Santiago de Chiquitos: The Gateway to the Paradise *** U bram Raju

Do Santiago de Chiquitos, położonego na uboczu Ruta 4 (23 km od Robore), przybyliśmy wczesnym wieczorem. Miasteczko (lub raczej wioska) znajduje się u stop Serrania (wzgórza) Santiago, a prowadzi do niego kreta, asfaltowa i bardzo dobrze oznaczona droga. Mieliśmy trochę czasu i światła słonecznego na zapoznanie się z tym urodziwym miejscem – spokojnym, czystym, zorganizowanym (!), pełnym przyjaznych ludzi pozdrawiających przyjezdnych na każdym kroku. Dzięki swemu urokliwemu położeniu oraz przyjemnemu klimatowi (jest tu trochę chłodniej niż w niżej położonych miejscach Chiquitanii), miasto jest często nazywane Antesala del Cielo – Poczekalnia Niebios. Ciekawostka jest, iż podobno region ten ma wielu długowiecznych mieszkańców, którym zapewne nie spieszy się do Nieba, skoro mogą cieszyć się życiem doczesnym w tak pięknych okolicznościach przyrody;)

We arrived in Santiago de Chiquitos, located on the sideway of the Ruta 4(23 km from Robore), in the early evening. The town (or rather village) is situated at the foot of the Serrania Santiago (hill), at the end of serpent, paved and well marked road. We had some time to familiarize with this pretty town before sunset, finding it as a quiet, clean, organized (!), full of friendly people greeting visitors at every step, place. Thanks to its location and pleasant climate (it is a little cooler here than at lower altitudes of Chiquitania), the city is sometimes called Antesala del Cielo – Heaven’s Waiting Room. Interestingly, there are many long-lived residents in the region, who probably aren’t in a hurry to get to the eternal heaven, since they can enjoy life in such beautiful natural circumstances ;)

_MG_4521

DSCN0268

Santiago de Chiquitos zostało założone w roku 1754, jako dziesiąta misja jezuicka. Od samego początku istnienia stacjonował tu garnizon, ochraniający mieszkańców przed wrogo nastawionymi plemionami Zamucos i Guaycurus. Zresztą, jeszcze w 1944 roku Indianie ze szczepu Ayoreo zamordowali czterech protestanckich misjonarzy z USA w niedalekim mieście Robore. Tradycja jest kontynuowana, bo dziś w wiosce funkcjonuje szkoła militarna.

Santiago de Chiquitos was founded in 1754 as a 10th Jesuit mission. From the very beginning, the garrison was stationed in the mission, protecting its residents against hostile tribes of Guaycurus and Zamucos. Moreover, even in 1944 Indians Ayoreo murdered four Protestant missionaries from the United States in the nearby town Robore. The tradition continiues as today there is a military school in the village too.

boliviainmyeyes

Niebezpieczne czasy walki plemion jednak minęły i dziś Santiago de Chiquitos uznawane jest za najbezpieczniejsze miasto Boliwii. Zycie w wiosce płynie w spokojnym tempie, a skupia się ono wokół głównego placu, przy którym wieczorami mieszkańcy wystawiają grille, przygotowując proste przysmaki, lub przechadzają się po placu, zamienionym na uroczy park.

However, the dangerous times have seemed to pass and today Santiago is considered to be the safest city of Bolivia. The life in the village flows at leisurely pace, and focuses around the main square where residents make a barbecue in the evenings, preparing simple dishes, or stroll around theplaza, converted into a charming park.

boliviainmyeyes

Przy placu znajduje się również kościół, który jednak nie zachwyca jak pozostałe świątynie jezuickie. Jego budowę ukończono w 1771 roku, ale po tym jak jezuici zostali wygnani z Boliwii, popadł on w ruinę, będąc później trzykrotnie odnawiany.

