Fotografia Boliviana: Photographic Museum of Humanity 2014

Ostatnio natknelam sie na galerie boliwijsich fotografow ubiegajacych sie o grant w konkurse Photographic Museum of Humanity‘ – pierwszego muzeum online stworzonego przez najlepsze zdjecia fotografow z calego swiata. Doprawdy, niezwykla to mieszanka!

Kazdy z fotografow zaprezentowal krotki fotoreportaz, ktorego glownym bohaterem jest czlowiek. Dwukrotnie sportretowano temat Tinku – starozytnego obrzedu obchodzonego na czesc Pachamamy (Matki Ziemi) przez mieszkancow rejonu Potosi, w ktorym dwoch czlonkow roznych spolecznosci Indian Quechua staje do walki na piesci. Wojownicy, z ktorych niektorzy wykrwawiaja sie na smierc, z checia ofiaruja swa krew Pachamamie, przy okazji okazujac swa meskosc i odwage. Bija sie rowniez kobiety oraz dzieci.

Carlos Sanchez odwiedzil miejscowosc Macha, gdzie w pierwszych dniach maja odbywa sie Swieto Krzyza – jeden z najbardziej niezwyklych festiwali w Boliwii, podczas ktorego katolicki obrzed laczy sie z poganskim rytem Tinku. W swoim foto-eseju zatytuowanym Tinku: Blood Warrior‘ (wojownik krwi),  Sanchez ukazuje dynamizm i koloryt lokalnej tradycji, nie stroniac od drastycznych scen. Zdjecia zachwycaja rowniez dobrze przemyslana kompozycja i swiatlem.

Foto: Carlos Sanchez

Te sama historie opowiedzial inny fotograf, Jorge Bernal Campuzano, ktory skupil swoja uwage nie tyle na akcji ile na uczestnikach celebracji – dziarskich wojownikach Tinku, spokojnych czcicieli krzyza i opijajacych sie chicha obserwatorow, w ‘Thinku – The Last Warriors‘ (ostatni wojownicy).

Fot. Jorge Bernal Campuzano

Kolejny fotograf, Fernando Miranda, zaprezentowal inny obrzed z czasow pre-kolumbijskich, ‘Las Natitas’, czyli swieto czaszek, o ktorym pisalam z okazji boliwijskich Zaduszek. Sportretowal on czarno na bialym mieszkancow La Paz z czaszkami ich bliskich – czasem umieszczonych w zwyklym pudelku po butach, innym razem w bogato zdobionej urnie.

Foto: Fernando Miranda

Ten sam motyw zaprezentowala Natalie Fernandez w cyklu ‘Devocion a las Ñatitas’,  pokazujac w swoim reportazu bardziej dynamiczny charakter obchodow tego niezwyklego swieta odbywajacego sie na ulicach najwyzszej stolicy swiata.

Fot: Nataie Fernandez

Z kolei, Patricio Crooker w ‘Requiem to the Republic’, prezentuje codzienny obraz Boliwii i jej mieszkancow, poszukujacych swej narodowej tozsamosci. Nowe czasy, nowa wladza, nowe symbole mieszaja sie bowiem ze starymi tradycjami, co najlepiej widoczne jest podczas ulicznych parad i festiwali, uniemozliwiajac jednoznaczne zdefiniowanie pojecia ‘nowego Boliwijczyka’.

Fot: Patricio Crooker

W zgloszeniach konkursowych nie moglo oczywiscie zabraknac ‘miedzynarodowych symboli Boliwii’, jakimi sa koka oraz najwieksza pustynia solna swiata.

Dany Krom przedstawil mniej znane oblicze Salar de Uyuni – ludzi pracujacych przy wydobyciu soli, litium i boraksu, czyli tytulowych ‘Salt Made Men‘ (ludzi z soli), wykonujacych ciezka prace w jakze pieknych okolicznosciach przyrody!

Fot: Dany Krom

Temat koki podjal natomiast Marcelo Perez del Carpio w cyklu ‘Beyond the Coca Leaf’, pokazujac codzienne zycie ‘cocaleros’ – producentow lisci koki i wplyw uprawy tej tradycyjnie swietej rosliny na tropikalny region Los Yungas, tj. wylesienie, erozja gleby i zanieczyszczenie srodowiska. Piekne, czesto intymne czarno-biale portrety ludzi, ich otoczenia i wspolistnienia z natura.

