o niepodleglosc. W miedzyczasie stracila dostep do morza, ktore stara sie teraz odzyskac na drodze pokojowej.

Boliwia jest takim ‘Kopciuszkiem’ Ameryki Poludniowej, ale byc moze nadejdzie kiedys czas, kiedy ten dumny ze swoich korzeni narod przemieni sie w ‘krolewne’?

Na pewno warto odwiedzic miejsca tak wazne dla historii Boliwii jak —> Sucre, pieknie utrzymane miasteczko zbudowane przez (dla) bogatych konkwistadorow i pierwsza stolice wolnej Boliwii, czy —> Potosi, niegdys najbogatsze miasto na swiecie! Milosnikow wielkich cywilizacji zachwyca natomiast ruiny miast Inkow, rozproszone po roznych zakatkach Boliwii (—> Samaipata). A dla milosnikow ‘comendante’ Che Guevara, czeka ‘Ruta del Che’ (Droga Che), na ktorej zakonczyl on swoja ziemska wedrowke. Nie nalezy takze zapominac o amatorach dinozaurow, ktorzy na pewno poczuja se jak w raju, wedrujac po sladach tych ogromnych gadow w —> Torotoro, oraz o wielbicielach architektory, ktorzy z cala pewnoscia zachwyca sie drewnianymi _–> jezuickimi kosciolami Chiquitanii.

Sucre ed

* KOKA – nie, nie narkotyk ani —> Coca-Cola’ (ktora tutaj pita jest przy kazdej okazji), ale —> herbatka z lisci koki! Podobno dziala na wszystko: chorobe wysokosciowa, chorobe lokomocyjna, zmeczenie, problemy z trawieniem. A zucie lisci pomaga oszukac glod – czesto widzi sie ludzi, szczegolnie ciezko pracujacych budowlancow, z wypchanymi policzkami, w ktorych ‘chomikuja’ oni przezuta koke. Czyli, cos w tym jest.  Ja jednak ograniczam sie do picia herbatki, ktora smakuje bardzo dobrze i z powodzeniem zastepuja moja ulubiona mietowa czy ‘zielona’:) Popularny jest tu rowniez anis, ktory popija sie w postaci herbatki na lepsze trawienie. Pycha!

* CZYSTE POWIETRZE – tutaj pewnie przesadzam, szczegolnie z perspektywy mieszkanca metropolii Santa Cruz, gdzie czasem wstrzymuje oddech spacerujac przy ruchliwej ulicy, ale w porownaniu z innymi, bardziej rozwinietymi gospodarczo krajami, czystosc powietrza w Boliwii wypada niezle. Dlaczego? – pewnie dlatego, ze nie ma tutaj duzo przemyslu i wiekszosc produktow sprowadza sie z Chile, Brazylii, Peru czy oczywiscie Chin (jezeli ktos interesuje sie Panstwem Srodka, to bardzo polecam lekture blogu ‘Pojechana’ —> moje ulubione blogi). Ma to swoje minusy – rzeczy sa tutaj naprawde dorogie, ale i plusy – nie zatruwa sie srodowiska naturalnego ‘smiercionosnymi’ odpadkami.

W troche gorszej kondycji jest woda, ale dam sobie reke uciac, ze i tak plywa w niej mniej chemikaliow i smieci niz w naszej rodzimej Wisle. Zdatnej wody do picia tutaj jak na lekarstwo, ale mam nadzieje, ze i to zmieni sie w przyszlosci, wraz z powstaniem oczyszczalni sciekow oraz polepszeniem edukacji ekologicznej mieszkancow, ktorzy wciaz niestety ‘uzywaja’ rzek do prania, mycia samochodow, ‘przechowywania’ odpadkow itp.

Boliwia idzie naprzod, nalezy miec tylko nadzieje, ze w dobrym kierunku.

