Wycieczkę po Sucre rozpoczynałam zawsze od pysznego śniadania w ‘Abis Cafe’ na Plaza 25 de Mayo (zaraz przy głównym placu). Trochę burżujsko, przyznaje, ale jak to mówią – pierwszy posiłek jest najważniejszy i nie ma to jak zjedzenie go w przyjemnym (czystym) lokalu.
Alternatywa były własnoręcznie sporządzone kanapki w hostelowej ‘kuchni’ – normalnie nie miałabym nic przeciwko, jednak nasz ‘Hostal Colon’ nie należał do najbardziej zadbanych. A szkoda! Piękny kolonialny dom, blisko centrum miałby ogromny potencjał – zamiast tego zastaliśmy niezamiecione podwórze, brudną ‘kuchnie’ bez podstawowych naczyń, za to z resztkami (starymi) jedzenia w szafce.
I began every day in Sucre with a delicious breakfast – always in the ‘Abis Cafe’ at the Plaza 25 de Mayo (just off the main square). A little ‘posh’ one I must admit, but as they say – the first meal is the most important and there’s nothing like eating it in a nice (clean) place.
Alternatively, I could had made some sandwiches in our the hostel’s ‘kitchen’ – what I would normally do, but our ‘Hostal Colon’ wasn’t very well maintained. What a pity! Beautiful colonial house, close to the center would have a huge potential – instead we found messy yard, dirty ‘kitchen’ without basic dishes, but with the remains (old) of food in the cupboard.
Ja zakwaterowana zostałam z koleżanką w pokoju 2-osobowym (w Sucre to standard) zaraz przy ‘kuchni’ na parterze – ponieważ pokój był częścią zadaszonego patio, nie mieliśmy w zasadzie okna, tylko przeszklone drzwi. Wyposażenie pokoju było nader skromne i zakurzone, ściany trochę zagrzybione. Dodatkowa atrakcją były komary, które pozostawiły po sobie pamiątkę pod postacią swędzących bąbli na nogach. Łazienka, w podwórzu z prysznicem, który był gorący tylko wtedy, kiedy woda leciała ciurkiem – a wszystko to za 60 bs.????!
Szczęśliwie, miałam przy sobie kartki przewodnika wydrukowanego z ‘Wiki Travel’, który wspominał kilka lepszych miejsc w okolicy. Naprędce wybraliśmy się wiec na poszukiwania: po chwili staliśmy pod brama ‘Gringo Rincon’, by niestety dowiedzieć się, ze nie ma wolnych miejsc… Cóż, podobno jest to najlepszy hostel za 40 bs., wiec trudno się dziwić. Wstąpiliśmy do innego, tam chciano 120 bs. od osoby – troszku za wiele.
I was allocated in a double room with a friend (it is a standard in Sucre) right next to the ‘kitchen’ on the ground floor – because the room was part of a roofed patio, basically we had no windows, only a glass door. Room was very modest and dusty with a bit moldy walls. Additionally there were mosquitoes, which left a souvenir on my legs in the form of itchy bubbles. Bathroom with a shower was located in the courtyard and the water was hot only when’ dripping’ slowly – all this for 60 bs.??!
Luckily, I had a guide printed from ‘Wiki Travel’, that recalled few better places in the area. So we went hastily on the lookout for a new place: and a moment later we stood at the gate of ‘Gringo Rincon’ to sadly learn that there were no free rooms … Well, apparently this is the best hostel for 40 bs., so it is hardly surprising that it’s full. We walked to the other, where they wanted 120 bs. per person – a little too much.
Najbardziej spodobał mi się ‘Hostal Inka’, z wyremontowanymi pokojami 3-osobowymi z łazienką, telewizorem na ścianie i oknem (:) – ulokowanymi wokół przestronnego dziedzińca, który został świeżo zamieciony, wszystko to za jedyne 60 bs. (gdyby przyszło nas więcej, za 50 bs.)! Przyznam, trochę mnie zastanowił brak turystów, ale jakie to ma znaczenie? Ważne, ze miejsce było lepsze niż poprzednie! Zadzwoniliśmy żeby przekonać innych, ale kiedy okazało się, ze nasze bezokienne pokoje są za 35 bs., nikt nie chciał się przenosić… Cóż, nie będę przecież sama mieszkała w wielkim pustym ‘Hostalu Inka’ – biorąc jednak pod uwagę to, ze zaoszczędziłam 25 bs. – postanowiłam za te pieniądze uraczyć się śniadaniem w jakimś lepszym miejscu.