Fot. Marcelo Perez del Carpio

Najbardziej jednak odkrywcza jest, wedlug mnie, historia Manuela Seoane o krolu niewolnikow (The King of Slaves), ktora pozwolilam sobie przytoczyc w calosci:

Mowi się, ze w XVI wieku, Bonifaz, ksiaze z plemienia Konga, wpadł w rece handlarzy ludzmi, ktorzy sprzedali go jako niewolnika w Ameryce Południowej. Afrykanski arystokrata trafil na farme Mururata, w malym miasteczku w Los Yungas, gdzie zostal rozpoznany przez swoich ziomkow i uznany za ich krola, ukrywajac jednak swoje pochodzenie przed wlascicielami gospodarstwa. 500 lat pozniej, Julio Bonifacio Pinedo – rolnik, producent  liści koki i skromna glowa rodziny, zostal kolejnym nastepca Bonifrazego. Chociaz niewolnictwo juz nie istnieje, starodawni wlasciciele miasta nadal sa w posiadaniu nie tylko rancza, ale takze korony, peleryny i berla Afro – boliwijskiego krola, ktore sa mu wypozyczane tylko na czas uroczystosci.

Fot: Manuel Seoane

Ta niesamowita historia, zobrazowana wymownymi zdjeciami, zaintrygowala mnie na tyle, ze sama mam ochote wybrac sie do amazonskiej puszczy w poszukiwaniu potomka krola Bonifraza.

A Tobie, ktory fotoreportaz spodobal sie najbardziej?

***

Recently I came across works of Bolivian photographers applying for a grant of ‘Photographic Museum of Humanity‘ – the first online museum made with the best photos sent by photographers from all over the world. An amazing ‘place’ to visit!

Each of the photographers presented the brief photo essay, whose main subject is a ‘man’. The most popular theme among Bolivian photographers was ‘Tinku – an ancient rite celebrated in honor of Pachamama (Mother Earth) by the inhabitants of the region of Potosi, in which two members of different Quechua communities take part in a boxing fight. Warriors happily offer their blood to Pachamama, while showing their masculinity and courage, however also women and children fight, mostly the same reasons. Some of them bleed to death.

Carlos Sanchez visited the pueblo of Macha, where during the first days of May the Feast of the Cross is celebrated  – one of the most unique festivals in Bolivia, during which the Catholic rite mix with pagan ritual of Tinku. In his photo essay ‘Tinku : Warrior Blood’, Sanchez shows dynamism and color of both celebrations, not shunning of drastic scenes. His pictures impressed me also with great composition and dramatic lighting.

The same story was told by another photographer, Jorge Bernal Campuzano, who focused his attention on different participants of celebration – perky warriors, peaceful worshipers of the cross and observers drinking chicha  in ‘Thinku – The Last Warriors’.

Another photographer, Fernando Miranda, presented the different rite from the pre-Columbian times – ‘Las Natitas‘, the feast of skulls, about which I wrote on the occasion of the ‘Dia de los muertos‘. Miranda portrayed the residents of La Paz with the skulls of their dead relatives – sometimes kept in plain shoe box, sometimes in richly decorated urn.

The same theme studied Natalie Fernandez in the black& white cycle ‘Devocion a las Ñatitas‘, showing in her reportage more dynamic nature of the commemoration, strolling the streets of Bolivian capital.

On the other hand, Patricio Crooker in ‘Requiem to the Republic, presents a daily picture of Bolivia and its inhabitants seeking their national identity. New times, new government, new national symbols mingle with old traditions, as best seen during street parades and festivals, making it impossible to clearly define the idea of the ‘new Bolivian’.

Among the competition entries there are of course the well known ‘international symbols of Bolivia’, which are coca leafs and the largest salt desert in the world.

Dany Krom presented the less known face of Salar de Uyuni –  people mining salt, lithium and borax – ‘Salt Made Men‘, working hard in the beautiful natural circumstances…

While, the subject of coca appeared in  Marcelo Perez del Carpio’s photo essay –  ‘Beyond the Coca Leaf’, showing daily life of ‘cocaleros‘, the producers of coca leaves and environmental influence of growing the traditional sacred plant in the tropical region of Los Yungas, ie. deforestation, soil erosion and pollution. Really beautiful, intimate black-and-white portraits of people, their environment, and their coexistence with nature.

