‘Tea Time’

Do Boliwii przyszla zima – ktora szczegolnie daje sie nam we wznaki w normalnie upalenej Santa Cruz. Temperatura utrzymuje sie okolo 20 stopni C w dzien, ale przy wilgotnosci powietrza powyzej 70% wydaje sie, ze jest duzo zimniej. A moze po prostu przyzwyczailismy sie do temperatur powyzej 30 stopni? Przeraza mnie troszke wizja powrotu na Stary Kontynent, pod wzgledem pogodowym oczywiscie:)

Temperatury zimowe wplynely bardzo na nasze zycie – w  nocy spimy pod kocem i kurtkami, ubrani w spodnie, swetry i skarpetki; nie plywamy od jakiegos czasu w basenie,  nie wypijamy juz hektolitrow wody z lodem i nie pocimy sie przez 24 godziny na dobe:)

Niezastapionym remedium na chlody stala sie goraca herbata!

_MG_3136

Boliwia oduczyla mnie picia herbaty po ‘irlandzku’ – bardzo mocnej, niemal czarnej i zawsze z dodatkiem mleka. Tutaj takiej herbaty po prostu nie ma. Musialam wiec zastapic moj ulubiony napoj czyms miejscowym i na szczescie nie szukalam zbyt dlugo, bowiem od razu przypadla mi do gustu czarna herbata ‘Windsor’ z cynamonem i gozdzikami. ”Windsor’ to bodajze najpopularniejsza marka herbat w Boliwii, o szerokim asortymencie. Z herbatek ziolowych niezastapiana jest oczywiscie ‘koka’ i ‘anyzowka’ – dzialajace zbawiennie na ukladpokarmowy. Trudniej natomiast jest tutaj znalezc dobra herbatke mietowa…

W Santa Cruz, gdzie osiedlilo sie wielu Chinczykow, znalezlismy za to najpyszniejsza zielona herbate. Przy okazji dowiedzielismy sie, ze za najlepsza trzeba placic grube pieniadze, ale nam wystarczyla ta kupiona w supermarkecie za okolo €3 – z dodatkiem kwiatu jasminu.

Ostatnio na bazarku zas przebojem staly sie ‘jamajskie kwiaty’ – czyli po prostu kwiaty hibiskusa, ktore kupujemy na sztuki (5 za 10bs.) – a w domu przyzadzamy z nich cudnie aromatyczna, lekko kwaskowata, krwistoczerwona herbatke – podobno niesamowity antyoksydant.

_MG_3145

A co do herbatki?

Nie ma to jak ‘Ciasteczka Freddiego’! Domowej roboty – kruche, lekko waniliowe i z duza iloscia najlepszej ciemnej czekolady ‘Para Ti’ z Sucre. Najsmaczniejsze sa zaraz po wystygnieciu, kiedy czekolada znajduje sie w stanie pol-plynnym:).

_MG_3450

***

Winter came to Bolivia and although the temperature remains above 20 degrees C during the day, with the humidity above 70% it feels a lot colder. Or maybe we just got used to temperatures over 30 degrees? I am scared a bit about coming back to Europe, in terms of weather, of course :)

Winter temperatures affected of our lives a lot – at night we sleep under the blanket covered with our jackets, wearing pants, sweaters and socks. We stopped swimming in the pool some time ago, don’t drink hectoliters of water with ice as we no longer sweat for 24 hours a day: )

And when cold – there is nothing better than a cup of hot tea!

In Bolivia I quit drinking ‘Irish’ style tea – very strong (almost black) and always with milk. Here the tea is different. So I had to replace my favorite drink with something local and luckily I wasn’t looking for it too long, because I immediately fell in love with black tea ‘Windsor’ with cinnamon and cloves. ” Windsor ‘is probably the most popular brand of tea in Bolivia and offers a wide range of products. From herbal teas we drink ‘coka‘ and ‘anis‘ – great for digestion problems. I only miss a good mint tea…

In Santa Cruz, where many Chinese people live, we found the best green tea. We also learned that for the best chineese tea you have to pay a lot of money, but for us was enough the one we bought at the supermarket for about € 3 – with the addition of jasmine flower.

Winter is probably a season for ‘Jamaican flowers’ (Hibiscus) that are sold on every street fruit stand. We buy them by the piece – 5 for 10 bs.  and at home we prepare a wonderfully aromatic, slightly sour, bloody-red tea – apparently great antioxidant.

And what we serve with tea?

There is nothing like ‘Freddy’s Cookies’! Homemade – crisp, light, with a slight vanilla scent and with a lot of the best dark chocolate from ‘Para Ti’ of Sucre. The best are eaten when the chocolate is hard on outside and melted inside :)

_MG_3476

The Best of Bolivia After One Year *** Rok w Boliwii jak z bata strzelil

Tak, to juz rok mija od rozpoczecia ‘podrozy naszego zycia’* (mam nadzieje, ze jednej z wielu:) Przez caly ten czas pisalam, a w zasadzie ‘marudzilam’ o probach przystosowania sie do nowej rzeczywistosci, ktora przywitala nas wielokrotnymi zatruciami pokarmowymi, kranowka niezdatna do picia (nawet po przegotowaniu), dziurami w chodniku i problemami z uzyskaiem wizy. Niestety, moje pierwsze spotkanie ‘twarza w twarz’ z Boliwia nie bylo najprzyjemniejsze  i chcac nie chcac, wszystkie roznice pomiedzy nowym krajem i Europa wyolbrzymily sie niewyobrazalnie.

Na cale szczescie, pierwszy szok cywilizacyjny szybko ustapil fascynacji – okazalo sie bowiem, ze Boliwia ma wiele twarzy i nie mozna oceniac jej zbyt pochopnie!

Postanowilam wiec skompilowac liste pozytywow, ktore pomagaja nam przetrwac rozlake ze Starym Kontynentem ( w kolejnosci zupelnie przypadkowej):

* SKYPE – nie jest moze wynalazkiem boliwijskim, ale nic tak nie cieszy na obczyznie, szczegolnie tej dalekiej, jak mozliwosc rozmowy z bliskimi. Juz po kilku dniach zdalam sobie sprawe, ze moja tesknota za kontaktem z rodzina i znajomymi zwieksza sie proporcjonalnie do odleglosci – kiedy mieszkalam w Irlandii, dzwonilam do domu przecietnie raz w tygodniu, tutaj zas rozmawiam z ‘domem’ niemal codziennie! I to zupelnie za darmo. Niesamowite, prawda? Inna sprawa jest to, ze szybkie lacze interetowe kosztuje tutaj krocie, ale luksus bycia w stalym kontakcie z ‘reszta swiata’ warty jest swojej ceny. Dla podroznikow dostepne sa natomiast liczne punkty z internetem i publicznymi telefonami – gdzie godzina na skypie to wydatek okolo 1€, a i koszt rozmowy na telefony stacjonarne jest znikomy (nie pytajcie jak to mozliwe:)

* JEDZENIE – nie mowie tutaj o potrawach boliwijskich, bo te akurat nie przypadly mi zbytnio do gustu, ale powszechnej dostepnosci swiezych —> WARZYW i OWOCOW, z ktorych przygotowujemy nasze ulubione dania: chinskie, meksykanskie, hinduskie, polskie, irlandzkie, wloskie – z lekka nuta ‘boliwijska’.

