New Year’s predictions *** Noworoczne przepowiednie

Taki panuje w Polsce przesad, ze jaki pierwszy dzien roku, taki caly rok. Przyznam, jakos nigdy mi sie to nie zgadzalo – pierwszego stycznia zawsze lezalam do gory brzuchem, osowiala z niewyspania i przejedzenia (pozniej doszlo do tego przepicie), za to kazdy nowy rok przynosil zawsze cos ciekawego i interesujacego.

Jaki jest wiec dzisiejszy dzien? Zaczal sie po polnocy – podziwianiem i fotografowaniem fajerwerkow na dachu apartamentu w Cochabambie. Piekny widok, ale troche bylam zawiedzona, poniewaz miasto nie zrobilo zadnego ‘show’ i troche bez sensu wydawalo mi sie ‘latanie’ z jednej strony dachu na druga ze statywem i aparatem w jednej rece, i kieliszkiem sampana w drugiej, scigajac fajerwerki. Stad tylko jedno dobre (jak na warunki) zdjecie:

_MG_0933

Ranek przywital mnie bolem glowy z powodu wypitych dwoch kieliszkow szampana (za rok pije tylko czerwone wino lub piwo) i usciskiem od Freddiego, ktory przyrzadzil rowniez przepyszne nalesniki z syropem klonowym z M&S – na dobry poczatek dnia i roku.

Pozniej wybralismy sie na lotnisko i ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu, tym razem obylo sie bez problemow i opoznienia (samolot wystartowal 15 minut wczesniej!) – moze dlatego, ze byl to pierwszy noworoczny lot do Santa Cruz? Pewnie jest to nadimpretacja, ale mam nadzieje, ze jest to zapowiedz ‘punktualnego’ 2013 roku:) Jak to mowia, szczesliwi czasu nie licza, ale ja tak!

Niestety przypadly nam osobne siedzenia – nie mialam wiec kogo trzymac za reke podczas startu, ale caly czas mielismy z Freddim na siebie oko – jego przysloniete bylo ciemnymi okularami, czego wole nie interpretowac;)

Samolot wzniosl sie w przestworza i moim oczom ukazal sie przepiekny widok:

_MG_0944

W zasadzie lecielismy pomiedzy dwiema warstwami chmur (w Boliwii jest teraz pora deszczowa i pada od tygodnia), co przysporzylo troche turbulencji, ale jak w zyciu –  nasza droga nie zawsze jest gladka i prosta (samolot wykonal tez pare skretow w powietrzu:)

Ladwanie bylo za to miekkie. Walizka sie nie zagubila. Taksowka zabrala nas bezpiecznie do domu (pierwszy raz od niepamietnych czasow moglam podrozowac przypieta pasami bezpieczenstwa).

Teraz czas na relaks, za chwile jedziemy na zakupy, pozniej troche pocwicze (2013 musi byc przeciez spedzony aktywnie).  Dzien mija przyjemnie. Najwazniejsze, ze jestesmy razem (albo w zasiegu wzroku). Troche teraz pada, ale na pewno niedlugo znow zaswieci slonce:)

***

We have a superstition in Poland saying that the first day of the new year shapes the whole year. I admit, it never worked for me – on January 1st I always lied back, tired because of lack of sleep and overeating (later hangover as well), but each new year would bring always some fun and interesting things to do.

So, how is TODAY? It started after midnight – admiring and photographing fireworks on the roof of an apartment in Cochabamba. Beautiful view, but I was a little disappointed because the city didn’t prepared any ‘show’ and it was senseless for me to ‘fly’ from one side of the roof to the other with a tripod and camera in one hand and a glass of champagne in the other, chasing fireworks. Thus only one good (for the conditions) picture of an event.

The morning greeted me with a headache because I drunk two glasses of champagne (I promised myself to celebrate next New Year with red wine, vodka or beer) but also hugs from F., who prepared delicious pancakes with maple syrup from M & S – perfect start of a day.

