Cotoca – La Tabililla, Sonso y Palmitas

Tak się złożyło, ze znów zawitaliśmy w Cotoce – miasteczku oddalonym o niecałe 30 min. samochodem od Santa Cruz. Tym razem nie widzielismy leniwca, ale za to trafiliśmy na Pierwszy Festiwal ‘La Tabililla’, czyli miejscowego słodkiego przysmaku z prażonych orzeszków ziemnych w słodkiej masie z molasy nazywanej tu myląco miodem (miel), a będącej w rzeczywistości sokiem z trzciny cukrowej. Smakowało, ale nie zjedliśmy całego kawałka, bo się przesłodziliśmy:)

So, we came to Cotoca – small town just 30 minutes drive from Santa Cruz – again. This time we didn’t see any sloths, but we participated in ‘First Festival of ‘La Tabililla‘ (1er. Festival de la Tabililla), which is a local sweet delicacy: roasted peanuts in a sweet molasses called here honey (miel), being in fact dark syrup from sugar cane. Tasty treat, but we couldn’t eat the whole piece, because it was too sweet!

La Tabililla in Cotoca

Jako iż dziś była niedziela przedwielkanocna, natrafiliśmy również na inna lokalna tradycje – ręcznie wyplatane palemki z prawdziwych liści palmowych, rozłożone wzdłuż głównej ulicy prowadzącej do słynnego sanktuarium Virgen de Cotoca. Nie mogłam się oprzeć i zakupiłam jedna za 5 bs.  Prawdziwe dzieło sztuki!

As today was the Sunday before Easter, we encounter other local tradition: hand- woven Easter palmitas made of… real palm leaves, spread along the main street leading to the famous sanctuary of Virgen de Cotoca. I could not resist buying one for $ 5 bs. Small masterpiece!

Easter in Cotoca

palmita in Cotoca

Cotoka słynie również z ceramiki, którą można zakupić na każdym kroku. Ba! Jest to prawdziwy raj dla zbieraczy kiczowatych figurek – do koloru do wyboru!

Cotoca is  also famous for its ceramics that can be found everywhere! It is a true paradise for collectors of somewhat kitschy figurines:)

hecho en Cotoca

Sunday market in Cotoca

Przed wyjazdem nie mogliśmy odmówić sobie zjedzenia sonso – czyli przesmacznej masy z juki i sera na drewnianym patyku, przysmażonej na grillu (wcześniej próbowaliśmy arepe – placka z maki kukurydzianej i sera, ale aż tak bardzo nam nie zasmakował). Polecam spróbowanie tego lokalnego ‘fast foodu’ każdemu, kto zawita kiedyś w te strony!

We couldn’t leave these busy colourful town without eating sonso – yummy mass of yucca and cheese on a wooden stick, heated on the grill (we did try also arepa – a pancake made of corn flour and cheese, but we did not like it as much). I would recommend trying this local ‘fast food’ to anyone who visits Bolivian tropics!

Sunday market in Cotoca

Cotoca

Cotoca

artesania from Cotoca

artesania from Cotoca

Japanese in Bolivia *** Colonia OKINAWA Uno / Dos / Tres

Ponad piecdziesiat lat temu, 272 Japonczykow z wyspy Okinawa przybylo do odleglego zakatku Boliwii – lasów deszczowych Amazonii.

Dlaczego szukali oni lepszego zycia tak daleko od ojczyzny? Pod koniec II wojny światowej, Armia Amerykanska zbudowala baze wojskowa na wyspie Okinawa, a jako rekompensatę za skonfiskowane grunty, Amerykanie zaoferowali Japonczykom ‘atrakcyjne działki’ 124 – hektarowe w Boliwii. Niestety, dwie trzecie z 3315 osób, które wyemigrowały po wojnie do Boliwii, ostatecznie opuscilo swoja nowa Okinawe, po tym jak prawie połowa z pierwszej grupy 272 osadników powaznie zachorowala na nieznana chorobe. Innych przybyszow zmeczyla izolacja, jaka zastali w boliwijskiej dzungli –  nie bylo tam drog, ani wody pitnej, ktorej najblizsze zrodlo oddalone bylo o kilka kilometrow od osady.

Ci, ktorzy postanowili zostac, nie narzekaja jednak na swoj los. Dzieki swej ciezkiej pracy i samozaparciu oraz wsparciu finansowemu z Japonii – udalo im sie rozbudowac swoje gospodarstwa, bedace dzis jednymi z najwiekszych i najbogatszych w biednej Boliwii (Zrodlo: globalpost.com).

*

Kolonia japonska Okinawa Uno (I), oddalona jest o dwie godziny samochodem od Santa Cruz de la Sierra. Prowadzi do niej stosunkowo nowa asfaltowa droga. Pozostale kolonie – Okinawa Dos (II) i Okinawa Tres (III), polozone sa kilka kilometrow dalej, wzdluz piaszczystej, ale szerokiej drogi prowadzacej do Santa Cruz.