Fruit y food-001

A co najlepsze, powoli zamieniamy sie w wegetarian i frutarian, i to nie tylko dlatego, ze mieso w Boliwii nie jest najlepszej jakosci (nawet najdrozszy steak jest twardy jak podeszwa), ale dlatego, ze grzechem byloby nie korzystac ze szczodrosci Matki Natury! To, co bowiem w Irlandii czy Polsce  dostepne jest tylko sezonowo i przewaznie napakowane chemikaliami, tutaj mozna kupic codziennie na bazarku czy od ulicznej sprzedawczyni. Prawie wszystko, nie ma tutaj bowiem korzenia selera, ale bez tego da sie zyc:) Mamy za to owoce nigdzie inne nie spotykane, jak —> achachairu.

* SOK POMARANCZOWY – mozna kupic na kazdym rogu za okolo 6-8 bs. od kubka. Swiezo wycisniety, BEZ DODATKU CUKRU czy wody. My zakupilismy metalowa wyciskarke przemyslowa (taka jaka maja uliczni sprzedawcy) za okolo 30€ i w sezonie, kiedy mozna kupic okolo 100 mandarynek (troche inne niz u nas, duze jak pomarancze) za €3, pijemy soki codziennie!

_MG_2977

NATURA – mialam okazje zobaczyc kawalek Boliwii w ciagu tego roku i musze przyznac, ze jest ona przepiekna i niesamowicie roznorodna! Niezle, zwazywszy, ze owy ‘zobaczony na wlasne oczy kawalek’ stanowi ulamek wiekszej calosci.

Mamy wiec tutaj gory, o przedziwnych ksztaltach i kolorach, doliny pelne zielonej wegetacji i o umiarkowanym klimacie, upalne lasy deszczowe wielkiej Amazonii jak i te ‘bardziej suche tropiki’ ‘chaco‘, a takze sawanny, wulkany i pustynie (piaszczyste i solne —> Salar de Uyuni).

Prism submission- DS1-001

Jednyna rzecza, ktorej brakuje Boliwii jest… —> morze. Mozna jednak pocieszyc sie blekitem Jeziora Titicaca, zjesc rybe z rzeki —> Mamoré oraz wykapac sie w wielu naturalnych i ‘sztucznych’ kapieliskach.

* KLIMAT – szczegolnie ten bardziej cieply. Najlepszy klimat, jak mowia, jest w —> Cochabambie, Tarija i —> Sucre  – gdzie niemal przez caly rok swieci slonce i jest cieplo ( powyzej 20 stopni C). Najgorecej w —> Santa Cruz, Beni i Pando, a najzimniej w Oruro, —> Potosi i —> La Paz.

Co prawda, w Santa Cruz moze byc nieprzyjemnie podczas 40-stopniowych upalow, ale nieporzadane skutki mozna zlagodzic kapiela w basenie i zimnym piwem (oczywiscei Huari). Nie musze chyba dodawac, ze nie kazdy moze sobie pozwolic na basen w domu, czy w kondominium, ale i nie brak w Santa Cruz publicznych kapielisk, czy naturalnych zrodel poza miastem. Komary czasem przeszkadzaja, inne wieksze insekty takze, ale chyba i tak lepsze to niz plucha i szaruga za oknem? Plus – minimalne wydatki za ogrzewanie (za to wieksze za klimatyzacje;).

* SLONCE – nie wazne czy mieszka sie w Cochabambie, Potosi czy w Santa Cruz de la Sierra – wiekszosc dni w roku jest sloneczna. W odroznieniu do Irlandii, w Boliwii cieszymy sie jak dzieci z dni pochmunych (oczywiscie o ile nie trwaja one dluzej niz 2 dni, co sie oczywiscie zdarza w porze deszczowej, a w Santa Cruz ironia losu rowniez w suchej), w ktore mozna spacerowac po miescie bez ciemnych okularow, kapelusza, kremu z filtrem a i w mieszkaniu robi sie chlodniej, i czlowiek nie poci sie siedzac przed komputerem. Po krotkim namysle dochodze jednak do wniosku, ze lepiej jest sie pocic i smarowac kremami, niz obwijac szalikiem i chodzic w kaloszach.

Poza tym, swiat od razu jawi sie nam jako piekniejszy, przyjazniejszy i bardziej kolorowy w promieniach slonecznych, co w Boliwii ma szczegolne znaczenie. Wiekszosc ludzi zyje bowem biednie, ale szczesliwie, poniewaz slonca oraz jedzenia (czyli wszystkiego co do zycia potrzebne) maja tutaj pod dostatkiem.

* REKODZIELO TRADYCYJNE – pieknie, kolorowe, niepowtarzalne i w doskonalych cenach (w porownaniu z tandeta z Chin). Wspominalam juz, ze przechodzac obok sklepow z pamiatkami, za kazdym razem wzdycham na widok tych pieknych recznie wyrabianych przedmiotow z naturalnych surowcow (drewno, nasiona, krysztaly) oraz przepieknie kolorowych tkanin (narzut, dywanikow, torebek, swetrow itp.) . Gdybym tylko miala pieniadze (do wydania ot tak), to bym to wszystko kupila! Nie wspomne juz o cudach, ktore widzialam na prowincji! Tam to dopiero mozna nabawic sie oczoplasu i … przedzakupowej depresji.

Coz, wszystkiego miec nie mozna, ale zawsze przywoze kilka drobiazgow z podrozy:)

* NARODOWE TANCE I ZWYCZAJE – nigdzie nie celebruje sie ich bardziej niz w Boliwii. Tanczacych mlodych ludzi mozna zobaczyc w parkach wiekszych miast na codzien, a od swieta odbywaja sie w Boliwii wielkie parady taneczne (—> Fiesta de Unkupina i —> Carnaval), gromadzace tysiace ludzi. Z niezwykla starannoscia odwzorowuje sie piekne kolorowe stroje i maski, inne dla kazdego regionu i tanca, ktore sa ozdoba widowiska, ale rowniez pokazem boliwijskiej dbalosci o kulture i sztuke.

ester7-001

* HISTORIA – wlasciwie troche podobna do historii Polski. Jako czesc panstwa Inkow, Boliwia przeszla kolonizacje europejska, wojny pomiedzy silniejszymi sasiadami i walke o niepodleglosc. W miedzyczasie stracila dostep do morza, ktore stara sie teraz odzyskac na drodze pokojowej.

Boliwia jest takim ‘Kopciuszkiem’ Ameryki Poludniowej, ale byc moze nadejdzie kiedys czas, kiedy ten dumny ze swoich korzeni narod przemieni sie w ‘krolewne’?