Later we went to the airport and to our surprise, this time there were no problems and delays (plane took off 15 minutes earlier!) – perhaps because it was the first New Year’s flight to Santa Cruz? Sure it is over-interpretation, but I hope that this is the announcement of ‘punctual’ 2013. As they say, happy people don’t count the time  but I do!

Unfortunately, we had separate seats – so I couldn’t hold Freddy’s hand when the plane was taking off, but all the time we had an eye on each other. F.’s was hidden behind sunglasses and I prefer not to interpret this ;)

The plane rose into the sky, above the clouds and I saw ‘heavenly’ view.

In fact, we flew between two layers of clouds (in Bolivia is now the rainy season and it’s been raining whole week), which caused some turbulence, but as in real life – our road is not always smooth and straight (our plane also performed few turns in the air).

Landing  however was soft. Our luggage was not lost. Taxi took us home safely (and I was even able to strap myself with seat belts).

Now it’s time to relax as in few moments we’re going shopping. Day passes pleasantly. Most importantly, we are together (or in each other sight). Now it’s rainy but certainly soon the sun will come out again :)

A.D. MMXII in Pictures *** Rok 2012 w obrazkach

IMG_0190

IMG_9255

13Temple Bar/Dublin/01.2012

3

Dublin/ 01.2012

IMG_9216

Balrath Forest/01.2012

IMG_0337

Warsaw/ 02.2012

IMG_0357

Poland/02.2012

IMG_0397

Sadlinki/02.2012

IMG_0531

Olszanica/02.2012

IMG_0555

Sadlinki/02.2012

Polska 2012print1

Sadlinki/02.2012

DSCF2734

Sadlinki/02.2012

IMG_9801

Kincora/Meath/02.2012

IMG_9807Kincora/Meath/02.2012

IMG_0066

Dublin/02.2012

IMG_0075-2

Ring of Kerry/03.2012

IMG_9693

Loughcrew/03.2012

IMG_0171

On the set of RTE ‘Cuckoo’/Dublin/03.2012IMG_9945Wicklow Mountains/03.1012

IMG_0401-2

Dublin/03.2012

IMG_9784

Dublin 8/04.2012

IMG_0018Ireland/04.2012

11

Bolivia/04.2012

IMG_0547-001 (2)

Cochabamba/04.2012

IMG_0600

Cochabamba/04.2012

IMG_1226

Santa Cruz/05.2012

IMG_1256Santa Cruz/05.2012

IMG_1646

Santa Cruz/05.2012

IMG_2088-2

Cochabamba/05.2012

IMG_3450

Cochabamba/06.2012

DSC_0138Cochabamba/06.2012

IMG_3288

Mamore River/06.2012

IMG_3047

Tarata/06.2012

IMG_2769

Euro 2012/ Cochabamba

IMG_2308

Mercado America/Cochabamba/06.2012

IMG_8936

Cochabamba/o6.2012

IMG_5150

Torotoro/07.2012

418883_10150998104748716_1021162978_n

Torotoro/07.2012

IMG_4198

Potosi/07.2012

IMG_4496

On the way to Cochabamba/07.2012

IMG_7844

‘Risk’/08.2012

IMG_7712

Christo de la Concordia/Cochabamba/08.2012

Search results for Ester ed1

Cochabamba/08.2012

IMG_6973

‘Centro Educativo y Recreativo’/ Cochabamba/08.2012

IMG_6752

Fiesta de la Virgen de Urkupina/08.2012

IMG_9062

Cochabamba/09.2012

DSC01181 (2)

Cochabamba/09.2012

IMG_9273

Cochabamba/09.2012

IMG_8475

Sucre/09.2012

IMG_7949

Dia del Peaton/Cochabamba/09.2012

DSC01197 (2)

