Tag: Salar de Uyuni & Parque Eduardo Avaroa
Salar de Uyuni and Giant Cacti *** Kaktusowa wyspa posród morza soli
Nasza przygodę z największą pustynia solna świata (10.000 km 2) zaczęłyśmy z koleżanką Ester na dworcu autobusowym w Cochabambie, skąd wyruszyłyśmy w południe. Podróż do Oruro, która zazwyczaj trwa 3.5 godziny, przedłużyła się do 5, z powodu złego stanu nawierzchni,* ale nic to – miałyśmy sporo czasu do przyjazdu pociągu, odjeżdżającego do Uyuni o 7 wieczorem.** Po lekkiej kolacji (nie wartej opisu) stawiłyśmy się w pełnej gotowości na peronie, gdzie pokierowano nas do pierwszego wagonu, aby zdać bagaże. Tego w planach nie miałyśmy, musiałyśmy wiec naprędce wyciągnąć wszystkie nasze cieple ubrania z dużych plecaków, po czym okazało się, ze owe plecaki zostały niemal puste:) Po oddaniu bagażu minęliśmy pierwszy wagon ‘Ejecutivo‘ pełen gringos i udałyśmy się na poszukiwanie naszego, w klasie ‘Salon’. Nie było źle – rozkładane do polowy siedzenia, telewizor, toaleta za drzwiami i mnóstwo cholitas ze swoimi wielkimi tobołkami (swoja droga, zastanawiam się, jakim cudem one wniosły swoje bagaże na pokład?) sprawiły, ze 7-godzinna podróż upłynęła dosyć szybko. W międzyczasie obejrzałyśmy 2 filmy i troszku zmarzłyśmy, ponieważ nie było ogrzewania. Mimo ciemności, mogłyśmy również poczuć, jak zmienił się krajobraz, bowiem wagon zapełnił się pyłem.
My friend Ester and I started our adventure of the biggest salt desert in the world (10,000 sq km) at the bus station in Cochabamba, whence we set out at noon. Travelling to Oruro, which usually lasts 3.5 hours, was prolonged to 5, because of the poor road conditions.* But we had plenty of time to catch our train, departing to Uyuni at 7 pm. After a light dinner in one of restaurants (not worth mentioning) we set our feet on the platform where we were asked to leave the luggage in a first wagon.** We didn’t have that planned, so we had to hastily take all our warm clothes from large backpacks, as the nights are cold. After leaving almost empty luggage, we passed first wagon ‘Ejecutivo’ full of gringos and went in search for lower class ‘Salon’. It was not bad – it had comfortable seats, TV, toilet behind the door and a lot of cholitas with their big bundles (by the way, I wonder, how come they brought their luggage on board?). 7-hours journey passed quite quickly – in the meantime we watched two movies and got cold as there was no heating. Despite the darkness, we could also feel how landscape has changed, because the air in the train had filled suddenly with dust.
Do Uyuni dotarłyśmy około 2 w nocy i okazało się, ze musiałyśmy czekać jakieś 15 minut w siarczystym mrozie na nasze bagaże, które rozładowywano do jednego pomieszczenia. Tego w przewodnikach nie było! Po odebraniu zakurzonych plecaków udałyśmy się na poszukiwanie hostelu. Nie miałyśmy nic namierzonego, wiec skierowałyśmy swoje kroki w stronę pierwszego z brzegu – ‘Hotelu Avenida’. U drzwi spotkałyśmy dwójkę Brazylijczyków, którzy również mieli nadzieje na szybki sen. Okazało się, ze wolny jest tylko jeden 4-osobowy pokój, wiec wszyscy bez wahania zgodziliśmy się na cenę 35 bs. od osoby i po 5 minutach, opatuleni we wszystko co się dało, byliśmy w lóżkach. Cóż, za taka cenę nie można oczekiwać ogrzewania w pokoju, nawet przy temperaturze poniżej zera. Ale przynajmniej było czysto.
