¡Viva La Paz!

Dziś administracyjna stolica Boliwii – La Paz, obchodzi swoje święto. Warto wiec z tej okazji pokrótce przytoczyć jej burzliwą historie.

Miasto założone w 1548 roku przez hiszpańskich konkwistador na miejscu Indiańskiej wioski – Laja, orzymalo imię Nuestra Señora de La Paz (Matka Boska Królowa Pokoju), upamiętniające przywrócenie pokoju po powstaniu Gonzalo Pizarro przeciwko Blasco Núñez Vela, pierwszemu wicekrólowi Peru. Miasto przeniesiono później do dolinyChuquiago Marka, gdzie znajduje się do dziś.

Today, on July 16, the administrative capital of Bolivia – La Paz – celebrates its holiday. Therefore, I would like to quote briefly its turbulent history.

Founded in 1548 by the Spanish conquistadors at the site of the Native American settlement, Laja, the full name of the city was originally Nuestra Señora de La Paz (meaning Our Lady of Peace). The name commemorated the restoration of peace following the insurrection of Gonzalo Pizarro against Blasco Núñez Vela, the first viceroy of Peru. The city was later moved to its present location in the valley of Chuquiago Marka.

W 1781 roku, grupa Indian Aymara przez sześc miesięcy prowadziła oblężenie La Paz pod przewodnictwem Tupac Katari (stąd nazwa pierwszej boliwijskiej satelity!). 16 lipca 1809 Pedro Domingo Murillo, przywódca krwawo stłumionego powstania o niepodległość, stracony kilka miesięcy później na Plaza de los Españoles, wypowiedział pamiętne słowa: ‘boliwijska rewolucja zapaliła pochodnie, której nikt nie będzie w stanie zgasić’. To wydarzenie formalnie zapoczątkowało wyzwolenie Ameryki Południowej z rąk Hiszpanii.

In 1781, for a total of six months, a group of Aymara people laid siege to La Paz, under the leadership of Tupac Katari (whose name was given to the first Bolivian satellite!). In 1809 the struggle for independence from the Spanish rule brought uprisings against the royalist forces. On July 16,1809, Pedro Domingo Murillo, killed by Spaniards a couple of months later, famously said that the Bolivian revolution ignited a torch that nobody would be able to dim. This day formally marked the beginning of the Liberation of South America from Spain.

Każdego 16 lipca miasto La Paz wspomina te patriotyczne czyny roku 1809. Uroczystości rozpoczynają się zapaleniem Pochodni Wolności w domu męczennika, przez władze państwowe i lokalne. Następnie ulicami miasta przechodzi pochód, zwany Paradą Pochodni, podczas której mieszkańcy maszerują z pochodniami w rekach, upamiętniającymi bohatera narodowego, którego imię nosi dziś główny reprezentacyjny plac miasta ‘Plaza Murillo’.

Przenieśmy się na chwile do tego pięknego andyjskiego miasta, wsłuchując się w pieśń mojego ulubionego zespołu – Los Kjarkas –Chuquiago Marka (1988):

Every 16 July, the town of La Paz recalls the patriotic deeds of the year 1809. The departmental celebration begins when the various national and local authorities turn on the Torch of Liberty in the house of the martyr. Then the parade known as the Parade of Torches starts in the city centre with citizens marching with torches in their hands to symbolize their national hero, whose name bears city’s main square, ‘Plaza Murillo’.

Let’s move for a while to this beautiful Andean city, listening to the song of my favorite band – Los Kjarkas  – Chuquiago Marka (1988):

Chuquiago Marka
nunca te olvidé
mi tierra querida,
tienes de las cosas
del primer amor
que nunca se olvida.

No quiero morirme
sin volverte a ver
mi Chuquiago Marka,

Eres luz del Ande
ciudad de La Paz
con tu poncho blanco,
duerme el Illimani
su sueño feliz
historia de piedra.

No quiero morirme,
sin volverte a ver
mi La Paz del alma

Nigdy nie zapomnę mojej ukochanej ziemi Marka Chuquiago, pierwszej miłości nigdy się nie zapomina. Nie chce umierać, dopóki cie nie zobaczę jeszcze raz, moja Chuquiago Marka. Jesteś światłem Andów, miasto La Paz. Pod twoim białym poncho drzemie Illimani, śniąc szczęśliwy sen, historie kamienia. Nie chce umrzeć, bez zobaczenia jeszcze raz miasta mojej duszy.  

