The Dugged Up Santa Cruz de la Sierra *** O tym, jak ‘buduje się’ Boliwia

To, że Boliwia jest krajem ‘rozwijającym się’, widać na każdym kroku – w większych miastach nowe wieżowce rosną jak grzyby po deszczu, budują się nowe ulice, mosty itp. Ostatnio spotkałam na lotnisku przemiła parę emerytów z Polski, którzy określili Boliwię jednym, jakże trafnym słowem – ‘niewykończona’:) Tak, trochę jeszcze wody upłynie w rzece Pirai, zanim można będzie przejść się ulicami Santa Cruz ‘czystą’ stopą, jak na razie bowiem, wszędzie tylko wykopki, rozkopki i inne remonty. Oczywiście abstrahuje od miejsc zapomnianych przez Pana Boga, jak bazary, które zmian nie widziały od lat, a i posprzątać ktoś zapomniał od dawna…

The fact that Bolivia is a ‘developing’ country can be seen at every step – in the major cities new skyscrapers are growing like mushrooms after the rain, as well as new roads, bridges, etc. Lately, I have met at the airport very nice couple from Poland, who described Bolivia with one but how accurate word – ‘Unfinished‘ :) Yes, it will take lots of time before we could be able to walk through the streets of Santa Cruz without dirting our shoes and even more time for places forgotten by God as ‘mercados’.

_MG_1380

I nas dosięgło to cale budowlane zamieszanie – kilka miesięcy temu Freddy musiał postawić nowy dach w apartamencie w Cochabambie, co zaowocowało całkiem fajnymi zdjęciami panów budowlańców, pracujących na wysokości bez zabezpieczeń —-> klik. A w grudniu ubiegłego roku, moje zdjęcie z perspektywy Cristo de la Concordia, przedstawiające sylwetkę mężczyzny na tle wieżowców ‘rozwijającej się’ Cochabamby, zostało finalistą konkursu gazety ‘El Deber’, pojawiając się zarówno w druku jak i na kilku portalach internetowych. Przyznam, milo mi było zostac docenioną:)

This ‘building boom’ changed also our lifes – a few months ago Freddy had to build the new roof in Cochabamba, which resulted in a pretty cool photos of builders working at height without security —> click. And in December last year, my picture from the perspective of Christ, with the silhouette of a man admiring the ‘growing’ panorama of Cochabamba, has been finalist of a photography contest organized by a newspaper ‘El Deber’, appearing both in print and on several internet portals. I admit, it felt nice to be recognized :)

boliviainmyeyes

Rascocielos de Cochabamba

Tymczasem, w Santa Cruz mamy sypialnie z widokiem na miasto oraz… wielka dziurę, która niestety niedługo zapełni się cementem, betonem, cegłówkami i innymi materiałami, które wiatr będzie nieubłaganie roznosił po okolicy. Już od kilku miesięcy nasz wspólny basen pokrywają kawałki styropianu i piach z innego pobliskiego placu budowy.

Meanwhile, in Santa Cruz, our bedroom window overlooks the city and …. a big hole, which unfortunately soon will be filled with cement, concrete, and other materials that will be blown around the neighborhood. For a past few months our condominium swimming pool has been covered with sand and pieces of polystyrene from another nearby buliding site.

_MG_1302

Myślimy wiec o przeprowadzce lub… zmniejszeniu czynszu. W końcu, wkrótce nasze życie zmieni się diametralnie i zamiast panoramicznego widoku na miasto, patrzeć będziemy na kupę gruzu i rzesze robotników. Nie wspomnę o hałasie, od 7 do 18, 6 dni w tygodniu. Z drugiej strony, postawienie budynku moze zajac lata, wnioskujac ze stanu placu budowy:)

That’s why we are thinking about moving out or … to get our rent reduced. In the end, soon our lives will change dramatically, and instead of a panoramic view of the city, we will be overlooking a pile of bricks, debris and dozens of laborers. Not to mention the noise, from 7 am to 6 pm, 6 days a week. However, it could also take years to finish the building up:)

_MG_1886

_MG_1887

Tak oto rozbudowuje się Boliwia – szybko i z pompą. Niestety tempo budowy nie zawsze idzie w parze z jakością wykonania, co potwierdzają architektoniczne ‘potworki na mieście’ lub, jak w przypadku naszego 5-letniego ‘kondominium’ – zarywające się dachy, grzyb na ścianach, czy liczne szpary i otwory w glazurze, które staja się ‘przytulnym mieszkaniem’ dla różnych insektów. Przypomina to trochę czasy ‘wielkiej płyty’ w Polsce, która dziś często idzie do rozbiórki lub generalnego remontu – z powodu wyżej wymienionych przyczyn. A w końcu, jak budować, to raz a dobrze!