Na pewno warto odwiedzic miejsca tak wazne dla historii Boliwii jak —> Sucre, pieknie utrzymane miasteczko zbudowane przez (dla) bogatych konkwistadorow i pierwsza stolice wolnej Boliwii, czy —> Potosi, niegdys najbogatsze miasto na swiecie! Milosnikow wielkich cywilizacji zachwyca natomiast ruiny miast Inkow, rozproszone po roznych zakatkach Boliwii (—> Samaipata). A dla milosnikow ‘comendante’ Che Guevara, czeka ‘Ruta del Che’ (Droga Che), na ktorej zakonczyl on swoja ziemska wedrowke. Nie nalezy takze zapominac o amatorach dinozaurow, ktorzy na pewno poczuja se jak w raju, wedrujac po sladach tych ogromnych gadow w —> Torotoro, oraz o wielbicielach architektory, ktorzy z cala pewnoscia zachwyca sie drewnianymi _–> jezuickimi kosciolami Chiquitanii.

Sucre ed

* KOKA – nie, nie narkotyk ani —> Coca-Cola’ (ktora tutaj pita jest przy kazdej okazji), ale —> herbatka z lisci koki! Podobno dziala na wszystko: chorobe wysokosciowa, chorobe lokomocyjna, zmeczenie, problemy z trawieniem. A zucie lisci pomaga oszukac glod – czesto widzi sie ludzi, szczegolnie ciezko pracujacych budowlancow, z wypchanymi policzkami, w ktorych ‘chomikuja’ oni przezuta koke. Czyli, cos w tym jest.  Ja jednak ograniczam sie do picia herbatki, ktora smakuje bardzo dobrze i z powodzeniem zastepuja moja ulubiona mietowa czy ‘zielona’:) Popularny jest tu rowniez anis, ktory popija sie w postaci herbatki na lepsze trawienie. Pycha!

* CZYSTE POWIETRZE – tutaj pewnie przesadzam, szczegolnie z perspektywy mieszkanca metropolii Santa Cruz, gdzie czasem wstrzymuje oddech spacerujac przy ruchliwej ulicy, ale w porownaniu z innymi, bardziej rozwinietymi gospodarczo krajami, czystosc powietrza w Boliwii wypada niezle. Dlaczego? – pewnie dlatego, ze nie ma tutaj duzo przemyslu i wiekszosc produktow sprowadza sie z Chile, Brazylii, Peru czy oczywiscie Chin (jezeli ktos interesuje sie Panstwem Srodka, to bardzo polecam lekture blogu ‘Pojechana’ —> moje ulubione blogi). Ma to swoje minusy – rzeczy sa tutaj naprawde dorogie, ale i plusy – nie zatruwa sie srodowiska naturalnego ‘smiercionosnymi’ odpadkami.

W troche gorszej kondycji jest woda, ale dam sobie reke uciac, ze i tak plywa w niej mniej chemikaliow i smieci niz w naszej rodzimej Wisle. Zdatnej wody do picia tutaj jak na lekarstwo, ale mam nadzieje, ze i to zmieni sie w przyszlosci, wraz z powstaniem oczyszczalni sciekow oraz polepszeniem edukacji ekologicznej mieszkancow, ktorzy wciaz niestety ‘uzywaja’ rzek do prania, mycia samochodow, ‘przechowywania’ odpadkow itp.

Boliwia idzie naprzod, nalezy miec tylko nadzieje, ze w dobrym kierunku.

* CZEKOLADA – niech schowa sie ‘Cadbury’ z UK, bo oto nadchodzi —>‘Para Ti’ z Sucre! Pyszna, naturalna (bez ekstra cukru), tania i w … ladnej oprawie:) Czego wiecej chciec? Moze tylko czekolady ‘El Ciebo’, ktora jednak jest o wiele drozsza.

* WINO – bo jak mozna nie lubic dobrego wina za niecale 2€??????? Pewnie zastanawiacie sie, jakie to wino? Ano, boliwijskie ‘Aranjuez‘ z poludniowego rejonu Tarija. Marzy nam sie wycieczka w regiony – Boliwijskiej Toskanii oraz prawdziwy kurs wina:)Oczywiscie, winnica produkuje drozsze gatunki, ale nam smakuje ten najtanszy, poniewaz czerwone wino nie jest ani za slabe ani za mocne, ani za slodkie, ani za wytrawne. Lampeczka do kolacji jest dobrana serce, jak mowia –  poza tym, pomaga odprezyc sie po stresujacym dniu w pracy.

Pic, nie umierac:) 

* PIWO HUARI – perfekcyjne ozezwienie w upalne weekendowe dni. Przy nim ‘Heineken’ to zwykle siki, za przeproszeniem. Boliwia produkuje takze inne piwa (Pacena, Taquina i Real), ale to najbardziej przypadlo nam do gustu. Koszt butelki litrowej to niecale 1.50 €.

* LUDZIE.

Ostatnio dowiedzielismy sie z CNN, ze Boliwia znalazla sie w gronie najbardziej nieprzyjaznych krajow swiata. Nie moze sie to jednak odnosic do ludzi, bowiem moje odczucia sa jak najbardziej pozytywne!

Co prawda, w kraju panuje bieda, co zapewne sprzyja kradziezom i rozbojom, ale na pewno nie jest tego wiecej niz w bogatych krajach europejskich. Co zas do zwyklych ludzi, sa oni bardzo przyjaznie nastawieni do INNYCH.

ester6-001

Zaryzykuje nawet stwierdzenie, ze Boliwijczycy sa najbardziej tolerancyjnym narodem, jaki znam.  Moja teze niech poprze chocby fakt, ze pelna nazwa panstwa to :  ‘Wielonarodowe Panstwo Boliwii’ (Estado Pluronacional de Bolivia).

10 – milionowa populacja Boliwii jest multietniczna, a stanowia ja: Indianie (Keczua, Ajmara), Metysi, Europejczycy (zwlaszcza Niemcy) i Guarani (ludnosc pochodzenia afrykanskiego, sprowadzona przez konkwistadorow jako tania niewolnicza sila robocza).

Na ulicach widzi sie wiec Indianki w tradycyjnych ‘pollerach’ jak i ‘nowoczesne’ kobiety w ubraniach od Gucciego (tutaj tylko dodam, ze stroje tradycyjne sa czasem drozsze od tych ‘zwyklych’, a jedna dobrej jakosci ‘pollera’ kosztuje setki dolarow), a skapo odziane dziewczyny  spaceruja obok zapietych pod szyje Mormonek.

Osoby homoseksualne takze nie ukrywaja sie za zaslona ‘normalnisci’, a i widok osob transeksualnych nie nalezy do rzadkosci. Dodam do tego starszych mezczyz spacerujacych z odslonietymi brzuchami (coz, jak jest goraca to i ja mam ochote podwinac koszulke;) i kobiety z plastrami na nosie (czasem wydaje mi sie, ze kazda kobieta w Santa Cruz przechodzi choc jedna operacje plastyczna w zyciu, ale to raczej odnosi sie do Brazylijek mieszkajacych w Boliwii).