Okinawa boliviainmyeyes-12

Okinawa boliviainmyeyes-10

Zanim odwiedzilismy Okinawe, spodziewalam sie tam zobaczyc domy w stylu japonskim i wiele japonskich restauracji. Kiedy przekroczylismy ‘granice’ regionu Okinawa, krajobraz od razu wydal mi sie bardziej spokojny i uporzadkowany, jednak po przyjezdzie do celu, bylam bardzo rozczarowana. Miejsce to wygladało bowiem jak typowe boliwijskie miasteczko – brudne i zaniedbane (jak na razie, jedynym wyjatkiem jest nasze ulubione Porongo). Pierwszemu wrazeniu nie pomoglo tez to, ze padal deszcz i bloto rozwozone bylo wzdloz glownej drogi przez ciezarowki, gromadzace sie kolo miejscowej spoldzielni rolniczej (Caico) – najwiekszego producenta zboza (ale rowniez soi, slonecznika itp.) w Boliwii. Przystanelismy na chwile przy glownej plazie, gdzie od razu rzucil nam sie w oczy luk japonski – jedyny obcy element krajobrazu. Pojechalismy dalej, aby sprawdzić, czy miasteczko ma wiecej orientalnych odniesien, ale wraz z asfaltowa droga skonczyly sie rowniez zabudowania. Zapytalismy mijajacego nas na rowerze staruszka, który wygladal na Japonczyka, gdzie mozemy znalezc restauracje japonska, a ten odpowiedzial z usmiechem na ustach, ze jest tu tylko jedna, reszta natomiast serwuje potrawy boliwijskie.

DSCN1951

DSCN1953 DSCN1956

Czytalam wczesniej, że 60 % mieszkancow Okinawy jest pochodzenia boliwijskiego i  ze sa to glownie pracownicy zatrudnieni przez bogatych japonskich przedsiebiorcow. Rzeczywistosc zweryfikowala te inforamcje. Zastanawialam sie jednak, gdzie podziali sie ci bogaci Japonczycy?

Po milym obiedzie w przytulnej, acz skromnej restauracji japonskiej (zarzadzanej przez Boliwijke), wyruszylismy w poszukiwaniu Okinawa II, do ktorej prowadzila szeroka polna droga. Cudnie bylo oddychac swiezym powietrzem, patrzac na rozlegly zielony krajobraz, raz po raz podziwiajac duze ptaki latajace nad polami. Jestem pewna, ze widzialam bociana oraz, jak sie pozniej okazalo po powiekszeniu zdjecia – prawdziwego tukana!

Okinawa boliviainmyeyes-9 Okinawa boliviainmyeyes-17 Okinawa boliviainmyeyes-21 Okinawa boliviainmyeyes-25 Okinawa boliviainmyeyes-26

Okinawa II okazala sie spokojna osada, pelna nowo wybudowanych domow – moze ci bogaci Japonczycy przenieśli sie wlasnie tutaj ? Zatrzymalismy sie przy malym sklepie, ktorego sciany oblepione byly dwujezycznymi ogloszeniami. Babcia prowadzaca sklep powiedziala nam w doskonalym miejscowym dialekcie, ze przybyla do Boliwii 50 lat temu. Nie znalezlizmy w sklepiku zadnych tradycyjnych produktow japonskich, kupilismy jednak typowe przekaski Camba. Zauwazylismy jednak, ze staruszka konwersowala po japonsku z innym imigrantem, ktory przyjechal do sklepu nowiutkim jeepem.

Okinawa boliviainmyeyes-39 Okinawa boliviainmyeyes-40 Okinawa boliviainmyeyes-41 DSCN1962 DSCN1965

Utwierdzilo mnie to w przekonaniu, ze Japonczycy zasymilowali sie z kultura swojej przybranej ojczyzny, ale nie zapomnieli jezyka ojczystego i jestem pewna, ze swietuja oni swoja kulture i tradycje w domach. Zreszta, w Okinawa I dziala szkola boliwijsko – japonska, ktora zatrudnia takze nauczycieli przybylych z Kraju Kwitnacej Wisni. 

Ostatnim przystankiem w naszej podrozy była Okinawa III – najmniejsza, ale rowniez najbardziej spokojna i zadbana. Znalezlismy w niej dwa sklepy po przeciwnych stronach drogi – jeden prowadzony przez Japonke okazal sie bardziej czysty niz ten, prowadzony przez Boliwijczyka. Jednak, ten drugi mial dwa stoly bilardowe, wiec zatrzymalismy sie wlasnie tam, i podczas gdy chlopcy grali w billarda, ja robilam zdjecia tropikalnej roslinnosci.

Okinawa boliviainmyeyes-44 Okinawa boliviainmyeyes-49 Okinawa boliviainmyeyes-67 Okinawa boliviainmyeyes-71

Droga powrotna byla zdecydowanie najgorsza – wyboista i nudna. Prawdziwe klopoty zaczely sie jednak kiedy dotarlismy na przedmiescia Santa Cruz – ze wszystkich stron otoczyl nas brud, halas i woda, ktora zalala polozona ponizej poziomu zabudowan droge… Przedzierajac sie przez te miejska rzeke, nie mielismy zielonego pojecia gdzie jestesmy, tym bardziej ze zrobilo se juz calkiem ciemno.