* CZEKOLADA – niech schowa sie ‘Cadbury’ z UK, bo oto nadchodzi —>‘Para Ti’ z Sucre! Pyszna, naturalna (bez ekstra cukru), tania i w … ladnej oprawie:) Czego wiecej chciec? Moze tylko czekolady ‘El Ciebo’, ktora jednak jest o wiele drozsza.

* WINO – bo jak mozna nie lubic dobrego wina za niecale 2€??????? Pewnie zastanawiacie sie, jakie to wino? Ano, boliwijskie ‘Aranjuez‘ z poludniowego rejonu Tarija. Marzy nam sie wycieczka w regiony – Boliwijskiej Toskanii oraz prawdziwy kurs wina:)Oczywiscie, winnica produkuje drozsze gatunki, ale nam smakuje ten najtanszy, poniewaz czerwone wino nie jest ani za slabe ani za mocne, ani za slodkie, ani za wytrawne. Lampeczka do kolacji jest dobrana serce, jak mowia –  poza tym, pomaga odprezyc sie po stresujacym dniu w pracy.

Pic, nie umierac:) 

* PIWO HUARI – perfekcyjne ozezwienie w upalne weekendowe dni. Przy nim ‘Heineken’ to zwykle siki, za przeproszeniem. Boliwia produkuje takze inne piwa (Pacena, Taquina i Real), ale to najbardziej przypadlo nam do gustu. Koszt butelki litrowej to niecale 1.50 €.

* LUDZIE.

Ostatnio dowiedzielismy sie z CNN, ze Boliwia znalazla sie w gronie najbardziej nieprzyjaznych krajow swiata. Nie moze sie to jednak odnosic do ludzi, bowiem moje odczucia sa jak najbardziej pozytywne!

Co prawda, w kraju panuje bieda, co zapewne sprzyja kradziezom i rozbojom, ale na pewno nie jest tego wiecej niz w bogatych krajach europejskich. Co zas do zwyklych ludzi, sa oni bardzo przyjaznie nastawieni do INNYCH.

ester6-001

Zaryzykuje nawet stwierdzenie, ze Boliwijczycy sa najbardziej tolerancyjnym narodem, jaki znam.  Moja teze niech poprze chocby fakt, ze pelna nazwa panstwa to :  ‘Wielonarodowe Panstwo Boliwii’ (Estado Pluronacional de Bolivia).

10 – milionowa populacja Boliwii jest multietniczna, a stanowia ja: Indianie (Keczua, Ajmara), Metysi, Europejczycy (zwlaszcza Niemcy) i Guarani (ludnosc pochodzenia afrykanskiego, sprowadzona przez konkwistadorow jako tania niewolnicza sila robocza).

Na ulicach widzi sie wiec Indianki w tradycyjnych ‘pollerach’ jak i ‘nowoczesne’ kobiety w ubraniach od Gucciego (tutaj tylko dodam, ze stroje tradycyjne sa czasem drozsze od tych ‘zwyklych’, a jedna dobrej jakosci ‘pollera’ kosztuje setki dolarow), a skapo odziane dziewczyny  spaceruja obok zapietych pod szyje Mormonek.

Osoby homoseksualne takze nie ukrywaja sie za zaslona ‘normalnisci’, a i widok osob transeksualnych nie nalezy do rzadkosci. Dodam do tego starszych mezczyz spacerujacych z odslonietymi brzuchami (coz, jak jest goraca to i ja mam ochote podwinac koszulke;) i kobiety z plastrami na nosie (czasem wydaje mi sie, ze kazda kobieta w Santa Cruz przechodzi choc jedna operacje plastyczna w zyciu, ale to raczej odnosi sie do Brazylijek mieszkajacych w Boliwii).

I co? Nikt nie odwraca zwroku, ale rowniez sie nie gapi. Nikt nie obsmiewuje (chyba ze w skrytosci serca) i nie wyglasza szykanujacych ‘kazan’. Czasem tylko mozna uslyszec gwizdy i mlaskanie, ale to jest raczej przejawem braku kultury (—> machismo) lub uznania dla piekna plci przeciwnej, jak ktos woli.

