Animal Day *** Dzien zwierzat

Dzisiaj jest Miedzynarodowy Dzien Zwierzat i z tej tez okazji pogrzebalam w archiwum, gdzie znalazlam zdjecia z zoo w Santa Cruz, ktorych jakims cudem dotychczasnie nie opublikowalam. Pamietam, kiedy znajomi mowili mi, ze owo zoo jest jednym z niewielu ‘sztucznych’ zwierzecych sanktuariow w kraju, a skupia sie ono wylacznie na faunie Ameryki Poludniowej.

Niedaleko Cochabamby, w tropikalnej okolicy Chapare, znajduje sie ‘Inti Wara Yassi’, gdzie schronienie znajduja m.in. zwierzeta uratowane z nielegalnego przemytu. Niestety jeszcze nie dotarlam osobiscie w te rejony swiata, ale przeczytalam kilka artykulow o tym miejscu. Nie wszystkie one byly pochlebne, ze wzgledu na charakter organizacji, ktora utrzymuje sie przede wszystkim z tzw. ekoturystyki i oplat wolontariuszy, ktorzy przyjezdzaja ponoc z calego swiata, by moc ‘pracowac’ przy  dzikich zwierzetach.

Coz, ja nie widzialam, wiec nie moge oceniac – jedno jest jednak pewne – rezerwat stworzony na ogromnym dziewiczym terenie jest lepsza opcja dla dzikich zwierzat  niz zoo.

Tak to juz jest, ze ludzie odczuwaja ogromna radosc z kontaktu ze zwierzetami, chocby tylko wzrokowego, ale niestety jest to przyjemnosc jednostronna – trudno jest bowiem oczekiwac zadowolenia od zwierzecia zamknietego w klatce, lezacego na betonowej posadzce, w ktore codziennie wpatruja sie setki gapiow… Nie trzeba byc wybitnie wrazliwym, zeby to zauwazyc – wiekszosc zwierzat wrecz chowa sie przed zwiedzajacymi.

Mieszkajac w Irlandii, odwiedzialam kilka zwierzecych sanktuariow, gdzie odczuwalam radosc i smutek w tym samym czasie… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

Gdziekolwiek wiec sie znajdujemy, zastanowmy przez chwile nad losem naszych ‘malych przyjaciol’ – nie tylko tych egzotycznych, ale takze tych z naszego podworka.

***

Today is the International Animal Day so I searched my picture archives, where I found photos from the Zoo in Santa Cruz, that I haven’t published yet. I remember when my friends told me that the Santa Cruz’ zoo is one of the few ‘artificial’ animal sanctuaries in the country, and it focuses exclusively on the fauna of South America.

Near Cochabamba, in the Chapare tropical surroundings, is located ‘Inti Wara Yassi’, which is a refuge for animals rescued from illegal smuggling. Unfortunately, I haven’t have an opportunity to see it personally but I read a few articles about this place and not all of them had positive reviews, mostly due to the nature of the organization, which is financed primarily by eco-tourism and fees of volunteers who come from all over the world, so they could ‘work’ with wild animals.

Well, I haven’t seen it, so I can’t judge but one thing is certain – reserve created on the vast virgin territory is a better option for wild animals than the zoo, isn’t it?

So it is, that people feel great joy from having a contact with animals, even if it’s only a visual contact, but unfortunately it’s usually only one-sided pleasure. It’s difficult to expect from the animal that spends all his life behind the bars, laying on the concrete floor and being observed every day by hundreds of onlookers, to be very happy. One do not have to be very sensitive to notice it – most of the animals seem to be hiding from visitors.

While living in Ireland, I visited a number of domestic animal sanctuaries where I felt exactly the same – joy and sadness in the same time… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

So, wherever you are now, please take a moment to think about our ‘little friends’ – not only those exotic, but also these from your own backyard.

Wonderful Gloomy Days *** Cudowne pochmurne dni

Pochmurne dni nie zdarzaja sie codziennie w Cochabambie, co wiecej – nie zdarzaja sie prawie nigdy (przynajmniej podczas mojego 5-miesiecznego pobytu w tym miescie). Coz za radosc mnie ogarnela, kiedy obudzilam sie dzisiaj rano i slonce nie swiecilo mi w oczy! Calutkie, zazwyczaj niebieskie, niebo zakryte bylo grubym szarym korzuchem. Brrr….temperatura takze spadla o przynajmniej 10 stopni Celsjusza!

Prawde mowiac, mialam nadzieje na deszcz (choc dach w kuchni przecieka), ale musi mi wystarczyc owa rzeska wilgoc w powietrzu. Piszac te slowa, mgla powoli zaczyna sie unosic i promienie sloneczne niesmialo przeblyskuja przez chmury.

