Museum Day in La Paz *** Dzien Muzeum w La Paz

Czwartek byl dla nas Dniem Muzeum, poniewaz Wielki Piatek jest w Boliwii dniem wolnym od pracy (takze tej w muzeum:), a w weekendy wszystko jest tutaj zamkniete.

Jako pierwsze odwiedzilismy muzeum przy kosciele Swietego Franciszka, ktore miescilo sie tuz za rogiem naszego hotelu, w poblizu ‘Mercado de las Brujas‘. Kosciol i zakon ufundowany w roku 1548 zachowal sie do czasow dzisiejszych w bardzo dobrym stanie (choc znalazlam informacje, ze zostal on odbudowany w XVIII w.) i dzis stanowi glowa historyczna atrakcje La Paz oraz popularne miejsce spotkan, ze wzgledu na centralne polozenie i duzy plac.

_MG_2521

_MG_2488

Dla ‘muzealnikow’, czyli turystow zainteresowanych historia i sztuka, dostepny jest specjalny bilet ‘Circular- boleto unico de museos’, skladajacy sie z 3 biletow w jednym. Kosztuje on 40 bs., a zaoszczedza sie na nim cale 20 bs.! Nie jest to opcja popularna, poniewaz pani w Muzeum Narodowym powiedziala, ze pierwszy raz widzi taki bilet (!), ale sami przyznacie, ze oplacalna:)

Muzeum Franciszkanskie zwiedza sie z przewodnikiem (mowiacym po hiszpansku lub angielsku), nie trzeba jednak czekac, az zbierze sie grupa – mozna dolaczyc do juz zwiedzajacej i zakonczyc ‘tour’ w innej kolejnosci. W muzeum poznajemy historie franciszkanow, jak i samego miasta oraz dwiadujemy sie skad wziela sie oficjalna nazwa La Paz – Nuestra Señora de La Paz.

Dla mnie najwieksza ciekawostka byl jednak wirydarz polozony na 2 pietrze! La Paz jest bardzo pagorkowate, wiec i ogrod usytuawano na naturalnym wzniesieniu:) Poza tym, budynek zalozony wedlug reguly franciszkanskiej jest bardzo prosty, zbudowany z lokalnych surowcow (a nawet z materialow pochodzacych z odpadku, jak filary powstale z pocietych kolumn), a jedynym akcentem odstajacym od teorii skromnosci byl kolor jego scian – atramentowy, pieknie kontrastujacy z czerwienia. Nawet figura Ukrzyzowanego Chrystusa w jednej z sal zostala zamalowana tym wlasnie kolorem!

_MG_2499

_MG_2505

_MG_2504

Muzeum posiada takze spora kolekcje malarstwa religijnego (szczegolnie ‘Piekne Madonny’ sa godne uwagi), typowego dla sztuki Boliwii, ktora mimo iz czerpala garsciami ze wzorcow europejskich, rozwinela swa odmienna stylistyke.

Wnetrze kosciola o bogato dekorowanej barokowej fasadzie, prezentuje sie rownie dostojnie. Niestety udalo mi sie je obejrzec jedynie z wysokosci choru, gdzie przykulo moja uwage alabastrowe okno, przepuszczajace pieknie rozproszone swiatlo, oswietlajace wielka ksiege liturgiczna.

 

Nastepnie odwiedzilismy Muzeum Etnograficzne (Museo de Etnografia y Folclore), ktore miesci sie w pieknym kolonialnym domu z konca XVIII wieku. Prawde mowiac, byl to jeden z najpiekniejszych domow, jakie kiedykolwiek widzialam – zalozony wokol  niewielkiego dziedzinca, z piekna kamieniarka, galeria i oryginalnymi drewnianymi drzwiami i podlogami.

_MG_2529

_MG_2530

_MG_2540

_MG_2536

_MG_2570

Przestrone sale tego muzeum kryja zas prawdziwe skarby sztuki boliwijskiej z roznych regionow – od tkanin, poprzez ceramike i tradycyjne maski.  Poniewaz nie zauwazylam zakazu fotografowania (takowy obowiazuje w Muzeum Franciszkanskim), postanowilam skorzystac z okazji i pstryknac kilka zdjec BEZ FLESZA, oczywiscie.