That’s how Bolivia grows – quickly and with pump. Unfortunately the pace of construction does not always go hand in hand with the quality, therefore many architectural ‘monsters’ can be seen and, as in the case of our 5-year-old ‘condominium’, broken roofs, mould up on the walls, and numerous cracks and holes in the floor that become a ‘perfect house’ of various insects. It reminds the times of a ‘big plate’ in Poland (cheap flats from communist era), that today often has to undergo great repairs  or is left to be demolished – because of the above-mentioned reasons.

Są tez w Santa Cruz architektoniczne perełki, jak jeden z wieżowców niedaleko nas – nawiązujący do sztuki Mondriana (a przynajmniej mnie się z nią kojarzący:), którego kolorowa bryła cudownie kontrastuje z błękitnym niebem. Nie wiem, czy sama chciałabym w nim mieszkać (za małe ma okna), ale popatrzeć lubię.

However, there are also appealing buildings in Santa Cruz as one of the skyscrapers nearby – that resembles the art of Mondrian (at least to me :), whose colours wonderfully contrast with a blue sky. I do not know whether I would like to live in it myself – the windows are too small, but I like to look at it.

_MG_1893

Nie do końca zgadzam się ze słowami słynnego ‘Idiot Abroad‘ iż – ‘lepiej mieszkać w dziurze z widokiem na paląc, niż w pałacu z widokiem na dziurę’, ale sami przyznacie, że cos w tym jest:)

 By saying this, I couldn’t entirely agree with the words of the famous ‘ An Idiot Abroad’ – ‘better to live in a hole with the view of the palace, than in the palace overlooking the hole’, but there is something in it, isn’t it?

_MG_1903

Sunday After Storm *** ‘Posztormowa’ niedziela

W Boliwii nie mozna narzekac na brak przezyc ekstremalnych. Trzesienie (-a) ziemi w Cochabambie, przejazdzka autobusem chustajacym sie nad przepasciami Torotoro, lot samolotem podczas burzy, burza piaskowa czy wczorajsza BURZA TROPIKALNA w Santa Cruz de la Sierra. Zaczela sie dosyc normalnie – pojedyncze blyski i grzmoty, wiaterek, deszczyk – zakonczyla sie symfonia piorunow i pokazem blyskawic, rozmazanych przez sciane wody spadajaca z niebios, wygibasami drzew palmowych, przerwanymi kablami porwanymi przez wichure, ciemnoscia, zarwanym dachem naszego budynku i rwacym potokiem na kladce schodwej z 12 pietra. Na szczescie rodzinie mieszkajacej w ‘penthousie’ nic sie nie stalo, ale kobiete znajdujaca sie w glebokim szoku zabrala karetka pogotowia.

Wiekszosc mieszkancow, zaalarmowana krzykiem i placzem zebrala sie w recepcji, czekajac na straz pozarna. Po jakiejs godzinie wrocilismy do mieszkania – mielismy szczescie, bo nas nie zalalo, tak jak wielu innych. Zasnelam dopiero nad ranem, kiedy wlaczyla sie klimatyzacja.

Dzis krajobraz po burzy mozna bylo zobaczyc w blasku slonca – smieci porozrzucane przez wiatr, powyrywane z korzeniami drzewa, galezie, woda na korytarzach apartamentowca i sortowanie jedzenia w lodowce i zamrazarce. Ale wszystko inne powrocilo do normy – widac, ze miasto i jego mieszkancy przyzwyczajeni sa do takiej ekstremalnej pogody.