I liked the most ‘Hostal Inka’, with renovated tipple or double rooms with bathroom, TV on the wall and the window (:) – located around the spacious courtyard, which was freshly swept – and all this for only 60 bs. (if we came with more people, for 50 bs.)! I admit, I kinda thought that this place appeared somehow empty, but does it matter? Important was that the place was better than the previous one! We called to convince others to move, but when it turned out that our windowless rooms are for only 35 bs. nobody wanted to leave … Well, surely I didn’t want to live alone in a big empty ‘Hostal Inka’ – but taking into account that I saved 25 bs., I decided to eat a nice breakfast in a ‘posh’ place.
Padło właśnie na ‘Cafe Abis’, której właścicielem jest Belgijczyk, ponieważ mój przewodnik przekonywał, ze miejsce to jest mile i przyjazne, a jedzenie przepyszne. ‘Wiki’ się nie myliła – za mniej niż 25 bs. raczyłam się zapiekanym panini z serem i szynka lub z kurczakiem i cebulką, tostami z konfiturami + dużym kubkiem herbaty z cynamonem. W oczekiwaniu na te pyszności, mogłam w spokoju planować następny dzień zwiedzania na moich 3 mapach Sucre:) Ponieważ kafejka nie należy do najtańszych, przyciąga głownie obcokrajowców (jak Włocha Marco, który przyjechał do siostry na wakacje) i biznesmenów. Nie jest tam ani za pusto, ani za tłoczno. Czasem tylko wejdzie ktoś z ulicy na lody z gałki:)
Obiad i kolacje jadłam już wspólnie z przyjaciółmi, którzy mieli przerwę w konferencji. Pierwszego dnia polecono nam restauracje ‘Rockers’, której właściciel wyglądał jak zapalony fan Marlena Mansona, i której wnętrze zdradzało głęboką fascynacje muzyka rock (tylko te różowe ściany nie pasowały do wystroju, ale może się nie znam….). Przyjemne i czyste miejsce z 3-daniowym obiadem za jedyne 15 bs.! Trudo to przebić prawda? Jedzenie co prawda szalu nie robiło, ale było całkiem smaczne i pożywne.
So, ‘Cafe Abis’, according to my ‘Wiki-guide’ was cozy and friendly with delicious food. ‘Wiki’ was right – for less than 25 bs. I could eat toasted panini with cheese and ham or chicken and onions, toast with jam + big cup of tea with cinnamon. In anticipation for these delicacies, I could plan my trip for the next day, exploring my 3 maps of Sucre :) Since the cafe is not the cheapest, attracts mostly foreigners (as Italian Marco, who was on holiday visiting his sister), and businessmen. This place is never too empty or too crowded. Sometimes someone will pop over from the street to buy home – made ice cream :)
I ate lunches and dinners together with friends who were having a break in the conference. The first day someone recommended restaurant ‘Rockers’, whose owner looked like an avid fan of Marilyn Manson, and whose interior showed deep fascination with ‘hard’ music (only the pink walls didn’t fit the decor, but maybe I am wrong? ….). It was a nice and clean place with a 3-course dinner for only 15 bs.! Amazing, isn’t it? Food wasn’t so incredible, but it was quite tasty and nutritious.
Wieczorem wybraliśmy się do baru, który mieścił się pod posadzka restauracji i od razu przypomniały mi się podziemne puby w Toruniu – w szczególności ‘nadziemny’ ‘Bunkier‘:) Jako ze mieliśmy tam zjeść kolacje (po ponad godzinnym marszu po mieście okazało się jednak, ze tylko ja zostałam do nakarmienia), zamówiłam frytki i wódkę ze Spritem – jakoś nie mam apetytu w takich miejscach. Kiedy w końcu mi je podano przeżyłam szok – były one przepyszne! Nie za tłuste, chrupiące, gorące, posypane odrobiną soli (co tutaj jest rzadkością) i pieprzem, polane keczupem, majonezem i musztardą, z bardzo pikantnymi chili w sosie sojowym! Pycha:) I to za jedyne 8 bs! Dodatkowe atrakcje dla fanów ciężkiej muzy:) Niestety nie pamiętam dokładnego adresu, ale było to gdzieś na skrzyżowaniu ulic Loa i Olaneta. Polecam.