Cochabamba/09.2012

IMG_8696-2

September sky/Cochabamba/09.2012

IMG_9281

Cochabamba/10.2012

IMG_9451-2

Cochabamba/10.2012

IMG_9423

Cochabamba/ 11.2012

IMG_9570

Santa Cruz/11.2012

IMG_9924-2

Cochabamba/11.2012

IMG_9731

Tiquipaya en bici/Cochabamba/11.2012

DSCN0812

Cotoca/12.2012

IMG_0271

Christmas 2012

_MG_0367

‘El Deber’/12.2012

DSC01092

Dublin/2012

Duzo sie dzialo w 2012 roku – wiecej niz mozna opisac zdjeciami. Znajomi w Dublinie, w Polsce, w Boliwii, rodzina, nie-przypadkowo spotkani ludzie, nie – zwyczajne miejsca, ciekawe projekty – oby wiecej ich bylo w 2013 roku:) Szczesliwego Nowego Roku!

***

A lot had happened in 2012 – more than pictures could describe. Friends in Dublin, Poland, Bolivia, family, un-accidentally met people, un-usual places, interesting projects – I hope New Year will bring more of it:) Happy New Year everybody!:)

Danusia

IMG_1796

Boze Narodzenie w Boliwii *** Christmas in Bolivia

W Boliwii, podobnie jak w Polsce, najwazniejszym dniem swiatecznym jest 24 grudnia, ktory co prawda nie jest to dzniem wolny od pracy, ale instytucje publiczne zamykane sa wczesniej. W tym dniu rodziny zbieraja sie przy wigilijnym stole tradycyjnie o polnocy! Tak, jak na cieple kraje przystalo, kolacja podawana jest duzo pozniej niz w zimnej Europie:) Nie znajdziemy na stole sledzika w smietanie, uszek w barszczu, ryby po grecku, salatki warzywnej, za to mozna do syta najesc sie potraw miesnych – pieczonego kurczaka, indyka, wieprzowiny z ‘gravy’ lub sosem jablkowym podawanych z ziemniakami.*

* Tradycyjnie dla zamerykanizowanych Boliwijczykow.

Podobno w katedrze odbywa sie Pasterka o 24 w nocy, ale my bylismy zajeci jedzeniem i odpakowywaniem prezentow w tym czasie.

Wczesniej, spotkalismy sie z przyjaciolmi i pojechalismy na pizze, jako ze bez jedzenia do polnocy umarlibysmy z glodu. Po kieliszku ‘limoncello’ postanowilismy jeszcze odwiedzic place Cochabamby, mniej lub bardziej ozdobione dekoracjami od ‘Coca Coli’. Z racji ladnej pogody, w miejsca tych moznabylo spotkac cale rodziny, ktore raczyly sie tam rowniez wigilijnym posilkiem. Co ciekawe, niektore sklepy na glownym rynku byly jeszcze otwarte po zmroku.

25 grudnia przelecial nam na odsypianiu nieprzespanej Nocy Wigilijnej i ogladaniu ‘Wladcy Pierscieni’ od poczatku:) I tak Swieta dobiegly konca – bowiem 26 grudnia to dzien pracujacy.

Prawde mowiac, nie odczulam Bozonarodzeniowej atmosfery w tym roku, moze poza momentem otwierania prezentow przez uradowane dzieci i obiadu skladajacego sie z wlasnorecznie ugotowanego barszczu czerwonego z uszkami. Pewnie to dlatego, ze nie bylo sniegu ani mrozu, ani ‘Kevina samego w domu’ w telewizji…

***

In Bolivia, as in Poland, Christmas starts on December 24th – it is not a day off from work, but public institutions are closed earlier. On Christmas Eve, families gather for the traditional meal at midnight – as always in warm countries, dinner is served much later than in cold Europe :) You will not find on the table herring in cream, borscht with ‘pierogi’, fish ala Greek or vegetable salad but you can eat many meat dishes – roast chicken, turkey, pork with ‘gravy’ or apple sauce served with potatoes.*

* Traditional food of Americanised Bolivians. 