DSCN0900

DSCN0901

DSCN0887

Na polepszenie sobie samopoczucia i ukojenie nerwow sprezentowalismy sobie kilka drobiazgow na jarmarku oraz zapozowalismy do karykatury – szalenie trafnej (no moze oprocz od szyi w dol, w moim wypadku:)

DSCN0905

Ilez to mielismy smiechu obserwujac reakcje gapiow zebranych wokol rysownika!

DSCN0898

***

In Bolivia, you can’t complain about the lack of excitement. Earthquake(s) in Cochabamba, the bus ride over deep abyss of Torotoro, a flight during a thunderstorm, sand storms or tropical storm in Santa Cruz de la Sierra yesterday. It began quite normally, with single lighting and thunders, breeze and rain – but it ended with a symphony of thunders and with lightning show, blurred by the wall of water falling from the sky, gymnastics of palm trees, torn cables blowing with the wind, black – out, collapsed roof of our building and the rushing stream on the staircase from 12th floor. Fortunately, the family who lives in the penthouse wasn’t hurt, but the woman in deep shock and trauma was taken to hospital.

Most of the inhabitants, alarmed by screaming and crying met in reception, waiting for the fire fighters. After an hour or so we returned to the apartment – luckily we weren’t flooded, like many others. I haven’t fell asleep until early in the morning, when air conditioning started working again.

Today the landscape after a storm could be seen in the glare of the sun – garbage strewn by the wind, uprooted trees, branches everywhere, water in the hallways of the apartment and spoiled food in the refrigerator and freezer. But everything else has returned to normal – you can see that the city and its residents are accustomed to this extreme weather.

To calm our nerves we went for a walk to the fair and got ourselves few trinkets. We also posed to a caricature – extremely accurate one (well, maybe beside from the neck down, in my case :)

What a laughter we had, observing the reactions of onlookers gathered around the artist!

Achachairú: Bolivian Fruit *** Boliwijski owoc

W poprzednim wpisie zapomniałam wspomnieć, że głównym celem naszej wyprawy do Porongo było achachairu. Otóż miasteczko to słynie z festiwalu tego owocu, który odbywa się na przełomie grudnia i stycznia – łatwo jest wiec się domyślić, że trochę się spóźniliśmy i po ilości koszyków na placu w Porongo można  było wywnioskować, ze sezon na achachairu dobiega końca…

Pewnie zastanawiacie się ‘z czym to się je’?

I forgot to mention in the previous post, that we went to Porongo to buy achachairu. This town is famous for the Festival of Achachairu, which takes place in late December and  beginning of January – so it is easy to guess that we were a little too late, and by the number of baskets on the square in Porongo  we could deduce that the season of achachairu was coming to an end …

You’re probably wondering, ‘what the hell is it’?

Otóż owoce ‘Garcinia humilis’, zwanej potocznie achachairú albo achacha, pochodzą z tropikalnej części Boliwii, a języku plemiona Guarani ‘achachairu’ znaczy tyle co ‘miodowy pocałunek’.

Fruit of ‘Garcinia humilis’, popularly known as achachairú or achacha, comes from tropical parts of Bolivia and in the Guarani language means ‘honey kiss’.

Danuta Stawarz Photography

Nazwa zapewne odnosi się do pomarańczowej grubej skorki owocu, kryjącej biały aromatyczny miąższ. Nie ma go za wiele, bowiem pokrywa on dosyć duże nasienie, czasem dwa. Najlepiej jest wiec rozłupać owoc do polowy i ‘wycacać’ miąższ razem z pestka – trochę się przy tym opaskudzimy, ale na pewno wynagrodzi nam to ten niesamowity, niepodobny do niczego innego, słodko -kwaśny smak.

Its name probably refers to the thick orange peel that hides white soft pulp. There isn’t a lot of it, because it covers quite a large seed, or sometimes two. The best way to eat it, is to split open the rind with a knife or fingers and  suck off the edible part off the seed. Eating this fruit can be messy but surely it will reward us with this amazing, unlike anything else, sweet – sour taste.