_MG_2562

_MG_2554

_MG_2548

Muzeum to bez watpienia jest jednym z najpiekniejszych tego typu instytucji, jakie bylo mi dane zwiedzac i co najwazniejsze – jest ono wzorcowo prowadzone (szkoda jedynie, ze nie bylo tam informacji po angielsku).

Trzecie i ostatnie na naszej liscie (oraz bilecie) Muzeum Narodowe (Museo Nacional de Arte) miesci sie takze w starym palacu, tuz obok Plaza Mayor (Murillo), zbudowanym w roku 1775 w stylu tzw. ‘baroku andyjskiego’. I tutaj mozemy podziwiac piekna architekture, jednak o wiele bardziej monumentalna i … zimna. Na zwiedzanie mielismy zaledwie pol godziny, poniewaz zamykano je 16.00 (mysle, ze z powodu zblizajacego sie Swieta).

_MG_2592

Muzeum nie jest jednak duze, dalismy wiec rade zobaczyc wszystkie jego zbiory – boliwijskiego malarstwa oraz rzezby dawnej i wspolczesnej, stojacej na swiatowym poziomie. Kiedys moze zabiore sie do studiowania dziel takich artystow jak: Gaston Ugalde, Sol Mateo czy Walter Solon Romero, ktore wywarly na mnie wielkie wrazenie.

Ciekawostka jest to, ze Muzeum Narodowe posiada nieodplatna ekspozycje czasowa otwarta dla wszystkich – nam udalo sie trafic na wystawe czarno – bialych fotografi niemieckiego reportera z lat 1960 -70   – ‘Michael Ruetz :Tiempos Incomodos’.

‘Rajd’ po muzeach La Paz, ktorych jest o wiele wiecej zakonczylismy w jednej z pobliskich kafejek, w ktorej czas jakby sie zatrzymal w poczatkach ubieglego wieku. Musze przyznac, ze La Paz ze swoimi kafejkami i barami umieszczonymi w podziemiach kamienic posiada specyficzny ‘dekadencki’ klimat, ktory przypomina atmosfere starego Paryza. Zreszta z Paryzem ma rowniez cos wspolnego –  sam Gustav Eiffel zaprojektowal budynek Centralnego Dworca Autobusowego w La Paz!

Dzien zakonczylismy przechadzka po wspomnianym ‘El Mercado de las Brujas’ (Bazarze Czarownic) – ktory jest jedna z wiekszych atrakcji turystycznych La Paz.  Wedlug mnie moze i jest najbardziej popularny, ale nie ma duzo wspolnego ze swoja nazwa! Co prawda, kilka sklepikow z pamiatkami sprzedaje rozne dziwaczne medykamenty ze zwierzat i roslin, kremy i mydelka na potecje czy amulety, ale wlasnie… sa to sklepy dla turystow, na pokaz. My rowniez zakupilismy kilka amuletow (na dlugie i szczesliwe zycie) oraz zrobilismy kilka zdjec ‘ususzonym’ szczatkom plodow lam, ktore podobno przesadni Indianie Aymara zakopuja pod fundamentami nowego domu – na szczescie…

_MG_2598

_MG_2600

_MG_2606

Jezeli jednak ktos chce zobaczyc prawdziwy bazar czarownic, to powinien udac sie raczej do pewnej czesci La Cancha w Cochabambie, gdzie widok’ bialych twarzy’ nie powoduje usmiechu na ustach sprzedawcy, a raczej szczera niechec; gdzie stoly uginaja sie od przeroznych ziol, suszonych czy zakonserwowanych w olejach szczatek zwierzecych, kamieni, nasion itp.; gdzie widac, slychac i CZUC magiczna i tajemnicza atmosfere prawdziwego ‘El Mercado de las brujas’. Nie ma tam oficjalnego ZAKAZU ROBIENIA ZDJEC, ale ja raczej odradzalabym sieganie po aparat (czy wrecz zabierania go ze soba!).

***

On Thursday, we had our Museum Day,  because Good Friday in Bolivia is a holiday and on weekends everything is closed here anyway.