I’ll never forget my beloved land Marka Chuquiago, first love is never forgotten. I do not want to die until I see you again, my Marka Chuquiago. You are the light of the Andes, the city of La Paz. Under your white poncho sleeps the Illimani, dreaming a happy dream, the story of stone. I do not want to die without seeing again the city of my soul.

Zrodlo: musica.com. Tlumaczenie: wlasne. O mojej pierwszej przygodzie z  La Paz przeczytasz —> tuSource: musica.com. Translation: my own. You can read about my firts adventure in La Paz —> here

 

‘Pachamama’ — The Kallawayas Way of Life *** Boliwijskie remedium na zmiany klimatu

“Pachamama” to film dokumentalny opowiadający o rdzennej ludnosci zamieszkującej boliwijskie Andy, Kallawayas, ktorych tradycyjny sposob zycia zostal zagrozony przez zmiany klimatu. Lud Kallawayas zajmujacy sie naturalna medycyna, znalazl jednak kilka sposobow radzenia sobie ze zmieniajacym sie srodowiskiem.

Aby moc praktykowac swoja tradycyjna medycyne, potomkowie zalozycieli starozytnej kultury Tiwanaku wykorzystuja setki roslin, rosnacych wysoko w gorach. Trudno w to uwierzyc, ale na poczatku XX wieku, przy uzyciu wylacznie srodkow roslinnych, Indianie byli w stanie skutecznie leczyc pandemie malarii na Kanale Panamskim.

c2b9a9584669190521852332182da45f_large

Fot. Vance Gellert

Brzmi interesująco, prawda? Jeśli chcesz dowiedziec sie więcej o sposobie zycia Kallawayas i ich praktykach, musisz koniecznie zobaczyc ten wyjatkowy film.

Jest jednak maly problem – nie zostal on jeszcze nakrecony! Projekt został zainicjowany przez dwie mlode artystki: Alicia Rowsome i Eliza Upadhyaye, ktore wlasnie rozpoczely akcje zbierania reszty srodkow potrzebnych do stworzenia tego ciekawego dokumentu.

Na swojej stronie internetowej – Pachamama, film o Kallawayas i zmianie klimatu – wyjasniaja istote swojego projektu od A do Z: www.pachamamafilm.com.

Tak więc, gdybys chcial zostac czescia tego projektu, dowiedzieć się więcej o kulturze Kallawayas i doswiadczyć piekna Boliwii ‘na wlasne oczy’ – mozesz go wesprzec —— > tutaj, dajac calemu zespolowi ‘Pachamama‘ kopniaka na szczescie:)

***

‘Pachamama’ is a documentary telling a story of an indigenous population living in the Bolivian Andes, the Kallawayas. Having been affected by climate change for nearly over a decade, Kallawaya people – traditional healers and descendants of pre-Inca Tiwanaku culture, have found inspiring ways to deal with their changing environment.

The indigenous community relies on hundreds of plants in order to be able to practice their traditional medicine. For example, using only plant remedies they were able to successfully treat the Malaria pandemic at the Panama Canal in the 1900s! 

They rely on an ancient and elaborate system of agriculture and household crafts to survive in the arid mountainous region, in which they have lived for centuries.

e8f0154fff4ddd4fe419df2e8b47e8e2_large

Fot. Vance Gellert

Sounds interesting, isn’t it? If you would like to know more, you need to see this unique documentary by yourself! 

There is one problem though, it has not been yet produced! The project was initiated by two young artists: Alice Rowsome and Eliza Upadhyaya, who still need bit of funding in order to create this interesting documentary for everybody to enjoy.

On their website – Pachamama, a film about the Kallawayas and climate change – they explain the project from A to Z: www.pachamamafilm.com.

So, if you would like to be a part of it, learn more about Kallawaya people and experience beauty of Bolivian landscape –  back them up ——> here and give them a good kick-start!

Bolivian ‘Eiffel Tower’ *** Boliwijska ‘Wieża Eiffla’

90 lat temu zmarł jeden z najbardziej znanych inżynierów i architektów na świecie – Gustave Eiffel (05 XII 1832 – 27 XII 1923), twórca słynnego projektu Wieży Eiffla, zbudowanej w 1889 w Paryżu i Statuy Wolności w Nowym Jorku z 1886 roku. 

Któż by jednak spodziewał się znaleźć budowle zaprojektowane przez twórcę Wieży Eiffla, w Boliwii ?