We arrived in Uyuni around 2 am and had to wait 15 minutes in a bitter cold for our luggage to be unload into one room. That wasn’t in the guide books! After receiving backpacks, covered with dirt, we went off in search of the hostel. We did not have anything booked, so we directed our first steps towards first nearby hotel – ‘Avenida’. At the door we met two Brazilians and when it turned out, that there was only one 4-bed room, everyone without hesitation agreed to share it. After 5 minutes, wrapped up in everything that we had, we went to sleep. Well, for the price of 35 bs. you can’t expect heating in the room, even when temperature falls below 0! But it was clean.
Rankiem, po ciepłym prysznicu (!), poszłyśmy na poszukiwanie biura podroży i wybrałyśmy pierwsze z brzegu ‘Empexsa’ (na tyle zdały się moje wcześniejsze internetowe poszukiwania!), które wydało nam się i tanie, i porządne, i gdzie wykupiłyśmy 3-dniowa wycieczkę za 700 bs. (100 $). Przy okazji zaprowadzono nas do milej kafejki ‘Nonis’, gdzie zjadłyśmy małe śniadanie za 10 bs. Około 11 byłyśmy gotowi do odjazdu naszym 4×4 jeepem, prowadzonym przez przemiłego kierowcę o imieniu Johnny. Obok nas swa podróż rozpoczęli: Jack i Jessie z Anglii oraz Laurent i Mailise z Francji. Doborowe towarzystwo!
In the morning, after a warm shower (!), we went in search of travel agency and we choose the first one ‘Empexsa‘, which seemed inexpensive and decent. After buying three-day trip for 700 bs. ($ 100), we were taken to a nearby cafe ‘Nonis’, where we had a small breakfast for 10 bs. Around 11 we were ready to leave in our 4×4 Jeep, driven by lovable driver named Johnny. Next to us were starting their journey: Jack & Jessie from England and Laurent with Mailis from France. Good company!
Pełni energii i w dobrych humorach wyruszyliśmy w stronę ‘Cementario de los Trenes’, czyli cmentarzyska starych pociągów, które kursowały kiedyś m.in. na trasie Boliwia – Chile, dziś zaś stanowią doskonale zardzewiale tło dla zdjęć. A turystów tam niemiara, ponieważ wszystkie wycieczki wyruszają w tym samym czasie i jada w tym samym kierunku – zdjęcia bez ludzi są wiec niemal niewykonalne.
Full of energy and in good spirits we set off in the direction of ‘Cementario de los Trenes’, the burial site of old trains that once conected Bolivia and Chile. Today they provide perfect rusty backdrop for pictures :) And there was no end of tourists, because all the tours depart at the same time and go in the same direction – therefore photos without people are almost impossible.
Następnym przystankiem było Colchani, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątki – ja zakupiłam sporych rozmiarów blok z kryształów soli za 15 bs., który niestety nie przetrwał wyboistej drogi w jednym kawałku… Po zakupach czas na słynne, ważące tonę stożki solne, które usypuje się, by sól wysuszyć i przetworzyć. Pierwszy krok na solnej skorupie, o grubości nawet 10 m, wykonuje się z niemałą ostrożnością – oby tylko się nie poślizgnąć! Sól i słońce prawią psikusa naszym zmysłom. Tutaj po raz pierwszy pożałowałam, ze nie ma pory deszczowej, kiedy to krajobraz przypomina surrealistyczne obrazy Salvadora Dali’ego. A tal, stożek soli jak to stożek soli.***
Then we went to a market in Colchani, where we could stock up on souvenirs – I bought a big block of salt crystals for 15 bs., that unfortunately did not survive the bumpy road in one piece … After shopping, we went to see the famous salt cones – piles weighing a ton eac,h left to dry in the sun before transport to refinery. In the distance Salar reminds of a sea and cloudless sky reinforces this impression. I set my first step on a salt crust (10 m thin) with caution – so I wouldn’t slip! Salt and the sun play trick on our senses:) Here for the first time I wished it was a rainy season, when the landscape looks like surreal images by Salvador Dali. After all, without the water reflection, a cone of salt is just a cone of salt.***
Na szczescie poczulam na nowo ekscytacje na widok ‘Isla de los Pescados’**** – wyspy pokrytej wiekowymi kaktusami! Stad Salar naprawde przypomina morze, ktore przeciez kiedys tam bylo, tylko skad sie wziely te ogromne kaktusy?