In the square stands a church, which, however, does not impress as the other Jesuit temples. It was completed in 1771 but after the Jesuits were expelled from Bolivia, it fell in ruine, being later renewed three times.

boliviainmyeyes

Ale nie o kościele chciałam pisać a o tym, co znajduje się tuz za granicami miasteczka – park Reserva Departmental Valle Tucavaca. Dolinie Tucavaca obejmuje najlepiej zachowany fragment suchego lasu w Ameryce Południowej, uznawany za najbardziej dziewiczy tropikalny suchy las na świecie. Szmaragdowo zielone połacie lasu (wcale nie takiego znowu suchego) stapiające się z błękitnym horyzontem nieba, można podziwiać z El Mirador, punktu widokowego na szczycie Serrania Santiago.

But it’s not the church I wanted to write about but the town’s surroundings –Chiquitano tropical dry forest, which is a part of the protected park Reserva Valle Departmental Tucavaca. In fact, Tucavaca Valley has the best preserved fragment of dry forest in South America, as well as the most pristine tropical dry forest in the world. The emerald green expanses of forest (not so dry after all) merging with azure horizon of the sky, can be enjoyed from the El Mirador, a lookout point at the top of the Serrania Santiago.

Chiquitano

Jak wspomniałam w pierwszym wpisie, jest to jedyny doskonale oznaczony szlak w okolicy, na który bez problemu można się wybrać samodzielnie. I tak tez uczyniliśmy, wyruszając z samego rana w piesza wędrówkę, która rozpoczęła się trzy -kilometrowym marszem szeroka piaszczysta droga, wśród tysięcy motyli.

As I mentioned in the first post about Chiquitania ––> click, it is the only well-marked trail in the area, easily accesable without the guide. And so, we sett off in the morning beginning with 3 kilometers’ march on the wide sandy country road, among the thousands of butterflies.

Chiquitano

boliviainmyeyes

Tu musze wspomnieć o naszym specjalnym towarzyszu, którym był duży czarny pies o poetycko brzmiącym imieniu Sombra (Cień), należący do kucharki z restauracji Churapa. Po tym jak zniknął i pojawiał się przed nami na kolejnych odcinkach trasy, było widać, iż nie był to jego pierwszy raz w funkcji przewodnika:)

Here I have to mention our special companion –  a large black dog called Sombra (Shadow), belonging to the cook of the restaurant Churapa. After his disappearance and reappearance at certain points of the trail, we knew that it wasn’t his first time as a guide :)

boliviainmyeyes

Spacerkiem dotarliśmy do podnóża góry i rozpoczęliśmy godzinna wspinaczkę. Trasa nie jest najcięższa, ale trzeba uważać na osuwające się kamienie. Najpierw dotarliśmy do małego punktu widokowego, na którym zrobiliśmy sobie mała przerwę.

After a peaceful walk we reached the foot of the mountain and started one hour climb. The route is not the hardest, but you have to watch out for falling rocks. First, we got to a Small Viewpoint, where we had a wee break.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

A po kilkunastu kolejnych minutach byliśmy na samym szczycie, otoczeni przez pionowe skały, przypominające miejscami ruiny antycznej fortecy. Nie, na Dużym Miradorze się nie skończyło, postanowiliśmy pójść dalej, cały czas podziwiając to niesamowite miejsce, z którego każdej strony, jak okiem sięgnąć, rozpościerała się szmaragdowa dżungla. Pochmurne niebo osłaniało nas przed słońcem, łagodna bryza ochładzała powietrze, a nad głowami szybowały jastrzębie (?).

And after a few more minutes, we were at the top, surrounded by vertical rocks, that at places looked like the ruins of the ancient fortress. No, we didn’t stop at this Big Mirador, but we decided to go on, admiring the amazing views of an emerald jungle. Cloudy sky shrouded us from the sun, mild breeze cooled the air, and hawks (?) were soaring above our heads.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Wędrówkę zakończyliśmy chyba w najbardziej fotografowanym miejscu, z którego widać skalna wieże. Raz zdarzyło nam się zejść ze szlaku, zapuszczając niemal do samych jaskiń (których fanami, jak wiecie, nie jesteśmy).

I think we finished our wandering at the most photographed spot, from where you can see the rock tower. Once we happened to get off the trail, venturing almost to the caves (that we aren’t the fans of).

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Droga powrotna była trochę trudniejsza, nawet Sombra nie chciał iść już jako pierwszy, i jakby dłuższa.

