The Season of the Bolivian Mandarines *** Sezon na boliwijskie mandaryny

Lato w Boliwii, szczegolnie w jej wschodniej, tropikalnej czesci, stoi pod znakiem mango i —> achachairu. Natomiast jesienia, czyli pod koniec kwietnia, zaczyna sie sezon na mandarynki, a raczej na mandaryny, bo te boliwijskie niczym nie przypominaja malutkich pomaranczowych owocow, znanych z naszych europejskich polek sklepowych! Tak sie smiesznie sklada, ze boliwijskie mandarynki sa wielkosci naszej pomaranczy, a ich skorka jest zielono – pomaranczowo – brazowa. Smak jest jednak taki sam.

W sezonie, mandaryny sprzedawane sa zwykle na sztuki,  a dostac je mozna wszedzie: przy drodze, na bazarze, w sklepie. Za 25 dorodnych owocow zaplacimy okolo 10 bs. Nic, tylko brac i robic sok!

Summer in Bolivia, especially in its eastern tropical part, tastes like mango and —> achachairu. In autumn, which starts in late April, we have the season for tangerines, or rather Mandarines, because the Bolivian kind does  not resemble the tiny orange fruit that we know from our European stores! It hapens, that Bolivian Mandarines are the same size as our oranges and their skin is green – orange – brown. However, the flavor is the same.

During the season (temporada), Mandarines are usually sold in pieces, and you can get them everywhere: beside the road, in the bazaar, in the shop. For 25 plump fruit you pay about 10 bs. There is no other option than to buy and make juice!

boliviainmeyeys

W pierwsza majowa sobote, korzystajac z ladnej pogody, wybralismy sie do kolonii mennonickiej Santa Rita. Po drodze do Paurito zobaczylismy ciezarowke pelna mandaryn, postanowilismy sie wiec zatrzymac i ubic targu. Kupilismy wystarczajaco duzo, by moc podarowac troche cytrusow naszemu znajomemu mennonickiemu gospodarzowi, ktorego odwiedzilismy w drodze powrotnej z almacenow (sklepow mennonitow).

On the first Saturday of May, taking an advantage of the nice weather, we set off to the Mennonite colony of Santa Rita. On the way to Paurito we saw a truck full of Mandarins, so we decided to stop and get some. We bought enough to share some citrus with our mennonite friendly host, who we visited on the way back from almacenes (Mennonite shops).

boliviainmeyeys

boliviainmeyeys

Gospodarz Heinrich przyjal podarunek z radoscia, a pozniej oznajmil, ze mandaryny rosna w jego ogrodzie, i ze mozemy sobie ich wziac ile tylko chcemy! Glupio nam bylo tak brac i po dluzszej chwili udalo nam sie przekonac gospodarza, do przyjecia zaplaty za owoce. I tak oto zobaczylam po raz pierwszy na wlasne oczy, boliwijski mandarynkowy sad. Syn gospodarza zrecznie zrywal owoce, a ja w miedzyczasie je fotografowalam:)

Our host Heinrich happily accepted our gift, and later announced that he has Mandarine trees in his garden, and if we want, we could take some! We weren’t comfortable to just take and it took us a while to convince the Mennonite, to accept some payment for the produce. And so I saw for the first time with my own eyes, the Bolivian Mandarine orchard. One of the Mennonite’s sons, skillfully picked the fruit from the tree and I, in the meantime, photographed everything around:)

boliviainmeyeys

boliviainmeyeys

boliviainmeyeys

Gospodarz dorzucil nam rowniez kilka zielonych dorodnych limonek, ktore okazaly sie … pomaranczami!W Boliwii wszystko jest na opak – pamietacie —> owocowe potworki, o ktorych pisalam jakis czas temu? Gigantyczne jablka, ogorkowe awokado, zielone pomarancze – juz nic mnie nie zaskoczy:)

The Mennonite host also threw in a couple of big green limes, which turned out to be … the oranges! In Bolivia, everything is upside down – do you remember —> the fruit freaks, about which I wrote some time ago? Giant apples, cucumber avocado, green oranges – nothing surprises me anymore :)

boliviainmeyeys

Jako ‘yapita’ (cos ekstra), dostalismy jeszcze kilka kokosow oraz po kubku pysznego, swiezego cieplego mleka, prosto od krowy, ktore ostatni raz pilam na wakacjach u dziedkow, jak mialam szesc lat. Nic dziwnego, ze u mennonitow czuje sie jak w domu:)