Luckily, I felt a new excitement at the sight of the ‘Isla de los Pescados’****- the island covered with ancient cacti! Hence Salar really looks like the sea, which surely was once there :) Just where are these giant cacti from?
Godzinna przechadzka po tym przedziwnym miejscu przyniosła nie tylko niezwykle wrażenia estetyczne, ale również pozwoliła spalić kalorie zjedzonego wcześniej lunchu. Daje się tu we znaki wysokość powyżej 3653 metrów n.p.m., ale również słońce i zimny wiatr. Dobrze jest mieć pod ręka krem przeciwsłoneczny, bowiem na nic zdaje się tutaj sombrero. Za to ile radości ma człowiek wygłupiając się do zdjęć!
Hour-long stroll through this wonderful place has allowed not only for an aesthetic impressions, but also helped to burn calories from lunch. The altitude above 3653 meters above sea level with the sun and the cold wind was really annoying – it’s good to have a sun cream on hand, because sombrero doesn’t work here:) It’s amazing how much happiness brings posing to silly photos!
Przed dodarciem na miejsce spoczynku, zatrzymaliśmy się na Salar jeszcze raz, aby podziwiać zachód słońca. Niestety, nie mieliśmy dużo czasu (nasz hotel okazał się hen! daleko), niesamowite kolory nieba oglądaliśmy wiec zza szyb samochodu.
Before we reached the resting place, we stayed at Salar to enjoy the sunset. Unfortunately, we did not have much time, so we watched amazing colors from behind car windows.
Już po zmierzchu dotarliśmy do hotelu zbudowanego z bloków soli, który mimo iż całkiem ładny, okazał się bardzo zimny. Po kolacji w miłym gronie i ‘ciepłym’ prysznicu (10 bs.) udaliśmy się do naszych prywatnych (2-osobowych) pokoi z łazienką i otuleni w śpiwory, koce i niezwykłą cisze, zasnęliśmy na naszych solnych lóżkach.
We arrived at the salt hotel already after dusk. Shelter built from salt blocks, even though quite nice, turned out to be very cold. After dinner and a warm shower (10 bs.) we went to our private (two-bed) rooms with bathroom and wrapped in the sleeping bags, blankets and unusual silence, we fell to sleep on ours salty beds.
Informacje praktyczne/ Practical info:
* Bilet autobusowy kosztuje od 30 do 40 bs. w zależności od klasy autobusu. Autobusy odjeżdżają mniej więcej co godzinne, ale trzeba udać się na dworzec wcześniej by kupić bilety.
** Rozkład pociągów wraz z cennikiem można znaleźć na stronie –> klik. Bilety można zabukować albo na miejscu, albo poprzez biuro podroży (polecane). Pamiętaj, by nie zostawiać plecaka w wagonie bagażowym!
*** Aby zobaczyć Salar ‘pod woda’ najlepiej jest wybrać się do Uyuni w styczniu i lutym. Należy jednak spodziewać się utrudnień na dalszej trasie (choć i nam takież ssie przytrafiły z powodu śniegu…). Kierowca opowiedział nam również historie dwójki Francuzów, którzy zgubili się na Salarze wlanie w porze deszczowej, kiedy niebo zlewa sie z ziemia, a nocą powierzchnia Salaru wydaje się być czarna. Szczęśliwie, po 3 dni błąkania się po pustyni bez wody, zostali oni ‘odnalezieni’ przez jedna z wycieczek. Na Sala r de Uyuni naprawdę można się zatracić!
*** Tak naprawdę wylądowaliśmy na innej wyspie kaktusowej – Isla Incahuasi. Trzeba na niej uiścić opłatę za zwiedzanie i korzystanie z toalety w wysokości 30 bs. (dla krajowców 15bs.).
* Bus to Oruro costs about 30-40 bs, depending on its standard. Busses leave every hour or so but you need to get ticket early enough.