DSCN1978 DSCN1983

Na szczescie intuicja nie zawiodla Freddiego, ktory dowiozl nas bezpiecznie do domu. Bylismy zmeczeni, ale szczesliwi, ze wrocilismy do cywilizacji. Zadecydowalismy jednoglosnie, ze w najblizszym czasie raczej nie wrocimy do Okinawy – chyba ze na obiad w restauracji, serwujacej najlepsze ryby na swiecie, w ktorych zasmakowal sam Freddy, nigdy dotad ryb niejedzacy:)

***

Fifty-five years ago, 272 Japanese from Okinawa Island arrived in a remote corner of Bolivia’s Amazon rainforest in hopes of finding a better life. 

At the close of World War II, the U.S. Army constructed a military base on Japan’s Okinawa Island. In part as compensation for land confiscated to build the base, the U.S. offered some families ‘attractive’ 124-acre parcels in Bolivia. But two-thirds of the 3,315 persons who emigrated to Bolivia ultimately left their new Okinawa. Nearly half of the first group of 272 settlers fell seriously ill from an unknown disease within months of their arrival. Others got tired of the isolation they encountered in a jungle landscape with no roads. There was also no potable water; the nearest source of fresh water was several miles of walking away.

Those who did stay, however, have few complaints. Through decades of hard work — buttressed by low-interest loans and technical support from Japan — many expanded their holdings into large-scale farms, and are now comparatively among the super-rich in impoverished Bolivia (Source: www.globalpost.com).

*

Bolivia’s unique Japanese colonies are located two hours outside the city of Santa Cruz. The new asphalted road leads to Okinawa I but the other colonies – Okinawa Dos (II) ad Okinawa Tres (III) are located alongside wide dirt road, leading back to Santa Cruz.

DSCN1966

Before we went to Okinawa, I expected to see there some houses in Japanese style and  lots of Japanese restaurants. When we crossed the Okinawa region, the landscape looked indeed very peaceful and orderly. However, entering the Okinawa I, I felt disappointed, as the place looked like a typical Bolivian town – quite messy and neglected (a notable exception is Porongo, which we visited on many occasions). Sure, it was raining and the mud was spread along the road by number of trucks leaving Okinawa Colonies Integral Agricultural Cooperative (CAICO) – the largest weat (but also soybeans and sunflower seeds) producer in Bolivia. We drove past plaza principal with a Japanese arch – the only alien element of this Bolivian landscape, to see if there is more to it. But the town ended with the asphalted road. On the way, we asked a man on the bike, who looked a bit Japanese, where we can find some Japanese restaurants. He said, there is only one in town, serving traditional food, the rest is purely Bolivian.

I read before, that 60 % of Okinawa’s people is of Bolivian origin and there are mostly workers, employed by rich Japanese families. That seemed to be truth. I just wondered, where are these rich families?

After nice lunch in a small and quite basic Japanese restaurant run by Bolivian woman, we left for Okinawa II located along dirt road. It was refreshing to be out in the open, breathing fresh air and looking at the fields and big birds flying over them. I am sure I saw a stork and as I found out later zooming in the picture – a real wild toucan!

Okinawa II was a peaceful place with couple of newly built houses (maybe all rich Japanese moved here?). We stopped by the small shop where I saw the bilingual writings on the notice board. The vendor was an old Japanese – looking woman, who told us in perfect Camba dialect, that she came to Bolivia 50 years ago. We didn’t find any traditional Japanese product there, buying instead typical Bolivian snacks, but we saw another Japanese man driving in his jeep to the shop and conversing with an old lady in their native language.

However, the Japanese immigrants in the region have mostly assimilated with the culture of their adopted country, they still speak between each other in their mother tongue and I am sure they celebrate their culture and tradition at home.

The last stop on the trip was Okinawa III – the smallest settling of them all, but also the most peaceful and pretty. There were two shops on the opposite sides of the road – one run by Japanese woman was much cleaner the other, run by Bolivian man. However that later had snooker tables, so we stopped there and the boys had the game while I was taking pictures of the plants flourishing around the building.

The road back was the worst – as bumpy as boring. But the real trouble had started when we reached suburbs of Santa Cruz – surrounded by dirt, noise, traffic and water, which changed the road into river.  It was getting dark and we didn’t have a clue where we were. Thankfully, Freddy’s intuition lead us home safety. We were tired but happy to be back and we all agreed, that we won’t be back in Okinawa any time soon. Maybe only for a lunch in this small Japanese restaurant, that serves the best fish in the world as even my Freddy who never eats it – loved one:)

DSCN1974 Okinawa boliviainmyeyes-37

‘Lomas de Arena’ I *** Tajemnicze wydmy w boliwijskiej dżungli

Lomas de Arena to jedna z najbardziej niezwykłych atrakcji departamentu Santa Cruz. Dlaczego? Otóż, nieczęsto spotyka się piaszczyste wydmy pośród tropikalnego lasu! Mówi się, ze można się tam poczuć jak na morzem, tylko bez morza, odpoczywając nad błękitnymi lagunami po których w porze suchej czasem nie ma podobno śladu. Można tu zobaczyć kilka bardzo niezwykłych ptaków i zwierząt, w tym bociany, pancerniki, sowy i emu oraz wiele unikalnych gatunków roślin.