First, we visited the Museum of St. Francis Church, which was located just around the corner from our hotel, close to the ‘Mercado de las Brujas‘. The church and convent was founded in 1548 and survived to the present day in a very good condition (although I found the information that it was rebuilt in the eighteenth century) and today is the most important historical attraction in La Paz and a popular meeting place, due to its central location and large square in front of it.

For the ‘museum people’ – tourists interested in history and art, there is a special ticket available, called ‘Circular-boleto unico de Museos’, consisting of three tickets in one. It costs 40 bs. and saves 20 bs.! This is not a popular option, as the woman in the National Museum said that she saw this ticket for the first time (!), but I must admit it is handy and profitable :)

You can visit Franciscan Museum only with a guide (Spanish-speaking or English), but you don’t have to wait for a group to gather as you can join one and complete the ‘tour’ in a different order. In museum we can learn about history of Franciscan order in Bolivia and where the official name of the city – Nuestra Señora de La Paz comes from.

For me, the biggest surprise was the cloister located on the 2 floor! La Paz is very hilly, so the garden was created on a hill :) Besides, the building founded according to Franciscan rule is very simple, made of local materials (and even the recycled materials as pillars made from old columns) and the only opposition to modest theory was the color of the walls – bold blue, beautifully contrasting with red. Even the figure of the Crucified Christ in one of the rooms was painted over in that color!

The museum has also a large collection of religious paintings (especially ‘Madonnas“) – exhibiting typical in Bolivian art mix of Western and indigenous styles.

The interior of the church, with a beautifully decorated facade, looks quite rich in its baroque robe. Unfortunately, I could only admire it from the high choir, where  an alabaster window had caught my attention, illuminating with a beautifully diffused light huge liturgical book. The the rest of the church interior was hidden in darkness.

After that we visited the Ethnographic Museum (Museo de Ethnografia y Folclore), which is housed in a beautiful colonial house from the end of the XVIII century. In fact, it was one of the most beautiful houses I’ve ever seen – founded around a small courtyard, with beautiful stonework, galleries and original wooden doors and floors. Big rooms of the museum house the true treasures of art from different regions of Bolivia – from textiles and ceramics to traditional masks. Because I haven’t noticed any ‘no photos’ sign (unlike in the Franciscan Museum), I decided to take advantage of the opportunity to snap some pictures with NO FLASH, of course. The museum is without doubt one of the most beautiful of such institutions and most importantly – it is exemplary run (I wish only that there was some information in English).

The third and last on our list (and ticket) was National Museum of Art (Museo Nacional de Arte), housed in an old palace right next to the Plaza Mayor (Murillo), built in 1775 in the style of the so-called ‘Andean Baroque’. Here we could also admire the beautiful architecture, however, much more monumental and at the same time … colder. We had only half an hour for the tour, because it was closing at 4 pm (probably because of the upcoming holidays).

But the museum is not large, so we could see all its collection – ancient and contemporary paintings and sculptures by Bolivian artists. Someday maybe I’ll take up study of works by artists such as Gaston Ugalde, Sol Mateo and Walter Solon Romero among others, which really impressed me.

Interesting fact is that the National Museum has temporary exhibition open to all without charge – we were lucky to see exhibition of black & white photographs of a German reporter from the 60′ and 70s’ – ‘Michael Ruetz: Tiempos Incomodos’.

We finished ‘race’ of the museums of La Paz in one of the nearby cafes, in which time seems to have stopped in the last century. I have to admit, La Paz with its cafes and bars located in the basements of the houses has a specific ‘decadent’ climate, which resembles the atmosphere of old Paris. Moreover, La Paz and Paris have also something else in common – Gustav Eiffel, who designed the building of the Central Bus Station in La Paz!

After returning to our hotel, we went for a walk to famous ‘El Mercado de las Brujas’ (Witches’ Market) – one of the biggest tourist attractions of La Paz. It might be the most popular place of this kind in Bolivia, but for me it doesn’t have much in common with its name! There are few souvenir shops selling various medications ‘made of’ different animals and plants, creams and soaps for better sex life or amulets, but those are the shops for tourists. We also bought some charms (for long and happy life), and we took some pictures of dry out llamas fetus remains, which supposedly the superstitious Aymara Indians bury under the foundations of a new house – for good luck …

However, if someone wants to see a real witches market, they should rather go to a certain part of La Cancha in Cochabamba, where the view of ‘white faces’ does not bring a smile on the seller’s lips, but rather a sincere reluctance; where tables groan from a variety of herbs, animal debris – dried or preserved in oils, stones, seeds, etc.; where you can see, hear and SMELL the magical and mysterious atmosphere of true ‘El Mercado de las Brujas’. You won’t see there ‘NO PICTURE’ sign, but I would rather advise NOT to take out your camera (or even bring it with you!).