90 years ago died one of the most word famous engineers and architects – Gustave Eiffel (5 December 1832 – 27 December 1923), the best known for the Eiffel Tower, built for the 1889 Universal Exposition in Paris and Statue of Liberty in New York (1886).

But, who would have expected to find a building designed by the same man who created the Eiffel Tower, in Bolivia?

Cóż, sama widziałam komiczna kopię Statuy Wolności w Santa Cruz, ale aż do wczoraj nie miałam zielonego pojęcia o “prawdziwych’ dziełach francuskiego architekta w tym Wielonarodowym kraju. Podczas poszukiwań w ‘przestworzach’ Internetu okazało się, że w całej Ameryce Południowej istnieje wiele budowli projektu Eiffela – większość z nich w Chile i Peru, ale także w Meksyku, Argentynie, Puerto Rico oraz w Boliwii.

Well,  I’ve seen a poor copy of the Statue of Liberty in Santa Cruz, but until yesterday I didn’t know about ‘real’ works by French architect in this Andean country. After a small research it appears that there are numerous buildings and constructions in South America, made by the genius of Eiffel – most of them in Chile and Peru, but also in Mexico, Argentina, Puerto Rico and in Bolivia.

Jedna z nich stoi dumnie w stolicy La Paz , witając codziennie tysiące turystów oraz miejscowych podróżnych. To dzisiejszy Dworzec Autobusowy ‘Estacion de Buses’, zbudowany ze stali. Wiadomo, że jego metalowe elementy zostały wyprodukowane we Francji, a następnie przetransportowane do Boliwii. Brzmi to niewiarygodnie, prawda?

One of them stands proudly in capital of La Paz, greeting daily thousands of visitors and commuters. It is today’s Bus Station, built of steel. Unfortunately, I couldn’t find much information about this striking building, but it is known that the metal elements of the construction were first produced in France and then transported to Bolivia. Sounds incredible, isn’t it?

800px-Terminal_de_Autobuses_(4)

fot. Wikipedia

Konstrukcja metalowa dawnego dworca kolejowego w La Paz została sfinansowana przez Spółkę “Bolivia Railway Company“. Budowę dworca w latach 1913-17 nadzorował konstruktor kataloński Miguel Nogué. Przez przeszklony luk w elewacji głównej można zobaczyć przestrzeń wewnętrzną z dwuspadowa metalową rama, podtrzymującą dach.

The metallic structure that shelters the old Raliway Station in La Paz, financed by ‘Bolivia Raliway Company’, was built between 1913 – 1917. It was in fact designed by Gustave A. Eiffel and built by the Catalan constructor Miguel Nogué. The original facade allows to see through its glazed arch the interior space with gable roof, highlighting the majestic metal frame brought from Pittsburg.

lp11

fot. Tranvias de La Paz

Od 1925 roku w budynku mieścił się Urząd  Celny, a w 1980 r. został  on przebudowany i dostosowany do potrzeb Dworca Autobusowego. Co roku, 16 listopada ta majestatyczna budowla obchodzi swoje “urodziny”, celebrowane Msza Święta w głównej nawie dworca.

In 1925 it was used as Customs and in 1980 the property was adapted and remodeled as a Bus Terminal. The Bus Terminal , as we know it today, celebrates its ‘birthday’ on every November 16 th, with a Mass and offering in the central nave.

Muszę przyznać, że nie widziałam tego budynku na własne oczy (do La Paz przyleciałam samolotem), więc nie mogę wiele powiedzieć o jego architekturze, ale fasada przypomniała mi Dworzec Atocha (1892) w Madrycie, który został zbudowany w czasach odnowy stylu kutego żelaza przez Alberto de Palacio Elissagne, przy współpracy z Gustavem Eiffelem.

I must admit, I haven’t seen this building with my own eyes (I came to La Paz by air), so I can’t say much about its architecture,  but the outside with main entrance reminded me of Atocha Train Station (1892) in Madrid, that was built in a times of  a wrought iron renewal style by Alberto de Palacio Elissagne, who collaborated with Gustave Eiffel. So, there is some connection!