W 1991 roku, na obszarze ponad 13000 km 2 utworzono Park Regionalny, do którego dostęp jest jednak ograniczony. Nie, nie dlatego ze wstęp jest za drogi czy park jest za daleko – to zaledwie 12 km od centrum miasta w kierunku więzienia Palmasola, a wejściówka wynosi ok. 10 bs od osoby. Największą przeszkodą w dotarciu do wydm jest droga, a raczej jej brak:

boliviainmyeyes

Droga prowadzaca do ‘Lomas de Arena’

boliviainmyeyes

Igal sprawdzajacy glebokosc kaluzy

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Damy rade!

boliviainmyeyes

Skoro im sie udalo, to nam tez sie uda…

boliviainmyeyes

:)

Co prawda, udało nam się dojechać do bram parku, gdzie trzeba zaparkować samochód i przejść około 3 km, aby dostać się do wydm, ale kiedy tam dotarliśmy, niebo zasnuło się chmurami i zdecydowaliśmy, ze jeżeli zostaniemy tam na dłużej, to jest szansa, ze nie dalibyśmy rady wrócić do miasta, ufff! Zresztą, nasz samochód już raz zatrzymał się w jednej z dużych kałuż, odmawiając posłuszeństwa i napędzając nam strachu.

***

Lomas de Arena is one of most unusual attractions in Santa Cruz. Why? Well, it’s quite unusual to find sand dunes in the middle of the lush tropics! They say that it’s like being on the sea side, just without the sea! There are some natural lagoons, but they can disappear in the dry season completely. Apparently, you could also find here some very unusual birds and animals including storks, armadillos, owls and the occasional emu and numerous unique species of flora.

This jewel of nature, the area of more than 13000 km 2, today has been protected and the access to the Regional Park is rather limited. It’s not expensive to get there or neither too far – it’s only 12 km from the city centre by Palmasola Jail and the entrance fee is about 10 bs. per person. The biggest obstacle in getting to dunes is …. the road, or rather lack of it:

boliviainmyeyes boliviainmyeyes

Yeap, we did drive to the gates of the Park, where you have to park a car and walk about 3 km to get to the dunes, but it was getting cloudy and we decided that if it rains, we might not be able to get back to the city. On the way our car stalled once in one of the big puddles and we got fright:)

Paurito & Mennonite Colony of Santa Rita *** W gościach u boliwijskich mennonitów

W ostatnią sobotę wybraliśmy się do Paurito w poszukiwaniu mennonitów. Jak pamiętacie, już raz próbowaliśmy, ale nasza misja zakończyła się —> ‘wycieczką donikąd‘. Tym razem Freddy dowiedział się o istnieniu innej trasy, wiodącej przez jedna z najbiedniejszych dzielnic Santa Cruz Plan Tresmil, której droga wyglądała jak odcinek specjalny rajdu Dakar:) Za miejskim wysypiskiem śmieci było już z górki i kolejnych 25 kilometrów przejechaliśmy asfaltówką.

Last Saturday we went to Paurito, in search of Mennonites. As you remember, we have tried once already, but our mission ended up as —> ‘trip to nowhere’. This time however, Freddy found out about different route, leading through one of the poorest districts of Santa Cruz Plan Tresmil, where the road looked like a special stage of the Dakar Rally. After the city’s dump however, another 25 kilometers of the road were asphalted.

DSCN1854

Do Paurito przyjechaliśmy na zakupy, bo wyczytałam kiedyś w Internecie, ze znajduje się tam sklep z wyrobami mennonitów, tj. sery, które przecież są specjalnością Holendrów! Marzyła mi się  taka gouda czy edamel, które trudno dostać w sklepie. Koniec końców, serów nie kupiliśmy, bo okazało się ze boliwijscy mennonici produkują tylko miejscowy ‘quesillo‘ i ‘muzarela’. Przeżyliśmy za to ciekawa przygodę!

We came to Paurito to buy cheese in the Mennonite shop I read about it in the internet. I dreamed about the gouda or edam, which is difficult to get in the regular store. In the end, we didn’t find it, because it turned out that Bolivian Mennonites produce only local ‘quesillo‘ and ‘muzarela’, but what an interesting adventure we had!

