Visa – Never Ending Story *** Niekonczaca sie ‘wizowa’ opowiesc

Ostatnio do mnie dotarlo, ze czas rozpoczac przygotowania do staran o wize 2 – letnia. Nie, nie oznacza to, ze zamierzamy tutaj zostac jeszcze 2 lata, ale taki jest tutaj proces: po wizie 30-dniowej czas na 1-roczna, a potem 2-letnia.

Fragmenty moich wczesniejszych przygod opisalam niemal rok temu – latwo nie bylo, ale tysiace boliwianos zaowocowaly boliwijskim dokumentem tozsamosci w mojej dloni, po kilku miesiacach staran. Tym razem, jak informowala hiszpanska strona internetowa ,Caserita’, ktora zajmuje sie doradztwem w sprawach wizowych dla Hiszpanow, pragnacych ‘ponownie’ odkryc boliwijska ziemie, powinno pojsc jak z platka. Kilka dokumentow, 15 dni oczekiwania i juz!

Fajnie, pomyslelismy, tym bardziej iz obecnie nie mamy za duzo wolnego czasu na ‘zabawe w zgaduj-zgadula’. W poniedzialek pojechalismy wiec taksowka do urzedu Migracion, gdzie zastalismy spora kolejke na zewnatrz budynku, czekajaca aby dostac sie za kraty, czyli do srodka. Coz, my tylko chcielismy zapytac, czy moge zaaplikowac o wize w Santa Cruz, mimo iz moja pierwsza wiza zostala ‘zdobyta’ w Cochabambie. Tak, ma to duze znaczenie, bowiem jezeli odpowiedz bylaby negatywna, musielibysmy zalatwiac od nowa kilka dokumentow. Niestety, jako osoby pracujace (mniej lub wiecej legalnie), nie mielismy czasu na stanie w kolejce i udalismy sie po porade do adwokata, ktory nic nie wiedzial, ale wydrukowal nam dokument za 40 bs. Polecil nam rowniez notarusza, ktory moglby nam pomoc.

Notarusz okazal sie kobieta, ktora nie miala o niczym pojecia. Po godzinie zgodnie doszlismy do porozumienia, ze najlepiej bedzie, jezeli powrocimy po informacje w Urzedzie Imigracyjnym, zanim wydamy 120 bs. na dokumenty, ktore moglyby okazac sie bezuzyteczne.

Tak wiec w czwartek o 10 stalismy z powrotem w kolejce w urzedzie – tym razem w srodku:) W kolejce do kolejki, a jakze! Na szczescie Freddy zostal zaczepiony przez taz zwanego ‘tramitadora‘, ktory zajmuje sie zawodowo ‘zdobywaniem wiz’ dla zagubionych obcokrajowcow.

Urwalam sie wiec z kolejki i poszlismy do jego biura, ktore miescilo sie niedaleko. I to wlasnie byla nasza Informacja!

Oto, co udalo nam sie w koncu dowiedziec:

– jezeli chcemy skladac podanie o wize w Santa Cruz, musimy ‘zdobyc’ nowe dokumenty dotyczace zmiany miejsca zamieszkania (w zasadzie jest to logiczne, choc mielismy nadzieje to obejsc, podajac, iz zamieszkujemy tutaj tymczasowo, co w zasadzie jest zgodne z prawda).

–  dokumentacja do zmiany ‘statusu’ mieszkaniowego nie jest skomplikowana, a sam proces, przy sprawnej pomocy tramitadora, to maksymalnie 1-3 dni. Tramitador za usluge pobiera 250 bs.

– za pomoc w napisaniu listow u adwokata i notariusza, ktore nie beda odsylane do poprawki (jak to bylwalo wczesniej), tramitador pobiera 190 bs. Duzo, zwazywszy, ze jeden list kosztuje od 50 bs., ale mozliwe, iz cena zawiera w sobie owe potencjalne poprawki:)

– za pomoc przy calym procesie aplikacji, az do uzyskania ID, tramitador pobiera 1200 bs. (przy czym cena podlega negocjacji:).

A teraz najlepsze! Ile czasu trwa proces aplikacji?

oficjalne 15 dni roboczych, ale w praktyce czeka sie 2 miesiace! Ha, mowimy tu o 2 miesiacach bez paszportu, a my przeciez za miesiac lecimy do Europy!

Nie da sie tego przyspieszyc?

– oczywiscie! Za extra 5000 bs. notariusz w La Paz przepchnie nasza aplikacje, ale nie ma gwarancji ile czasu mu to zajmie:)

Przy okazji dwiedzialam sie, ze i tak moglabym oficjalnie zaczac proces dopiero za 2 tygodnie (czyli na 2 tygodnie przed wygasnieciem starej wizy).

W takim razie, co sie stanie, jezeli zaaplikuje o wize po powrocie z Europy, w polowie pazdziernika?

– zaplace kare – 20 bs. za kazdy dzien.

