Po pożywnym śniadaniu w solnym hotelu*, wyruszyliśmy na zwiedzanie jednego z najpiękniejszych rejonów Potosi, pełnego kolorowych jezior.
Niestety, nie w głowie mi było notowanie nazw poszczególnych przystanków (trudno się dziwić, ze straciłam głowę w takich okolicznościach przyrody!) i teraz nie mogę się połapać w nazwach, które wymienione są w broszurce biura podroży. A jest ich jakoś za wiele:) Poszukiwania w Google tez nie przyniosły efektu, bowiem wszystkie nazwy dają obraz tego samego jeziora – czyli nie jestem sama w swoim pomieszaniu:)
Zanim jednak dotarliśmy do jezior, zatrzymaliśmy się na pustyni z pięknym widokiem na wulkan Ollague, tuz przy trakcji kolejowej, zwanej Salar de Chiguana.
After a hearty breakfast at the salt hotel*, we went to visit some of the most beautiful regions of Potosi, filled with colored lakes. Unfortunately, I wasn’t listing the names of the stops we made (it isn’t surprising that I lost my head in such amazing natural circumstances!) and now I can’t match the names with places. There is just too many of them in the brochure!The search in Google also proved to be unsuccessful, because the names give a pictures of the same lake – well, it seems that I am not alone in my confusion :)
However, before we reached the lakes, we stopped in the desert with a great view of the volcano Ollague – Salar de Chiguana.
Po drodze spotkaliśmy samochód w tarapatach, czyli w błocie, który udało się szczesliwie odkopac przy pomocy pasażerów kilku innych wycieczek. Tym sposobem, wszystkie wycieczki pojawiły się w tym samym czasie na kolejnym punkcie widokowym wulkanu Ollague, tym razem otoczonym niezwykłymi pomarańczowymi wulkanicznymi formacjami skalnymi, przypominającymi (mnie osobiście) domki Smerfów:)
On the way we met car in trouble – in the mud, which luckily was dig out with the help of the men form several other tours. In this way, all the cars appeared in the same time on another viewing point of Ollague Volcano, this time surrounded by exceptional orange rock formations, that reminded me of Smurfs’ houses :)
A potem prosto do ‘Laguna Canapa’, zapełnionej różowymi flamingami i otoczonej zapierającym dech w piersiach krajobrazem. Przyznam, było to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, jakie kiedykolwiek widziałam (cóż, nie widziałam ich tak wiele, ale zawsze), a otwarta przestrzeń sprawiła, ze mogłam oddychać pełną piersią, mimo iż przekroczyliśmy granice 4000 m n. p. m. W tych niezwykłych okolicznościach przyrody zjedliśmy lunch i z ciężkim sercem wsiedliśmy do samochodu, w poszukiwaniu nowych wrażeń.
From there we went straight to ‘Laguna Canapa’, filled with pink flamingos and surrounded by breathtaking landscape. I admit it was one of the most beautiful places on Earth I have ever seen (well, I haven’t seen a lot, but always), and I could breathe easy in the wide open space, though we crossed the altitude of 4000 m above sea level. In these beautiful surroundings we ate lunch and with a heavy heart we got in the car, unready yet to search for new impressions.
Następnym przystankiem była ‘Laguna Hedionda’ – tutaj jestem niemal pewna nazwy, bowiem można było w tym miejscu skorzystać z toalety ekologicznej, która przysporzyła nam wiele tematów do rozmów. Po pierwsze kosztowała 5 bs. (normalnie płaci się 1-2), po drugie nie miała spłuczki, po trzecie trzeba było uważać w czasie jej korzystania, bowiem informacja na drzwiach głosiła, ze ‘jeżeli nie respektuje się podziału na cześć ‘siku’ i ‘pupu’, to trzeba będzie samemu posprzątać’:) Stresujące, prawda? Jezioro to nie zachęcało do dalszego postoju z powodu smrodu – śmialiśmy się, ze to od tych ekologicznych toalet, ale prawda jest taka, ze w tym miejscu znajdują się złoża siarki, która jak wiadomo cuchnie zgniłymi jajami, Zresztą, ‘hedionda‘ znaczy ‘śmierdząca’:) Po krótkiej przerwie byliśmy wiec znów w drodze.
The next stop was ‘Laguna Hedionda’ – here I’m pretty sure about its name, because we could at this point use eco-toilets, which gave us a lot to talk about. First, they costed 5 bs. (Normally it’s 1-2), secondly they didn’t have a flush, and the last but not least, we had to be careful at the time of its use, since information on the door stated that ‘if you do not respect the division of the toilet for ‘ pee ‘and’ poo ‘, then you will have to clean it up yourself’:) Stressful stuff, right? The lake didn’t encouraged us to stay longer because of the stench – we laughed later that it’s from the eco-toilets, but the truth is this area had sulfur deposits that, as we all know, stinks like rotten eggs. The name ‘hedionda’ means ‘stinky’ too:) So after a short break we were again on the road.