*

Paurito to małe miasteczko, w typie misji jezuickich, z kościołem i domami wokół kwadratowego parku. Kiedy poszukiwania sklepu z serami  spaliły na panewce, spotkaliśmy miłego mennonitę o imieniu Heinrich, który narysował nam mapę prowadzącą do pobliskiej Kolonii Santa Rita, gdzie miały się znajdować sklepy  oraz … zaprosił nas do swojego domu! Tego się nie spodziewaliśmy, ale zaproszenie przyjęliśmy z radością.

Paurito is a small town in the type of Jesuit missions, with the church and the houses around a square park. When searching for cheese shop, we met very friendly Mennonite named Heinrich who drew us a map leading to a nearby Colony  of Santa Rita, where we could find some shops and … he invited us to his home! This was unexpected but we accepted the invitation with joy.

boliviainmyeyes

DSCN1857

Ręcznie sporządzona mapa okazała się niezastąpiona, bowiem błotna droga co rusz ulegała rozwidleniom. Wiedzieliśmy jednak, ze jedziemy w dobrym kierunku kiedy zaczęły nas mijać czarne dorożki zaprzężone w konie, wiozące  uśmiechniętych jasnowłosych i niebieskookich pasażerów. Mijaliśmy również jeepy Boliwijczyków, którzy zapewne jechali do kolonii z tych samych powodów co my. Po przebrnięciu rzeczki i kilku jeziorek (ostatnio trochę padało), naszym oczom ukazał się znajomy krajobraz z polami, łaciatymi Mućkami i domami z czerwonej cegły, kontrastującej z białymi okiennicami. Każdy ogrodzony, starannie oporządzony, z wielkim zbiornikiem na wodę, wiatrakiem i wychodkiem. I aní jednej linii elektrycznej na horyzoncie!

Handwritten map turned out to be irreplaceable, because the mud road was splitting all the time. We knew however, that we’re going in the right direction when the black horse-drawn carriages carrying fair-haired and blue-eyed passengers, were starting passing us by. We met also jeeps with Bolivians who probably were going to the colony for the same reasons as we were. After crossing some rivers and several lakes (last days were a bit rainy), I saw the familiar landscape with fields, black&white cows and houses of red brick, contrasting with white window frames. Each house was fenced, well maintained, with a big water tank, windmill and outside toilet. And not a single electric line on the horizon!

Odwiedziliśmy po drodze trzy sklepy – schludne z zewnątrz i bardzo ciemne w środku. Tak ciemne, ze młody sprzedawca musiał użyć zapalniczki, aby pokazać nam zdjęcie w mennonickiej gazecie, którego historia bardzo go zaciekawiła. Na zdjęciu był ogromny głaz, który właśnie przeturlał się obok budynku. Niebieskooki mennonita zapytał, czy wiemy skąd wziął się ten głaz: z nieba? Był trochę zawiedziony, kiedy powiedziałam, ze głaz oderwał się od skały na wzgórzu, niewidocznym na zdjęciu (niestety nie znam niemieckiego, wiec nie potrafię stwierdzić, co faktycznie było napisane w tej lokalnej gazecie:). W sklepie tym nie znaleźliśmy holenderskich serów, ale kupiliśmy meksykańskie nachos (czy ‘natchos’ po mennonicku), jak się później okazało najlepsze w Boliwii, ziarna słonecznika w łupinach i słodycze z dmuchanego ryżu. W innym sklepie nasz znajomy Igal zakupił cztery figurki ręcznie robionych kurczaków (dla mamy), a ja próbowałam pokonwersować z młodymi menonitkami, które na moje pytanie czy wszystkie trzy są siostrami, grzecznie pokiwały głowami na tak.

We visited three shops on the way – neat from the outside and very dark inside. So dark, that a young shopkeeper had to use the cigarette lighter to show us a picture in the newspaper, which story really intrigued him. There was a huge rock on the photo which just rolled over next to the building. Blue – eyed Mennonite asked if we knew where did this rock came from : from the sky? He was a little disappointed when I said that the rock broke away from the side of the hill, which wasn’t visible in the picture (unfortunately I don’t speak German, so I can not tell what actually was written in this Mennonite newspaper :). In the shop we found no Dutch cheeses, but we bought some Mexican ‘nachos’ (or ‘natchos’ in Mennonite;), as it later turned out the best in Bolivia, sunflower seeds in shells and some rice sweets. In another shop our friend Igal bought four  hand – made chicken figurines (for his mom) when I was trying to talk with young Mennonite girls, who to my question whether all three were sisters, politely nodded for yes.

DSCN1868

Gdy opuszczaliśmy sklep zaczęło padać, nie byliśmy wiec pewni, czy uda nam się odwiedzić Heinricha. Okazało się jednak, iż jego dom znajduje się tuz za jeziorami i rzeka, wiec postanowiliśmy zboczyć trochę z trasy. Jego mapa okazała się bezbłędna i po chwili byliśmy witani przez uśmiechniętego gospodarza na jego skromnej acz uroczej posesji.