I co? Nikt nie odwraca zwroku, ale rowniez sie nie gapi. Nikt nie obsmiewuje (chyba ze w skrytosci serca) i nie wyglasza szykanujacych ‘kazan’. Czasem tylko mozna uslyszec gwizdy i mlaskanie, ale to jest raczej przejawem braku kultury (—> machismo) lub uznania dla piekna plci przeciwnej, jak ktos woli.

Wszyscy zyja sobie obok siebie w spokoju. I tak byc powinno! Oczywiscie, nie moge powiedziec, ze taka sama sielska sytuacja panuje w calej Boliwii, ale przynajmniej w Santa Cruz i Cochabambie, gdzie spedzilam po kilka miesiecy.

Mielismy takze szczescie poznac grupke studentow w Cochabambie, ktorzy stali sie moimi ‘przewodnikami’ i ‘nauczycielami’ nowej kultury (w przenosni jak i rzeczywistosci). Dzis jestesmy bardzo dobrymi znajomymi, choc okolicznosci nas rozdzielily o okolo 10 godzin jazdy autobusem.

Poza tym,  jedni sa bardziej otwarci, przyjacielscy, komunikatywni – inni bardziej zamknieci w sobie i podchodzacy do obcych z rezerwa, a jeszcze inni zupelnie ‘bezwstydni’, niegrzeczni. Znajda sie rowniez kretacze i bandyci. Czyli jak wszedzie.

Wszystkie moje doswiadczenia sprawiaja jednak, ze moge uznac Boliwie za panstwo bardzo ‘przyjazne’, na przekor wszystkim ”badaniom’ i statystykom. Oczywiscie zawsze trzeba zachowac pewna ostroznosc, by nie dac sie nabic w butelke czy uniknac rozczarowania a nawet niebezpieczenstwa, ale jest to zasada uniwersalna!

W zwiazku z tym,  babcie z Taraty rzucajaca we mnie kamieniami uznalam ostatecznie za wyjatek od reguly i wypadek przy pracy:)

* LENIWCE – ogolnie kocham wszystkie zwierzeta, ale te stworzenia zawsze ‘na haju’ upodobalam sobie wyjatkowo. Najwiekszym plusem Santa Cruz i jej okolic jest to, ze mozna leniwce spotkac w miejscach publicznych, jak parki czy nawet miejskie skwery! Trzeba oczywiscie miec szczescie, poniewaz schodza one z drzew dosyc rzadko, a my mielismy okazje je widziec, a nawet glaskac (!) juz trzy razy!

Za pierwszym razem leniwiec ‘uratowal’ nasz dosyc nieudany wypad do Santa Cruz z Cochabamby; za drugim razem nieciekawa i nudna wizyte w —> Cotoce, a za trzecim – przecietna wycieczke do —> zoo. ‘Cos’ jest w tych zwierzetach, ze od razu poprawiaja nam humor – czy to zawsze usmiechniety pyszczek, malutkie swidrujace oczka czy nieporadne powolne ruchy – nie wiem. Na pewno nie sa to ich konczyny zakonczone dlugimi pazurami, bo te akurat moga okazac sie zabojcze.

Jedno spojrzenie na leniwca i usmiech na twarzy gwarantowany!:)

_MG_2242

A na koniec, zgadnijcie co/kto jest moim absolutnym boliwijskim No 1?

IMG_9251

Moj Freddy, oczywiscie:)

 ***

Yes, nearly a year has passed* since the beginning of the ‘trip of our lives’ (I hope one of the many :) All this time I have wrote, or rather ‘moan’, about our attampts to adapt to the new reality, which welcomed us with multiple food poisoning, holes in the pavement and problems with visa. Unfortunately, my first ‘face to face’ meeting with Bolivia was not the most pleasant, and willy-nilly, all the differences between the new country and Europe exaggerate enormously.

Fortunately, the first shock quickly changed into fascination – in fact it turned out that Bolivia has many faces and one needs time to know them all!

So I decided to compile a list of positives that I have encountered living in a far away country of Bolivia.

* Skype – is not a Bolivian invention, but there is nothing better while living abroad, especially this far, like the opportunity to talk with your loved ones. Just after few days I realized that my longing for family and friends increases in proportion to the distance – when I have lived in Ireland, I called my parents more less once a week, while here –  I talk with ‘home’ almost every day! And it’s completely free. Amazing, isn’t it? High speed internet here costs a fortune, but the luxury of being in constant contact with the ‘rest of the world’ is worth the money.

For travellers there are available many internet points that also have public phones – one hour on skypie will cost about € 1 and the landline calls are cheap too (don’t ask how come:)

* FOOD – I am not speaking here about the Bolivian dishes, because they didn’t appeal to me too much, but the availability of fresh —> vegetables and fruit from which we prepare our favorite dishes: Chinese, Mexican, Indian, Polish, Irish, Italian – with a Bolivian note.

And best of all, we are slowly turning into a vegetarians and fruitarians, and not just because the meat in Bolivia is not of the best quality, but because it would be a sin not to use the bounty of Mother Nature! The things that in Ireland or Poland are only available seasonally and usually packed with chemicals, here you can buy every day on a street. Almost everything, because they don’t sell celery root, but I can live without it:)

* ORANGE JUICE – can be bought cheap on the street for about 6-8 bs. a cup. Freshly Squeezed with NO ADDED SUGAR or water. Alternatively, buy some mandarines (oranges or grapefruit) on the market (in season 100 mandarines cost about €3!) and make it yourself! The best!

_MG_2968

* NATURE – I had a chance to see a bit of Bolivia during this year and I have to admit that this country is incredibly beautiful and diverse! Not bad, considering that the piece seen with my own eyes was just a little fraction of the whole.

And you must know that here we have the mountains of all sizes, shapes and colors; valleys full of green vegetation, big Amazon rain forests, and ‘more dry tropics of ‘Chaco’, as well as savannas, volcanoes and deserts (sandy and salty —> Salar de Uyuni).

ester2-001

The only missing thing is… —> the sea. You can, however, comfort your eyes looking at a blue waters of the Lake Titicaca, eat a fish from the rivers like —> Mamoré or bath in many natural and ‘artificial’ lagunas.

* CLIMATE – especially the more hot. The best climate, as they say, is —> Cochabamba, Tarija and Sucre – where almost all year round sun is shining and it’s warm (above 20 degrees C). Fervently in Santa Cruz, Beni and Pando, and the coldest in Oruro, —> Potosi and —-> La Paz.

