Cochabamba: Laguna Alalay

Jezioro, o spiewnej nazwie ‘Alalay’ Cochabambie, zajmuje obszar okolo 2.5 km2. Niestety ten wysokogorski (2.686 m.n.p.m) zbiornik slodkowodny nie przypomina krystalicznie czystego jeziora – przez niemal caly rok pokryty jest bowiem brunatnozoltymi glonami i porosniety trzcina.

Na szczescie, wladze miasta podejmuja sporadyczne akcje oczyszczania Laguny Alalay, wiec moze w przyszlosci zamieni sie ona w naturalne kapielisko? Marzenia, marzeniami, ale dla Boliwijczykow odcietych od morza, utraconego na rzecz Chile w Wojnie o Pacyfik, byloby to cos naprawde wspanialego:)

Na razie jednak, jest to przyjemne miejsce na niedzielny spacer i przejazdzke rowerem (kto takowy posiada), bowiem wokol jeziora utworzono sciezke rowerowa i drozke dla pieszych. Co prawda, nie jest to najbezpieczniejsze miejsce – wokol bowiem paletaja sie bezdomne psy oraz ‘cleferos’ (narkomani), najlepiej jest wiec wypoczywac przy Lagunie Alalay w wiekszej grupie.

_MG_1011

_MG_1019

_MG_1027

_MG_1035

_MG_1042

 

 

***

The lake of melodious name ‘Alalay’, located in the center of Cochabamba, has approximately 2.5 km2. Unfortunately, this high-altitude (2.686m) freshwater reservoir is not like a crystal clear mountain lake and for almost the whole year being covered with brownish algae and overgrown reeds.

Thankfully, the city authorities occasionally clean up the lagoon, so maybe in the future it will turn into a natural swimming pool? Dreams, dreams, but for Bolivians cut off from the seaside, lost to  Chile in the War of the Pacific, it would be something really magnificent :)

However today, this is an ideal spot for a Sunday walk or bicycle, as a special pedestrial and cycling routes were created around the lake. However, the lake is better enjoyed with a group of people as the area isn’t very safe – there are many homeless dogs and ‘cleferos’ around.

I Want to Ride My Bicycle *** Na rowerze w Parque Tunari

Tytuł wpisu jest troszkę zmylny, bowiem to nie ja jeździłam na rowerze po Parku Tunari niedaleko Cochabamby, ale moi znajomi – zapaleni i szaleni rowerzyści górscy! Ja tylko robiłam zdjęcia i ‘zacieszałam się’ cudownymi widokami, świeżym powietrzem i miłym chłodem gór.

Nie byliśmy na Pico Tunari, o którym od dawna marze – to ta góra z moich zdjęć, w kształcie trójkąta, ale tuz obok. Dojazd dwoma pojazdami zajął nam ponad godzinne (swoja droga, jak się ma jeepa, to można tu wszędzie dotrzeć:), a potem już było ‘z górki’ – przynajmniej dla mnie, bo szaleni chłopcy co rusz wspinali się pod górkę, zęby później z niej zjechać, przy okazji ‘zaliczając’ wszystkie napotkane przeszkody. Poza jedna wywrotka, która szczęśliwie nie skończyła się poważnie, nie odnotowaliśmy wypadków – każdy uczestnik ‘zjazdów’ posiadał odpowiednie ochraniacze i kask.

To be honest, I did not ride a bike in the Park Tunari, but my friends – mad mountain bikers! I just took some pictures while enjoying fabulous views, fresh air and a nice coolness.

We didn’t go to Pico Tunari, that I have been dreaming of since a while – this is a triangle mountain from my photos, but just right next to it. Driving up the mountain took us over an hour (by the way, if you own the Jeep here, then you can go everywhere:), and then it was ‘down the hill’ – at least for me, because crazy boys were climbing uphill all the time, so they could later ride down, jumping off every encountered obstacle. Thankfully, apart from one accident, which happily didn’t end seriously, everybody survived the ride in one piece – as each participant was wearing adequate protections and helmet.