When we left the shop it started to rain, so we were not sure if we manage to visit Heinrich. It turned out that his home is located just behind the lakes and the river, so we decided to give it a try. His map was perfect and after a short time we were greeted by a smiling host at his modest yet charming property.

boliviainmyeyes

Heinrich opowiedział nam, ze jego przodkowie pochodzili z Holandii, skąd uciekli przed prześladowaniami do Rosji, a później przez Kanadę do Meksyku, gdzie się urodził i wychował. Do Boliwii  przybył w 1983 roku, kiedy meksykańscy bossowie zaczęli ‘przekonywać’ mennonitów do włączenia się w narkotykowy biznes. W tym czasie rząd Boliwii zagwarantował menonitom wolność religii, prawo do prywatnego szkolnictwa i zwolnienie ze służby wojskowej.

Pierwsi mennonici, przybyli do Boliwii z Paragwaju, gdzie zaczęli zasiedlać tropikalne rejony Santa Cruz, tworząc nowe kolonie, już w latach 50-tych. Dziś w Boliwii żyje około 60 tysięcy mennonitów w 57 koloniach. My trafiliśmy do Santa Rita, liczącej ponad 1.500 mieszkańców rozproszonych po ogromnym terenie.

Heinrich oprowadził nas po swoim gospodarstwie liczącym kilkadziesiąt krów mlecznych, kilka koni, świnie, kury, 2 psy i kota. Wszystkie zwierzęta zdrowo utuczone i czyste, w odróżnieniu od tych, które widzieliśmy w boliwijskich zagrodach. Przedstawił nas również swoim dwom synom oraz ‘pokazał’ nam zonę i córkę.

Heinrich told us that his ancestors came from the Netherlands, from where they fled the persecution to Russia, and later to Canada and Mexico, where he was born and raised. To Bolivia he arrived in 1983, when the Mexican mafia began to ‘convince’ the Mennonites to join the drug business. During this time, the government of Bolivia has guaranteed them freedom of religion, the right to private education and exemption from military service.

The first Mennonites in Bolivia migrated from Paraguay and began to inhabit the tropical regions of Santa Cruz in the late 50’s. Today there are about 60 thousand Mennonites in 57 colonies in Bolivia. We came to Santa Rita, that has more than 1,500 inhabitants scattered over a vast area.

Heinrich showed us around his farm with several dozen of dairy cows, few horses, pigs, chickens, two dogs and a cat. All animals healthy fatten and clean, unlike the ones which we saw in the local farms. He introduced us also to his two sons and ‘showed’ us his wife and daughter.

Kobiety w koloniach mennonickich traktowane są z respektem, ale nie biorą one czynnego udziału w życiu towarzyskim. Jedna z przyczyn jest fakt, iż nie mówią one w miejscowym języku, bowiem ich miejsce jest w domu i zagrodzie, a biznesem zajmują się tylko mężczyźni. Wyjątkiem były dziewczyny prowadzące jeden ze sklepów, choć jak już wspomniałam, nie zamieniły one z nami ani jednego słowa, poza podaniem cen. Bardzo często widuje jednak cale rodziny mennonickie w mieście, podczas zakupów, w restauracji czy nawet banku i szpitalu. Kobiety z kolonii nie są więc zupełnie izolowane od świata.

Heinrich powiedział, że cieszy się z naszej wizyty. Sam nie ma wielu okazji do podróżowania i lubi poznawać nowych ludzi, i ich ciekawe historie. Tym razem trafiła się mu mieszanka wybuchowa: Polka, Izraelczyk i boliwijski Irlandczyk:)

Women in the Mennonite colonies are treated with respect, but they do not take an active part in social life. They don’t speak local language, because their place is at home while business concerns only men. The exceptions were the girls, running one of the stores, though as I mentioned already, they didn’t speak to us a single word, except the price tag. However, Mennonite women aren’t kept away from the otter world and I usually see whole families of Mennonites in the city, doing their shopping, eating in local restaurants or even in bank and hospital.

Heinrich said that he was very pleased with our visit. He doesn’t have many opportunities to travel and enjoys meeting new people and listen to their interesting stories. This time he hosted quite a rare mixture of Polish, Israeli and Bolivian Irishman :)

Gospodarz pokazał nam swój dom także od środka, oprowadzając po skromnych i ciemnych, ale niezwykle czystych i wygodnych sypialniach oraz przestrzennej kuchni, z dużym drewnianym stołem i ręcznie szytymi, i haftowanymi firankami w każdym oknie. Za kuchnia znajdowała się łazienka z prysznicem (takim, do którego trzeba samemu przynosić wodę) oraz mała izdebka, w której jego córka wypiekała bulki na sprzedaż. Kiedy zapytaliśmy, czy moglibyśmy kupić kilka, dal nam cały worek pachnącego pieczywa, nawet nie chcąc słyszeć o zapłacie.

The host gave us a tour of his house also from the inside, showing the humble and dark, but extremely clean and comfortable bedrooms, a spacious kitchen with a large wooden table in the center and cute embroidered curtains in every window. Behind the kitchen there was small bathroom with a shower (the one that you need to fill up yourself before using it) and a small little room, where his daughter was baking bread rolls for sale. When we asked if we could buy a few, Heinrich gave us a whole bag of fresh bread, not even wanting to hear about the money.