The way down was a little more difficult, even Sombra didn’t want to lead us any longer.

boliviainmyeyes

Może dlatego, ze zbliżał się czas obiadu, o którym przypominały nam burczące brzuchy? Po drodze poszliśmy ‘na pachte’ (tak się u nas mówiło na ‘podkradanie owoców z drzew sąsiadów), zrywając owoce achachairu (tu nazywane tamarindo) oraz zbierając dojrzale rzeczne mango z pobocza drogi. Tak, grudzień to w Santiago sezon na mango!

Maybe because it was the lunch time? Along the way, we collected some fruit of achachairu (here called tamarindo?) and picked up ripe river mangos from the side of the road. Yes, December in Santiago de los Chiquitos is the season for mangoes!

boliviainmyeyes

Drzewo Mango!

boliviainmyeyes

P.S. El Mirador to tylko jedno z cudownych miejsc w okolicach Santiago de Chiquitos wartych zobaczenia. Niestety my tym razem nie dotarliśmy do naskalnych malowideł, ukrytych w jaskiniach i pośród gęstego lasu, licznych wodospadów czy skalnych luków. Coz, trzeba będzie tam powrócić!

P.S. El Mirador is just one of the wonderful places around Santiago de Chiquitos. Unfortunately, this time we didn’t see cave paintings or numerous waterfalls and rock arches hidden in the forest. Well, we have a multiple reasons to go back!

More pictures / Wiecej zdjec!

boliviainmyeyes

sleeping/dead squirel

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Lomas de Arena II – Terribly Beautiful Place *** O strasznie pięknym miejscu

Czego chcieć więcej? Piękną pogoda, bezchmurne niebo, ciepły biały piasek pod stopami. Dużo piasku. A pośród niego szafirowe i szmaragdowe laguny oraz wiecznie zielone oazy, z tropikalną dziką roślinnością…

What to want more? Beautiful weather, clear skies, warm white sand under your feet. A lot of sand. And among it the sapphire and emerald lagoons and evergreen oases, full of wild tropical vegetation …

Lomas de Arena

Lomas de Arena

Przyznaje, kupę piachu w moim życiu widziałam, ale takiej zjawiskowej jeszcze nigdy! Niezmierzona Sahara w Maroku, czy wydmy schodzące do morza w Łebie nie umywają się bowiem do piękna Lomas de Arena, położonych zaledwie kilka kilometrów od Santa Cruz de la Sierra.

Piaszczyste wydmy w samym środku dżungli? W Boliwii wszystko jest możliwe (tylko morza brak)!

Parque Regional Lomas de Arena pisałam kilka miesięcy temu, po naszej pierwszej i nieudanej wyprawie do tego cudu natury (o czym możecie przeczytać tu —-> klik). Tym razem tez łatwo nie było, tak się bowiem składa, ze droga do raju wiedzie przez piekło. Rozkopki aż do samego więzienia Palmasola oraz kałuże, i malownicza rzeczka, urozmaicają trasę przejazdu.

I must say, I’ve seen some sand in my life –  boundless Sahara Desert in Morocco, or massive sand dunes meeting the sea in Leba, but they can’t compete with the beauty of Lomas de Arena, located just few kilometers from Santa Cruz de la Sierra.

Sand dunes in the middle of the jungle? In Bolivia everything is possible!

I wrote about Parque Regional de Lomas de Arena few months ago, after our first and unsuccessful expedition to this miracle of nature (you may read about it here —-> click). This time it wasn’t easy either – it happens that the road to heaven passes through hell. First the ‘unfinished’ road to Palmasola prison, later puddles and river crossing our path.

Lomas de Arena

Napotkaliśmy tez kilka bezdomnych psów, krów oraz … kilkoro dziwnych ludzi. Z tego wszystkiego postanowiliśmy już zawracać, kiedy mijający nas biały samochód, dodał nam odwagi do dalszej przeprawy. Udało się! Ze zdumieniem obserwowaliśmy wielka ścianę piasku, która znikąd wyrosła przed nami. Zanotowaliśmy tez bliskość hotelu ‘Las Lomas’ oraz innych turystów.

We did encounter a few stray dogs too, some cows and … weird people. We almost decided to turn back when the white car has passed, encouraging us to continue our trip. And we managed, looking with astonishment at the big wall of sand, which grew out of nowhere in front of us. We also noted with relief the proximity of the hotel ‘Las Lomas’ and other tourists, some flying high.