As ‘yapita’ (something extra), we got a few coconuts and a mug of delicious, fresh warm milk straight from the cow, which I drank last on vacation at my grandparents’ farm when I was six years old.  No wonder that the Mennonite colony feels like home to me :)

boliviainmeyeys

Achachairú: Bolivian Fruit *** Boliwijski owoc

W poprzednim wpisie zapomniałam wspomnieć, że głównym celem naszej wyprawy do Porongo było achachairu. Otóż miasteczko to słynie z festiwalu tego owocu, który odbywa się na przełomie grudnia i stycznia – łatwo jest wiec się domyślić, że trochę się spóźniliśmy i po ilości koszyków na placu w Porongo można  było wywnioskować, ze sezon na achachairu dobiega końca…

Pewnie zastanawiacie się ‘z czym to się je’?

I forgot to mention in the previous post, that we went to Porongo to buy achachairu. This town is famous for the Festival of Achachairu, which takes place in late December and  beginning of January – so it is easy to guess that we were a little too late, and by the number of baskets on the square in Porongo  we could deduce that the season of achachairu was coming to an end …

You’re probably wondering, ‘what the hell is it’?

Otóż owoce ‘Garcinia humilis’, zwanej potocznie achachairú albo achacha, pochodzą z tropikalnej części Boliwii, a języku plemiona Guarani ‘achachairu’ znaczy tyle co ‘miodowy pocałunek’.

Fruit of ‘Garcinia humilis’, popularly known as achachairú or achacha, comes from tropical parts of Bolivia and in the Guarani language means ‘honey kiss’.

Danuta Stawarz Photography

Nazwa zapewne odnosi się do pomarańczowej grubej skorki owocu, kryjącej biały aromatyczny miąższ. Nie ma go za wiele, bowiem pokrywa on dosyć duże nasienie, czasem dwa. Najlepiej jest wiec rozłupać owoc do polowy i ‘wycacać’ miąższ razem z pestka – trochę się przy tym opaskudzimy, ale na pewno wynagrodzi nam to ten niesamowity, niepodobny do niczego innego, słodko -kwaśny smak.

Its name probably refers to the thick orange peel that hides white soft pulp. There isn’t a lot of it, because it covers quite a large seed, or sometimes two. The best way to eat it, is to split open the rind with a knife or fingers and  suck off the edible part off the seed. Eating this fruit can be messy but surely it will reward us with this amazing, unlike anything else, sweet – sour taste.

Danuta Stawarz Photography

Osobiście nie widziałam owoców achachairu w Europie, ale podobno na rynek wprowadziła go siec sklepów Marks & Spencer. Dojrzały owoc, przypominający trochę owoce dzikiej róży (tylko większe i pomarańczowe), przechowuje się dobrze poza lodówką, w temperaturze około 20 stopni Celsjusza. U nas w mieszkaniu niestety już po kilku dniach pomarańczowe kulki zaczynają się marszczyć i wysychać, ale nadal są jadalne:)

Owoc ten, zawiera sporo witaminy C, potasu i innych zdrowotnych związków. Ciekawostka jest to, ze zaczęto go uprawiać na skale przemysłową w dalekiej Australii, jak również w innych miejscach na Ziemi. Postanowiłam wiec, ze nazbieram trochę nasion i spróbuje je wysiać w naszej przydomowej ‘szklarni’ w Polsce. Zobaczymy, czy cos z tego wyrośnie. Jeżeli się uda, to będzie to małe (około 5-metrowe), wiecznie zielone drzewko o ładnych białych kwiatkach:)

I’ve never seem achachairu in Europe, but I read that it can be bought in Marks & Spencer. Ripe fruit reminds me of rosehip (only bigger and orange) and are kept well outside the refrigerator at a temperature of about 20 degrees Celsius. In our apartment unfortunately, after a few days achachairu begins to wrinkle but is still edible :)

This fruit contains a lot of vitamin C, potassium and other healthy substances. It is interesting that people began to cultivate it on an industrial scale in distant Australia, as well as in other places on Earth. So I decided to keep some of the seeds and try to grow achachairu in my parents’ ‘greenhouse’ in Poland. Let’s see if this will  result with something. If so, it will be quite small (about 5-foot high), evergreen tree with nice white flowers.