Apparently the Midnight Mass is held in Cathedral, but we were busy eating and unpacking gifts at the time.

Before, we met with friends and went for pizza, without which we would be starving. After few glasses of ‘limoncello’ from Aniello, we have decided to visit the ‘plazas’ of Cochabamba, more or less adorned with decorations granted by’Coca-Cola’. Because of the nice weather, city squares were overloaded with families, having their Christmas meal there (or pre – Christmas;). Interestingly, some shops on the main square were still open after dark.

December 25th flew by quickly as we needed to rest after a sleepless night, watching ‘The Lord of the Rings’ from the beginning :) And the Christmas were over as 26th of December is a  working day in Bolivia.

Truthfully, I did not feel the Christmas atmosphere this year, maybe except when overjoyed children were opening their gifts and while eating lunch comprising of self-cooked borscht with dumplings. I think it’s because there was no snow no cold, and no ‘Home Alone‘ in TV…

An Exotic Christmas Tree *** Egzotyczna choinka

Tegoroczne Swieta Bozego Narodzenia beda moimi pierwszymi na Nowym Kontynencie i piatymi z rzedu poza Polska…Oczywiscie tesknota za rodzina, znajomymi, sniegiem (!), bigosem, barszem taty z uszkami mamy jest duzo wieksza w TE grudniowe dni, ale jakos trzeba to przetrwac:)

Jednym ze sposobow ‘przetrwania’ swiat na obczyznie jest stworzenie Bozonarodzeniowej atmosfery w nowym domu. Tak bylo w Irlandii, gdzie zakupilismy z Freddim mala choinke w doniczce (ktora wciaz nam sluzyla nastepnego roku, jedynie zmienila kolor na zloto- brazowy), tak i tutaj postanowilam udekorowac nasze male mieszkanie w Santa Cruz.

Co prawda, Swieta bedziemy spedzac w Cochabambie z cala rodzina Freddiego, ale o dekoracje rodzinnego apartamentu zadbala ciocia, tworzac w glownym salonie kopie domu Swietego Mikolaja.

My jestesmy zwolennikami minimalizmu i postanowilismy poprzestac na jedym akcencie swiatecznym – choince. Tylko, skad wziac w Boliwii choinke? Mialam dwa wyjscia: kupic sztuczna (blee…) lub zaadaptowac do pelnienia funkcji drzewka bozonarodzeniowego inna rosline. Stanelo na tym drugim i oto jest – nasza wlasna choinka ananasowa!

IMG_0249

IMG_0266

Posiadanie takiej egzotycznej choinki ma same plusy – najwazniejszy to taki, ze mozna ja zjesc po kilku dniach i zastapic nowa, ktora takze mozna bedzie zjesc (i tak przez caly rok, az do nastepnego Bozego Narodzenia 2013:)

Poza tym, taka choinka jest w 100 % ekologiczna i w 100% ‘hecho en Bolivia’ (no moze poza plastikowymi kokardkami ‘made in China’:)

W miare dojrzewania ananas wydziela piekny i slodki zapach tropikow (co jest znakiem, ze choinka jest gotowa do spozycia, a muszki owocowki nie proznuja!), ktory moze nie zastapi zapachu ‘iglaka’, ale w koncu jestesmy w tropikach! Niestety, cukierki miodowe na bol gardla zaczely ‘topniec’, wiec musialam je szybko zjesc:)

A jaki jest wasz pomysl na drzewko swiateczne?

***

This year’s Christmas will be my first on the New Continent, and fifth in a row abroad … Of course, the longing for family, friends, snow (!), bigos, dad’s barszcz with mum’s dumplings is even greater in December, but I just have to suck it up :)

One of the ways to ‘survive’ Christmas far from Home is to create a Christmas atmosphere in the new house. That was in Ireland, where we bought a small Christmas Tree in a pot (which still served us next year, only changed its colour to golden-brown), so I decided to decorate a bit our little apartment in Santa Cruz too.