Chciał nas również poczęstować Coca-Cola, ale niestety, dzień zbliżał się ku końcowi i powoli musieliśmy zbierać się do domu. Za okazana nam gościnność podarowaliśmy Heinrichowi kilka słodkich produktów, które wcześniej zakupiliśmy w almacenie i musieliśmy obiecać, ze niedługo powrócimy z dłuższa wizyta. Najlepiej w sobotę lub niedziele po południu, bo rankiem gospodarze wybierają się do kościoła.

He also offered us some Coca -Cola, but unfortunately the day was coming to an end and we had to head back to the city. To show gratitude for Heinrich’s hospitality, we gave him some sweets, which we bought earlier at Mennonite almacen and promised to come back soon with a longer visit. The best would be on Saturday and Sunday afternoon, as in the morning our hosts go to church.

*

Zycie w kolonii mennonickiej wydaje się być proste i spokojne, dalekie jest jednak od ideału. Mennonici nie są dziś ofiarami prześladowań religijnych, ale niestety ich domostwa padają łupem bandytów i złodziei.  Heinrich opowiedział nam, ze kilka razy próbowano go okraść, wyprowadzając pod osłoną nocy jego zwierzęta i wynosząc inne owoce jego ciężkiej pracy. Na szczęście, zaalarmowany hałasem, pobiegł za złodziejami, którzy nie zdążyli załadować łupu do odleglej ciężarówki, pozostawiając go na drodze. Kim byli złodzieje? Według Heinricha byli to ludzie z okolicznych wiosek, którzy dobrze wiedzieli gdzie i co rabować. Ale nie ma na to dowodów. Gospodarz pokazał nam dubeltówkę, która zakupił dla obrony, ale jak mówił nie po to by zabić, ale raczej odstraszyć, strzelając w nogę.

Life in the Mennonite colony seems to be simple and quiet, however it’s far from the ideal. These godly anabaptists today may not be victims of religious persecution, but unfortunately their houses and few possessions are subject to robbery. Heinrich told us that recently they tried stealing his animals. Fortunately, alarmed by the noise, he ran out scaring the bandits who didn’t manage to load the prey in the track, leaving it on the road. Who were the thieves? According to Heinrich they were people from the surrounding villages, who knew exactly where and what to rob. But they left no evidence, so he can’t prove anything. The host showed us his shotgun hanging on the porch, which he had purchased after incident, but as he emphasized, not in order to kill  but rather to scare intruders away, shooting in the leg.

Mennoniccy anabaptyści są pacyfistami i ludźmi wielkiej wiary, ale zrobią wiele, by bronić swojej ziemi. Kilka lat temu kilkudziesięciu Indian guarani wkroczyło na teren Kolonii Santa Rita, z zamiarem zawłaszczenia ziemi. W Boliwii istnieje dziwaczne prawo, ze każdy kto zbuduje dom na kawałku niezagospodarowanej ziemi, staje się automatycznie właścicielem działki. Nie ważne, czy grunt miał wcześniej prawomocnego właściciela. Mennonici z pomocą boliwijskich mieszkańców Paurito wspólnie przegonili intruzów, za co zostali zaskarżeni w liście przedstawiciela Indian do prezydenta Evo Moralesa, o czym dowiedziałam się później z Internetu. Samą historie opowiedział nam zaś Boliwijczyk, którego spotkaliśmy po drodze, zaznaczając, iż mieszkańcy Paurito żyją w bardzo dobrych stosunkach z mennonitami, zawsze  wspierając się w potrzebie.

Mennonites are pacifists and people of big faith, but they would sacrifice a lot to defend their land. A few years ago, dozens of Indian Guarani entered the area of ​ Santa Rita Colony with the intention to take over the land. In Bolivia, there is a bizarre law saying that anyone who builds a house on some uninhabited land, automatically becomes the owner of the plot. It doesn’t matter if the land had previously lawful owner. Bolivian Mennonites with the help of Paurito residents chased intruders away, for what they were accused by the Indian lawyer in a letter to President Evo Morales, as I found out later from the internet. This story was told by Bolivian man, whom we met on the way back to Santa Cruz, who said that people of Paurito live in a very good relationship with the Mennonites and will always support them in need.

Mennonici z Kolonii Santa Rita, zwanej również Kolonia Paurito, żyją bardzo tradycyjnie, ale nie obce są im nowinki techniczne. Nasz nowy znajomy Heinrich z zainteresowaniem studiował nasz samochód, stwierdzając, ze bardzo mu się podoba. Wspomniał również, ze do Cochabamby podróżował ostatnio samolotem, a do Santa Cruz zawsze wybiera się miejscowym autobusem, najpierw dojeżdżając do Paurito swoja dorożką zaprzężoną w dwa konie.