The View To Die For *** Zobaczyc La Paz i umrzec…

W czwartek rano wybralismy sie do La Paz – najwyzej polozonej stolicy swiata, zas w piatek wieczorem bylismy z powrotem w Santa Cruz. Dlaczego? Czesciowa odpowiedz na to pytanie zawarta jest w pierwszym zdaniu.

Ekscytujacy przylot na najwyzej polozone lotnisko swiata ‘El Alto’oraz niezwykle przezycia estetyczne w drodze do hotelu, zapowiadaly emocjonujacy dlugi weekend. Jednakze wysokosc 3.650 m.n.p.m dala o sobie znac juz w hotelu, gdzie bol i zawroty glowy postanowilam zlagodzic krotka drzemka (w koncu wstalismy o 6 rano) oraz herbatka z lisci koki.

Przyznam, troche to pomoglo i reszte dnia spedzilismy na zwiedzaniu. Niestety, w nocy, do ogolnego zmeczenia doszly palpitacje serca, ktore skutecznie uniemiozliwily mi spanie. Nad ranem zas moje serducho zaczelo pobolewac – coz, mialo do tego prawo, w koncu pracowalo na pelnych obrotach przez cala noc! Tak sie sklada, ze mam dosyc ‘bogata’ historie medyczna, wiec postanowilismy jechac do szpitala, tak na wszelki wypadek. Nasz hotel polecil prywatna klinike ‘Alemana’, w ktorej zaopiekowano sie mna niemal od razu, a nawet wezwano kardiologa, ktory zrobil mi EKG (dodam tylko, ze Wieki Piatek jest w Boliwii dniem wolnym od pracy).

Na szczescie okazalo sie, ze serce mam jak dzwon, ale na nasze nieszczescie, zalecono mi jak najszybsze opuszczenie La Paz!

Na sobote mielismy zaplanowana wizyte w Copacabanie, jednak z powodu blokady drogi, podroz w strone Jeziora Titicaca byla niemozliwa, a zabukowanie hotelu w tropikalnych Yungas graniczylo z cudem. Coz wiec nam zostalo? Szybkie przebukowanie biletu i powrot do ‘domu’.

Tak oto rozpoczela sie i zakonczyla nasza przygoda z La Paz – ‘najpiekniejszym miastem na swiecie’. O tym zas, co zdarzylo sie pomiedzy, napisze wkrotce.

Na pocieszenie, ostatniego wieczoru ukazala sie naszym oczom gora Illimani, ktora udalo mi sie sfotografowac w drodze na lotnisko – widok ten jest jednym z powodow, dla ktorych warto bylo cierpiec!

_MG_2928

***

On Thursday morning we went to La Paz – the highest capital of the world and on Friday night we were back in Santa Cruz. Why? The first sentence contains partial answer to this question.

Exciting arrival on the world’s highest situated airport ‘El Alto’ and the very beautiful way to the hotel, heralded a steamy long weekend. However, the height of 3,650 meters above sea level reminded about itself in the hotel with headache and dizziness. I decided to have a short nap (in the end we got up at 6 am) and a coca leaves tea.

I must admit it helped a little so we spent the rest of the day sightseeing. Unfortunately, that night a general fatigue and tiredness was joined by heart palpitations, which effectively prevent me from falling asleep. And in the morning my heart started to ache – well, no wonder, it was working at full speed all night!

It happens that I have a rather ‘rich’ medical history, so we decided to go to the hospital, just in case. Our hotel recommended a private ‘Clinica Alemana’ where they took care of me almost immediately (mind, it was a Good Friday bank holiday), and even called a cardiologist.

Fortunately, it turned out that my heart is like a bell, but unfortunately, it was recommended to us to leave La Paz as soon as possible!