Wszyscy zyja sobie obok siebie w spokoju. I tak byc powinno! Oczywiscie, nie moge powiedziec, ze taka sama sielska sytuacja panuje w calej Boliwii, ale przynajmniej w Santa Cruz i Cochabambie, gdzie spedzilam po kilka miesiecy.

Mielismy takze szczescie poznac grupke studentow w Cochabambie, ktorzy stali sie moimi ‘przewodnikami’ i ‘nauczycielami’ nowej kultury (w przenosni jak i rzeczywistosci). Dzis jestesmy bardzo dobrymi znajomymi, choc okolicznosci nas rozdzielily o okolo 10 godzin jazdy autobusem.

Poza tym,  jedni sa bardziej otwarci, przyjacielscy, komunikatywni – inni bardziej zamknieci w sobie i podchodzacy do obcych z rezerwa, a jeszcze inni zupelnie ‘bezwstydni’, niegrzeczni. Znajda sie rowniez kretacze i bandyci. Czyli jak wszedzie.

Wszystkie moje doswiadczenia sprawiaja jednak, ze moge uznac Boliwie za panstwo bardzo ‘przyjazne’, na przekor wszystkim ”badaniom’ i statystykom. Oczywiscie zawsze trzeba zachowac pewna ostroznosc, by nie dac sie nabic w butelke czy uniknac rozczarowania a nawet niebezpieczenstwa, ale jest to zasada uniwersalna!

W zwiazku z tym,  babcie z Taraty rzucajaca we mnie kamieniami uznalam ostatecznie za wyjatek od reguly i wypadek przy pracy:)

* LENIWCE – ogolnie kocham wszystkie zwierzeta, ale te stworzenia zawsze ‘na haju’ upodobalam sobie wyjatkowo. Najwiekszym plusem Santa Cruz i jej okolic jest to, ze mozna leniwce spotkac w miejscach publicznych, jak parki czy nawet miejskie skwery! Trzeba oczywiscie miec szczescie, poniewaz schodza one z drzew dosyc rzadko, a my mielismy okazje je widziec, a nawet glaskac (!) juz trzy razy!

Za pierwszym razem leniwiec ‘uratowal’ nasz dosyc nieudany wypad do Santa Cruz z Cochabamby; za drugim razem nieciekawa i nudna wizyte w —> Cotoce, a za trzecim – przecietna wycieczke do —> zoo. ‘Cos’ jest w tych zwierzetach, ze od razu poprawiaja nam humor – czy to zawsze usmiechniety pyszczek, malutkie swidrujace oczka czy nieporadne powolne ruchy – nie wiem. Na pewno nie sa to ich konczyny zakonczone dlugimi pazurami, bo te akurat moga okazac sie zabojcze.

Jedno spojrzenie na leniwca i usmiech na twarzy gwarantowany!:)

_MG_2242

A na koniec, zgadnijcie co/kto jest moim absolutnym boliwijskim No 1?

IMG_9251

Moj Freddy, oczywiscie:)

 ***

Yes, nearly a year has passed* since the beginning of the ‘trip of our lives’ (I hope one of the many :) All this time I have wrote, or rather ‘moan’, about our attampts to adapt to the new reality, which welcomed us with multiple food poisoning, holes in the pavement and problems with visa. Unfortunately, my first ‘face to face’ meeting with Bolivia was not the most pleasant, and willy-nilly, all the differences between the new country and Europe exaggerate enormously.

Fortunately, the first shock quickly changed into fascination – in fact it turned out that Bolivia has many faces and one needs time to know them all!

So I decided to compile a list of positives that I have encountered living in a far away country of Bolivia.

* Skype – is not a Bolivian invention, but there is nothing better while living abroad, especially this far, like the opportunity to talk with your loved ones. Just after few days I realized that my longing for family and friends increases in proportion to the distance – when I have lived in Ireland, I called my parents more less once a week, while here –  I talk with ‘home’ almost every day! And it’s completely free. Amazing, isn’t it? High speed internet here costs a fortune, but the luxury of being in constant contact with the ‘rest of the world’ is worth the money.