Danuta Stawarz Photography

Pierwszy raz spróbowałam achachairu w Cochabambie, gdzie wyprosiliśmy na bazarze o jeden owoc na spróbowanie. Przyznam, nie zachwycił mnie tak, jak na przykład ‘granadilla‘, ale zaintrygował niecodziennym smakiem oraz tym, ze jest to owoc rdzenny dla Boliwii.

Mam nadzieje zakupić w przyszłości miód wyrabiany z achachairu, choć nie mam pojęcia co to może być – czy jest to prawdziwy miód, produkowany przez pszczoły z pyłków kwiatowych, czy sok z owoców lub skorki?. Jeszcze się z nim nie spotkałam, ale podobno kosztuje 10 razy więcej niż ten zwykły.

I’ve tasted achachairu for the first time in Cochabamba, where we asked the fruit seller to give us one strange looking orange ball to try. I admit, it haven’t captivated me like for example ‘granadilla’, but the unusual taste and fact that the fruit is native to Bolivia was enough to interest me.

I hope to someday purchase a honey made from achachairu – I have no idea what it might be, whether it is a real honey, produced by bees from pollen or just a fruit juice? I haven’t seen it anywhere, but apparently it costs 10 times more than normal honey.

Skorek achachairu używa się w boliwijskiej medycynie ludowej jako środek przeciwko brodawkom oraz pomagający przetrzymać uczucie głodu. Tego jednak nie sprawdzałam na własnej skórze (i żołądku), wiec nie potwierdzam. Należy jednak uważać, by nie poplamić ubrań pomarańczowym sokiem, bowiem nie da się go niczym usunąć!

The skins of achachairu is used in the Bolivian folk medicine as a remedy against warts and can also be used as a hunger suppressant. This, however, I did not check nor on my skin nor stomach, so I can’t say if it works or not. You have to be careful thought, not to stain your clothes with its orange juice, because it is impossible to wash it out!

Więcej o achachairu tutaj —> klik./ More about achachairu here —> click.

Fruitful Cochabamba *** Owocowa Cochabamba

Na sobotnim bazarze w Cochabambie (Mercado America) można znaleźć prawie wszystkie owoce: jabłka, gruszki, truskawki, banany, mandaryny i inne cytrusy, winogrona, melony i arbuzy, brzoskwinie, etc. My robimy z nich codziennie przepyszne bomby witaminowe – przeciery i soki.

On Saturday’s bazaar in Cochabamba (Mercado America) you can find almost all kinds of fruit: apples, pears, strawberries, bananas, mandarins and other citruses, grapes, melons etc., from which we always prepare delicious daily vitamin bombs – smoothies and juices.

­­

Pomiędzy popularnymi owocami zdarzają się odmiany niemal całkowicie nieznane w Polsce jak czirimoja (Annona, Cherimoya, u nas znany jako flaszowiec) – owoc w kształcie serca, ukryty pod smocza skora. Od pierwszego spróbowania stal się on ulubionym owocem Freddiego – dla mnie jednak jest za słodki. No właśnie – soczysty, kremowy miąższ czirimoji można porównać do smaku ananasa z mango. Czirimoja, mimo iż pochodzi z Ameryki Południowej, jest bardzo droga – za kilogram (owoc średniej wielkości) płaci się 20 – 25 boliwianos (przypomnę tylko, ze zarobki w Boliwii zaczynają się od około 6bs. na godzinne). Bardzo popularne w Boliwii są natomiast lody o smaku czirimoji. Nie musze dodawać, iż są strasznie słodkie:)

Among the popular fruit, there are almost completely unknown in Poland varieties like chirimoya – heart-shaped fruit with peel like dragon skin. From the first try, it became Freddy’s favorite, but it is too sweet for me. Its lush, creamy flesh can be compared to the taste of pineapple with mango. Chirimoya, although it comes from South America, is very expensive here – we pay 20 – 25 bolivianos per kilo (fruit of medium size). I just remind you that the earnings in Bolivia start from about 6 BS. per hour, so it’s rather rarely treat. Very popular, however, is chirimoya-flavoured ice-cream, sold in every good heladeria.

IMG_2797

_MG_1337

Innym ciekawym owocem jest marakuja oraz inna odmiana tego owocu – granadilla. Ten tropikalny owoc ma twarda skórkę i nieokreślonego koloru miąższ z pestkami, który wcale nie wygląda apetycznie, ale smakuje jak przejrzały agrest! Mnaim, mniam.