It is true that in Santa Cruz it can be uncomfortable during the 40-degree heat, but on the other hand, there is nothing better than beeing able to have a dip in the cool pool with a cold beer in hand. Needless to say, not everyone can afford a pool at home or condominium, but there are some public swimming pools in —> Santa Cruz too as well as natural lakes outside the city. Other plus of a hot weather – no need for heating just air-conditioning:)

SUN – no matter whether you live in Cochabamba, Potosi and Santa Cruz de la Sierra – most days of the year are sunny. In contrast to Ireland, in Bolivia we actually get excited like children during the cloudy days (unless they lasts more than 2 days, which happens too), when you can walk around the city without sunglasses, hat and sunscreen. Also apartament gets cooler and I don’t sweat ‘like a pig’ in front of the computer. After all, however,  I came to an conclusion that it’s better to sweat and use creams, than wear scarf and wellies.

Besides, in a sun the world appears more beautiful, friendlier and more colorful, which in Bolivia is of particular importance. Most people live here simply, but fortunately they have enough of the sun and the food which is everything needed to live.

Sometimes, you could mistake a huge bright moon for a sun!

2012-10-008

* TRADITIONAL ARTS & CRAFTS – beautifully colorful, unique and at great prices (in comparison with junk from China). If only I had the money (to spend), I would buy it all: these beautiful handmade items from natural raw materials such as wood, seeds, crystals and beautifully colored blankets, rugs, bags, sweaters, etc.!

Well, I can’t have everything, but I always try to bring some little souveninrs from my trips :)

* NATIONAL DANCES – dancing young people can be seen in the parks of larger cities every day while during the holidays, communities organise big parades (see —> Fiesta de Unkupina and —> Carnaval), witch bring together thousands of people – dancers and musicians and spectators. With great care Bolivians reproduce the beauty of colorful costumes and masks, different for each region and dancing style, which show great attention to arts and culture as well as patriotism.

* HISTORY – actually a little similar to Polish history. As part of the Inca Empire, Bolivia went through European colonization, the war between stronger neighbors and fight for independence. In the meantime, she lost access to the sea, which now tries to recover through peaceful means.

Bolivia is like the Cinderella’ of South America, but perhaps the time will come one day when the nation proud of its roots will transform into a ‘Princess’?

It’s definitely worth to visit a place so important to the history of Bolivia like as —> Sucre, beautifully maintained town ‘built by’ the rich conquistadors and first capital of independent Bolivia, and —> Potosi, once the richest city in the world! Lovers of the great civilization would appreciate the ruins of the Inca city, scattered around Bolivia (—> El Fuerte de Samaipata). And for admirers of ‘comendante‘ Che Guevara – ‘Ruta del Che’ (The Route of Che) awaits. We can’t forget about amatours of archeology who will feel like in heaven walking among ‘dinosaurus’ footprints in —> Torotoro and lovers of architecture, who will admire amazing architecture of —> jesuit missions of Chiquitania, jewels of the bolivian jungle.

COCA – no, not a drug nor ‘Coca-Cola’ (which here is drunk in hectolitres), but the —> coca tea that apparently cures everything: altitude sickness, motion sickness, fatigue, digestive problems. Chewing the leaves helps to deceive hunger – I often see people, especially the hard-working builders, with bulging cheeks, where they store chewed coca. I limit myself to drink tea, which tastes very good and successfully supersede my favorite mint or ‘green’ teas :) The anis tea – for better digestion is also yummy:)

* CLEAN AIR – I am probably exaggerating here, especially from the perspective of inhabitant of big metropolis such as Santa Cruz, where I sometimes hold my breath strolling along the busy street, but in comparison with others, more economically developed countries, air in Bolivia is not bad. Why? – Probably because there isn’t a lot of industry here, and most of the products have to be imported from Chile, Brazil, Peru and China. It has its drawbacks too – things are really expensive here, but the pros are bigger, I think.

In a little worse shape is purity of the water, but I’ll bet that there is less dump and chemicals than in our Polish Vistula. There is a big shortage of a potable water though, but I hope this will change in the future, with the rise of sewage treatment plants and … when people stop to treat rivers as a dump, car wash, washing mashines etc.

Bolivia develops quickly (hopefully in the right direction).

* CHOCOLATE – ‘Cadbury’ from the UK may hide, because here comes ‘Para Ti’ from Sucre! Delicious, natural (without tones of sugar), cheap and … in classy package:) What more do you want? Maybe just chocolate ‘El Ciebo’ which, however, is much more expensive.

* WINE – because how could you not enjoy a good wine for less than 2 €??? You may wonder if something so cheap could be tasty? Well, Bolivian ‘Aranjuez’ from the region of Tarija tastes amazing! We dream of a trip to the southern regions – Bolivian Tuscany for a wine tasting experience. Of course, the winery produces more expensive classes of wine but we like the cheapest – neither too strong neither too sweet – just perfect! Glass of wine during the dinner is good heart, as they say and it helps to relax after a stressful day at work.

Salud!

* BEER HUARI – perfect drink on hot weekend days. Compearing to Huari (produced in Oruro), ‘Heineken’ tastes like a piss, excuse my language. Bolivia also produces other beers (Pacena, Taquina or Real), but we like Huari the most. The cost of one liter bottle of less than € 1.50.

* PEOPLE.

Recently we heard in CNN that Bolivia is one of the most hostile countries in the world. This may not, however, relate to people, because my experience on that subject has been very positive!

It is true that the country is poor, which probably favors the robbery, but it isn’t so different than in rich European countries. As for the ordinary people, they are very friendly to others and helpful.

I would even risk a statement that the Bolivians are the most tolerant people I know – even the full name of the country: ‘Multinational State of Bolivia “(Estado de Bolivia Pluronacional) says so.

10 million multiethnic population of Bolivia consist of: Indians (Quechua, Aymara), mestizos, Europeans (especially from Germany) and Guarani (population of African origin, whose ancestors were brought here as a Spanish slaves).

You can see on the streets of Bolivian cities both: Cholitas in traditional ‘polleras’ and posh women wearing Gucci clothes (I only add that traditional costumes are sometimes more expensive than the ‘ordinary’ clothes, and a good quality ‘pollera’ could cost as much as few hundreds of dollars) as well as the Mormon women wearing high neck flowerly dresses. Homosexual people also do not hide and a sight of  transexual person it’s not rare. I would add to this older and younger men walking around with their t-shirts up, showing their bare bellies (well when hot I feel like rolling up my shirt too ;) and women with the bandage on their nose (sometimes I think that every woman in Santa Cruz goes though plastic surgery at least once in their life:) .

And what? Nobody turn their eyes away, nobody stare. No one laughts (well, maybe in secret like me sometimes) and does not make harassing ‘comments’. Sometimes you can hear whistling and munching, but it is rather a manifestation of lack of culture or appreciation for the beauty of the opposite sex – as you wish.

Somehow we all live side by side in peace. And so it should be! Of course, I can’t say that the same idillic situation is throughout Bolivia, but at least in Santa Cruz and Cochabamba, where I have spent few months.

Luckily we also met a group of students in Cochabamba, who have become my ‘guides’ and ‘teachers’ of a new culture. Today we are very good friends, though the circumstances separated us by about 10h by bus.