I to wszystko? Nie strace prawa do wizy, nie wyrzuca mnie z kraju, nie zaaresztuja?

– nie. Wiza przepada jedynie w wypadku opuszczenia kraju na dluzej niz 90 dni.

I na co nam bylo tyle nerwow i stania w kolejkach? Zobaczymy Pana po powrocie! Zgodnie doszlismy do wniosku, ze to najlepsza opcja, a 1200 bs. za pomoc tramitadora to w zasadzie pikus przy tym, co czeka zagubionego obcokrajowca w tym bezkresnym morzu biurokracji, korupcji i dezinformacji.

Przy okazji, dostalismy wydruk z najnowszymi wymaganiami wizowymi, bo te z Cochabamby, pobrane 2 tygodnie wczesniej, okazaly sie juz nieaktualne. Mam nadzieje, iz kolejna czesc przygod wizowych zakonczy sie ‘happy-endem’ i zmiesci sie w jednym zdaniu:)

A wiec, do pazdziernika! Chao, Chao:)

***

Recently it occurred to me that it’s the time to start preparations for the 2 – years visa. No, this doesn’t mean that we intend to stay here two more years, but this is a ‘visa’ process: forst 30-day, then 1-year and after that 2-years visa.

I described my earlier battles almost one year ago – it was not easy, but months of efforts and thousands of boliwianos resulted in Bolivian ID in my hand. This time, as I read on the Spanish website ‘Caserita ‘, which deals with issues of visa for Spaniards, who wish to ‘rediscover’ Bolivian land, everything should go fast. After several documents and 15 days I should have a stamp in my passport!

On Monday we went to the Imigracion Office and we found a large queue outside of the building, waiting to get behind bars – meaning inside. Well, we just wanted to ask, if I could apply for a visa in Santa Cruz, even though my first visa had been issued in Cochabamba. Yes, it has a great importance, because if the answer was negative, we would have to get couple of new documents. Unfortunately, as working people, we don’t have the time to stand in line so we went for an advice to a lawyer, who did not know anything, but he wrote us a document for 40 bs. He also send us to a public notary, who suppoused to deal with this kind of problems on a daily basis.

Notary turned out to be a lady, who did not have any clue. After an hour in her office, we have come to an agreement that it would be best if we return to the Migracion for more information, before we spend 120 bs. on documents that could be useless.

So on Thursday at 10 o’clock we stood back in line at the Immigration – this time inside of the building :) In the queue for another queue, of course! Fortunately, Freddy met so-called ‘tramitador’, who professionaly helps lost foreigners to acquire their visas.
So we went to his nerby office, which proved to be our Information!

Here’s what we were able to find out (finaly!):

– If we want to apply for a visa in Santa Cruz, we need to get new documents referring to the change of residence (in fact this is logical, although we were hoping to get around it, claiming that we live in SC only temporarily, which in principle is the truth).

– Documentation to change the ‘status’ of housing is not complicated and with the efficient support of tramitador it could be done in 1-2 days. Tramitador would charge us 250 bs.

– For help to acquire ‘correctly written’ letters from the lawyer and notary, which will not be returned (as it happened earlier), tramitador gets 190 bs. A lot, given that one letter costs 50 bs., but it’s possible that the price includes these potential corrections :)

– For help with the whole application process until obtaining ID, tramitador gets 1200 bs. (all included, the price is negotiable :)

So, how long is the application process?

Officialy 15 working days, but in practice usually 2 months! Well, we are talking here about two months without a passport, and we surely cannot do it as in a month we’re going to Europe!

Is there a way to speed that process up?

– Of course! I could pay an extra 5000 bs. for notary in La Paz to push my application, but there is no guarantee how long it will take either:)

At the end, we have also found out that I could officially start the process in two weeks (as you start it two weeks prior to the termination of the old visa).

In that case, what would happen, if I apply for a visa when I return from Europe, in the middle of October?

– I’ll pay a penalty – 20 bs. for each day.

Is that all? I won’t lose the right to visa, they won’t throw me out of the country or arrest me?

– No. Visa is lost only in the event of leaving the country for longer than 90 days (in that case, I would have to start a whole process from the very beginning).

In this case, we will see the tramitador in October, as we came to the conclusion that waiting is the best option. And to be honest, 1200 bs. for the help of tramitador is nothing comparing what awaits foreigner lost in translation in the vast sea of ​​bureaucracy, corruption and disinformation.

I’ve also got printed the latest visa requirements, because those from Cochabamba, acquired two weeks earlier, were out of date. I hope the next part of this story will end with the happy end and fit in one sentence :)

So, until October! Chao, Chao :)

 

Bon & Safe Voyage *** Bezpiecznej drogi juz czas!