On Saturday we had planned a visit to Copacabana, but due to the road blockade a journey toward Lake Titicaca was impossible as to book a hotel in the tropical Yungas. So what did we do? W manage to re-book our plane tickets and go ‘home’.
Thus began and ended our adventure in La Paz – ‘the most beautiful city in the world’. I will tell you soon about what happened in between.

And for now, I am living you with a picture of the great Mount Illimani,that presented itself to us on that very last evening and which I managed to ‘snap’ on the way to the airport. This view is ‘to die for’, as they say – for me though, one of the reasons worth all that suffering.

‘Cementerio de los elefantes’ *** Boliwijskie cmentarze

’33 – letni mezczyzna o imieniu Juvenal, alkoholik od 14 roku zycia, decyduje spedzic swoje ostatnie dni na ‘Cmentarzu dla Sloni’ (Cementario de los Elefantes)- ulubionym lokalu miejscowych alkoholikow w La Paz. W owym barze znajduje sie ‘Pokoj Prezydencki’, w ktorym Juvenal zostaje zamkniety wraz z wiadrem alkoholu. Bohater spedza w nim ostatnie 7 dni zycia, rozpamietujac swoje trudne dziecinstwo i pelna przemocy mlodosc, powoli zapijajac sie na smierc.’

Nie jest to idealny film na niedzielne popoludnie, ale praca domowa zadana przez moja nauczycielke hiszpanskiego. Niestety nie doszukalam sie ‘obiecanych’ napisow w jezyku angielskim na dvd, ale czego mozna sie spodzieac od kopi zakupionej od ulicznego sprzedawcy za ‘cale’ 4bs (€ 0,40)? Prawde mowiac, swietna gra aktorska,  rezyseria a przede wszystkim piekna muzyka Hauscara Bolivara, sprawila, ze napisy staly sie zbedne. Jest to film o umieraniu, ale takze o zyciu nieszczesnej czesci spoleczenstwa boliwijskiego, zamroczonej alkoholem i innymi uzywkami (tak zwanych ‘cleferos‘), ale nieoderwanej zupelnie od brutalnej rzeczywistosci. Bohater filmu jest zarowno ofiara jak i przestepca – noszacy znamie trudnego dziecinstwa, jako dorosly czlowiek decyduje sie pomagac w zabijaniu niewinnych ludzi z cala tego swiadomoscia. Przy okazji, dowiadujemy sie o czarnej tradycji ludu Aymara, zamieszkajacego La Paz, wedlug ktorej aby moc wybudowac nowy dom, nalezy zlozyc ofiare ludzka Matce Ziemi ‘Pachamama’. Podobno wiele jest domow w najwyzszej stolicy swiata, zbudowanych na szczatkach ludzkich… Zreszta nie tylko tam. Ja osobiscie mam nadzieje, ze w przesady te wierza tylko nieliczni i pocieszam sie tym, ze mieszkam w Cochabambie – miescie ludu Kechua:)

’33 – year old man named Juvenal, alcoholic since 14 years old, decides to spend his last days in the ‘ Elephants’ Cemetery’ – a favorite bar for drunk locals in La Paz. At the bar there is a ‘Presidential Room’, in which Juvenal is locked, along with a bucket of alcohol. The man spends in his last 7 days, thinking about his difficult childhood and violent youth, slowly drinking to death.’

This isn’t a perfect movie for a Sunday afternoon, but homework from my Spanish teacher. Unfortunately, I did not find ‘promised’ subtitles in English on dvd, but what can you expect form a copy purchased from a street vendor for the ‘whole’ 4BS (€ 0.40)? In fact, the great acting, directing and above all the beautiful music by Hauscara Bolivar, made the translation unnecessary. This film is about dying, but also about the life of the unfortunate people of Bolivian society, muddled by alcohol and drugs (so-called ‘cleferos‘), but not completely detached from the brutal reality. The protagonist is both victim and offender – bearing the mark of a difficult childhood, as an adult he decides to help in the killing of innocent people. I’ve learnt about Aymara people’ black tradition, according to which in order to build a new house, they should offer a human sacrifice to Mother Earth ‘Pachamama’. Apparently a lot of homes in the highest capital of the world, was build on the human remains … And not only there. I personally hope that there are not so many people believing in that tradition and I cheer the fact that I live in Cochabamba – the city of Quechua people :)