My favourite is the passion fruit and its ‘sister’ ‘granadilla‘. This tropical fruit has a hard skin and flesh of indeterminate color with seads, which does not look appetizing, but tastes to me like a very ripe gooseberries! Yummy.

Dziś na bazarze dostaliśmy w prezencie (przy zakupie truskawek) – karambole. Uwielbiam te nazwę – przypomina mi znana z pewnej polskiej kreskówki o smoku Wawelskim – karamba!:) Ten gwiaździsty owoc smakuje smakuje jak jabłko, gruszka i wszystkie owoce cytrusowe razem wzięte, czyli jednym słowem jest bardzo kwaśny (karamba! aż mi skora zeszła z warg)! Posiada również przepiękny zapach. Karambola nie pochodzi z Ameryki Południowej, ale z Indonezjii! No proszę, jaki ten świat mały:)

Today at the bazaar we got as a gift (with the purchase of strawberries) – one carambola. I love that name! I have not tried this starry fruit yet, but apparently it tastes like an apple, pear and citrus fruits all together! (After writing the last sentence I ran to the kitchen, and I can now confirm that karambola tastes like …… unripe gooseberry! It’s so sour that I lost the skin on my lips :)

W prezencie, za zakupy u innego sprzedawcy, dostaliśmy podłużny owoc cytrusowy, w środku przypominający marakuję, który wykrzywił moja twarz jak szklanka soku z cytryny. Niestety, jego nazwy nie pamiętam. Na bazarze poinformowano nas, iż z jego miąższu przygotowuje się orzeźwiający ( a jakże!) napój, z dodatkiem dużej ilości cukru.

As a gift for purchases from other vendors, we’ve got oblong citrus fruit (which name I do not remember), with soft flesh, almost like a passion fruit, that frowned my face like a glass of lemon juice.The fruit is used to prepare a refreshing drink, with a lot of sugar, of course!

Zakochaliśmy się natomiast w papai, przede wszystkim ze względu na cenę, choć musze przyznać, iż nie była to miłość od pierwszego wejrzenia czy spróbowania. Smakiem przypomina mi niedojrzałego melona. Z wyglądu papaja wygląda niepozornie, często nieapetycznie, zwłaszcza gdy jest poobijana, i pokryta właściwą sobie zielona pleśnią, ale jej dobroczynne właściwości mówią same za siebie: bogata jest w witaminy A,C,B i różne inne zdrowotne pierwiastki.

Papaya became one of our favourite fruits became mainly because of its price, as it wasn’t a love from the first sight taste. It tastes to me a bit like a melon. Looks simple in appearance, often quite unappetizing, especially when it is battered and covered with green spots of mould (harmless as they say), but its beneficial qualities speak for themselves, as papaya is full in vitamin A, C, B and other healthy stuff.

_MG_2007

Przepadamy także za innym egzotycznym owocem – mango, pachnącym ‘świerkowo’. Owoc pochodzący z Azji, jest bardzo rozpowszechniony w Ameryce Południowej, gdzie można spotkać różne rodzaje: od czerwono- pomarańczowego, które znamy w Europie, po tzw. ‘rzeczne mango’, które jest małe i zielone. Przez ostatnie dwa miesiące, mango gościło na naszym boliwijskim stole codziennie, jako bardzo pożywne i smaczne śniadanie. Niestety, sezon (grudzień- styczeń) już się skończył i już nas na nie nie stać – dziś jedno mango kosztuje 10 bs., w sezonie 2bs. – zaczęliśmy wiec jeść jabłka, banany (najtańsze owoce w Boliwii – 10 za 3 bs.) i śliwki ‘węgierki’, których zbiór właśnie się rozpoczął.

We fell in love also with other exotic fruit – mango, tasting and smelling like a ‘Christmas tree’. Mango, although native to Asia, is very popular in South America, and many different species grow here – from orangy-red that we know best, to small grin ‘river-mangoes’, that are quite small. For the last two months, we have been eating mango every day for breakfast. Unfortunately, the mango season (December-January) is over now and we can’t afford it anymore – today one mango, imported from Chile or Peru, costs 10 bs. comparing to only 2 bs. in a season. So we started eating apples, bananas (the cheapest fruit in Bolivia – 10 for 3 bs.) and plums that season has just begun.