Po zmroku, kiedy zrobilo sie zimno, pozegnalismy sie z goscinnymi gospodarzami i udalismy z powrotem do halasliwego centrum wielkiego miasta. Po drodze bylismy swiadkiem wypadku drogowego – taksowka uderzyla w motocykl. Kierujacy nim mezczyzna mial prawdopodobnie polamane nogi, podrozujaca z nim kobieta lezala bezwladnie na ulicy, twarza do ziemi. Ludzie wezwali karetke, starajac sie pomoc, a raczej nie zaszkodzic poszkodowanym, czekajac na przybycie pogotowia.

Tragiczna scena, bedaca jednak kwintesencja kultury drogowej w Boliwii, a raczej jej braku. Mimo swiatel i znakow, pierwszenstwo zazwyczaj ma tutaj wiekszy i szybszy – o czym mozna przekonac sie spacerujac po Santa Cruz i kazdego dnia uciekajac z zyciem przed rozpedzonymi autobusami czy taksowkami, ktore mimo czerwonego swiatla wcale nie maja zamiaru zwolnic, a zatrzymuja sie zwykle po przekroczeniu i tak niewidocznych pasow dla pieszych. Tak samo prawdopodobnie bylo i w przypadku tej nieszczesnej pary na motorze, w ktora uderzyla taksowka. Impakt podobno nie byl najwiekszy, chociaz po porozrzucanych kawalkach motoru i samochodu, oraz osobach ulozonych w przeciwnym do siebie kierunku, mozna bylo wnioskowac inaczej. Od razu rzucilo nam sie jednak w oczy, iz glowe kierowcy motocykla chronil kask, natomiast jego brak u kobiety zapewne byl powodem, iz lezala ona nieprzytomna twarza do ziemi…

Odjezdzajac z miejsca wypadku, z calego serca zyczylam tej rodzinie (para zapewne byla malzenstwem), powrotu do zdrowia. Mam nadzieje, ze ten wypadek uswiadomil, chocby tej garstce gapiow obecnych na miejscu zdarzenia, iz zycie i zdrowie ludzkie nie jest warte kilku przechytrzonych swiatel, bycia kilka sekund predzej w domu, czy oszczednosci na zakupie kasku dla pasazera…

Serce mi sie sciska, kiedy pomysle o tym, ile osob stracilo zycie w ten sposob, szczegolnie obserwujac codziennie cale rodziny – matke i ojca z dwojka malych dzieci, scisnietych na jednym motorze. Oczywiscie przewaznie nikt z nich nie ma kasku. Warto tak ryzykowac?

Sama dziekuje Bogu, gdy bezpiecznie udaje nam sie dotrzec do domu z lotniska, pomimo iz siedzielismy w rozgruchotanej taksowce, pedzacej co najmniej 100 km na godzine, bez pasow bezpieczenstwa. W Boliwii nie ma obowiazku ich zapinania, ba! nie ma obowiazku ich posiadania (prosze mnie poprawic, jezeli sie myle). Sama pamietam czasy, kiedy jako maly szkrab siedzialam w ‘maluchu’ cioci, jadacym okolo 20 km na godzine, z piatka kuzynow na tylnym siedzeniu, i nowym telewizorem na przednim. Ale byly to inne czasy. Dzis, kiedy niemal kazdy moze sobie pozwolic na samochod, a gladkie asfaltowe drogi wrecz ‘zapraszaja’ do szybkiej jazdy, pasy bezpieczenstwa powinny byc podstawa. Tak samo jak kask. Wypadki chodza po ludziach wszedzie, a jezeli juz sie przytrafia, to najwazniejsze jest by zminimalizowac ich skutki.

Mam nadzieje, ze rzad Boliwii sobie to w koncu uswiadomi, i zamiast wydawac kolejny dekret o ochronie jakiegos narodowego tanca, pomysli o bezpieczenstwie i ochronie swoich obywateli, ustanawiajac prawo o ‘przymusowym’ stosowaniu pasow bezpieczenstwa oraz noszenia kasku przez osoby na motorze czy rowerze (ktorych tutaj raczej czesto sie nie spotyka). Egzekucja przepisow zajmie na pewno troche czasu, ale jezeli zatrudnia sie osoby, kontrolujace ilosc pasazerow na przednim siedzeniu taksowek (juz nie 3 ale 2), to na pewno mozna skontrolowac i inne rzeczy przy okazji. Nie przyczyni sie to moze do zmniejszenia liczby wypadkow, ale z cala pewnoscia uratuje zycie niejednej osobie.

Jak natomiast radza sobie osoby jak ja, ‘skazane’ na publiczny transport? Coz, duzo zrobic nie moge – moze jedynie trzymac za siebie kciuki, modlic sie o szczesliwe dotarcie do celu, zwrocic uwage na zachowanie kierowcy i jego jazde, a jezeli sie da, zapinac pasy lub trzymac sie poreczy. Zdazylo sie nam poprosic taksowkarza aby zwolnil – nie wiem jak jemu, ale nam az tak bardzo nie spieszylo sie na tamten swiat.