Danuta Stawarz Photography

Osobiście nie widziałam owoców achachairu w Europie, ale podobno na rynek wprowadziła go siec sklepów Marks & Spencer. Dojrzały owoc, przypominający trochę owoce dzikiej róży (tylko większe i pomarańczowe), przechowuje się dobrze poza lodówką, w temperaturze około 20 stopni Celsjusza. U nas w mieszkaniu niestety już po kilku dniach pomarańczowe kulki zaczynają się marszczyć i wysychać, ale nadal są jadalne:)

Owoc ten, zawiera sporo witaminy C, potasu i innych zdrowotnych związków. Ciekawostka jest to, ze zaczęto go uprawiać na skale przemysłową w dalekiej Australii, jak również w innych miejscach na Ziemi. Postanowiłam wiec, ze nazbieram trochę nasion i spróbuje je wysiać w naszej przydomowej ‘szklarni’ w Polsce. Zobaczymy, czy cos z tego wyrośnie. Jeżeli się uda, to będzie to małe (około 5-metrowe), wiecznie zielone drzewko o ładnych białych kwiatkach:)

I’ve never seem achachairu in Europe, but I read that it can be bought in Marks & Spencer. Ripe fruit reminds me of rosehip (only bigger and orange) and are kept well outside the refrigerator at a temperature of about 20 degrees Celsius. In our apartment unfortunately, after a few days achachairu begins to wrinkle but is still edible :)

This fruit contains a lot of vitamin C, potassium and other healthy substances. It is interesting that people began to cultivate it on an industrial scale in distant Australia, as well as in other places on Earth. So I decided to keep some of the seeds and try to grow achachairu in my parents’ ‘greenhouse’ in Poland. Let’s see if this will  result with something. If so, it will be quite small (about 5-foot high), evergreen tree with nice white flowers.

Danuta Stawarz Photography

Pierwszy raz spróbowałam achachairu w Cochabambie, gdzie wyprosiliśmy na bazarze o jeden owoc na spróbowanie. Przyznam, nie zachwycił mnie tak, jak na przykład ‘granadilla‘, ale zaintrygował niecodziennym smakiem oraz tym, ze jest to owoc rdzenny dla Boliwii.

Mam nadzieje zakupić w przyszłości miód wyrabiany z achachairu, choć nie mam pojęcia co to może być – czy jest to prawdziwy miód, produkowany przez pszczoły z pyłków kwiatowych, czy sok z owoców lub skorki?. Jeszcze się z nim nie spotkałam, ale podobno kosztuje 10 razy więcej niż ten zwykły.

I’ve tasted achachairu for the first time in Cochabamba, where we asked the fruit seller to give us one strange looking orange ball to try. I admit, it haven’t captivated me like for example ‘granadilla’, but the unusual taste and fact that the fruit is native to Bolivia was enough to interest me.

I hope to someday purchase a honey made from achachairu – I have no idea what it might be, whether it is a real honey, produced by bees from pollen or just a fruit juice? I haven’t seen it anywhere, but apparently it costs 10 times more than normal honey.

Skorek achachairu używa się w boliwijskiej medycynie ludowej jako środek przeciwko brodawkom oraz pomagający przetrzymać uczucie głodu. Tego jednak nie sprawdzałam na własnej skórze (i żołądku), wiec nie potwierdzam. Należy jednak uważać, by nie poplamić ubrań pomarańczowym sokiem, bowiem nie da się go niczym usunąć!

The skins of achachairu is used in the Bolivian folk medicine as a remedy against warts and can also be used as a hunger suppressant. This, however, I did not check nor on my skin nor stomach, so I can’t say if it works or not. You have to be careful thought, not to stain your clothes with its orange juice, because it is impossible to wash it out!

Więcej o achachairu tutaj —> klik./ More about achachairu here —> click.

On the Way to Porongo *** W drodze do Porongo

W ubiegłą niedziele postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do miasteczka Porongo, oddalonego o zaledwie 15 km od Santa Cruz de la Sierra. Właśnie, tylko 15 km a podróż zajęła nam niemal godzinę!

Ale zacznijmy od początku: z mojej ulubionej mapy (która obecnie składa się z 4 kawałków;) wynikało, ze ‘autobus’ do Porongo odchodzi z okolic ‘Mercado Ramada’, chociaż samego środka transportu od początku nie byłam pewna – zresztą zobaczcie sami dlaczego.