Some people here are more open, friendly, communicative while others more reserved. There are rude and dangerous people too –  as everywhere in the world.

All my experience showes, however, that Bolivia is a country of friendly people, in spite of all the  statistics. Of course, we always need to be carefull to avoid disappointment and even danger, but it is a universal principle!

Therefore I believe, that the granny form Tarata who was throwing stones at me, was an exception to the rule :)

* SLOTHS – in general, I love all animals, but I am extremely fond of these creatures ‘on high’:). The biggest plus of Santa Cruz and its surrounding areas is that sloths can be met in public places such as parks or even municipal squares! You have to have good luck, of course, because they descend from the trees quite rare but we we had the opportunity to see them and even give them a stroke (!) three times already!

First time, sloth ‘has saved’ our quite unsuccessful first trip to Santa Cruz from Cochabamba as well as an uninteresting and boring visit to —> Cotoca, and finaly – the average trip to the —> zoo. There is ‘something’ about these animals that immediately improves your mood – is it their always smiling face, small beady eyes or awkward slow movements? – I do not know. Certainly not their limbs that end with long claws, because they may be deadly.

Just look at him and try not to smile!

_MG_2233

It’s not easy, is it?

But do you know what/who is my Bolivian No 1? My Loveof course:)

Museum Day in La Paz *** Dzien Muzeum w La Paz

Czwartek byl dla nas Dniem Muzeum, poniewaz Wielki Piatek jest w Boliwii dniem wolnym od pracy (takze tej w muzeum:), a w weekendy wszystko jest tutaj zamkniete.

Jako pierwsze odwiedzilismy muzeum przy kosciele Swietego Franciszka, ktore miescilo sie tuz za rogiem naszego hotelu, w poblizu ‘Mercado de las Brujas‘. Kosciol i zakon ufundowany w roku 1548 zachowal sie do czasow dzisiejszych w bardzo dobrym stanie (choc znalazlam informacje, ze zostal on odbudowany w XVIII w.) i dzis stanowi glowa historyczna atrakcje La Paz oraz popularne miejsce spotkan, ze wzgledu na centralne polozenie i duzy plac.

_MG_2521

_MG_2488

Dla ‘muzealnikow’, czyli turystow zainteresowanych historia i sztuka, dostepny jest specjalny bilet ‘Circular- boleto unico de museos’, skladajacy sie z 3 biletow w jednym. Kosztuje on 40 bs., a zaoszczedza sie na nim cale 20 bs.! Nie jest to opcja popularna, poniewaz pani w Muzeum Narodowym powiedziala, ze pierwszy raz widzi taki bilet (!), ale sami przyznacie, ze oplacalna:)

Muzeum Franciszkanskie zwiedza sie z przewodnikiem (mowiacym po hiszpansku lub angielsku), nie trzeba jednak czekac, az zbierze sie grupa – mozna dolaczyc do juz zwiedzajacej i zakonczyc ‘tour’ w innej kolejnosci. W muzeum poznajemy historie franciszkanow, jak i samego miasta oraz dwiadujemy sie skad wziela sie oficjalna nazwa La Paz – Nuestra Señora de La Paz.

Dla mnie najwieksza ciekawostka byl jednak wirydarz polozony na 2 pietrze! La Paz jest bardzo pagorkowate, wiec i ogrod usytuawano na naturalnym wzniesieniu:) Poza tym, budynek zalozony wedlug reguly franciszkanskiej jest bardzo prosty, zbudowany z lokalnych surowcow (a nawet z materialow pochodzacych z odpadku, jak filary powstale z pocietych kolumn), a jedynym akcentem odstajacym od teorii skromnosci byl kolor jego scian – atramentowy, pieknie kontrastujacy z czerwienia. Nawet figura Ukrzyzowanego Chrystusa w jednej z sal zostala zamalowana tym wlasnie kolorem!

_MG_2499

_MG_2505

_MG_2504

Muzeum posiada takze spora kolekcje malarstwa religijnego (szczegolnie ‘Piekne Madonny’ sa godne uwagi), typowego dla sztuki Boliwii, ktora mimo iz czerpala garsciami ze wzorcow europejskich, rozwinela swa odmienna stylistyke.

Wnetrze kosciola o bogato dekorowanej barokowej fasadzie, prezentuje sie rownie dostojnie. Niestety udalo mi sie je obejrzec jedynie z wysokosci choru, gdzie przykulo moja uwage alabastrowe okno, przepuszczajace pieknie rozproszone swiatlo, oswietlajace wielka ksiege liturgiczna.

 

Nastepnie odwiedzilismy Muzeum Etnograficzne (Museo de Etnografia y Folclore), ktore miesci sie w pieknym kolonialnym domu z konca XVIII wieku. Prawde mowiac, byl to jeden z najpiekniejszych domow, jakie kiedykolwiek widzialam – zalozony wokol  niewielkiego dziedzinca, z piekna kamieniarka, galeria i oryginalnymi drewnianymi drzwiami i podlogami.

_MG_2529

_MG_2530

_MG_2540

_MG_2536

_MG_2570

Przestrone sale tego muzeum kryja zas prawdziwe skarby sztuki boliwijskiej z roznych regionow – od tkanin, poprzez ceramike i tradycyjne maski.  Poniewaz nie zauwazylam zakazu fotografowania (takowy obowiazuje w Muzeum Franciszkanskim), postanowilam skorzystac z okazji i pstryknac kilka zdjec BEZ FLESZA, oczywiscie.

_MG_2562

_MG_2554

_MG_2548

Muzeum to bez watpienia jest jednym z najpiekniejszych tego typu instytucji, jakie bylo mi dane zwiedzac i co najwazniejsze – jest ono wzorcowo prowadzone (szkoda jedynie, ze nie bylo tam informacji po angielsku).

Trzecie i ostatnie na naszej liscie (oraz bilecie) Muzeum Narodowe (Museo Nacional de Arte) miesci sie takze w starym palacu, tuz obok Plaza Mayor (Murillo), zbudowanym w roku 1775 w stylu tzw. ‘baroku andyjskiego’. I tutaj mozemy podziwiac piekna architekture, jednak o wiele bardziej monumentalna i … zimna. Na zwiedzanie mielismy zaledwie pol godziny, poniewaz zamykano je 16.00 (mysle, ze z powodu zblizajacego sie Swieta).

_MG_2592

Muzeum nie jest jednak duze, dalismy wiec rade zobaczyc wszystkie jego zbiory – boliwijskiego malarstwa oraz rzezby dawnej i wspolczesnej, stojacej na swiatowym poziomie. Kiedys moze zabiore sie do studiowania dziel takich artystow jak: Gaston Ugalde, Sol Mateo czy Walter Solon Romero, ktore wywarly na mnie wielkie wrazenie.