Najbezpieczniej wydawaloby sie, jest przemieszczac sie z miejsca na miejsce pieszo, o ile jest to mozliwe, ale i wowczas trzeba miec koci refleks i oczy dookola glowy. Dlatego tez, na zakonczenie mojej opowiesci, chcialabym zyczyc nam wszystkim:

szczesliwej, szerokiej a przede wszystkim bezpiecznej drogi!

***

After dark, when it got cold, we decided to say goodbye to our welcoming hosts and go back to the noisy city center. On the way, we were witness to a traffic accident – taxi struck the motorcycle. Its driver had probably broken legs and a second female passanger was lying limply on the street, face to the ground. People have called an ambulance, in a meantime trying to help by not harming the victims, waiting for the arrival of the ambulance.

This tragic scene is unfortunatelly the essence of a road culture in Bolivia, or rather the lack of it. Despite the traffic lights and signs, usually the bigger and faster vehicle acts as a ‘king of the road’– thing I experience walking on the streets of Santa Cruz, every day having to flee for my live before speeding bus, which despite the red light does not have the intention to slow down, and usually stops after an invisible pedestrian crossing. Creeping and peeping (as my drivig instructor used to say) while waiting for a green, together with so called swan necks, are the most popular rules of this daily race.  That was also a case when the taxi hit the unfortunate couple on motorcycle. Impact apparently wasn’t that great, although the scattered pieces of motorcycle and bodies stacked in the opposite direction, proved the oposite. We noticed imediately that the man had a helmet, which protected him during the actident, while its absence on a woman’s head was probably a reason, that she was lying unconscious, face to the ground …

Driving away from the scene, I wished with all my heart all the best for this  family (the couple probably was married) and fast recovery. I also hoped that this event make some of the people realise that human life and health is not worth this few red lights, being a few seconds sooner at home, or saving on buying a helmet for the second passenger …

My heart cryes, when I think how many people lost their lives this way, especially seeing every day whole families on one motorcycle – mother, father with small children. Of course, mostly none of them have helmets. Is it really worth a risk?

I thank to God when once again we reach our home safetly returning from the airport, after sitting in a taxi that falls apart, going at least 100 km per hour, without a seat belt. In Bolivia, there is no obligation to wear one, what’s more, there is no obligation to have it either (please, correct me if I am wrong). I can remember times when a as little girl I was in my aunt’s ‘Fiat 126p’, moving about 30 km an hour, with five cousins ​​in the back seat, and new TV in a front. But these were different times. Today, when almost everyone can afford a car and smooth asphalt roads ‘invite’ to driving at high-speed, seat belts should be essential. Just like a helmet. Accidents happen everywhere, but the most important is to minimize their effects.

I hope that the Bolivian government will finally realise that problem, and instead of passing another law to protect another national dance, it will think about the safety and protection of its citizens, by issuing a decree ‘forcing’ use of seat belts in cars and helmets by individuals on a motorcycle or bike (surprise, surprise, you won’t se many cyclist here). Law enforcement always take some time, but if they can employ people to control the number of passangers in the front seat of taxis (now 2 not 3), they certainly could checked also the other things. I doubt that this would reduce the number of accidents, but it will certainly save more lives.

You might wonder how people like me, ‘condemned’ to public transport, cope here? Well, I can’t do much – only to keep my fingers crossed, pray for safe trip, pay attention to the behavior of the driver and his driving skills and style, and if possible, wear the seat belt and hold the handrail. We were not shy to ask a taxi driver to slowed down – I don’t know what about him, but we are not in a hurry ‘to get to the other side’ yet.

It seems that the safest would be to move from place to place on foot, if only possible, but even then one needs to have catlike reflexes and eyes around the head. Therefore, finishing my story,

I wish myself and everybody out there – bon & safe voyage!

Winter is back…

_MG_4541

Zima przyszla, a raczej powraca! Za nami goracy, sloneczny tydzien, jak rowniez kapiel w basenie, az zle wiatry (znad argentynskiej Pampy, oczywiscie) przywialy deszcz i zimno! Zima zaskoczyla nie tylko drogowcow i budowlancow, ktorzy przed kilkoma dniami wznowili kopanie pod naszym blokiem, ale i mnie, jako ze wszystkie moje cieple ubrania, wlacznie z kurtka przeciwdeszczowa, zostawilam w Cochabambie. Powod: po podrozy na Salar de Uyuni byly one brudne, a nie chcialam ich prac w wilgotnej Santa Cruz, bo przeciez przy 90 % wilgotnosci nic tutaj nie schnie! No to teraz mam…problem, bo w tygodniu zapowiadaja sie temperatury ponizej 12 stopni Celsjusza, a nawet kurtki nie mam, zeby sie nia przykryc podczas zimnych nocy.