~

Jedną z najbardziej uderzających rzeczy w mieście La Paz jest jego europejska architektura, która dziś często popada w ruinę. Przypomina ona podróżnym o bogatej historii kolonialnej Boliwii. Trudno jest jednak ogarnąć i uporządkować to zagmatwane połączenie wielu stylów architektonicznych , które nawarstwiały się w ciągu prawie dwustu lat boliwijskiej panstwowosci.*

One of the most striking things about the city of La Paz is its European architecture that’s often crumbling in disrepair. It immediately reminds visitors of Bolivia’s colonial history. Yet, as an outsider looking in, it’s hard to sort through the overwhelming combination of architectural styles that have collided over the course of nearly two hundred years of Bolivian independence.*

Wzdłuż jednej z reprezentacyjnych ulic La Paz ‘El Prado’, wśród nowszych (ale bardziej zdewastowanych) obiektów możemy zobaczyć prawdziwe klejnot -odrestaurowany pałac z XIX wieku (jeden z czterech zachowanych), ze szklanym dachem i witrażami zaprojektowanych przez samego Gustava Eiffela.

Along one of the representative streets of La Paz  ‘El Prado’, among newer (but more devastated) buildings we could see a real jewel –  a restored 19th-century mansion (only one of four left on the Prado) with a glass roof and stained-glass panels designed by mentioned Gustave Eiffel.

La-Paz-61

fot. laura Itzkowitz

La-Paz-4

Pałac został zbudowany ponad sto lat temu jako rezydencja arystokratycznego rodu, ale dziś mieści się w nim Muzeum Sztuki Współczesnej (Museo de la Arte Contemporanea).

Wikipedia wymienia jeszcze jeden budynek zaprojektowany przez wielkiego inzyniera w La Paz – “Gas works” z 1873 (Fabrica oraz Puente?). Ale nie znalazłam żadnych informacji na jego temat.

The mansion was built over one hundred years ago as a home for important aristocratic families but today it houses the Museo de Arte Contemporaneo.

Wikipedia lists one more building designed by the great architect in La Paz – ‘Gasworks‘ from 1873 (Puente and Fabrica?). But I haven’t find any information about it.

~

Największym zaskoczeniem była dla mnie natomiast informacja, iż śmieszna kopia (jak myślałam) Wieży Eiffla, która stoi w innej boliwijskiej stolicy – Sucre, jest w rzeczywistości prawdziwa! Zaprojektowana przez tego samego człowieka, który stworzył paryski pomnik! Co prawda, moja koleżanka Ester cos mi tam wspominała, ale ja na widok zardzewiałej konstrukcji, służącej jako plac zabaw dla dzieciaków i romantyczne tło dla zakochanych miast, jakoś nie chciałam w to wierzyć.

The biggest surprise was for me, however, to find out that this funny little copy (as I thought) of the Eiffel Tower, that stands in other Bolivian capital of Sucre, is in fact a real thing! Designed by the same man who created Parisian monument! To be honest, my friend Ester mention something about it, but I just couldn’t believe that this rusty construction, used as a monkey bars by local kids and a romantic background for loving couples, can be of any importance.

IMG_8363

Żelazna struktura”Torre Eiffel”, dzis położona jest w samym sercu Parku Bolivar. Mimo powszechnej opinii (o tak!), wieza ta nie jest replika paryskiej- przeciwnie, jest tak wyjatkowa, jak jej francuska siostra. Boliwijska wieża została zamówiona przez Instituto Médico Sucre jako Obserwatorium Meteorologiczne. Jej konstrukcja metalowa  wyprodukowana zostala we Francji i zlozona w Sucre 1909 roku.

The ‘Torre Eiffel‘, as it’s called here,  is an iron structure, located in the heart of the ‘Bolivar Park’. On the contrary to what many think (oh yes), this tower isn’t a replica of the Parisian Tower, as they are very different in design, being as unique as its French sister. Tower was ordered by Instituto Médico Sucre to serve as a Meteorological Observatory. It was ‘put together’ from metal structures produced in France and put together one year later in 1909.

EiffelSucre

Fot. Wikipedia

Po 16 latach, Torre Eiffel została przeniesiona do Parque Bolivar, z okazji 100-lecia istnienia Republiki Boliwii, gdzie stoi do dziś.

I kto by pomyślał, że te niepozorne dzis miejsca mają taką ciekawą historię? 

After 16 years, the ‘Torre Eiffel’ was moved to ‘Parque Bolívar’, as a tribute to the 100 years anniversary of the Republic of Bolivia, where it stands til today.