Of course we will spend Christmas Day in Cochabamba with the Freddy’s family, but a family apartment’s decoration was taken care by his aunt, who created in the living room ‘Santa Claus’s second home’.

We are more into minimalism so we decided to settle on only one Christmas accent –  the Christmas Tree. Yep, but where do you get a Christmas Tree in Bolivia from? I had two choices: buy artificial one (bleeh…) or adapted another plant to act as a Christmas Tree. And here it is – our own Pineapple Christmas Tree!

Owning such an exotic tree has many advantages – the most important is the one that It can be eaten in a few days and replaced by new one, which you can also eat later. So basically you can have a Christmas tree in the house whole year, until next Christmas of 2013 :)

Besides, this tree is 100% organic and 100% ‘hecho en Bolivia “(well, maybe except for blue plastic bows ‘made ​​in China’ :)

With time, ripening pineapple releases sweet beautiful smell (which is a sign that the tree is ready to eat as small flies start to fly around it), which certainly can not replace smell of pine tree, but in the end we are in the tropics, so what to expect! Unfortunately, honey candies started to melt, so I needed to eat them up quite quickly!

And what is your idea for a Christmas Tree?

‘Cola’ in a Country of ‘Coca’ *** ‘Cola’ w panstwie koki

‘Czwarta nad ranem – moze sen przyjdzie….’ – nic z tego,  trzeba wstawac!

Freddy zostal wyslany na badania do szpitala przez swojego ubezpieczyciela. W ciagu ostatnich szesciu miesiecy wiele razy bywalismy u roznych lekarzy w Cochabambie – zawsze prywatnie, teraz natomiast mielismy okazje zobaczyc, jak dziala publiczna sluzba zdrowiaw Santa Cruz.

W srode, wstalismy wiec o 4 nad ranem, aby byc w placowce ‘Caja Petrolera de Salud‘ o godzinie piatej. Kiedy taksowka zawiozla nas do szpitala w polnocnej czesci miasta, zastalismy tam tlumy ludzi! Lekko zdezorientowani zapytalismy, czy ta kolejka (‘cola’) jest do labolatorium. Okazalo sie, ze nie i skierowano nas do mniejszej kolejki. Teraz wystarczylo nam tylko poczekac jakies 2 godziny na otwarcie labolatorium.

Przy okazji troche sennej rozmowy z wspoltowarzyszami niedoli dowiedzielismy sie, iz jestesmy w innym szpitalu niz powinnismy! Nasz byl pod drugiej stronie miasta. Oczywiscie czekaly tam juz tlumy (jakas setka ludzi tak na oko), a kolejka do labolatorium w srodku tez byla juz spora. Czekalismy tak do 7 rano, kiedy okazalo sie, ze kolejka powinna byc tylko jedna, a ta druga byla dla tych, ktorzy odeslani zostali z kwitkiem poprzedniego dnia. A poza tym, Freddy powienien przyjsc jutro, bo taka ma date na skierowaniu – dostal tez pouczenie dla swojego pracodawcy, aby nie przysylal juz wiecej swoich pracownikow wczesniej…

Poranek mielismy z glowy, ale wiecie co bylo najdziwniejsze? Kiedy o 7 przyszla pielegniarka oswiadczajac zgromadzonym, ze lekarz ‘A’ jest chory, lekaz ‘B’ jest na konferencji, a lekarza ‘C’ tez gdzies diabli wzieli, wiec tylko kobiety w ciazy, dzieci i starcy beda dzis przyjeci. Prawde mowiec oczekiwalam apokalipsy: bojek, wyzwisk, przepychanek…a  tu nic. Wszyscy pokornie przyjeli wiadomosc.