But the most explorative and interesting was, in my opinion, the story of ‘The King of Slaves’ portrayed by Manuel Seoane, which I decided to quote:

It is said that during the hardest stage of slavery in Africa, Bonifaz, the prince of a tribe of Congo, fell into the hands of human dealers and was sold as a slave in South America during the sixteenth century. This character of the black aristocracy ended up working as pawn on the farm of Mururata, a small town in the Yungas of Bolivia. There, Bonifaz was recognized by the other African slaves as their king, who managed to hide his identity and its lineage. Today, abolished all slavery and nearly 500 years later, Julio Bonifacio Pinedo, farmer, producer of coca leaf and humble family man like any other, is the current Afro-Bolivian King. Although servility does no longer exists, the ancient owners of the town still possess not only the ranch, but also the crown, the cape and the scepter that identifies the king, which are borrowed to him only for the festivities. This is the royal family of Bonifaz, king of the slaves.

This incredible story, illustrated by meaningful photographs, intrigued me so much, that I want to go myself to the Amazon forest in search of the king’s heir.

And you, which photostory did  you like the most?

Bolivian Fair *** Jarmark po boliwijsku

Wrzesień to miesiąc, w którym departament Santa Cruz obchodzi swoja rocznice (24 IX). W tym czasie odbywają się w mieście, jak i okolicy, liczne festiwale, ‘ferias’ i największe ‘Expo’ w Boliwii. Nam udało nam się zasmakować w lokalnym folklorze, uczestnicząc w Feria de laCultura y el Arte Popular, zorganizowanej w Parque Urbano, położonym kilka przecznic od naszego condominium.

Czegoż tam nie było! Bylo wesołe miasteczko dla dzieci, stoiska z rękodziełem artystycznym, jedzenie typu ‘fast food’ w rowerowych przyczepach, koncert muzyki tradycyjnej. A oprócz tego, tysiące ludzi spacerujących po parku, grających w piłkę, jeżdżących na rowerach i ‘parkowych’ samochodzikach, fotografujących się na tle morskiego wycieczkowca, w dżungli lub ze sztuczna lama, sprzedających i kupujących to i owo, ‘ważących się’ za drobna oplata, czy po prostu odpoczywających na trawie (wśród stosu śmieci).

September is the month in which the Department of Santa Cruz celebrates its anniversary (24th). During this time, numerous festivals, ‘ferias’ and the biggest ‘Expo’ in Bolivia are held in the city, and the surrounding areas. We had a taste of the local folklore at Feria de la Cultura y el Arte Popular in Parque Urbano, located just few blocks from our condominium.

And wat wasn’t there! There was an amusement park for children, stalls with arts and crafts, ‘fast food’ on bicycles, concert of traditional music. And besides this, thousands of people walking in the park, playing the ball, riding the bicycles and ‘park’ bumper cars, photographing with the big Caribbean boat, in the jungle or with the big llama teddy, selling and buying this and that, ‘weighing’ for a small fee, or just resting on the grass (among garbage).

DSCN1121 DSCN1177

DSCN1180 DSCN1135

Przyznam, park ten stal się naszym ulubionym miejscem przechadzek – można tam odetchnąć świeżym powietrzem (szczególnie późnym popołudniem, gdy upal lzeje), rozprostować kości, poobserwować ludzi, nacieszyć się uroczymi szczeniakami, zachwycić się największym ‘fikusem’ na świecie i kolcami drzewa toborochi. A wszystko to ‘za friko’:)

I admit, this park has become our favorite place for walks, where we can breathe fresh air (especially in late afternoon, when it’s cooler), stretch our legs, watch the people, enjoy the lovely puppies, admire the largest ‘Ficus’ in the world and spiked toborochi trees. And all for free:)DSCN1157