For travellers there are available many internet points that also have public phones – one hour on skypie will cost about € 1 and the landline calls are cheap too (don’t ask how come:)

* FOOD – I am not speaking here about the Bolivian dishes, because they didn’t appeal to me too much, but the availability of fresh —> vegetables and fruit from which we prepare our favorite dishes: Chinese, Mexican, Indian, Polish, Irish, Italian – with a Bolivian note.

And best of all, we are slowly turning into a vegetarians and fruitarians, and not just because the meat in Bolivia is not of the best quality, but because it would be a sin not to use the bounty of Mother Nature! The things that in Ireland or Poland are only available seasonally and usually packed with chemicals, here you can buy every day on a street. Almost everything, because they don’t sell celery root, but I can live without it:)

* ORANGE JUICE – can be bought cheap on the street for about 6-8 bs. a cup. Freshly Squeezed with NO ADDED SUGAR or water. Alternatively, buy some mandarines (oranges or grapefruit) on the market (in season 100 mandarines cost about €3!) and make it yourself! The best!

_MG_2968

* NATURE – I had a chance to see a bit of Bolivia during this year and I have to admit that this country is incredibly beautiful and diverse! Not bad, considering that the piece seen with my own eyes was just a little fraction of the whole.

And you must know that here we have the mountains of all sizes, shapes and colors; valleys full of green vegetation, big Amazon rain forests, and ‘more dry tropics of ‘Chaco’, as well as savannas, volcanoes and deserts (sandy and salty —> Salar de Uyuni).

ester2-001

The only missing thing is… —> the sea. You can, however, comfort your eyes looking at a blue waters of the Lake Titicaca, eat a fish from the rivers like —> Mamoré or bath in many natural and ‘artificial’ lagunas.

* CLIMATE – especially the more hot. The best climate, as they say, is —> Cochabamba, Tarija and Sucre – where almost all year round sun is shining and it’s warm (above 20 degrees C). Fervently in Santa Cruz, Beni and Pando, and the coldest in Oruro, —> Potosi and —-> La Paz.

It is true that in Santa Cruz it can be uncomfortable during the 40-degree heat, but on the other hand, there is nothing better than beeing able to have a dip in the cool pool with a cold beer in hand. Needless to say, not everyone can afford a pool at home or condominium, but there are some public swimming pools in —> Santa Cruz too as well as natural lakes outside the city. Other plus of a hot weather – no need for heating just air-conditioning:)

SUN – no matter whether you live in Cochabamba, Potosi and Santa Cruz de la Sierra – most days of the year are sunny. In contrast to Ireland, in Bolivia we actually get excited like children during the cloudy days (unless they lasts more than 2 days, which happens too), when you can walk around the city without sunglasses, hat and sunscreen. Also apartament gets cooler and I don’t sweat ‘like a pig’ in front of the computer. After all, however,  I came to an conclusion that it’s better to sweat and use creams, than wear scarf and wellies.

Besides, in a sun the world appears more beautiful, friendlier and more colorful, which in Bolivia is of particular importance. Most people live here simply, but fortunately they have enough of the sun and the food which is everything needed to live.

Sometimes, you could mistake a huge bright moon for a sun!

2012-10-008

* TRADITIONAL ARTS & CRAFTS – beautifully colorful, unique and at great prices (in comparison with junk from China). If only I had the money (to spend), I would buy it all: these beautiful handmade items from natural raw materials such as wood, seeds, crystals and beautifully colored blankets, rugs, bags, sweaters, etc.!

Well, I can’t have everything, but I always try to bring some little souveninrs from my trips :)

* NATIONAL DANCES – dancing young people can be seen in the parks of larger cities every day while during the holidays, communities organise big parades (see —> Fiesta de Unkupina and —> Carnaval), witch bring together thousands of people – dancers and musicians and spectators. With great care Bolivians reproduce the beauty of colorful costumes and masks, different for each region and dancing style, which show great attention to arts and culture as well as patriotism.