Ja osobiscie bylam w szoku – nie wiem czy wiekszym z powodu nieobecnosci prawie wszystkich lekarzy, czy zupelnej obojetnosci pacjetow w stosunku do zaistniaej sytuacji? Jak to mowi chinski szef Freddiego – w tym kraju nic sie nigdy na lepsze nie zmieni, bo wszyscy to maja gdzies. Jest jak jest i jest im z tym dobrze. Tylko trudno mi uwierzyc, ze czekajace od 4 nad ranem w kolejce kobiety w ciazy, dzieci i struszkowie nie maja nic przeciwko?

Nastepnego dnia Freddy pojechal o 4 nad ranem do szpitala i byl 12 w kolejce:)  O godzinie 7 okazalo sie, ze labolatorium jest zamkniete, z okazji ‘Dnia Biologa’! Tak,  w Boliwii kazdy ma swoj dzien i nie omieszka tego dnia celebrowac.

Freddy poczekal wiec na przeswietlenie klatki piersiowej i kazali mu wrocic w poniedzialek na reszte badan. Tylko ile razy mozna wozic przy sobie kubek z wlasnym moczem?

Na szczescie w poniedzialek labolatorium dzialalo i o 10 rano Freddy byl juz z powrotem w mieszkaniu.

Tymczasem po drugiej stronie miasta…

Od 7 rano odczekiwalam swoja kolejke w SEGIP- ie, czyli urzedzie wydajacym dowody osobiste. W upale, z mrowkami i stonogami pod nogami, muchami w powietrzu.

Bylo to juz moje trzecie podejscie (tutaj doskonale sprawdza sie powiedzenie – ‘do trzech razy sztuka’:) – za pierwszym razem zrezygnowalismy z kolejki, poniewaz znajomy, ktory ze mna przyjechal, mial sprawy do zalatwienia. Nastepnego dnia przyszlismy z Freddim prosto ze szpitala, odstalismy swoje, ale okazalo sie, ze kolejka jest tylko po to, zby sprawdzic czy mamy wszystkie dokumenty (okazalo sie, ze nie) i dac nam numerek na inny dzien.  Padlo na poniedzialek, numer 14.

Tak wiec zjawilam sie o 7, jak mi kazano (od razu wiedzialam, ze nie ma to sensu, bo i tak przeciez bede czekac, ale pani powiedziaa, ze trzeba byc o 7 i tyle). Na poczatku wprowadzono nas do klimatyzowanego pomieszczenia, aby po moim komentarzu, jakie to szczescie mamy, ze nie musimy stac w upale, wyprowadzic nas na zewnatrz z drugiej strony budynku, a dokladnie osoby od 11 numerka w gore…

Po jakichs dwoch godzinach, kiedy wszyscy na zewnatrz zastanawialismy sie, dlaczego kolejka sie nie rusza, okazalo sie, ze z numerkiem 14 byly tu jeszcze 2 inne osoby! To juz wszystko wiadamo.

O 10.10 udalo mi sie dotrzec do urzednika, ktory pobral odciski palcow, zeskanowal wszystkie dokumenty, wypytal sie o wszystkie informacje, ktore jakies 2 miesiace temu umiescilam wlasnorecznie w internetowym arkuszu registracyjnym, zrobil zdjecie (choc arkusz registracyjny juz je posiadal) i zaprosil za miesiac po odbior dowodu osobistego.

Tak wiec po 6 miesiacach starania sie o wize, ktora mam juz 2 miesiac, za miesiac bede u konca procesu! Chyba warto pomyslec o zbieraniu dokumentow i staraniu sie o wize 2-letnia?

A Freddy musi jeszcze jutro stanac w kolejce po wyniki badan i w kolejnej po numerek do lekarza – tym samym chcac, a raczej nie chcac, zebraly mu sie prawie  2 dni wolne od pracy, na co jego szef moze odpowiedziec tylko jedno: 他媽的.

***

“Four o’clock in the morning – maybe a dream will come …. ‘ – nope, we have to get up!