Last Sunday we decided to take a trip to the town of Porongo located just 15 km from Santa Cruz de la Sierra. Exactly, only 15 km away and the journey took us almost an hour!

But let’s start from the beginning: my favorite map (which currently consists of 4 peaces;) showed that the ‘bus’ to Porongo is leaving from the area beside ‘Mercado Ramada’, however I wasn’t sure what kind of transport that is from the very beginning as the map featured something looking like a truck.

DSCN0886

Po 15 minutowym spacerze do bazaru Ramada i około 15 minutowym oczekiwaniu z 15 innymi ludźmi, z których nikt zdawał się wiedzieć, o której godzinie przyjedzie ‘autobus’, cześć pasażerów zrzuciła się na taksówkę, a cześć pobiegła w dol ulicy. Podejrzewaliśmy, ze dostali cynk o ‘autobusie’ i postanowili zająć sobie miejsca siedzące. I to było prawda, tylko zamiast autobusu przyjechała mała ciężarówka (zupełnie taka jak na mapie, nawet kolory się zgadzały!), zapełniona pasażerami – siedzącymi i stojącymi. Byliśmy świadkami scen dantejskich – czekający z nami ludzie zaczęli biec za ciężarówką i wskakiwać na przyczepę w biegu. W tym momencie oboje z Freddim spojrzeliśmy na siebie i zgodnym głosem postanowiliśmy złapać taksówkę:)

After 15 minutes walk to the bazaar Ramada and about 15 minutes of waiting with 15 other people, none of whom seemed to know what time the ‘bus’ is coming, some of the passengers had shared a taxi, while the others run down the street. We suspected that they got a tip that the ‘bus’ is close and decided to go ahead to take seats. All of that was true, and soon we saw in a distance a small truck (the same as on the map, even the colours were matching!), full of people – sitting or standing up. We were witnesses to hair-raising scenes- previously waiting with us people started to race to the truck, jumping on the trailer in a run. At this point, we looked at each other and decided to catch a taxi instead :)

Nie kosztowała aż tak dużo, bo tylko 50 bs. i wyruszyliśmy – minęliśmy centrum, przejechaliśmy przez most i wyschnięte koryto rzeki Pirai, minęliśmy bogate kondominia i Biocentro Guembe, i podążaliśmy dalej piaszczysto – kamienista, miejscami podtopiona droga. Tak, 50 bs. za taka dluuuuuga i ‘niespokojna’ podróż to naprawdę niewiele, zważywszy na ryzyko złapania gumy czy zepsucia amortyzatorów taksówki, które i tak były dosyć wiekowe.

It wasn’t so expensive at the end – it cost 50 bs. So we went – we passed the city center, went through the bridge Urbo and the dried out riverbed of Pirai, passed by some rich condos andBiocentro Guembe, following sandy, rocky and in places flooded road. Yes, 50 bs. for such a looong and ‘anxious’ journey is really not much, considering the risk of taxi breaking down on a way.

I dojechaliśmy. Spodziewałam się czegoś w rodzaju Cotoki – ale zamiast gwarnego miasteczka z niedzielnym bazarem zastaliśmy senne, przestronne i jakże urocze miejsce!
Cos mi się wydaje, ze miasteczko to zachowało swój charakter tylko dzięki trudnej przeprawie z Santa Cruz (do Cotoki prowadzi autostrada), ale dowiedzieliśmy się, ze władze maja w planach budowę asfaltowej drogi w 2014. Dobrze wiec, ze znieśliśmy trudy ‘podróży’ i mieliśmy okazje przyjrzeć się spokojnemu życiu mieszkańców Porongo i jego niezmienionej od czasów kolonialnych architekturze.

Before we got there I was expecting to see something like Cotoca – but instead of the bustling town with Sunday bazaar we found ourselves in a sleepy, quiet and very charming place! It seems to me that Porongo kept its original character only because of commuting problems  with Santa Cruz (Cotoca is connected with a big city by highway), but we learned that the authorities have plans to build an asphalt road in 2014. We were lucky then to have an opportunity to see Porongo in its natural state.

Ta niewielka osada została założona w 1714 roku przez zakonnika Santiago de Rivero, jako Misja ‘San Juan Bautista de Porongo’. W rogu ogromnego placu, którego jedna cześć stanowi pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej porośnięte trawa, stoi drewniany kościół z rozłożystym spadzistym dachem, tak typowym dla jezuickich kościołów misyjnych na tym terenie.