* HISTORY – actually a little similar to Polish history. As part of the Inca Empire, Bolivia went through European colonization, the war between stronger neighbors and fight for independence. In the meantime, she lost access to the sea, which now tries to recover through peaceful means.

Bolivia is like the Cinderella’ of South America, but perhaps the time will come one day when the nation proud of its roots will transform into a ‘Princess’?

It’s definitely worth to visit a place so important to the history of Bolivia like as —> Sucre, beautifully maintained town ‘built by’ the rich conquistadors and first capital of independent Bolivia, and —> Potosi, once the richest city in the world! Lovers of the great civilization would appreciate the ruins of the Inca city, scattered around Bolivia (—> El Fuerte de Samaipata). And for admirers of ‘comendante‘ Che Guevara – ‘Ruta del Che’ (The Route of Che) awaits. We can’t forget about amatours of archeology who will feel like in heaven walking among ‘dinosaurus’ footprints in —> Torotoro and lovers of architecture, who will admire amazing architecture of —> jesuit missions of Chiquitania, jewels of the bolivian jungle.

COCA – no, not a drug nor ‘Coca-Cola’ (which here is drunk in hectolitres), but the —> coca tea that apparently cures everything: altitude sickness, motion sickness, fatigue, digestive problems. Chewing the leaves helps to deceive hunger – I often see people, especially the hard-working builders, with bulging cheeks, where they store chewed coca. I limit myself to drink tea, which tastes very good and successfully supersede my favorite mint or ‘green’ teas :) The anis tea – for better digestion is also yummy:)

* CLEAN AIR – I am probably exaggerating here, especially from the perspective of inhabitant of big metropolis such as Santa Cruz, where I sometimes hold my breath strolling along the busy street, but in comparison with others, more economically developed countries, air in Bolivia is not bad. Why? – Probably because there isn’t a lot of industry here, and most of the products have to be imported from Chile, Brazil, Peru and China. It has its drawbacks too – things are really expensive here, but the pros are bigger, I think.

In a little worse shape is purity of the water, but I’ll bet that there is less dump and chemicals than in our Polish Vistula. There is a big shortage of a potable water though, but I hope this will change in the future, with the rise of sewage treatment plants and … when people stop to treat rivers as a dump, car wash, washing mashines etc.

Bolivia develops quickly (hopefully in the right direction).

* CHOCOLATE – ‘Cadbury’ from the UK may hide, because here comes ‘Para Ti’ from Sucre! Delicious, natural (without tones of sugar), cheap and … in classy package:) What more do you want? Maybe just chocolate ‘El Ciebo’ which, however, is much more expensive.

* WINE – because how could you not enjoy a good wine for less than 2 €??? You may wonder if something so cheap could be tasty? Well, Bolivian ‘Aranjuez’ from the region of Tarija tastes amazing! We dream of a trip to the southern regions – Bolivian Tuscany for a wine tasting experience. Of course, the winery produces more expensive classes of wine but we like the cheapest – neither too strong neither too sweet – just perfect! Glass of wine during the dinner is good heart, as they say and it helps to relax after a stressful day at work.

Salud!

* BEER HUARI – perfect drink on hot weekend days. Compearing to Huari (produced in Oruro), ‘Heineken’ tastes like a piss, excuse my language. Bolivia also produces other beers (Pacena, Taquina or Real), but we like Huari the most. The cost of one liter bottle of less than € 1.50.

* PEOPLE.

Recently we heard in CNN that Bolivia is one of the most hostile countries in the world. This may not, however, relate to people, because my experience on that subject has been very positive!

It is true that the country is poor, which probably favors the robbery, but it isn’t so different than in rich European countries. As for the ordinary people, they are very friendly to others and helpful.

I would even risk a statement that the Bolivians are the most tolerant people I know – even the full name of the country: ‘Multinational State of Bolivia “(Estado de Bolivia Pluronacional) says so.