Jak wspomniałam, pstryknęłam kilka zdjęć, choć przyznam, ze nie byłam przygotowana na tak szybko poruszające się obiekty i ‘troszku’ mi  nie wyszło. Następnym razem (a  mam nadzieje, ze owcy zdarzy się wkrótce), będzie lepiej! Zresztą, zobaczcie sami.

As I mentioned before, I have snapped some pictures, although I must admit that I was not prepared for such fast-moving objects and I wasn’t entirely happy form the outcome. Next time (I hope it happens soon) I will be better!

Chao, chao Cochabamba!

Jeszcze w maju pisalam tak: ‘Bedziemy tesknic za znajomymi i rodzina z tropikalnego Santa Cruz, ale milo bylo wracac do Cochabamby – slonca, suchego powietrza, gor, Chrystusa, pieskow ulicznych, no moze nie do brudnej wody…‘.

Ostatnio natomiast sytuacja odwrocila sie o 180 stopni i teraz bedziemy tesknic za znajomymi i rodzina w pieknej Cochabambie, dzis bowiem wracamy do Santa Cruz -niemilosiernych tropikalnych upalow, dusznosci, komarow, leniwcow na glownym placu, kotow i nadajacej sie do picia kranowki…’

Jak to sie stalo? Otoz moj Freddy dostal propozycje pracy w najwiekszej chinskiej firmie o ‘wakacyjnie brzmiacej nazwie’, ktorej jedno z biur miesci sie w Santa Cruz.

Prosze nie zrozumiec mnie zle – jestem podekscytowana nowymi mozliwosciami, ktore na nas czekaja w drugim co do wielkosci miescie Boliwii, jak i wizjami ciekawych tropikalnych wojazy, ale trudno mi sie rozstac z przepieknym widokiem na gory, ktory podobno w nastepnych miesiacach bedzie jeszcze bardziej interesujacy z fotograficznego punktu widzenia:)

W koncu, Cochabamba byla naszym domem przez ostanie 6 miesiecy!

Oczywiscie bedziemy tu wracac – wciaz jeszcze mamy tutaj duzo do zobaczenia (jak to zwykle bywa, zwiedzanie miejsca zamieszkania odstawilam na pozniej), poza tym ciezko nam zostawic rodzine i przyjaciol. Niestety powroty czeste nie beda, szczegolnie przy obecnych cenach przelotow: $42 w jedna strone od osoby. Podroz autobusem jest o wiele tansza – jakies $10, ale nie usmiecha nam sie spedzac polowy weekendu w drodze (10 godzin w jedna strone).

Mamy jednak nadzieje, ze szybko zadomowimy sie w Santa Cruz – rodzina Freddiego zaoferowala nam goscine, do czasu znalezienia mieszkania, mamy tam rowniez znajomych, a rynek pracy zwiastuje wiecej mozliwosci dla swiezo upieczonej posiadaczki wizy jednorocznej:) Podobno rowniez, upalny klimat bedzie pomocny w leczeniu moich ostatnio bolacych stawow kolanowych.

Dzis wiec zegnamy sie z zieleniejaca Cochabamba i mowimy ‘hola’ tropikalnej Santa Cruz de la Sierra. A na koniec kilka migawek z naszego ‘ostatniego’ spaceru po ‘Miescie Wiecznej Wiosny’.

***

Back in May I wrote this: “We will miss friends and family from tropical Santa Cruz, but it was nice to go back to Cochabamba – to the sun, dry air, Christ, street dogs and well, maybe not the dirty water … ‘.

Most recently, the situation turned around 180 degrees, and now we’ll miss family and friends in beautiful Cochabamba, as today we return to Santa Cruz – merciless hot weather, dyspnea, mosquitoes, sloths on the main square, cats and potable tap water .. . ‘

How did this happen? Well, Freddy got a job in the largest Chinese company, whose one of the offices is located in Santa Cruz.

Please do not take me wrong – I’m excited about the new possibilities that await us in the second largest city of Bolivia, as well as visions of tropical travels, but it’s hard for me to part with a beautiful view of the mountains, which supposedly in the next months will be even more interesting from photographic point of view :)

In the end, Cochabamba was our home for the past 6 months!