Who would have thought that these places have such an interesting history? (Shame on you, Danu…)                                                      

Źródła/Sources: Torre Eiffel Sucre, Gustave Eiffel (Wikipedia), Museo de Arte Contemporaneo (Laura Itzkowitz* for Untapped Cities) & photographs of old La Paz (Tranvias de La Paz).

_MG_3778

Travel SM *** Podroznicze ‘sado-maso’

Sklonnosci ‘sado-maso-podroznicze’ odkrylam w sobie  juz dawno temu, ale dopiero w Boliwii rozkrecilam sie na calego! To wlasnie tutaj zaczelam bac sie podrozowania samolotami – nawet nie wyobrazacie sobie jaki stres przezywam podczas kazdego startu, ladowania i w trakcie lotu. A w samolocie, jedna reka sciskam mocno Freddiego, a druga torbe z aparatem. Gdy warunki pozwalaja, wyciagam aparat i na chwile zapominam, ze nie jestem ptakiem. Ba! Mimo iz zdaje sobie sprawe, ze samolot wlecial w turbulencje (przeciez trzesie jak diabli), to i tak mysle tylko o tym, jak sfotografowac gory i chmury bez skrzydla samolotu, poszarpane i zasniezone szczyty Andow, ktore wydaja sie byc na wyciagniecie reki (witajcie w La Paz!), krete rzeki wsrod wiecznie zielonych lasow, czy cien zblizajacej sie do ziemi tony zelastwa. Po takim locie, nawet nie zwracam juz uwagi na spalony wrak samolotu ‘porzucony’ tuz przed pasem startowym w Santa Cruz! Ciekawa jestem tylko, czy robi on wrazenie na przygotowujacych sie do trudnego manewru ladawania pilotach?

_MG_4939

_MG_4946

No, ale przeciez zamiast 45 minut w powietrzu,  moglabym przeturlac sie te 10 godzin autobusem. Stres na pewno bylby mniejszy (wydatki rowniez), choc w Boliwii wypadki autobusowe zdarzaja sie bardzo czesto. Za czesto. Podrozy autobusowych mam na swoim koncie wiele: od 10-minutowych przejazdzek do pracy po 36-godzinnye wyprawy do Wloch, gdzie studiowalam jako Erasmus. Nie, nie jeden, nie 2, ale cale 6 takich turnusow odbylam w przeciagu 1 roku:) Jakos w tym czasie zaczelam takze ‘autostopowac’, w drodze spiac gdzies pod drzewem, czasem w ciezarowce.

W Boliwii, do zwyczajnych atrakcji podrozy za kilka boliwianos, w postaci bolu moich pokrzywionych plecow, zimna, goraca, dusznosci a to z powodu braku powietrza, a to z nadmaru pylu, doszedl jescze niesamowity strach. Czesto przeciagajacy sie godzinami, polaczony jednak z ‘ohami’ i ahami’ nad pieknem gorskich przeleczy, widzianych z bardzo bliska. Zdecydowanie za blisko. Czasem zdawalo mi sie, ze kola autobusu wystaja z drogi, czasem autobus bujal sie, przejazdzajac przez waskie kladki, laczace brzegi gorkich rzek. Ale bylo cudownie!

Ktos moglby powiedziec, ze moze lepiej podrozowac noca, inni dodaliby, ze lepiej jest wcale nie podrozowac, bo szybciej i mozna przespac co bardziej stresujace fragmenty drogi? Coz, w moim wypadku to nie dziala, bowiem z reguly nie spie w poruszajacych sie pojazdach. Nie zebym  nie chciala, po prostu tak juz mam, a pomimo zmeczenia, moja wyobraznia zdaje sie byc bardzo rozbudzona:) Poza tym, sledzac informacje o wypadkach w Boliwii, wiekszosc z nich zdarza sie w nocy lub nad ranem, jak ten niedawny kolo miasta Tarija. Sledztwo wykazalo, ze kierowca zasnal za kierownica, co po 13 godzinach jazdy nie powinno nikogo dziwic…

Ja tam wole tluc sie w upale i duchocie, doznajac ekstazy na widok ‘zapierajacych dech w piersi’ krajobrazow.

Istnieje wiec kilka warunkow, aby meczaca i stresujaca podroz wiazala sie dla mnie z przyjemnoscia – musi odbywac sie w ciagu dnia, nalepiej przy bezchmurnym niebie (jezeli w powietrzu), najchetniej w nieznanym kierunku. Choc i tu znajda sie wyjatki – podziwianie drogi mlecznej w rozgruchotanym autobusie z trudem wspinajacym sie po kretej gorskiej drodze, gdzies na wysokosci 4000 metrow.n.p.m., czy podroz do DOMU. W tym ostatnim przypadku pora dnia czy roku, godziny ‘stracone’ w samolocie, na lotnisku, w pociagu nie maja znaczenia, a i ‘koszmary’ nie sa takie straszne.