_MG_1284

A ostatnio, dzięki blogowi Pojechanej (do Chin), poznałam nazwę kolejnego dziwnego owocu, jakim jest jabłko nerkowca (lub nanercza zachodniego, bądź jabłko cashew). Przyznam, kiedy zobaczyłam to dziwne czerwone jabłko z czymś co przypomina zielona fasole na spodzie, nie za bardzo wiedziałam, z czym to się je i w rezultacie w ogóle tego nie spróbowałam. Po ukrojeniu kawałka, nie pachniał on apetycznie (skojarzenie miałam z owocem noni). A szkoda, bo podobno owoc zawiera dużo witaminy B i C, a przygotowuje się z niego marmolady, galaretki, bądź je na surowo. Dzięki Bogu nie ruszałam jednak tego orzecha, bo sok z jego skory jest ponoć żrący! Okazuje się również, iż jabłko wcale nie jest owocem, tylko zgrubiałą częścią łodygi, a orzech, nie jest orzechem, tylko nasionem! Skomplikowane.

Recently, I learnt a name of another strange fruit, which is the cashew apple. I admit, when I saw a strange red apple with something that resembles green bean on the top, I had no idea how to eat it. After cutting a  piece, it didn’t smell appetizing (just like a noni fruit). It’s a  pity, because apparently this fruit contains a lot of vitamin B and C, and can be eaten raw or as jam and jelly. Thank God, however, that I didn’t touch the nut, as its skin juice apparently is very irritating to the skin! It turns out, that the apple isn’t fruit at all – only thickened part of the stem, and a nut is in fact a seed! Complicated.

IMG_9582

Na koniec poczciwy kokos, którego może nie jemy w całości, a jedynie pijemy jego sok, zawierający proteiny, antyoksydanty, witaminy, minerały itp. Ciekawostka jest, iż nazwa ‘coco’ z portugalskiego, znaczy tyle co głowa lub czaszka, a woda kokosowa to w zasadzie zawiesina endospermy:) Na straganie można poprosić o otwarcie skorupy owocu, co nie jest wcale takie skomplikowanie, ale trzeba wiedzieć jak się do tego zabrać, i poprosić o słomkę. Cena – około 8 bs. Pyszne, orzeźwiające i zdrowe. A w domu, po rozbiciu skorupy na kawałki, można zjeść jego biały, aromatyczny miąższ – doskonale źródło błonnika.

At the end – good old coconut. We only drink its juice, containing proteins, antioxidants, vitamins, minerals, etc. Interestingly, the name ‘coco‘ means ‘the head or skull’ in Spanish, and coconut water serves as a suspension for the endosperm of the coconut during its nuclear phase of development :) At the market, you can ask to open the shell of the fruit (which is not all that complicated, but you have to know where to start) and ask for a straw. Fresh coconut is about 8 bs. Delicious, refreshing and healthy. And at home, after breaking its shell into pieces, you can eat the white, fragrant flesh – an excellent source of fiber.

IMG_3888

Czegóż nie ma w słonecznej przez cały rok Cochabambie!! Otóż, nie ma: pomarańczy (choć cały czas widujemy je na ulicach, gdzie kobiety robią z nich świeży sok i rozwożą go wózkami), jagód, wiśni, porzeczek… No ale, cos za cos:) Czasem można spotkać maliny, ale ich ceny są astronomiczne.

Niestety, niektórzy mieszkańcy Boliwii zdaja się nie doceniać tej obfitości owoców i bardzo rzadko je jedzą – jeżeli już to w formie dodatku do deserów. Za to bardzo popularne są tutaj owoce sztuczne – z gliny, szkła, papieru, którymi dekoruje się kuchnię. Prawda, ze te świeże wyglądają lepiej?

Cochabamba, sunny and warm all year round, seems to have everything! Well, almost: we can’t buy oranges (although I see them on the streets, where women make fresh juice of it), blueberries (sometimes you can buy them, but at astronomical prices!), cherries, currants … You just can’t have everything, can you?

Is it interesting that Bolivians don’t eat much fruit (nor vegetables) – unless as a part of a dessert. And very often you can see fake fruit on the kitchen’s table – made of ceramics, paper or plastic. I do prefer real ones, don’t you?

Polecam lekturę artykułu Kochamy Peru – zycie w dawnej krainie Inkow’ o innych egzotycznych owocach, które są niemal zupełnie nieznane w Europie, a które w tej części świata spotyka się na każdym bazarku, oraz moj artykuł o ‘owocowych potworkach‘:)

IMG_8936

Cheers! Salut! Na zdrowie!