Of course, we will come back – we still have a lot to see here (as usual, I left the tour of the place of residence for later) and it would be hard to leave our family and friends. Unfortunately, returns will not be very frequent, especially at current flight prices: $42 per person one way. Travelling by bus is much cheaper – about $10, but it would be hard to spend half the weekend on the road (10 hours one way).

However, we’re hoping to settle down in Santa Cruz quickly – Freddy’s family offered us place to stay, until we find new home, we have friends there too, and the job market offers more opportunities for newly one-year visa owner:) Apparently also, a hot climate will be helpful in the treatment of my recently aching knees.

So today we say ‘chao’ to Cochabamba and say ‘hola’  to Santa Cruz de la Sierra!

On Top *** Na dachu

Pada dzis cay dzien, ale dla nas to juz nic strasznego, poniewaz od wczoraj mamy nowy dach nad kuchnia:) Panowie budowniczy trudzili sie caly tydzien, ale w koncu skonczyli (w sam raz przed wielkim deszczem!). Pozyskanie dobrych fachowcow w Boliwii graniczy z cudem, tym bardziej bylismy wiec szczesliwi, ze nasz hydraulik ma ‘zlote rece’ oraz grupke znajomych, ktorzy mogli podjac sie pracy.

Ja, korzystajac z okazji, udalam sie kilkakrotnie na dach pod pozorem udokumentowania postepow w pracy, a tak naprawde, aby sfotografowac panow budowlancow przy naprawde ryzykownej robocie. Przez chwile moglam sie poczuc jak Lewis Hine fotografujacy Nowy Jork – z ta roznica, ze ja fotografowalam Cochabambe:) Zreszta, zobacznie sami te ‘jazde bez trzymanki’:)

***

It rains today all day long, but at last we don’t have to worry because from yesterday we have a new roof over the kitchen :) Builders have been working all week and have finally finished (in time for the big rain!). Getting the job done in Bolivia (or even starting one) is almost like a miracle, that’s why we were very lucky and happy that our plumber is a handy man and have a couple of friends who could work.

I went several times to the roof under the guise to document the progress of their work but in reality I wanted to take pictures of the builders carrying their job in a really risky way. For a brief moment I could feel like Lewis Hine photographing New York – with this difference that I was photographing Cochabamba:)

Wonderful Gloomy Days *** Cudowne pochmurne dni

Pochmurne dni nie zdarzaja sie codziennie w Cochabambie, co wiecej – nie zdarzaja sie prawie nigdy (przynajmniej podczas mojego 5-miesiecznego pobytu w tym miescie). Coz za radosc mnie ogarnela, kiedy obudzilam sie dzisiaj rano i slonce nie swiecilo mi w oczy! Calutkie, zazwyczaj niebieskie, niebo zakryte bylo grubym szarym korzuchem. Brrr….temperatura takze spadla o przynajmniej 10 stopni Celsjusza!

Prawde mowiac, mialam nadzieje na deszcz (choc dach w kuchni przecieka), ale musi mi wystarczyc owa rzeska wilgoc w powietrzu. Piszac te slowa, mgla powoli zaczyna sie unosic i promienie sloneczne niesmialo przeblyskuja przez chmury.

Coz, irlandzka pogoda nie mogla trwac przeciez wiecznie w Boliwii, prawda?

Zapraszam do malej chmurnej galerii ponizej (pamietajcie, te chmury nie przynosza deszczu, czasem tylko piasek i kurz).

***

Cloudy days do not happen every day in Cochabamba, what’s more – they almost never happen (at least during my five-months stay in here). Therefore, what a joy overwhelmed me when I woke up this morning and the sun was not shining in my eyes! Whole, usually blue sky has been covered with thick gray sheepskin like clouds. Brrr …. the temperature also dropped by at least 10  Celsius degrees! Actually, I was hoping for the rain (although the roof in kitchen would still leak), but refreshing moisture in the air must be enough for now.

While writing these words, the fog slowly begins to rise and shy sun rays force their way through the clouds.

Well, Irish weather could not last for ever in Bolivia after all, right?

Welcome to my cloudy little gallery (please note, those clouds do not bring rain, sometimesthey just carry sand and dust):

IMG_8956

_MG_0358