** Timetable and cost of train you can check here —> click. Tickets can be booked through the travel agencies. Remember – don’t leave your luggage in a luggage wagon!
*** To see Salar ‘under the water’ the best is to come to Uyuni in January/February. However, at that time, one need to expect some difficulties during the further trip (well, we also had some due to snow…). Our driver told us about 2 French tourists, who got lost on Salar during the rainy season, when sky merges with the land and at night salty desert is black! They were roaming for 3 days without the water, until one of the jeeps’ found them. A story to remember.
**** In reality we ended up on another cacti island – Isla Incahuasi. To enter the island and use a bathroom you need to pay 30 bs. entrance fee (15 bs. for nationals).
Vamos a viajar! *** Przygotowania do podróży
Jutro wyruszamy, razem z koleżanką Ester, na koniec świata. W planach mamy zobaczenie nie tylko ‘największej solniczki świata’ – Salar de Uyuni, ale również surrealistyczne krajobrazy Potosi. Plany planami, a my i tak musimy iść na żywioł – kto by pomyślał, ze zorganizowanie wycieczki może być takie trudne, szczególnie będąc na miejscu!? Nie pomne ile nocy zarwałam przeszukując Internet w poszukiwaniu informacji o biurach podróży, od których wyboru uzależnione jest powodzenie wyprawy. Skontaktowałam się z wybranymi (dysponującymi stronami www) agencjami mailowo i albo zostałam bez odpowiedzi, albo odpowiedz nie była satysfakcjonująca, szczególnie z punktu widzenia mojego portfela:) Postanowiłyśmy wiec wybrać cos na miejscu. Może to być trudne, zważywszy, ze będziemy planowo w Uyuni o 2 nad ranem, a hostelu tez nie udało nam się zabukować. Ale za to czasu do 10.30, kiedy to podobno wszystkie wycieczki wyruszają w drogę, mamy sporo!
Jedyną rzeczą, którą udało nam się zorganizować, był zakup biletów na pociąg do Uyuni, chociaż i to łatwe z pozoru zadanie nie obyło się bez problemów.
W tej chwili zaś znajduje się pomiędzy młotem a kowadlem,czyli srednich rozmiarow plecakiem i sporą ilością rzeczy, które przydałoby się do niego spakować. Zadanie karkołomne szczególnie, iż jak widać na załączonym obrazku, najważniejsze w podroży są: ELEGANCJA, KOMFORT i BEZPIECZENSTWO. Niestety, większość moich komfortowych ubrań do eleganckich się nie zalicza, a i z bezpieczeństwem nie ma nic wspólnego:)
Trzymajcie wiec proszę kciuki za naszą długo planowaną, a jednocześnie najbardziej zdezorganizowaną wyprawę!
***
Tomorrow I set off, together with a friend, to the end of the world. We are planning to see not only the ‘largest salt shaker in the world’ – Salar de Uyuni, but also surreal landscapes of Potosi. Plans like plans – never seem to work out so we have to go with the flow – who would have thought that to organize an excursions can be so difficult, especially being in the country of destination!? I don’t remember how many sleepless nights I spent searching the Internet for information about travel agencies, on which selection depends the success of the expedition. I contacted the selected agencies (those one with a web page) by e-mail and or I got no response, or the answer wasn’t satisfactorily – especially from the point of view of my pocket :) So we decided to choose something on the spot. This may be difficult as well, given that we will be in Uyuni at 2 am, and we have no hostel booked too. But we have a lot of time until 10.30 am, when supposedly all tours hit the road!
All we could do in advance was to reserve the train tickets, however even this simple task proved to be more complicated than we thought.
But now, I am caught ‘between the hammer and the anvil’ (or between a rock and a hard place;) – which is the medium-sized backpack and a generous amount of things I should pack for the trip. Really backbreaking task, especially considering that the most important in the trip (as you can see on the attached picture) are: ELEGANCE, COMFORT and SAFETY.
Unfortunately, most of my comfortable clothes aren’t very elegant, and they have nothing to do with safety either:)
So please, keep your fingers crossed for our well-planned, yet the most disorganized trip ever!