Ciekawostka jest to, ze Muzeum Narodowe posiada nieodplatna ekspozycje czasowa otwarta dla wszystkich – nam udalo sie trafic na wystawe czarno – bialych fotografi niemieckiego reportera z lat 1960 -70   – ‘Michael Ruetz :Tiempos Incomodos’.

‘Rajd’ po muzeach La Paz, ktorych jest o wiele wiecej zakonczylismy w jednej z pobliskich kafejek, w ktorej czas jakby sie zatrzymal w poczatkach ubieglego wieku. Musze przyznac, ze La Paz ze swoimi kafejkami i barami umieszczonymi w podziemiach kamienic posiada specyficzny ‘dekadencki’ klimat, ktory przypomina atmosfere starego Paryza. Zreszta z Paryzem ma rowniez cos wspolnego –  sam Gustav Eiffel zaprojektowal budynek Centralnego Dworca Autobusowego w La Paz!

Dzien zakonczylismy przechadzka po wspomnianym ‘El Mercado de las Brujas’ (Bazarze Czarownic) – ktory jest jedna z wiekszych atrakcji turystycznych La Paz.  Wedlug mnie moze i jest najbardziej popularny, ale nie ma duzo wspolnego ze swoja nazwa! Co prawda, kilka sklepikow z pamiatkami sprzedaje rozne dziwaczne medykamenty ze zwierzat i roslin, kremy i mydelka na potecje czy amulety, ale wlasnie… sa to sklepy dla turystow, na pokaz. My rowniez zakupilismy kilka amuletow (na dlugie i szczesliwe zycie) oraz zrobilismy kilka zdjec ‘ususzonym’ szczatkom plodow lam, ktore podobno przesadni Indianie Aymara zakopuja pod fundamentami nowego domu – na szczescie…

_MG_2598

_MG_2600

_MG_2606

Jezeli jednak ktos chce zobaczyc prawdziwy bazar czarownic, to powinien udac sie raczej do pewnej czesci La Cancha w Cochabambie, gdzie widok’ bialych twarzy’ nie powoduje usmiechu na ustach sprzedawcy, a raczej szczera niechec; gdzie stoly uginaja sie od przeroznych ziol, suszonych czy zakonserwowanych w olejach szczatek zwierzecych, kamieni, nasion itp.; gdzie widac, slychac i CZUC magiczna i tajemnicza atmosfere prawdziwego ‘El Mercado de las brujas’. Nie ma tam oficjalnego ZAKAZU ROBIENIA ZDJEC, ale ja raczej odradzalabym sieganie po aparat (czy wrecz zabierania go ze soba!).

***

On Thursday, we had our Museum Day,  because Good Friday in Bolivia is a holiday and on weekends everything is closed here anyway.

First, we visited the Museum of St. Francis Church, which was located just around the corner from our hotel, close to the ‘Mercado de las Brujas‘. The church and convent was founded in 1548 and survived to the present day in a very good condition (although I found the information that it was rebuilt in the eighteenth century) and today is the most important historical attraction in La Paz and a popular meeting place, due to its central location and large square in front of it.

For the ‘museum people’ – tourists interested in history and art, there is a special ticket available, called ‘Circular-boleto unico de Museos’, consisting of three tickets in one. It costs 40 bs. and saves 20 bs.! This is not a popular option, as the woman in the National Museum said that she saw this ticket for the first time (!), but I must admit it is handy and profitable :)

You can visit Franciscan Museum only with a guide (Spanish-speaking or English), but you don’t have to wait for a group to gather as you can join one and complete the ‘tour’ in a different order. In museum we can learn about history of Franciscan order in Bolivia and where the official name of the city – Nuestra Señora de La Paz comes from.

For me, the biggest surprise was the cloister located on the 2 floor! La Paz is very hilly, so the garden was created on a hill :) Besides, the building founded according to Franciscan rule is very simple, made of local materials (and even the recycled materials as pillars made from old columns) and the only opposition to modest theory was the color of the walls – bold blue, beautifully contrasting with red. Even the figure of the Crucified Christ in one of the rooms was painted over in that color!

The museum has also a large collection of religious paintings (especially ‘Madonnas“) – exhibiting typical in Bolivian art mix of Western and indigenous styles.

The interior of the church, with a beautifully decorated facade, looks quite rich in its baroque robe. Unfortunately, I could only admire it from the high choir, where  an alabaster window had caught my attention, illuminating with a beautifully diffused light huge liturgical book. The the rest of the church interior was hidden in darkness.

After that we visited the Ethnographic Museum (Museo de Ethnografia y Folclore), which is housed in a beautiful colonial house from the end of the XVIII century. In fact, it was one of the most beautiful houses I’ve ever seen – founded around a small courtyard, with beautiful stonework, galleries and original wooden doors and floors. Big rooms of the museum house the true treasures of art from different regions of Bolivia – from textiles and ceramics to traditional masks. Because I haven’t noticed any ‘no photos’ sign (unlike in the Franciscan Museum), I decided to take advantage of the opportunity to snap some pictures with NO FLASH, of course. The museum is without doubt one of the most beautiful of such institutions and most importantly – it is exemplary run (I wish only that there was some information in English).

The third and last on our list (and ticket) was National Museum of Art (Museo Nacional de Arte), housed in an old palace right next to the Plaza Mayor (Murillo), built in 1775 in the style of the so-called ‘Andean Baroque’. Here we could also admire the beautiful architecture, however, much more monumental and at the same time … colder. We had only half an hour for the tour, because it was closing at 4 pm (probably because of the upcoming holidays).

But the museum is not large, so we could see all its collection – ancient and contemporary paintings and sculptures by Bolivian artists. Someday maybe I’ll take up study of works by artists such as Gaston Ugalde, Sol Mateo and Walter Solon Romero among others, which really impressed me.

Interesting fact is that the National Museum has temporary exhibition open to all without charge – we were lucky to see exhibition of black & white photographs of a German reporter from the 60′ and 70s’ – ‘Michael Ruetz: Tiempos Incomodos’.

We finished ‘race’ of the museums of La Paz in one of the nearby cafes, in which time seems to have stopped in the last century. I have to admit, La Paz with its cafes and bars located in the basements of the houses has a specific ‘decadent’ climate, which resembles the atmosphere of old Paris. Moreover, La Paz and Paris have also something else in common – Gustav Eiffel, who designed the building of the Central Bus Station in La Paz!

After returning to our hotel, we went for a walk to famous ‘El Mercado de las Brujas’ (Witches’ Market) – one of the biggest tourist attractions of La Paz. It might be the most popular place of this kind in Bolivia, but for me it doesn’t have much in common with its name! There are few souvenir shops selling various medications ‘made of’ different animals and plants, creams and soaps for better sex life or amulets, but those are the shops for tourists. We also bought some charms (for long and happy life), and we took some pictures of dry out llamas fetus remains, which supposedly the superstitious Aymara Indians bury under the foundations of a new house – for good luck …

However, if someone wants to see a real witches market, they should rather go to a certain part of La Cancha in Cochabamba, where the view of ‘white faces’ does not bring a smile on the seller’s lips, but rather a sincere reluctance; where tables groan from a variety of herbs, animal debris – dried or preserved in oils, stones, seeds, etc.; where you can see, hear and SMELL the magical and mysterious atmosphere of true ‘El Mercado de las Brujas’. You won’t see there ‘NO PICTURE’ sign, but I would rather advise NOT to take out your camera (or even bring it with you!).