A w takim dzikim miejscu turyści to skarb, o czym przekonaliśmy się w drodze powrotnej kiedy to … nasz samochód zawisł na malej skarpie. Jedno koło zakopane, drugie w powietrzu. Nie pomógł telefon do strażnika parku, nie pomogli ludzie w hotelu (choć użyczyli nam łańcuch) ani pobliskiej restauracji (z której raz po raz odjeżdżały wielkie jeepy). Pomogli turyści, tacy jak my. Najpierw zatrzymał się malutki jeep pełen młodziutkich dziewcząt, z których jedna okazała się moja byłą studentka! Próbowali nas wyciągnąć, ale zabrakło ‘powera’. Na następny samochód czekaliśmy niemal godzinę. Nie zawiedliśmy się jednak bowiem kierowca oraz jego starszy syn wiedzieli co robić i już w pierwszej próbie wyciągnęli nasz samochód z tarapatów.

And believe me, in such a wild place, other tourist are a real treasure, as we find out on the way back when … our car hung dead on a small slope, with one wheel stuck in a mud and the other in the air. The phone call to guard of the park did not help, neither the people in the hotel (although they lent us a chain) or in a nearby restaurant. The only help came from fellow tourists. First we were encountered by a tiny jeep full of very young girls, one of whom turned out to be my ex-student! They tried to pull us, but their car lacked the ‘power’. For the next car we have waited almost an hour but we were not disappointed – the driver and his older son knew exactly what to do, and they pulled our car out of trouble on the first try. God bless them for that!

Lomas de Arena

Tak ekscytująco pięknej i zarazem strasznej wycieczki jeszcze nie mieliśmy, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze i zmęczeni acz szczęśliwi, bezpiecznie dotarliśmy do domu.

Jaki jest morał naszej przygody? Jeżeli jesteście w Santa Cruz de la Sierra, to Lomas de Arena powinny się znaleźć na waszej liście ‘must see’!

This trip was the most exciting, beautiful and terrible at the same time, but luckily everything turned out well and we arrived safely home.

What is the moral of our adventure? If you are in Santa Cruz de la Sierra, the Lomas de Arena should be on your  ‘must see’ list!

Trzeba jednak pamiętać, ze nie łatwo jest się tam dostać. Wycieczki oferuje kila biur podróży, np. Nick’s Adventures Bolivia, którego spotkaliśmy w parku, zjeżdżającego na desce po piasku z dzieciakami! Jest to opcja kosztowna, ale z cala pewnością najbezpieczniejsza. Moza tez dojechać autobusem miejskim do Palmasoli lub taksówką do bramy parku, a później iść z buta jakieś 4 kilometry. Nie polecam jednak tej alternatywy samotnym podróżnikom, bowiem na trasie zdążają się kradzieże i rozboje! Nie wspominając wałęsających się psów, krów i dziwnych ludzi. No i wreszcie, można dojechać własnym/wypożyczonym samochodem, ale jeżeli nie daj Boże cos się wam przydarzy po drodze, to zdani będziecie tylko na siebie i …  życzliwość napotkanych kierowców. Strażnicy parku wam nie pomogą, sami dysponują bowiem tylko motorami i quadami, a zwykle na służbie jest tylko jeden z nich, zajęty obsługą bramy i pobieraniem opłaty za wstęp (10 bs.).

Powodzenia! Miejsce to jest zdecydowanie warte zachodu:)

However, one should remember that it is not easy to get there. Some travel agencies, such as Nick’s Adventures Bolivia (who we met in the park, sandboarding!), offer their tours there. This option is the most expensive, but the safest. The place can also be reached by bus from the city centre to Palmasola Jail or a taxi to the gate of the park, and then one has to walk on foot for about four kilometers. But I don’t recommend this option to single travellers, as there were many thefts and robberies reported! Not to mention wandering dogs, cows and weird people. And finally, you can reach Lomas de Arena in your own/rental car, but if God forbid something happens on the way, you can rely only on yourself and … the kindness of other drivers. The park guards will not help, as they only have motorbikes and quads, and usually there is just one on duty, busy opening the gate and collecting fee for admission (10 bs.).