A dokąd? Aby zobaczyć słynny ‘Arbol de Piedra’, czyli skalne drzewo. Przyznam, na wysokości 4412 m n.p.m. zrobiło się całkiem zimno szczególnie ze błękitne dotąd niebo osnuło się chmurami… Oczywiście, aby sfotografować skale trzeba było stanąć w kolejce i po kilku zdjęciach później byliśmy już wszyscy w ciepłym jeepie w drodze do ostatniego przystanku – ‘Laguna Colorada’.
Where now? To see the famous “Arbol de Piedra‘ aka Stone Tree. I admit, at an altitude of 4412 meters above sea level it got quite cold especially with the azure sky covered with the clouds … Did I mention there was a snow too? Of course, to take a picture of the rock we had to stand in line so after a few pictures later we were all in a warm jeep on the way to the last stop – ‘Laguna Colorada’.
Kolorowe Jezioro na zdjęciach w Google jest koloru czerwonego, jednak zapewne z powodu braku światła i zimna, glony nie obrodziły i woda wydawała się bladoróżowa. Mimo to, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca jezioro i tak wyglądało magicznie.**
Colorful Lake that is – on the pictures in Google it looks red, but probably due to lack of sun and cold, algae must have die, because the water was pale pink. However, in the last rays of the setting sun lake seemed magical anyway. *
Po wrażeniach dnia drugiego udaliśmy się do schroniska, gdzie z dwiema innymi grupami zjedliśmy kolacje i wypiliśmy wino. Wegetariańskie spaghetti pełne cebuli nie było mi w smak, ale humor mi się poprawił, kiedy okazało się, ze inna grupa miała wegetariańska latane:) Po kieliszku wina i kilku partyjkach kart, udaliśmy się na spoczynek w 6-osobowych pokojach, w temperaturze minus 20 stopni Celsjusza. Brrrrrrr….
After that we went to the shelter, where we had dinner and drank wine with the two other groups . Vegetarian spaghetti full of onions was not to my taste, but mood improved, when it turned out that another group had a vegetarian lasagna :) After a glass of wine and a few card games, we went to bed in a 6-bed rooms, with a (inside-out) temperature of – 20 degrees Celsius. Brrrrrrr ….
Practical info/ Informacje praktyczne:
* Hoteli z soli znajduje się wiele w okolicy – wszystkie jednak wyglądają podobnie – ściany, podłogi, ba! lóżka, stoły i stołki wykonane są z białego surowca. Nic tylko lizać!
Jedzenie było przyzwoite – oczywiście nie można oczekiwać luksusów, ale da się zjeść. Na śniadanie zwykle białe bulki z masłem, marmolada lub dulce de leche, wędlina i ser oraz miseczka owoców w jogurcie, i jajecznica. Do tego kawa i herbata.Na lunch – kawal miecha z warzywami lub jak to było dnia 3 – tuńczyk z ryżem i sałatką, woda i Coca-Cola do wyboru.Kolacja – gorąca zupa warzywna i drugie danie (pique macho czy spaghetti wegetariańskie).
Jedno co się rzuciło w oczy to fakt, ze wszystkie dania były niedoprawione i małosolne! Pomyśleć, ze zwiedzaliśmy pustynie solna:) Zrzucam to na karb poprzedniej rzeszy turystów, którzy pewnie narzekali na przesolona kuchnie boliwijska. Następnym razem zabiorę wiec woreczek soli spożywczej ze sobą:)
** Laguna Colorada znajduje się w Parku Narodowym (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa), gdzie trzeba uiścić opłatę 130 bs., która nie jest uwzględniona w cenie pakietu biura podroży. Ja jako rezydent Boliwii dostałam ulgę (po krótkiej perswazji z naczelnikiem) i zapłaciłam tylko 30 bs.
* There are many salt hotels on the way, and all look more less the same – salty walls, floors, bah! even beds and tables and chairs are made from white rock. I couldn’t help but lick those things from time to time:)
Food was decent – of course you can’t expect it to be luxurious considering the circumstances of a trip but it was ok. The breakfast usually consisted of white rolls with butter, jam or dulce de leche, ham and cheese, eggs and a bowl of fruit with yogurt. Plus coffee and tea. For lunch – a piece of meat with cooked vegetables or as it was on a day 3 – tuna with rice and salad, water and Coca-Cola to choose from. Dinner – hot vegetable soup and pique macho or vegetarian spaghetti.
One thing making us all laugh was that all the dishes were quite flavourless and saltless! To think that we’v visited the salt desert! I blame it on the the previous tourists who probably complained about too salty Bolivian cuisine:) So next time when in Uyuni I’ll take a bag of table salt with me :)
** Laguna Colorada is located in the National Park (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa) where you have to pay a 130 bs. entrance fee, that is not included in the price of travel package. I am a resident of Bolivia so they gave me relief (after the short talk with a warden) and paid only 30 bs.
Ciekawe zdjęcia, zdecydowanie musi być fajnie spędzić czas w takmi miejscu :) Mi się marzy sąsiedni kraj – Peru :) Mam nadziję, że uda mi się zrealizować to marzenie :)
Marzenia sa po to, by je realizowac! Zycze powodzenia i jak dotrzesz kiedys do Peru, to nie zapomnij odwiedzic Boliwii:)