This small colonial village was founded in 1714 by Fray Santiago de Rivero as a Mission of “San Juan Bautista de Porongo ‘. In one corner of the huge square courtyard stands a wooden church with sloping roof, so typical for the Jesuit churches in the area.

DSCN0884

Chociaż stylistycznie należy on do zespołu ‘Misiones Jesuiticas de Chiqutos’, objętych ochrona UNESCO, kościół w Porongo jest o wiele skromniejszy od swoich sławnych siostrzanych kościołów Chiquitanii —> klik. W jednonawowym wnętrzu, podpartym drewnianymi kolumnami, można podziwiać drewniany barokowy ołtarz i imponującą ambonę.

Although stylistically it belongs to the  “Misiones Jesuitas de Chiqutos’, protected by UNESCO, Porongo church is much more modest than his famous sister’s temples of Chiquitania. One-aisle interior, supported by simply carved wooden columns, houses baroque altar and impressive wooden pulpit. 

DSCN0869

DSCN0871

Przed skwarem dnia można schronić się w cieniu rozłożystych ‘babińców’, a jak się znudzi, to można wejść po krętych schodach na drewniana dzwonnice, a nawet ‘zabić’ w jeden z trzech, nadgryzionych zębem czasu dzwonów. Wszystko to stoi otworem dla garstki przybyszów.

You can also hide from the heat under wide porch or you can climb the winding wooden stairs to the bell tower. All of this is open to visitors.

DSCN0879

DSCN0874

DSCN0880

DSCN0883

Po zwiedzeniu kościoła, można wybrać się na przechadzkę wokół ogromnego placu, kryjąc się w cieniu bardzo starych drzew, podziwiając otaczające plac budynki z dekoracyjnymi drewnianymi portykami i bogatą dekoracją malarską.

After visiting the church, you can take a stroll around the huge square, in the shade of very old trees and admire the surrounding buildings with decorative wooden porticoes and often decorated with frescoes.

DSCN0862

DSCN0863

Przy okazji można zakupić achachairu (od grudnia do marca), pogawędzić z przyjaznymi sprzedawczyniami, a następnie zjeść owoce odpoczywając na ławce w cieniu drzew lub przy zimnym piwie w małym sklepiku ukrytym w cieniu portyku. Można jeszcze pogłaskać psa, a po posiłku umyć ręce w jednym z kraników, dostępnych przy placu:)

In a meantime, you can buy some achachairu (form december to march), chat with friendly vendors, then eat fruits resting on a bench in the shade of trees or enjoying a cold beer in a nice little shop hidden in the shade of the porch. You can even pat the dog and wash your hands after a meal in one of the taps on the square :)

DSC00308

Perfekcyjne miejsce na niedzielne popołudnie! Tak blisko a jednocześnie tak daleko…

Perfect place for Sunday afternoon! So close and yet so far ...

‘Little Paradise’ of Santa Cruz *** Kawalek boliwijskiego raju

Tropikalna Santa Cruz de la Sierra z pozoru moze sie wydawac rajem. Nic bardziej mylnego – zycie w ogromnym, zatloczonym miescie pelnym smogu, kurzu, komarow i innych insektow dalekie jest od sielskiego. Ah, zapomnialam dodac, ze srednia temperatura powietrza (w cieniu) wynosi ponad 30 stopni Celsjusza – co w lecie przeklada sie na 40 z kawalkiem. Przy ponad 60 % wilgotnosci powietrza to mieszanka wybuchowa..  i bardzo klejaca.