Nie mozemy sie juz doczekac odkrywnia na nowo naszych starych miejsc, spotkan z rodzina i przyjaciolmi, zabaw z naszymi czworonogami. Dla takich podrozy zawsze warto sie pomeczyc:)

Dla mnie, podrozowanie jest jak narkotyk – latwo sie od niego uzaleznic. Znajda sie osoby, ktore nazwa mnie ‘sadomasochistka ‘- ktoz bowiem z wlasnej woli ‘szlaja sie’ po dziwnych miejscach, krzywiac jeszcze bardziej swoj pokrzywiony kregoslup, narzekajac na bolace kolana, czesto spiac gdzie popadnie, jedzac cokolwiek, cierpiac z powodu upalow, zimna i ugryzien dziwnych insektow. I po co? I dlaczego? Otoz, dla czystej przyjemnosci, ktora daje mi satysfakcje i uczucie spelnienia, przynajmniej na jakis czas. Poniewaz po tygodniu, moze miesiacu znow ciagnie mnie w droge – nie wazne czy daleko czy blisko, wazne by ‘ruszyc sie’ i ‘znalezc sie’ gdzies indziej, chocby na chwile!

***

I’ve discovered my ‘travel – SM’ tendencies a long time ago, but in Bolivia they got really intense!
It was here that I’ve started to worry about flying – you can’t even imagine how much I stress during every take-off, landing and in the middle of a flight. And I travel by plane more than ever before, with one hand firmly squeezing Freddy’s and the other holding a camera bag. When circumstances permit, I pull out the camera and for a moment I forget that I’m not a bird. Bah ! Although I realize that the plane ran into turbulence (it shakes like a hell), I can only think how to take a picture of mountains and clouds without wing of the aircraft, jagged and snow-covered peaks of the Andes, which seem to be way too close (welcome to La Paz !), curvy rivers among the evergreen forests or shadow of a plane visible down below. After such flight, I don’t even pay attention to the burnt plane wreck, abandoned just before the runway in Santa Cruz! I wonder though, whether it makes an impression on pilots performing landing?

_MG_4954

Santa Cruz _MG_4821

Well, after all, instead of 45 minutes in the air, I could roll in a bus for 10 hours. Stress certainly would be smaller (as well as a ticket’s price), although in Bolivia bus accidents occur very often. Too often. I’ve travelled by bus on many occasions: from 10-minutes rides to work to 36-hours trips to Italy, where I was an Erasmus student. No, not one, not two, but six of such journeys took place within one year :) More less in the same time I’ve also started to hitchhike’, on a way sleeping under a tree, sometimes in the truck.

In Bolivia, to ordinary travel attractions such as pain in the ass of my bended back, cold, hot, breathlessness because of the lack of the air, or too much dust, I must add an incredible fear. Often prolonged by hours, but also combined with ‘OHs’ and ‘AHs’ while passing by beautiful vistas of mountain passes, seen from a very close range. Definitely too close. Sometimes it seemed to me that the bus wheel is sticking out of the road, sometimes the bus was rocking from side to side when going through the narrow bridge connecting the river banks. But it was wonderful!

One might say that it’s best to travel at night, while others would add that it is better not to travel at all – faster and you can get some sleep missing the most stressful parts of the road. Well, in my case it doesn’t work, as I don’t sleep in moving vehicles. Not that I don’t want to, I just can’t, and despite the fatigue, my imagination seems to be very arouse :)

Besides, tracking information about accidents in Bolivia, most of them seem to happen at night or early in the morning, like the recent one nearby Tarija. Investigation revealed that the driver fell asleep behind the wheel, what after 13- hours of driving shouldn’t surprise anyone …

Taking that into an account, I prefer to suffer in the heat and stuffiness, in the same time experiencing ecstasy at the sight of ‘breathtaking’ landscapes.

Therefore, there are few conditions that change tiring and stressful journey into a real blast – the trip needs to take place during the day, under a clear sky (if in the air), preferably in an unknown direction. However, there are some exceptions – admiring the Milky Way in and old bus on twisting mountain road, somewhere at an altitude of 4000 m or journey HOME. In the latter case, the time of day or year, the hours ‘lost’ on the plane, at the airport, on the train do not matter, and even’ nightmares’ aren’t so scary.