No dobrze, od filmu przechodze do tematu CMENTARZY w Cochabambie. Jest takie powiedzenie: ludzi poznaje sie po tym, jak traktuja zmarlych. Tutaj zmarlych traktuje sie z wielkim szacunkiem o czym swiadcza duze, zadbane cmentarze. W swoim czasie odwiedzilam 4 z nich: prywatny, boliwijski, arabski i niemiecki. Niestety pominelam cmentarz zydowski, z braku czasu. Na cmentarzu prywatnym, polozonym na obrzezach miasta, tuz u podnoza gor, znanjduja sie groby rodziny Freddiego. Przypomina on cmentarze znane z filmow amerykanskich – rozlegly park z krotko przycieta trawa i bialymi plytami nagrobnymi w ziemi. Do tego gdzie niegdzie drzewa i sztuczna laguna, za ogrodzeniem piekny widok na gory a od strony wejscia biay portyk, kwiaciarnia i parking. W wielu miejscach zamontowane sa krany z woda i kosze na suche kwiaty. Pieknie, skromnie, czysto i spokojnie.

Well, from the film I go to topic of CEMETERIES in Cochabamba. There is a saying: you can know people from how they treat their dead. Here the dead are treated with great respect as I could see in big, well-kept cemeteries. At the time I visited four of them: private, Bolivian, Arabic and German. Unfortunately I missed Jewish one from  the lack of time. The private cemetery, situated on the suburbs of the city, right at the foot of the mountains, has the graves of the Freddy’s family. It is similar to the cemeteries we see in American films – a large park with short-cut grass and white graves in the ground. There are some trees here and there and an artificial lagoon, and a white portico, flower shop and parking at the entrance. In many places there are taps with water and bins for old flowers. Very fine, modest, clean and quiet place.

Cmentarz publiczny jest podzielony na stara i nowa czesc, a takze na te bogatsza i biedniejsza. Czesc stara i bogatsza sklada sie z nagrobkow, czasem ozdobionych figurami aniolow, czy swietych, czasem popiersiem zmarlego oraz grobowcow rodzinnych w formie przeroznych stylow architektonicznych – od greckiego antyku, po Egipt. Czyli podobnie jak w Europie.

Public Cemetery is divided into old and new part, and also the rich and poor. Richer and the old parts consists of tombstones, sometimes ornamented with statues of angels or saints, sometimes a bust of the deceased, and the family tombs in the form of diverse architectural styles – from Greek antiquity, to Egyptians. Just like in Europe.

Nowa i biedniejsza czesc cmentarza wyglada jak… nasze polskie blokowisko! Z jednym wyjatkiem, ze zamiast mieszkan, w sciany wmurowane sa ..no wlasnie, trudno mi jest znalezc odpowiednia nazwe….skrzynki grobowe? Jedna obok drugiej. W kazdej skrzynce znajduja sie prochy zmarlego w ozdobnym naczyniu, kwiaty, czasem tez zdjecia i pamiatki rodzinne. Skrzynki te, sprzedawane w wielu przeznaczonych do tego sklepach, zrobione sa zwykle ze szkla i metalu, zamykane na klodke. Czasem mozna kupic taka z melodyjka.

New and poorer part of the cemetery looks however like a… housing estate! With one exception that instead of flats, there are embedded in the wall … well, it is difficult for me to find the right name …. funerary cases? Side by side. In each box we can see: the ashes of the deceased in a decorative container, flowers, sometimes pictures and family heirlooms. These boxes are usually made of glass and metal with a padlock. Sometimes you can buy a case with the melody.