Da sie jednak przezyc – w mieszkaniu zawsze chodzimy/siedzimy w bieliznie, w nocy wlaczamy klimatyzacje (trzeba oszczedzac), komary zabijamy lub odstraszamy smarujac sie kremami i podlaczajac specjalne ‘zapachowe’ tabletki do pradu. Zainfestowane jedzenie wyrzucamy, a pojedyncze robale ubijamy w miare mozliwosci – szybkie sa skubance… Mrowki, ktore okazaly sie czyms innym, niemal wyginely po zjedzeniu specjalnego zelu kupionego w amerykanskim sklepie (szkoda tylko, ze go wycofali ze sprzedazy). Przyznam, w walce z ‘natura’pomaga mieszkanie na 8 pietrze (nawet nie chce myslec, co to musi byc na parterze!), ale tutaj dochodzi jeszcze jeden wrog: sasiadka z gory chodzaca po wykafelkowanym mieszkaniu na obcasach… Coz, budynek w ktorym mieszkamy mimo iz ‘mlody’, powoli zaczyna sie sypac, a sciany cienkie jak karton w tym pomagaja. Zreszta widac tutaj fuszerke na fuszerce. Ale nie jest zle – i tak mamy duze szczescie, w postaci basenu, choc to nie nazywa sie szczescie, a ‘pieniadze’.

Tropical city of Santa Cruz de la Sierra may seem like a paradise. However, that couldn’t be any further from the truth – living in a huge, crowded city full of smog, dust, mosquitoes and other insects is far from idyllic. Ah, I forgot to add, with an average air temperature of more than 30 degrees Celsius (in a shade) – which in summer translates into 40 and with more than 60% of humidity, this is an explosive mixture … and very sticky one.

However, one can survive – we always walk around the apartment wearing only underwear and at night turning on the air conditioning. We kill or deter mosquitoes with creams and special plug – in ‘scent’; throw away infested with bugs food and whenever possible, kill those fast-moving monsters… Ants, which proved to be something else, almost all died after eating a special gel that we bought in the American store (recently they stopped selling it so they better won’t come back). I admit, in the fight against the ‘nature’ is better to live on the 8th floor (I do not even want to think what it must be living down there), but here comes another enemy: the top floor neighbor walking on the tiled floors in her heels … Well, the building in which we live, despite being relatively ‘young’, is slowly starting to fall apart, and the walls thin as cardboard seem to be helping in this process. I don’t even want to go into leaks and mold. But all in all, it’s not so bad – and we are very lucky that we live in a city center and can use a big pool (however that isn’t called luck but money).

Nie dziwi wiec, ze mieszkancy Santa Cruz czasem chca sie wyrwac z tego utopionego w sloncu miasta – dokad? Otoz wczoraj – wtorkowy dzien wolny od pracy z niewiadomych powodow – spotkalismy polowe miasta w oddalonym o niecale 15 minut – ‘Biocentro Guembe’. Musze tutaj dodac, ze te bardziej zasobna polowe, poniewaz bilet wstepu do tego kawalka raju wynosi 120 bs. od osoby, a to niemalo. Dlatego tez na kazdym kroku mozna bylo spotkac ‘biale twarze’, a jezykiem dominujacym byl… portugalski. Spedzenie upalnego dnia w tym miejscu warte jest jednak swojej ceny! Osrodek polozony na 24 hektarach oferuje bowiem rozne atrakcje – oprocz kapieli w wielu ‘naturalnych’ basenach oraz wylegania sie na lezakach lub hamakach z piwem w reku (piwo nie jest wliczone w cene biletu), mozna rowniez poplywac kajakiem po prawdziwym jeziorze, wybrac sie do ‘Mariposario’ – czyli raju dla milosnikow latajacych egzotycznych motyli, ‘Tortugario’ – z zolwiami czy ‘Aviario’ – kawalka dzngli przyslonietej siatka, z wieloma ‘gadajacymi’ papugami. Jest jeszcze ‘Orquideario’ z orchideami, ale te kwitna chyba tylko w pazdzierniku?

Not surprisingly, the inhabitants of Santa Cruz sometimes want to get away from the sun drowned city and where do they go? Yesterday – Tuesday day off from work (for unknown reason) – we met half the city in a ‘Biocentro Guembe’ – only 15 min. drive from city centre. This richer half, because an admission to this piece of paradise is 120 bs. per person and that’s quite a lot. Therefore, the place was packed with ‘white faces’ and the dominant language was … Portuguese. Spending a hot day in this place is however worth the price! The resort is located on 24 acres and filled with many different attractions – besides bathing in many ‘natural’ pools and laying down on the sun loungers or hammocks with beer in hand (beer is not included in the price of the ticket), you can also do kayaking on a real lake, go to ‘Mariposario’ – a paradise for lovers of an exotic butterflies, ‘Tortugario’ – full of turtles or ‘Aviario’ – a piece of jungle covered with a net with many ‘talking’ parrots. There is also an ‘Orquideario’ with orchids, but they probably only bloom in October?