#MarParaBolivia

The Day of the Lost Sea *** Dzień Utraconego Morza

23 marca Boliwia obchodzi Dzień Morza. Może nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze Boliwia dostępu do morza nie posiada. Utraciła go razem z Departamentem Litoral (Departamento del Litoral) w wyniku wojny  z Chile – w tzw. ‘Wojnie o Pacyfik’ w XIX wieku. Od czego się zaczeło?

On March 23 rd Bolivia celebrates the Day of the Sea. It wouldn’t be anything unusual, if not for the fact, that Bolivia has no access to the sea. Bolivia lost it with the Department of Litoral (Departamento del Litoral) as a result of the war with Chile – called ‘The War of the Pacific’ in the nineteenth century. How does it happened?

Cóż, konflikt rozpoczął się, gdy Boliwia postanowiła podnieść podatek dla saletry wydobywanej przez chilijskie firmy na boliwijskiej wówczas pustyni Atacama, pomimo wcześniejszej gwarancji, że nie będzie zwiększenia podatków przez najbliższe dwadzieścia pięć lat. Chile oprotestowało nowy podatek i zażądało mediacji, ale Boliwia odmówiła. Kiedy władze Boliwii skonfiskowały mienie spółek chilijskich, Chile wysyłało siły zbrojne do portowego miasta Antofagasta i Calama.

Dzień Morza upamiętnia właśnie bitwę pod Calama, gdzie Boliwijski dowódca Eduardo Abaroa, wraz z peruwiańskim sprzymierzeńcem Ladislao Cabrera (Peru w międzyczasie przyłączyło się do wojny po stronie Boliwii) z setką żołnierzy stanęli w obliczu 500 chilijskich żołdaków. Legenda głosi, ze gdy 23 marca 1879 roku Abaroa zacięcie bronił małego mostu na rzece Topáter, a Chilijczycy nakazali mu się poddać, jego odpowiedzią było: “Ja, poddać? Powiedz swojej babci  by się oddała! “, po czym został zastrzelony.

Well, the conflict started when Bolivia decided to increase a tax of potassium nitrate harvested by Chilean companies in the Bolivian Atacama Desert despite previous warranty that it would not increase taxes for next twenty-five years. Chile protested against the tax and solicited to submit it to mediation, but Bolivia refused. When Bolivian authorities attempted to auction the confiscated property of Chilean minding companies, the Chile sent the armed forces to the port city of Antofagasta and Calama.

The Day of the Sea  commemorates the Battle of Calama where Bolivian commander Eduardo Abaroa and Peruvian Ladislao Cabrera (Peru in the meantime joined the forces of its neighbour) with just over 100 soldiers faced 500 Chilean soldiers. The legend has it, that when Abaroa was defending a small bridge over the Topáter River on the 23rd of March 1879 and the Chileans ordered him to surrender, his response was: “Me, surrender? Tell your grandmother to surrender!” after which he was shot dead.

Dziś trudno powiedzieć, kto miał rację w tym całym konflikcie, a kto się mylił. Oba narody, Boliwia i Chile, próbowały chronić swoje interesy, a Peru znalazło się pomiędzy młotem i kowadłem. Odcięcie Boliwii od świata spowodowało jednak spowolnienie rozwoju gospodarczego kraju, w związku z czym Boliwijczycy manifestują swe tęsknoty jak i straty oraz naglącą potrzebę rozmów pokojowych z Chile, o przywrócenie choćby części zajętego w wyniku przegranej wojny terytorium. Ich ‘okna na świat’. Do akcji włączyli się znani politycy, sportowcy oraz ludzie kultury z różnych krajów, nawet z Chile, którzy zgodnie przyznają, ze dostęp do morza, spowodowałby ogromną różnice w życiu tego biednego narodu.

Today, it’s hard to say, who was right who was wrong. Both involved nations, Bolivia and Chile, tried to protect their interest, and Peru was just cut in between. Cutting off Bolivia from the world resulted however in slowing down its economic development, therefore every year Bolivians manifest the urgency of peace talks with Chile and the restoration of some of the seaside territory. This action was joined by the famous politicians, athletes and people of culture from different countries, including Chile, who agreed that access to the sea, would make a huge difference in the lives of many poor people.

 W tym dniu w większych miastach odbywają się odświętne parady z udziałem żołnierzy … marynarki wojennej. Tak, Boliwia jest chyba jedynym na świecie państwem lądowym, mającym marynarkę wojenna (co ciekawe, w chwili wybuchu Wojny o Pacyfik, takowej nie posiadała)!Ciekawostką jest również to, ze co roku Boliwijczycy wybierają Miss Litoral – swojej utraconej prowincji. Ja z okazji Dnia Morza przygotowałam kilka kolaży, zainspirowanych tęsknotą Boliwijczyków za wielką wodą. Mam nadzieje, ze ich marzenie wkrótce się spełni.

On this day a big parades are held  in major cities with the participation of the… Navy. Yes, Bolivia is probably the only land-locked country in the world, which has a Navy (interestingly, they hadn’t have one when the War of Pacific started)! It is also interesting that every year Bolivians elect Miss Litoral of they lost province. The Day of the Seaa inspired me to create several collages which depict great longing of people of Bolivia for the ‘big water’. I hope that they dream will come true soon.

Mar para Bolivia!

#MarParaBolivia

Feliz Dia del San Patricio!

Dzien Swietego Patryka, jak Irlandzki zwyczaj nakazuje, mielismy uczcic zielonym piwem w jednym z dwoch irlandzkich pubow w Santa Cruz de la Sierra.

Jednakze, po ekscytujacej wizycie w ZOO, bylismy tak zmeczeni, ze nie chcialo nam sie wracac do centrum. Zamiast ‘Guinnessa’ wypilismy wiec najlepsze piwo boliwijskie – ‘Huari’ rodem z Oruro, wspominajac spotkanie trzeciego stopnia z ‘Leniwcem Wedrowniczkiem’:)

Santa Cruz zoo ed

To sie nazywa ‘Dzien Swietego Leniwca Patryka’ po boliwijsku!;)

***

We planned to celebrate St. Patrick’s Day, as the Irish custom orders, with green beer in one of the two Irish pubs in Santa Cruz de la Sierra.

However, after an exciting visit to the ZOO, we were so tired, that we didn’t want to come back to the city center again. So, instead of ‘Guinness’ we drank the best bolivian beer – ‘Huari’ (from Oruro) watching pictures from the close encounters with the ‘Wandering Sloth’:)

IMG_4597