Z takiej pogody cieszy sie tylko grzyb na scianach, ktory zaczyna sie panoszyc rowniez na drzwiach, a nawet naszych ubraniach i torbach! Dzis z sentymentem i zazdroscia przygladam sie zdjeciom znajomych, ktorzy w Irlandii maja lato stulecia. Wiem, nie moge narzekac, mielismy przeciez miesiace upalow w lecie (czyli zimie), a takze wiosna i jesienia, ale musze przyznac, ze zima w tropikach jes bardziej przygnebiajaca niz w Irlandii czy Polsce. Nawet palmy za oknem wygladaja zalosnie…

***

Winter came or rather is back! Behind us is a hot and sunny week, as well as bath in the pool as the bad winds (from the Argentine Pampas of course) brought rain and cold! Winter surprised not only builders, who few days ago resumed digging beside our flat, but also me, as I left all my warm clothes, including a rain jacket, in Cochabamba. Reason: after the trip to the Salar de Uyuni they were dirty and I didn’t want to wash them in Santa Cruz, because surely at 90% of humidity they would newer get dry! Well now I have … a problem, because this week temperatures will fell below 12 degrees Celsius, and I even don’t have a jacket to cover myself with on the cold night.

This kind of weather enjoys only fungus (mould) on the walls, which also begins to prevail on the door, and even our clothes and bags! Today, with sentiment and jealousy I looked at the pictures of friends who enjoy the summer of century in Ireland.

I know, I can’t complain, after all we had hot weather during Bolivian summer months, as well as spring and autumn, but I have to admit that winter in the tropics is far more depressing than in Ireland or Poland. Even the palm trees outside our window look deplorably …

And just yesterday (dzien wczesniej)…

_MG_4535

Peeling from Salar de Uyuni *** Czyli o wykorzystaniu soli z najwiekszej solniczki swiata

Do czego można wykorzystać sól?

Oczywiście do przyprawiania potraw, chociaż my raczej gustujemy w diecie małosolnej. Soli w Boliwii jest jednak dostatek o czym można przekonać się nie tylko podczas wizyty na największej pustyni solnej świata, ale również w czasie zakupów w supermarkecie, gdzie przyprawa ta jest chyba najtańszym produktem w całym asortymencie.* Kilo drobnoziarnistej jodowanej soli można kupić za mniej niż 2 boliwianos – i pomyśleć, ze kiedyś ten słony kryształ był na wagę złota?!

Ja jednak nie zamierza pisać dziś o gotowaniu ani o historii ‘białego złota’, ale o pielęgnacji ciała. Po naszym przybyciu do słonecznej, gorącej i suchej Cochabamby nasza skora zaczęła się, jakoś bardziej niż dotychczas, łuszczyc. I o ile z łatwością mogliśmy zaopatrzyć się w balsamy nawilżające (np. Nivea), o tyle zupełnie nie można było znaleźć na polkach sklepowych peelingu do ciała (po poł roku natknęłam się na nie w katalogu Avonu’, ale to inna historia).

Postanowiłam wiec sama sobie taki pilling przygotować. Z czego? Najpierw pomyślałam o cukrze, ale nie chciałam dokarmiać mrówek w łazience, słodkości wiec odpadały. Później przeczytałam o niezwykłych właściwościach kawy na skore, jednak kto by po tym sprzątał? Poza tym, nie chciałam zapychać rur, które w Boliwii są ponoć węższe od tych u nas (dlatego tez papieru toaletowego nie wrzuca się do toalety…). Z tego samego powodu odpadły również płatki owsiane.

Została wiec mi sól, która jak przeczytałam w Internecie, najlepiej działa w polaczeniu z oliwa z oliwek. Na taki luksus mnie jednak nie było stać, zmieszałam wiec ja z tańszym (nie znaczy gorszym:) olejem sojowym. I tak oto przygotowana papka domowej roboty złuszczałam martwy naskórek raz w tygodniu.

Po jakimś czasie wpadłam na pomysł dodania esencji waniliowej, dla przyjemnego zapachu. Przy okazji zmienił się również kolor całej mieszanki na karmelowy. Niestety w Boliwii nie sprzedają olejków o innych zapachach i smakach, wiec do dziś pozostałam przy peelingu solna – sojowo – waniliowym. Pięknie ściera, czyści i natłuszcza, a przy tym cudnie pachnie!

_MG_4543

Kosmetyk domowej roboty przydał się po moim przyjezdzie z Uyuni, wykorzystam go i dziś – zmywając z siebie ‘brudy’ i ‘trudy’ tygodnia pracy, relaksując się waniliowa wonią. W końcu dziś weekend!

Miłego!

* Oczywiście na polkach sklepowych można znaleźć i droższa sól – pod nazwa ‘Sal de Uyuni’, czasem z dodatkiem ziół, ale sól to sól:)

***

What could we use salt for?

Of course, to season some dishes, although we rather prefer low – sodium diet. There is, however, an abundance of salt in Bolivia what you may find out not not only when visiting the largest salt desert in the world, but also when shopping in the supermarket, where this seasonig is probably the most inexpensive product to be found on the shelf.* One kilo of fine iodized salt can be bought for less than 2 bolivianos – amazing that once, this salty crystal was worth gold!