Good Luck! This place is definitely worth the trouble:)

Lomas de Arena

Lomas de Arena

A Little House in the Mountains of Samaipata *** Mały domek w górach

Po niemal roku powróciliśmy do rajskiej Samaipaty. Tym razem nie mieliśmy w planach zwiedzania (a zostało nam jeszcze tak wiele do zobaczenia!), lecz wizytę u sympatycznej pary rodaków, których poznaliśmy kilka miesięcy temu w Santa Cruz. Wybieraliśmy się do nich jak sojki za morze – a to padało, a to było zimno, a to byliśmy zbyt zmęczeni, ale w końcu przyszedł czas, kiedy powiedzieliśmy sobie ‘teraz albo nigdy’. A musicie wiedzieć, ze nie tak łatwo jest do nich dotrzeć! Marzyliście kiedyś o domku w górach, pośrodku pol i lasów? Z dala od balangujacych sąsiadów, głośnych placów budowy i wiecznie szczekających psów? Właśnie tam się wybieraliśmy:)

Podróż z Santa Cruz do Samaipaty zajmuje około 2.5 godziny, ale z powodu złego stanu drogi trzeba było jechać wolniej. Po tegorocznych rekordowych opadach deszczu w wielu miejscach powstały osuwiska, po których ostały się jeszcze dziury w nawierzchni, konary drzew i głazy na poboczach. Tuz przed miasteczkiem musieliśmy skręcić w wąziutką piaszczysto-błotną ‘zakręconą’ drogę ‘polna’, gdzie niezastąpionym okazał się telefon z karta Entela, jedynego działającego w tym rejonie operatora sieci komórkowej i najlepszego przyjaciela turysty w Boliwii.

After nearly a year, we returned to paradise of Samaipata. This time, we had no plans to explore its wonders (and there is so much to see!), as we were going to visit the nice Polish couple we met a few months back in Santa Cruz. We’ve been thinking to see them much earlier, but it was always raining or it was cold, or we were too tired. And you must know that it isn’t easy to get to their home! Have you ever dreamt of living in a cosy little house up in the mountains, in the middle of nowhere, surrounded by fields of potatoes and forest? With no partying neighbours, noisy building sites and always barking dogs? That’s where we were going:)

Travelling from Santa Cruz to Samaipata takes about 2.5 hours, but due to bad road conditions we had to drive much slower. Recent landslides, after this year’s record rainfall, left holes in the asphalt, boughs of trees and rocks on the roadside. To get to our friends we needed to make a detour from the main road and follow narrow and curvy dirt road. I must say, the Entel phone, the only mobile network that works in the area, turned out to be our salvation. That’s why Entel is the tourists’ best friend in Bolivia.

_MG_9044 _MG_9052

I oto, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i po kilku dłużących się chwilach natknęliśmy się na mały domek, w którym zastaliśmy uśmiechniętych gospodarzy, ich gościa z Polski oraz trzy szczeniaki, dwa koty i kilka kaczek:) Kilka następnych godzin spędziliśmy na rozmowach o życiu, jedzeniu pysznego obiadu, popijaniu czerwonego wina, głaskaniu szczeniaków, spacerze po górach i oddychaniu świeżym powietrzem. Ciężko było opuszczać to doborowe towarzystwo i tak piękne miejsce, ale nie chcieliśmy wracać do miasta po ciemku. Jeszcze pewnie nie raz powrócimy do Samaipaty!

And there it was at last – behind the mountains, the forests and the seven rivers, after a few long moments – a little house with smiley hosts, their guest from motherland and three cute pups, two cats and a couple of ducks :) We spent the next few hours on talking about life, eating tasty dinner, sipping red wine, cuddling pups, walking in the mountains and enjoying the fresh air. It was hard to leave the lovely company and their beautiful place, but we did not want to go back to the city after dark. But guess what? We are planning to visit Samaipata again:)

_MG_9094 _MG_9105 _MG_9095

_MG_9136

_MG_9076

DSCN0101

_MG_9132 _MG_9111 _MG_9104 _MG_9091 _MG_9098