DSCN1130 DSCN1132

DSCN1186 DSCN1148

Aymara People *** Mieszkancy La Paz

Slyszalam niejednokrotnie, mieszkajac w Cochabambie, ze Indianie Aymara sa zimni i nieprzyjazni (w odroznieniu od Keczua), ale po wizycie w La Paz zupelnie sie z tym przekonaniem nie zgadzam. Na swojej drodze spotkalismy mnostwo rdzennych mieszkancow Polnocy, ktorzy wydali sie nam bardzo przystepni. Ciekawostka jest to, ze znaczna czesc mieszkancow La Paz pochodzi z innych czesci Boliwii i naprawde trudno jest rozroznic mezczyzne z ludu ‘Aymara‘ od ‘Keczua‘. Z kobietami jest latwiej, kiedy nosza one swoje tradycyjne stroje, ktore w wypadku mieszkanek La Paz stanowia dlugie grube pollery, chusty i slynne czarne meloniki.

_MG_2528

Inna sprawa sa natomiast bezdomni na ulicach stolicy, ktorych ogromna liczba przyczynia sie do poczucia ogolngo pesymizmu, unoszacego sie nad tym wielkim miastem. Pochodza oni czesto z okolic Potosi, co mozna stwierdzic po typowych dla tych regionow ubran. Poza tym, w samym La Paz im wyzej tym zimniej, a zycie staje sie biedniejsze i ciezsze, co moglismy stwierdzic podczas naszej wyprawy po ‘miradorach’. Tutaj sprawdza sie wiec powiedzenie ‘biednemu zawsze pod gorke’ (i wiatr w oczy)

_MG_2589

Jednak mimo calego tego zimna, wysokosci, trudnosci w oddychaniu – zycie kreci sie tutaj dalej, a ludzie, choc ubodzy (wedlug naszych Europejskich standardow), znajduja czas na smiech, przyjazne slowo czy zabawe z dziecmi, co moglismy obserwowac w Sobote Wielkanocna na Plaza Mayor, przy kosciele Sw. Franciszka, czy w jednym z podmiejskich parkow. Niezwykle kolorowy spektakl ludzkiej roznorodnosci!

_MG_2519

_MG_2872

Na uwage zasluguje niezwykla pracowitosc rodowitych Boliwijczykow, ktorzy by zarobic na kawalek chleba paraja sie wieloma mniejszymi pracami – od sprzedawcy galaretek do pucybuta. Powinnismy wziac z nich przyklad – ‘zadna praca przeciez nie hanbi’ (choc nie kazda przynosi satysfakcje).

_MG_2827

Ci, ktorzy o tym zapomnieli, zwykle staczaja sie na margines spoleczny, uciekajac przed rzeczywistoscia w alkoholizm i narkotyki – tak zwani ‘cleferos (‘clefa‘- klej).

***

I heard many times, while living in Cochabamba, that the Aymara people are cold and unfriendly, but after a visit to La Paz I must totally disagree with that conviction. On our way we met a lot of indigenous people of the North, who were kind and very approachable. Interestingly, the large part of the inhabitants of La Paz came from other parts of Bolivia and it’s really difficult to distinguish between a man of ‘Aymara’ origin and ‘Quechua’. With women is easier if they wear their traditional polleras – in La Paz they wear long tick skirts, scarfs and black bowler hats.

_MG_2671

There are unfortunately many homeless people on the streets of the capital city that often come from Potosi district – you can say that looking at typical clothes they wear (the most beautiful and elaborate in the same time!). Besides, the city has it’s own hierarchy – the higher the colder and life becomes poorer and heavier, as we could see during our trips. In here the popular Polish saying: ‘Poor have always up the hill and wind into eyes’ really makes sense …

_MG_2663

However, despite all this cold, high altitude, difficulty in breathing – life goes on and people, although poor (according to our European standards), finds time to laugh, to say a friendly word or have fun with the kids, which we could observe during an Easter Saturday at the Plaza Mayor, the square of St. Francis church and in one of the suburban parks. Amazing spectacle of human diversity!

_MG_2816

It is worthy to mention an extraordinary diligence of native Bolivians who ‘earn their bread’  by doing many small and smaller jobs – from selling jellos and ice-creams to shoe shining. We should take them as and example – no job is too humble (although not every brings satisfaction).

_MG_2666

Those who forgot about this virtue, usually start drinking and taking drugs. Here they are called ‘cleferos‘ from ‘clefa” that means glue.

Now, I am not a street photographer (too shy and scared) but my fearless Freddy is – just have a look at some of his beautiful pictures!