However, I don’t want to write today about cooking or history of ‘white gold’, but body care. After arriving to sunny, hot and dry Cochabamba our skin began, somehow more than before in Ireland, getting dry. And as far as we could very easily get some moisturizing lotions, we couldn’t find any body scrubs (half a year later I came across a catalog of Avon ‘, but that’s another story).

So I decided to prepare a body scrub myself. With what? First I thought about sugar, but I didn’t want to feed the ants in the bathroom with this sweet treat so I dropped it out. Later I read about the unusual skin-care properties of coffee, but who would clean the shower after that? Besides, I didn’t want to clog the pipes, which in Bolivia supposedly are narrower than normal (that is why the toilet paper cannot be thrown into the toilet…). For the same reason I dropped the idea of using oatmeal.

So I was left with the salt, which as I read on the internet, works the best mixed with the olive oil. I, however, could not afford that luxury, so I used cheaper (not to say worse :) soybean oil instead. And so I prepared homemade scrub to ‘wash off’ my dead skin cells once a week.

After some time I’ve got an idea of adding the vanilla extract, for a pleasant aroma. It changed the color of the entire mixture into caramel. Unfortunately, I haven’t found yet the other ‘baking’ scents and flavors to be add to my scrub, so to this day I am using salt – soy – vanilla peeling. Beautifully resistant cleanser and anointment, and at the same time smells wonderfully!

_MG_4549

This homemade cosmetic came in handy after my return from Uyuni and I will use it also today – to wash out a ‘dirt’ and ‘hardship’ of my working week and to relax with vanilla scent. Because today is the weekend!

Enjoy it!

* Of course there is also more expensive kind of salt found in the supermarket called ‘Salt from Uyuni’, sometimes with addition of some herbs, but salt is salt, isn’t it?

Wietrzyc, czy nie wietrzyc? *** ‘Air’ is the Question

Jeszcze tak niedawno pisalam, ze powietrze w Boliwii jest bardzo czyste. W zasadzie jest to prawda, z pewnymi wyjatkami – miastami.

Mieszkajac w Cochabambie, codziennie moglam obserwowac ‘mgle’ unoszaca sie nad miastem polozonym w dolinie.

IMG_7806

Nie ma w tym jednak nic dziwnego, zwazywszy na ilosc samochodow na ulicach i to, ze powietrze zatrzymywane przez gory nie ma gdzie uciec. Mimo to, smogu nie czuc, chyba ze podczas spaceru w srodku dnia po waskich i zatloczonych ulicach starego miasta i La Cancha.

Kiedy przeprowadzilismy sie do Santa Cruz, jednym z plusow okazala sie otwarta przestrzen (choc z poczatku bardzo tesknilam za gorami!), wilgotne powietrze i wiatr, dajacy wytchnienie w niemilosiernym upale. Oczywiscie, po niemal 2- milionowej metropolii mozna bylo spodziewac sie ciaglych korkow, ale oddychalo sie calkiem swobodnie wlasnie dzieki wiatrom, przewietrzajacym nieustannie to gesto zaludnione miasto.

Sa jednak miejsca w Santa Cruz, w ktorych przydalo by sie zakladac maseczke na twarz (zreszta, widzialam kilka osob noszacych takie oslony) – miejskie bazary, polozone wzdloz bardzo ruchliwych ciasnych ulic, gdzie trzeba doslownie przeciskac sie pomiedzy towarami, ludzmi i przejazdzajacymi samochodami. Trzeba przy tym uwazac, by nie zostac obsiknym przez dzieci, ktore nieskrepowanie zalatwiaja swoje potrzeby na ulicy. Przyznam, cotygodniowa wycieczka po warzywa i owoce, nie jest moim ulubionym punktem tygodnia – w tych miejscach powietrze wydaje sie bardziej lepkie, chodniki brudniejsze, powietrze bardziej smierdzace pomieszanymi zapachami spalin, owocow, miesa, serow, psiej karmy i Bog wie czego jeszcze:)  Tym bardziej z rozrzewieniem wspominamy cudowne, przestronne, czyste ‘Mercado America’ w Cochabambie…

I oto przedwczoraj ujrzalam za oknem miasto osnute ‘mgielka’, a po otworzeniu okna, do  mieszkania wtargnelo powietrze nasaczone spalinami! Tego dnia postanowilam nie wietrzyc mieszkania (a jest to wskazane, bowiem z powodu duzej wilgotnosci powietrza, grzyb nam wychodzi na scianach), ale i tak smog wdzieral sie wszystkimi szparami do wnetrza. Rano mialam lekcje, wiec musialam wyjsc na zewnatrz – na szczescie nie wstrzymywalam oddechu na dlugo, bowiem szkola znajduje sie w odleglosci 2 minut od naszego budynku.