People of Colony of Santa Rita, also called Colony Paurito, lead very traditional lifestyle, but are not alien to technical innovations. Our new friend Heinrich studied our car with a big interest, stating that he really liked it. he also mentioned that recently he traveled to Cochabamba by plane, and he always goes to Santa Cruz by local bus (parking his horse-drawn carriage in Paurito).

W rejonie Santa Cruz istnieją jednak bardziej restrykcyjne kolonie, które skutecznie bronią się przed wpływem świata zewnętrznego, tj.: La Estrella and Manitoba. Ta ostatnia kolonia stała się znana z wielkiego skandalu, który wybuchł w 2011 roku, kiedy siedmiu mennonitów zostało skazanych za serie ataków na tle seksualnym. Ich ofiary, które miały od 3 do 65 lat, przestępcy usypiali gazem stosowanym przez weterynarzy do usypiania zwierząt. Przed nagłośnieniem całej sprawy przez media, gwałty były przypisywane duchowi lub demonowi i trzymane w tajemnicy przed światem zewnętrznym. Pomimo długich kar pozbawienia wolności dla skazanych mężczyzn, w 2013 r. odnotowano kolejne przypadki podobnych napadów…

In the region of Santa Cruz there are, however, more restrict colonies, which effectively defend themselves against the influence of the outside world: La Estrella and Manitoba. The latter settlement became known for the scandal, which erupted in 2011, when seven Mennonites has been convicted of a series of sexual attacks. Their victims were from 3 to 65 years old. Criminals were using veterinary gas normally used to tranquilize animals. Before the case being exposed by media, the rapes were attributed to the ghost or demon and kept secret from the outside world. Despite the long imprisonment for convicted men, in 2013 similar cases were reported…

Zwykły człowiek nie ma wstępu do najbardziej konserwatywnych kolonii. W tych bardziej postępowych jak Santa Rita jest jednak witany z uśmiechem na twarzy, choć cały czas czujnie obserwowany. Dlatego tez wybierając się odwiedziny do mennonitów należy przestrzegać prostej zasady: nie ubierać i nie zachowywać się prowokująco, szanując tradycje i przekonania gospodarzy.

Ordinary people don’t have admission to the most conservative colonies. In these more progressive as Santa Rita, everybody is greeted with a smile on the face, although at all times vigilantly watched. Therefore, people who visit the Mennonites must abide one simple rule : not to dress and behave provocatively, respecting hosts’ traditions and beliefs.

*

Dla mnie wycieczka do Santa Rita miała wymiar sentymentalny, bowiem urodziłam i wychowałam się na terenach, gdzie wieki temu mieszkali mennonici. Przybywali oni do Polski juz w XVI  wieku, zasiedlając tereny Żuław, Kujaw, Wielkopolski i Mazowsza, wszędzie zagospodarowując dotychczasowe nieużytki, tereny bagienne, podmokle, wymagające znajomości technik melioracyjnych. Specjalnie dla ‘Olendrów’, jak ich nazywano, stworzono specjalne prawo osadnicze. Wioski zakładane przez mennonitów w Polsce wyróżniały się specyficznym rozproszonym kształtem, tak jak kolonie w Boliwii.

„Złote czasy” dla polskich mennonitów skończyły się jednak wraz z rozbiorami Polski, ponieważ na terenie państwa pruskiego nie respektowano ich prawa do odmowy służby wojskowej, co z kolei wykorzystała caryca Katarzyna II, ściągając ich do Rosji. Ostatni Olendrzy zostali wysiedleni po drugiej wojnie światowej, niesłusznie będąc uznanymi za Niemców, zostawiając po sobie zadbane domostwa i piękne cmentarze. Ciekawostka jest jednak to, że dziś niektórzy wracają do kraju nad Wisłą, prowadzić spokojnie acz bardziej postępowe życie. Trudno bowiem całkowicie odseparować się od świata w środku Europy, z czym nie ma jednak  większego problemu w boliwijskich tropikach.

For me, this trip had sentimental dimension, as I was born and raised in the area where Mennonites lived centuries ago. They came to Poland as early as the sixteenth century, colonizing Northern Zulawy but also Kujawy, Wielkopolska and Mazowsze, mainly wastelands and swamps, demanding extended knowledge of drainage techniques in order to cultivate. A special law of settlement was created for them and villages founded by Mennonites were characterized by vast settlement, just as the villages in Bolivia.

Unfortunately, the golden times for the Polish Mennonites ended with the partition of Poland in XVIII century, as the state of Prussia has not respected their right to refuse military service, which cleverly was used the Empress Catherine II who invited Mennonites to Russia. The last Mennonites were displaced after World War II wrongly being recognized for the Germans, leaving behind neat houses and beautiful cemeteries. Interestingly, today some Mennonites are returning to the country upon Vistula, leading calmly yet more progressive life. It is, after all, difficult to separate themselves from the world in the middle of Europe, which isn’t much of an issue in the Bolivian tropics.

Sources: szlaqmennonitow.pl, dailymail.co.uk, kampinoska.waw.pl.