10 million multiethnic population of Bolivia consist of: Indians (Quechua, Aymara), mestizos, Europeans (especially from Germany) and Guarani (population of African origin, whose ancestors were brought here as a Spanish slaves).

You can see on the streets of Bolivian cities both: Cholitas in traditional ‘polleras’ and posh women wearing Gucci clothes (I only add that traditional costumes are sometimes more expensive than the ‘ordinary’ clothes, and a good quality ‘pollera’ could cost as much as few hundreds of dollars) as well as the Mormon women wearing high neck flowerly dresses. Homosexual people also do not hide and a sight of  transexual person it’s not rare. I would add to this older and younger men walking around with their t-shirts up, showing their bare bellies (well when hot I feel like rolling up my shirt too ;) and women with the bandage on their nose (sometimes I think that every woman in Santa Cruz goes though plastic surgery at least once in their life:) .

And what? Nobody turn their eyes away, nobody stare. No one laughts (well, maybe in secret like me sometimes) and does not make harassing ‘comments’. Sometimes you can hear whistling and munching, but it is rather a manifestation of lack of culture or appreciation for the beauty of the opposite sex – as you wish.

Somehow we all live side by side in peace. And so it should be! Of course, I can’t say that the same idillic situation is throughout Bolivia, but at least in Santa Cruz and Cochabamba, where I have spent few months.

Luckily we also met a group of students in Cochabamba, who have become my ‘guides’ and ‘teachers’ of a new culture. Today we are very good friends, though the circumstances separated us by about 10h by bus.

Some people here are more open, friendly, communicative while others more reserved. There are rude and dangerous people too –  as everywhere in the world.

All my experience showes, however, that Bolivia is a country of friendly people, in spite of all the  statistics. Of course, we always need to be carefull to avoid disappointment and even danger, but it is a universal principle!

Therefore I believe, that the granny form Tarata who was throwing stones at me, was an exception to the rule :)

* SLOTHS – in general, I love all animals, but I am extremely fond of these creatures ‘on high’:). The biggest plus of Santa Cruz and its surrounding areas is that sloths can be met in public places such as parks or even municipal squares! You have to have good luck, of course, because they descend from the trees quite rare but we we had the opportunity to see them and even give them a stroke (!) three times already!

First time, sloth ‘has saved’ our quite unsuccessful first trip to Santa Cruz from Cochabamba as well as an uninteresting and boring visit to —> Cotoca, and finaly – the average trip to the —> zoo. There is ‘something’ about these animals that immediately improves your mood – is it their always smiling face, small beady eyes or awkward slow movements? – I do not know. Certainly not their limbs that end with long claws, because they may be deadly.

Just look at him and try not to smile!

_MG_2233

It’s not easy, is it?

But do you know what/who is my Bolivian No 1? My Loveof course:)

Feliz Dia del San Patricio!

Dzien Swietego Patryka, jak Irlandzki zwyczaj nakazuje, mielismy uczcic zielonym piwem w jednym z dwoch irlandzkich pubow w Santa Cruz de la Sierra.

Jednakze, po ekscytujacej wizycie w ZOO, bylismy tak zmeczeni, ze nie chcialo nam sie wracac do centrum. Zamiast ‘Guinnessa’ wypilismy wiec najlepsze piwo boliwijskie – ‘Huari’ rodem z Oruro, wspominajac spotkanie trzeciego stopnia z ‘Leniwcem Wedrowniczkiem’:)

Santa Cruz zoo ed

To sie nazywa ‘Dzien Swietego Leniwca Patryka’ po boliwijsku!;)

***

We planned to celebrate St. Patrick’s Day, as the Irish custom orders, with green beer in one of the two Irish pubs in Santa Cruz de la Sierra.

However, after an exciting visit to the ZOO, we were so tired, that we didn’t want to come back to the city center again. So, instead of ‘Guinness’ we drank the best bolivian beer – ‘Huari’ (from Oruro) watching pictures from the close encounters with the ‘Wandering Sloth’:)

IMG_4597