Freddy was sent for testing to the hospital by his insurer. In the last six months we had visited a number of times different doctors in Cochabamba – always private ones, but now we had a chance to see how does it work the public hospital in Santa Cruz.

So, on Wednesday, we woke up at 4 am to be in the place called  ‘Caja Petrolera de Salud’ at five o’clock. When the taxi drove us to the hospital in the northern part of the city, we found crowds there! Slightly confused we asked some people if this queue (‘cola’) was to the lab. It turned out that it did not and we were directed to a smaller queue in different place.

During the talk with some people we learned that we should be in a different hospital! The one on the other side of the city, where we arrived after half an hour. Of course, the place was crowded (I would say there were about 100 people or more), and the queue to the lab inside the building was already very long. So we waited until 7am, when it turned out that there should be only one queue and the other was for those who were sent back empty – handed from the previous day. It turned out, Freddy’s referral was for tomorrow and he got an instruction for his HR to not to send anymore their employees earlier than the referral states …

So the whole morning was wasted, but you know what was the weirdest? The nurse came at 7 am declaring to the patients that doctor ‘A’ was sick, Doctor ‘B’ was at a conference, and doctor ‘C’ was nowhere to be seen, so only pregnant women, children and old people will be accepted today. I expected a riot: buoys, swearing, wrangling … but nothing had happened. All gathering humbly accepted the message.

I was in shock – I do not know if because of the absence of almost all doctors or because of  people’s complete indifference? As a Freddy’s Chinese boss says – in this country nothing will ever change for better because no one cares. This is how it is and they are happy with it. Just it’s hard for me to believe that pregnant women, children, elders and the rest of society don’t mind waiting in the queue at 4 am?

The next day, Freddy went at 4 am to the hospital and was 12th in the queue :) At 7 am it turned out that the lab is closed, because it was the ‘Day of  the Biologists! Yes, everyone in Bolivia has its day and they do celebrate it.

Freddy had done only his chest x-ray and they told him to come back on Monday for the rest of the tests. Just how many times one can travel with a cup of your own urine?

Fortunately, the lab worked on Monday morning so before 10 am Freddy was back in the house

Meanwhile, on the other side of the city …

From 7 am in the morning, I was awaiting my turn in SEGIP – an office issuing ID cards. In the heat, with the ants and huge millipede under my feet, and flies in the air.

This was already my third approach (just like in saying – ‘third time lucky’ :) First time, we gave up the queue, because a friend, who arrived with me, had some errands to run. The next day we came with Freddy straight from the hospital, waited in line, but it turned out that the queue is just to check whether we have all the documents (it turned out that we needed to pay 450 bs. in a bank) and give us a ticket for another day: Monday, number 14.

So, on Monday I showed up at 7 am as I was told (I knew right away that it doesn’t make any sense, and surely I’ll have to wait, but the lady in the window said that I have to be there at that time). At the beginning, I and other lucky people were brought to the air-conditioned room but after my comment that we are  so lucky not have to stand up in the heat, they took us outside, to the other side of the building (exactly the people with the number 11 up)…

After about two hours, when we were wondering why the line doesn’t move, it turned out that there are 2 other people with the number 14! You can imagine the rest.

About 10.10 am I managed to get to the officer, who has collected my fingerprints, scanned all the documents, questioned about all the information, which I included in the online registration form; he also took the picture and invited me in a month’s time to collect my Bolivian ID card.

So after 6 months since I’ve applied for a visa, which I was given 2 months ago – in 1 month I will be at the end of the process! Maybe it is wise to think about collecting new documents and applying for a  2-years visa?

Poor Freddy still has to go tomorrow and wait in a queue for his health – test results, and for a ticket to another doctor – this way he skipped (involuntary) almost  two days of work, in with case his boss can say only one thing: 他妈的 !!!

DSCN0823-2

P.S. Just beside the window, they put  an air-conditioning exhaust blowing hot air. Thankfully,  we could breath with a cool air coming from inside…another thing to endure.