We can’t wait to discover again our old places, to meet with family and friends  and to play with our doggies. That trips are always worth suffering :)

For me, travelling is like a drug – you easily get addicted by it. And there are people who call me ‘sadomasochist’ – who else would go to strange places, suffering even more from crooked backbone and inflamed knees, sleeping wherever, eating whatever, enduring heat and cold, and bites of some insects. And what for? And why ? I say – for pleasure and excitement,  which give me satisfaction and make me feel fulfilled, at least for a while. Because after a week, maybe a month I need to be on my way again! No matter how far or close – what matters is to ‘go’ and to ‘find myself’ somewhere else, even for a brief moment:)

The Oldest Man in the World *** Najstarszy czlowiek swiata

Czy wiedzieliscie, że najstarszy człowiek na świecie mieszka w Boliwii? Ja dowiedzialam sie o tym dzisiaj, z przypadkowo napotkanej informacji w boliwijskim dzienniku ‘El Deber’.

Dziennik podaje, iz Carmelo Flores Laura, z pochodzenia Aymara, ma 123 lata i według Rejestru Cywilnego, jego dokumenty są ważne. Niesamowite, prawda?

sr65[1]

Fot: ‘El Deber’ AFP: Carmelo Flores zostanie uznany za żywe dziedzictwo narodowe.

 Tak naprawde, wiedząc z autopsji jak chaotyczne są urzędy publiczne w Boliwii, sama podchodze do tej sensacyjnej wiadomosci z rezerwa. Jezeli jednak okazalaby sie prawdziwa, señor Flores bylby najdłużej żyjącą osobą w historii (tej udokumentowanej).

Carmelo Flores żyje w Andyjskiej wsi Frasquía, około 150 km od La Paz, w lepiance. Od trzech lat ma energię elektryczną i latryne, ale  jak sam przyznaje, nie jest przyzwyczajony do korzystania z nowoczesnych wynalazkow.

Caly czas chodzi po gorach, bez pomocy laski, pije wodę z gorskich strumieni i zuje liscie koki! Jaki jest jego sekret długowieczności? Gazeta cytuje:

“Chodzę tak po prostu sam, ze zwierzetami (po gorach). Nigdy nie jadlem makaronu czy ryżu, tylko zboza (lub quinoa/przyp.aut.), ziemniaki i fasole, ktore uprawialem; ale teraz jem wszystko”.

Czasami señor Flores cierpi na bóle głowy i brzucha, zwłaszcza po zjedzeniu makaronu. Pamięta, iz korzystal z porady lekarza tylko w młodości.

Ta historia z cala pewnoscia zmobilizuje mnie do dluzszych spacerow (jezeli tylko nadazy sie taka okazja to w gorach), jedzenia quinoa oraz picia duzej ilosci wody (niekoniecznie ze strumyka), w postaci herbatki z lisci koki ).

Zrodlo: ‘El Deber’

 ***

Did you know that the oldest man in the world lives in Bolivia? I didn’t, until today when I read that news in Bolivian newspaper ‘El Deber’.

Carmelo Flores Laura, of Aymara origin, is 123 years old and according to Bolivian Civil Registry, his documents are valid. Wow, amazing, isn’t it?

viejo2[1]Foto: ‘El Deber’ (Internet)

To be honest, knowing how disorganized are Bolivian public offices, I wouldn’t get too excited about that news, but if it’s true, Señor Flores would be the longest living person that was ever registered in the history.

Carmelo Flores lives in a village Frasquía in the Andes, about 150 km from La Paz, in a mud hut. He has had an electricity and latrine since 3 years, but he is not accustomed to use it.

He still walks in a mountains without a stick, drinks water from the streams and chews coca leaves! What is his secret of longevity? The newspaper quotes:

“I walk just like that, alone with the animals (up the hill). I had never ate noodles or rice, only cereals (as quinoa/aut.), potato and beans, that I cultivated; but now I eat everything’.

Sometimes señor Flores has a headache and stomachache, especially after eating pasta, but he remembers going to a doctor only in his youth.

This story for sure will mobilize me to go on longer walks (in the mountains, if only possible), eat more quinoa and drink more water (not necessarily from a stream) and coca tea:)

Source: ‘El Deber’.