Cmentarz ten odwiedzilam w Dzien Matki, mozna wiec bylo tu spotkac tlumy, calymi rodzinami odwiedzajace swoich bliskich. Byl takze i pogrzeb – z wieloma zalobnikami, orkiestra i kwiatami. Prawie jak u nas. Wlasnie – prawie. Podczas zwiedzania, kilka razy natknelismy sie na muzykantow grajacych dla zmarlego, ktorym wtorowala spiewem rodzina. Musze przyznac, ze widok to niecodzienny, bardzo jednak rozczulajacy i pozytywny. Na naszych cmentarzach przewaznie recytuje sie modlitwy o szybkie zbawienie duszy zmarlego. Tutaj spiewa sie piosenki, ktorych  zmarly sluchal podczas swojego ziemskiego zycia. Ba! Widzialam na jednym z nagrobkow kieliszek alkoholu przyniesiony przez rodzine, bo zmarly lubil sobie wypic za zycia:)

I visited this cemetery on Mother’s Day, so it was very crowdy there, with whole families visiting their loved ones. There was also the funeral – with many grieving people, the orchestra and flowers. Almost like in Europe … right – almost. During the visit,  we met several times the musicians playing for the deceased together with singing family. I must admit, the scene was unusual to me, but also very sentimental and positive. In our cemeteries people usually recite prayers for a quick salvation of the soul of the deceased. Here people sing songs, that deceased was listening to during his earthly life. Bah! I saw on one of the tombs a glass of alcohol brought by the family, just because the deceased liked to have a drink during his life :)

Tak na marginesie, dzien Wszystkich Swietych (a raczej Zaduszki 2-go listopada) w Boliwii swietuje sie podobnie jak w Meksyku, gdzie rodziny urzadzaja przyjecie na cmentarzu, przynoszac jedzenie, picie, tanczac i spiewajac! I pomyslec, ze u nas Kosciol wyplenil obrzadek ‘Dziadow’….. Z tego gwarnego, ‘pelnego zycia’ cmentarza przenieslismy sie na sasiadujacy z nim cmentarz arabski. Zaznaczam jednak, ze nie jest to miejsce pochowku muzulmanow, ale katolikow arabskiego pochodzenia, ktorych w Cochabambie nie brakuje. I tutaj – cisza. Brame otwiera nam dziewczynka, ktorej rodzina mieszka w przycmentarnym domu i opiekuje sie dobytkiem. Wzdluz zadrzewionej alei (drzewa, z tego co pamietam, zostaly sprowadzone z Palestyny) znajduja sie grobowce rodzinne, ozdobione arabskimi ornamentami i zlotymi kopulami; dalej kaplica i pobielane sciany ze skrzynkami. Takie same, jak na cmentarzu obok.

By the way, All Saints’ Day (or rather All Souls’ Day on the 2nd of November) is celebrated in Bolivia like in Mexico, where families make parties on cemetery, with food, drink, dancing and singing! It’s so sad that catholic Church ‘killed’ very similar tradition of ‘Dziady‘ in Poland…. From this busy, ‘full of life’ cemetery, we shifted to the adjoining Arabic cemetery. Please note, this is not the burial place of Muslims, but Arab-Catholics, who live in Cochabamba in a big number. And here – silence. Gate opens to us a girl whose family lives in cemetery’s home and is looking after it. Along the tree-lined avenues (trees, from what I remember, were brought from Palestine), there are family tombs, decorated with golden ornaments and domes, a chapel and white wall with the boxes. The same as in the last cemetery.

Za kolejna brama znajduje sie maly cmentarz niemiecki. I tutaj nic mnie juz nie zaskakuje – tak samo jak u nas. Nagrobki, krzewy, gdzie niegdzie lawki. Miejsce spokojne, zadbane, kojarzace sie z … domem.  Co ciekawe, nasza przewodniczka Marusela, ktora jest pochodzenia arabskiego, i ktora notabene ma dziadka w poprzednim miejscu, powiedziala, ze cmentarz niemiecki podoba jej sie najbardziej.

Next door is a small German cemetery. Here, nothing surprises me anymore – there are tombstones, shrubs and benches like in Poland. Place is quiet and neat. Interestingly, our ‘guide’ Marusela, who is of Arabic origin, and who has a grandfather at the previous place, said that she likes the German cemetery most.

Mnie jednak brakowalo tutaj gwary, spiewu i roznorodnosci publicznego cmentarza boliwijskiego. Podobalo mi sie tam wszystko, no moze za wyjatkiem widoku chlopczyka sikajacego posrodku ‘blokowiska’.

As for me, it was missing liveliness, singing and variety found in Bolivian public cemetery. I loved everything there, except maybe for the view of a boy pissing in the middle of an estate;)