Wchodzac do szkoly, od razu rzucilam do wlascicielki: ‘el aire esta muy mal hoy dia, no?‘, a ona odparla z wielkim zdziwieniem, ze nie zauwazyla… Moj uczen, zapytany o to samo odpowiedzial, ze tez niczego nie czuje, poniewaz sie przyzwyczail, i ze ja musze byc bardzo wrazliwa.

Tak, to prawda – moj organizm reaguje na kazde zmiany dosyc gwaltownie. Temperatura, wysokosc ?- ja zawsze odczuje, chocby najsubtelniejsza roznice. Teraz okazalo sie, ze oprocz bycia ‘zywym’ barometrem i termometrem, zostalam rowniez miernikiem zanieczyszczenia powietrza. Haha, mam jeszce jedna wlasciwosc – wykrywania dziwnych smakow i zapachow w wodzie pitnej – dzieki temu nigdy, ale to przenigdy nie jestem w stanie wypic wody z kranu bez grymasu na twarzy. Przyznam, jest to troche uciazliwe…

Idac za ciosem, postanowilam poszukac informacji  – jak bardzo faktycznie zanieczyszczone jest powietrze w Boliwii. Trafilam na kilka statystyk (tutaj), ale musimy pamietac, kazde miejsce jest rozne, a juz na pewno Santa Cruz, jako najwieksze miasto Boiliwii podwyzsza wszelkie wskazniki.

Statystyki te uwzgledniaja tylko PM 10, czyli zanieczyszczenie spowodowane przez dym, brod, grzybyi polen, pomijajac PM 2.5, czyli zaieczyszczenie metalami ciezkimi, spowodowane przez pozary i wytop metali (szczegolnie w rejonie Oruro).

Nie bede sie bawila w jednostki pomiarowe, podam wiec tylko liczby i wnioski. Srednia swiatowa wynosi 71, co uwazane jest za srednie stezenie zanieczyszczen. Najbardziej zanieczyszczonym krajem jest Mongolia, ktora zbliza sie do granicy bardzo niebezpiecznego stezenia, w srodku plasuja sie Indie, gdzie stezenie zanieczyszczen okresla sie jako niezdrowe dla wrazliwych osob a Indiom depcza po pietach Chiny. Chinom zas – Boliwia, gdzie stezenie zanieczyszczenia okresla sie jako umiarkowane. Ciekawostka jest to, ze nawet Brazylia czy Chile, kraje o poteznym przemysle, maja lepsze wskazniki niz Panstwo Wielonarodowe. Dla porownania, Polska jest w gorszej sytuacji niz Francja, ale i tak jakosc powietrza okreslana jest jako ‘dobra’. Najczystrzym powietrzem ciesza sie zas mieszkancy Estonii.

Oczywiscie, prawdziwe pomiary zapewne roznia sie troche od tych przedstawionych przeze mnie – ale mysle, ze daja one pewne pojecie o swiecie, w ktorym zyjemy.

Z Wikileaks dowiedzialam sie, ze w roku 2006 w Cochabambie odbyla sie miedzynarodowa konferencja zorganizowana przez organizacje pozarzadowa Swisscontact,  poruszajaca problem zanieczyszczenia powietrza w miastach. Jednym z celow konferencji bylo zwrocenie uwagi wladzom na ten naglacy problem, jak i pokazanie sposobow walczenia z kontaminacja powietrza. Wedlug Banku Swiatowego, 70 % zanieczyszczen w Boliwii pochodzi z samochodow, z ktorych tylko 1/3 zdaje testy na emisje spalin… Zwazywszy, ze ponad 50 % ludnosci panstwa mieszka w miastach, ilosc samochodow wzrasta z kazdym rokiem. I nie sa to oczywiscie nowe pojazdy – wiekszosc samochodow osobowych (w tym taksowek) jak i autobusy miejskie i dalekobiezne, sa pojazdami po przejaciach.

Podsumowanie konferencji z udzialem takich panstw jak Chile, Meksyk, Brazylia i Ekwador, nie okazalo sie jednak zbyt optymistyczne dla samej Boliwii, ktorej przedstawiciele rzadu zupelnie zlekcewazyli zaproszenie w udziale. A bez politycznego wsparcia, niestety nie uda sie wiele zdzialac.

Boliwia podjela jednak pewne dorazne srodki neutralizacji smogu – w Cochabambie na przyklad, samochody nie moga wjezdzac do centrum w poszczegolne dni, aby zapobiec wiekszej kontaminacji najbardziej ruchliwej czesci miasta. Poadto, poszczegolne miasta organizuja ‘Dia del Peaton’ – czyli dzien bez samochodow, kilka razy w roku. Mialam okazje uczestniczyc 2 razy w ich obchodach w Cochabambie, gdzie ulice od rana zapelniaja sie rowerzystami, spacerowiczami. Miasto organizuje festyny, cale rodziny z dziecmi wychodana ulice, grajac w pilke, badmintona. Raj na ziemi. Az nie chce sie isc spac, by obudzic sie nastepnego dnia przy dzwieku klaksonow…

P.S. Moj student wspomnial jeszcze, ze powietrze w Santa Cruz pogarsza sie we wrzesniu, kiedy okoliczne lasy i sawanny trawione sa przez pozary. Chyba wiec jednak bede musiala zainwestowac w maske na twarz a la Michael Jackson:)

***

Not so long ago I wrote that the air in Bolivia is very clean. In fact, it it true, with some exceptions – cities.