Heriberto ‘Rocky’ Balboa – The Tailor *** Krawiec z tradycja

Kilka miesiecy temu Freddy trafil do zakladu krawieckiego ‘Balboa’ w celu zreperowania dziury w spodniach oraz uszycia nowych.

_MG_0864

Efekt calej ‘operacji’ okazal sie tak dobry, ze Pan Heriberto Balboa Fernandez zostal naszym ‘ulubionym’ krawcem w Cochabambie. Podczas kolejnej wizyty, przy okazji zmniejszania kilku koszul i spodni, narodzil sie  w mojej glowie pomysl dokumentacji calego przedsiewziecia – tego niewielkiego zakladu krawieckiego, w ktorym czas zatrzymal sie kilkadziesiat lat temu oraz jego niezwyklego wlasciciela.

Niestety, czas i niesprzyjajaca aura przeszkodzily mi w ‘zaplanowanej sesji’, ale mimo to udalo mi sie sfotografowac Pana Balboa przy okazji odbioru  perfekcyjnie ‘przerobionych’ ubran. Mistrz krawiectwa zgodzil sie na kolejna sesje nastepnym razem – mam nadzieje, ze niedlugo i w bardziej sprzyjajacych ‘warunkach swietlnych’. Tym razem mam rowniez nadzieje zastac w zakladzie drugiego krawca – ktorego zapamietalam pracujacego tuz przy oknie na najpiekniejszej maszynie ‘Singer’.

Nie zebralam wielu informacji o zyciu Pana Balboa, ale jak z jednego zdjecia wynika, dyplom krawiecki otrzymal on  w roku 1961 z rak Mistrza Paulo E.S. Puglieli, w Sao Paulo w Brazylii. Balboa, jak zwraca sie do niego Freddy, jest niezwykle uprzejmym i zawsze usmiechnietym czlowiekiem oraz wielkim erudyta. Kiedy dowiedzial sie, ze jestm z Polski, potrafil wymienic fakty z najnowszej historii mojego kraju, o ktorych nawet ja, przyznaje z lekkim zazenowaniem, nie pamietalam. Oczywiscie wpomnial rowniez o Janie Pawle II i Lechu Walesie, i Solidarnosci. Balboa, za kazdym razem, zaskakuje nas swoja wiedza o swiecie oraz zyciowa madroscia. Za kazdym razem ujmuje eleganckim sposobem bycia i dobrodusznym usmiechem.

Oto nasz Heriberto ‘Rocky’ Balboa:

_MG_0865

_MG_0878 _MG_0885

_MG_0886 _MG_0890 _MG_0892

_MG_0872

_MG_0901

_MG_0894 _MG_0898

C.D.N.

***

A few months ago, Freddy went to the tailor ‘Balboa’ to fix a hole in his pants and sew new ones up. The effect of the whole ‘operation’ turned out to be so good that señor Heriberto Balboa Fernandez  became our ‘favorite’ tailor in Cochabamba.

During the next visit, on the occasion of fitting the number of shirts and trousers, an idea to document this place was born in my head – this small studio, in which time stopped several decades ago with it’s extraordinary owner. Unfortunately, time and bad weather disrupted my ‘scheduled session’, but I still managed to take couple of pictures of Mr. Balboa while collecting perfectly ‘converted’ clothes. Master Balboa agreed to another session some time in a future – I hope soon enough and in more conducive ‘conditions of light’. This time, I also hope to meet another tailor working there – right beside the window on the most beautiful ‘Singer’ machine I’ve ever seen in my life.

I did not gather a lot of information about the life of Mr. Balboa, but as one image shows, he earned his diploma in 1961 from the hands of the Profesor Paulo E.S. Puglieli in Sao Paulo, Brazil. Balboa, as addressed by Freddy, is  a very polite and always smiling man, and also a great erurite. When he learned that I am  Polish, he brought up so many facts of the recent history of my country, which even I, I admit with a slight embarrassment, could not remember. He mentioned of course also John Paul II and Lech Walesa, and Solidarity. Balboa, each time is surprising us with his knowledge about the world and his life wisdom. Every time he marvels us with his natural elegance and a good-natured smile.

Our Heriberto ‘Rocky’ Balboa.

To be continued…