Guembe

DSCN0841

(Moje spodnie susza sie po kajakach:)

DSCN0830

DSCN0833

(Widok z ‘wiezy’ ‘Avionario’ na okolice Santa Cruz de la Sierra)

Oprocz tego, ‘Guembe’ organizuje przejazdzki karoca zaprzezona w konie do miejsca zwanego ‘Swamp’- ‘Bagno’ (z tego nie skorzystalismy’, ale chetnie wybierzemy sie nastepnym razem na przejazdzke rowerami). Ale wiecie co bylo najlepsze w ‘Guembe’ i dzieki czemu mozna tam cieszyc sie przyroda i wszystkimi atrakcjami bez zadnych przeszkod? – nie, lunch i napoje nie sa wliczone w cene biletu, ale za to nie ma tam KOMAROW!!!!! A dzien bez komarow jest pieknym dniem:)

Wracajac do rzeczywistosci –  do ‘Guembe’ ludzie wybieraja sie na caly dzien i tak okolo poludnia dopada ich glod. Wnosic jedzenia nie mozna, bo przeszukuja plecaki przy wejsciu (!), trzeba wiec przetrzymac uporczywe burczenie i skorcze zoladka, albo zakupic posilek w jednym z kilku punktow gastronomicznych. Do wyboru mamy – bufet w restauracji za 100 bs. od osoby lub fast (slow) – food za 30-40 bs. Mozna tez oszukac glod piwem za 18 bs., woda czy lodami. My wybralismy fast – food z oczywistych powodow. W koncu, kto chcialby placic 100 bs. za zimny bufet! Nasze burgery tez do cieplych nie nalezaly, ale za polowe ceny najedlismy sie oboje, i jeszcze zapilismy zimnym piwem:) Ah, te 30 minutowa kolejke da sie przezyc! A potem zostaje tylko wylegiwanie sie w ‘naturalnych’ basenach z lazurowa woda i patrzenie na blekitne niebo usiane bialymi obloczkami:)

There are also organised rides on horse-drawn carriage to a place called ‘Swamp’ (which we did not try, but we would happily next time go for a bike ride. But do you know what ‘Guembe’  has to offer so we could enjoy nature and all the activities? – no, lunch and drinks are not included in the fare, but there was NO MOSQUITOES!! And a day without mosquitoes is a good day :)

But back to reality – people go to ‘Guembe’ for a whole day, and so about noon they are strike with hunger. You can’t bring your own food, because they search backpacks at the entrance (!), so you have to choices: to last those persistent rumble and stomach spasms or purchase a meal in one of several dining points. The choice was between – buffet in a restaurant for 100 bs. per person or fast (slow) – food for 30-40 bs. Of course you could also deceive hunger with beer for 18 bs., a cup of water or ice – cream. We chose fast – food for obvious reasons. In the end, who wants to pay 100 bs. for a cold buffet! Our burgers also weren’t too warm, but for half the price we both filled our stomachs, and yet we could enjoy cold beer :) Ah, and this 30 minute queue wasn’t so bad! And then we could just float in the ‘natural’ pools with azure water, looking at the blue sky dotted with white clouds :)

 

DSCN0849

P.S. Calkowity koszt wyprawy jednodniowej do RAJU to ponad 250 bs. (okolo 30€) od osoby:
120 bs. wstep
30 burger
18 piwo
15 woda
60 taksowka (koszt w jedna strone).

Warto zabrac ze soba przyjaciol i podzielic sie kosztami transportu, a przy okazji umilic sobie czas – bo w grupie zawsze razniej!

 

P.S. The total cost of a one-day trip to PARADISE is about 250 bs.(€ 30) per person:
120 bs. admission
30 burger
18 beer
15 water
60 taxi (the cost of one-way).

It would be better to go there with friends and share the costs of transport and at the same time have more fun – because in the group is always merrier!

DSCN0842