Living in Cochabamba, every day I could watch the ‘fog’ hovering over the city in the valley. However, considering the amount of cars on the streets and that the air is trapped by the mountains and has nowhere to go, contamination isn’t anything strange. Still, I found the air relatively clean, unless wandering through the narrow and crowded streets of the old town and La Cancha.

When we moved to Santa Cruz, one of the things we liked was the open space (although in the beginning he longed for mountains!), moist air and wind, giving some rest in the relentless heat. Of course, in nearly two – million metropolis one could expect continuous traffic jams, but we also could breathe quite easily thanks to winds constantly ventilating this densely populated city.

They are places, however, where you see people wearing face masks – urban markets located along very busy narrow streets where you have to literally squeeze between the goods, people and cars. You also must be careful not to be sprinkle by children who uninhibited piss right on the street:) I admit, shopping for vegetables and fruits is not my favorite point of the week – in these places the air seems to be more viscous, sidewalks dirtier and air more smelly. In these moments we miss wonderful, spacious and clean ‘Mercado America’ in Cochabamba …

And then two days ago I saw through the window the city covered with fog, and when I opened the window, the air mixed with exhaust entered the apartment! That day I decided not to air the apartment (because of high humidity there is a mold on the walls, so it’s rather important to do so), but the stench of smog broke into via all the cracks in the walls and windows. This morning I had a class  but fortunately I didn’t have to hold my breath for a long time, because the school is located only 2 minutes from our house.

When I entered the office, I immediately asked the owner: ‘el aire esta muy mal hoy dia, no?’ and she said with great surprise that she didn’t notice … I asked my student the same question and he replied that he doesn’t feel anything as he got used to it, and that I have to be very sensitive.

Yes, that is true – my body reacts to every change quite rapidly. Temperature, height? – I always feel any subtle difference. It turned out that besides being a ‘living’ barometer and thermometer, I am also a meter of air pollution. Well, I have one more property – I detect strange tastes and odors in drinking water so I am never able to drink tap water without a grimace on my face. I admit, it’s a little tedious …

Going with the flow, I decided to look for information – what’s the actual air pollution in Bolivia. I found some statistics, but we must remember that every place is different, and certainly Santa Cruz, the largest Bolivian city augments any pointers.

Figures include only a PM 10 – the pollution caused by the smoke, dirt, mold, pollen, omitting the PM 2.5, which is caused by fires and metal smelting (especially in Oruro region).

The global average is 71, which is considered ‘moderate’. The most polluted country is Mongolia, which is approaching the limit of hazardous concentration of pollutants. For example in India, air quality is defined as ‘unhealthy to sensitive people’. India is closely followed by China and China by Bolivia, where air quality is considered as moderate. Interestingly, even Brazil or Chile, a countries with powerful industry, have better indicators than Pluronational State.

Just to compare, Poland is in a worse position than France or Germany but still ‘good’ enough comparing with the Asian and South American countries. According to these statistics, the cleanest air is in Estonia.

Of course, the true measures probably are a bit different from those described by me, but I think they give you some idea of ​​the world we live in.

I read that in 2006 in Cochabamba there was an international conference organized by the NGO Swisscontact, dealing with the problem of air pollution in cities. One of the objectives of the conference was showing ways of fighting this problem. According to the World Bank, 70% in Bolivia pollution comes from cars, from which only the third pass the exhaust emissions test … Considering that more than 50% of the state population lives in cities, the number of cars is increasing every year. And of course there are very few new cars – most vehicles, including taxis as well as city buses, are ‘well used’.

Summary of the conference that hosted participants from countries such as Chile, Mexico, Brazil and Ecuador, has not turned out to be too optimistic for Bolivia, as its government representatives completely ignored the invitation. And without political support it’s almost impossible to make a big changes…

Bolivia has undertaken, however, some ad hoc measures to neutralize smog – in Cochabamba, for example, cars are not allowed to enter the center on certain days to prevent further contamination of the city’s busiest part. Also, council of every city organize ‘Dia del Peaton’ – a day without cars, few times a year. I had the opportunity to participate two times in celebrations in Cochabamba, where the streets get filled with cyclists, walkers, families entertained by festivals, people playing football and badminton in the middle of the main road. Heaven on Earth! It’s sad going to sleep, to be waken up the next day by the sound of horns …

P. S. My student mentioned also, that the air in Santa Cruz deteriorates in September, when the surrounding forests and savannas are fighting with the fires. So I guess, I’ll have to invest in a face mask a la Michael Jackson after all :)