In the evening we went to the bar, which was located under the floor of the same restaurant and immediately I had a flash-back of the underground pubs in Toruń – ‘above-ground ‘Bunkier’ in particular:). As we came there to eat dinner (after over an hour walking around the city I realized that I was the only one to be fed), I ordered french fries and vodka with Sprite – somehow I do not have appetite in such places. When finally the dish arrived I was shocked – it was delicious! Not too greasy, crunchy, hot, sprinkled with a bit of salt (which is a rarity here) and pepper, covered in stripes of ketchup, mayonnaise and mustard, with a very spicy chili dipped in a soy sauce! Great :) And for only 8 bs! Unfortunately I do not remember the exact address, but it was somewhere on the corner of Calle Loa and Olaneta. I truly recommend it.
Nie polecam natomiast lunchu na bazarze przy ulicy Ravelo – ‘Sopa de mani’ (z orzeszków ziemnych), nie przypominała mi niczym pysznej zupy, która wcześniej znałam z Cochabamby czy choćby bazaru w Potosi. Z drugiej strony, kosztowała tylko 4 bs.
Cenowa porażką była za to pizza w jednej z centralnie położonych restauracji – 1 za 60 bs., zjedzona na 5 osób. Przyznam, pyszna, ale jakby trochę za mała… Poza tym, przed podaniem pizzy przyniesiono nam śmiesznie małe talerzyki w kształcie kawałka pizzy oraz widelec i łyżkę. Tak, łyżkę! Dosyć długo dyskutowaliśmy po jakiego nam łyżka do pizzy, aż przybiegła do nas kelnerka przepraszając za pomyłkę:)
What I do not recommend is a lunch at the market on Calle Ravelo – ‘Sopa de mani’ (Peanut soup), didn’t look or taste like a delicious soup, which I knew before from Cochabamba and bazaar in Potosi. On the other hand, it cost only 4 bs. Something for something.
Slightly higher price tag we met for a pizza in one of the central restaurants – 1 for 60 bs., eaten by 5 hungry people. Delicious, but a little too small though … Besides, before serving pizza they brought us senseless funny and plastic small plates shaped in a piece of pizza with a fork and spoon. Yes, a tablespoon! After quite a long time of discussing what do we need a tablespoon for, the waitress came to us apologizing for the mistake :)
Następnego dnia zakupiłam za to najdroższą pomarańcze sezonu, od ulicznej sprzedawczyni soku, za cale 1 bs. (przypomnę tylko, ze 100 pomarańczy można kupić na bazarze w Cochabambie za 35 bs.). Cóż, mój organizm potrzebował witamin i minerałów, wiec po chwili wędrowałam w pełnym upale po śnieżnobiałych uliczkach z obrana pomarańczą w ręku, zastanawiając się, jak ja ‘rozgryźć’, żeby nie popryskać sokiem całego ubrania. I wiecie co, nie udało mi się wymyślić żadnego sensownego sposobu – wgryzłam się wiec w jeden koniec owocu i wyssałam z niego tyle soku, ile tylko się dało. Cóż za marnotrawstwo!
The next day I bought the most expensive oranges in whole Bolivia from the juice vendor on the street, one for 1 bs. (please, remember you can buy 100 oranges at the market in Cochabamba for less than 40 bs.). Well, my body needed the vitamins and minerals, so after a while I was wandering in the full heat along the snowy white streets with a peeled orange in my hand (its white skin was quite hard at that point), trying to figure out how to eat that fruit without splashing its juice all over my clothes? And you know what, I could not think of any reasonable way – so I bit into one end of the orange and suck as much juice out of it as I could. What a waste!