Coz, irlandzka pogoda nie mogla trwac przeciez wiecznie w Boliwii, prawda?

Zapraszam do malej chmurnej galerii ponizej (pamietajcie, te chmury nie przynosza deszczu, czasem tylko piasek i kurz).

***

Cloudy days do not happen every day in Cochabamba, what’s more – they almost never happen (at least during my five-months stay in here). Therefore, what a joy overwhelmed me when I woke up this morning and the sun was not shining in my eyes! Whole, usually blue sky has been covered with thick gray sheepskin like clouds. Brrr …. the temperature also dropped by at least 10  Celsius degrees! Actually, I was hoping for the rain (although the roof in kitchen would still leak), but refreshing moisture in the air must be enough for now.

While writing these words, the fog slowly begins to rise and shy sun rays force their way through the clouds.

Well, Irish weather could not last for ever in Bolivia after all, right?

Welcome to my cloudy little gallery (please note, those clouds do not bring rain, sometimesthey just carry sand and dust):

IMG_8956

_MG_0358

Salud *** Na zdrowie *** Cheers!

Wyjezdzajac za granice, zawsze warto jest zaoparzyc sie w szczepienia ochronne i ubezpieczenie. Tak tez uczynilam, tyle tylko, ze moje ubezpieczenie podrozne (z multitrip.com) wazne bylo tylko przez 3 miesiace… Prawde mowiac calkiem o tym zapomnialam, az do czasu kiedy moj Freddy dostal rachunek ze szpitala za usuniecie wyrostka robaczkowego – niemal €2000!

 Na szczescie Freddy jest ubezpieczony w Irlandii – za €1000 rocznie, co obejmuje takze opieke medyczna za granica przez. W poniedzialek idziemy zas do ubezpieczyciela boliwijskiego z zapytaniem o ubezpieczenie medyczne dla mnie.

Jak wyglada sluzba medyczna w Boliwii?

Nie jest zle:) Sama skorzystalam w Cochabambie z konsultacji stomatologicznej z czyszczeniem, co wynioslo okolo €30. W Dublinie taka przyjemnosc kosztuje przynajmniej o polowe wiecej, a lekarz czysci zeby o polowe mniej dokladnie. Po jakims czasie okazalo sie, ze rozwinela sie u mnie nadwrazliwosc i zaczely pobolewac mnie zeby, ale dentysta przepisal mi specjalna paste do zebow i plyn do plukania i dolegliwosci te zniknely. Uff…. Moglo byc gorzej.

Mialam rowniez okazje skorzystac z porady ortopedycznej, a w przychodni publicznej kosztowalo to tylko 15 bs.!!!! (€2) + 30 bs. za wkladke do buta. Przyznam, bylam pod wrazeniem profesjonalizmu i wiedzy lekarza ortopedy, ktory w swojej diagnozie poslugiwal sie bardzo prostym sprzetem medycznym.

Pol godziny masazu u doswiadczonego fizjoterapeuty (prawdopodobnie najlepszego w Cochabambie) kosztuje tutaj nie €60 jak w Dublinie a 60 bs. Gdyby bilety lotnicze byly troche tansze, to na pewno wielu osobom z Europy oplacaloby sie przyjezdzac do Boliwii w ramach turystylki medycznej.

Podobno taniej jest rowniez w dziedzinie chirurgii plastycznej, czego nie mialam okazji wyprobowac na wlasnej skorze, ale patrzac na wszystkie te miss swiata z Wenezueli, mozna przypuszczac, ze i w Boliwii poziom jest podobny:)

Wracajac do wyrostka robaczkowego – moj Freddy spedzil w szpitalu niemal 5 dni! Dlaczego tak dlugo?

Zdiagnozowano go juz w poniedzialek po poludniu (brzuch go pobolewal cala noc) i wtedy przyjeto go tez do szpitala, ale operacje wykonano dopiero we wtorek rano. Zamiast 40 min. czekalismy niemal 2 godziny, poniewaz wyrostek byl juz rozlany. Uwiecznilam tego potwora na zdjeciu, poniewaz lekarz przyszedl go nam pokazac. Zwlekanie z operacja to jedyna rzecz, z powodu ktorej mozna miec pretensje. Opieka medyczna po operacji byla bowiem bez zarzutu.

Musze tutaj dodac, ze Freddy przebywal w szpitalu prywatnym – mial do dyspozycji prywatny pokoj z lazienka i telewizorem (troche miniaturowym, ale wazne, ze byl:) Poza tym, byl pod osobista opieka przyjaciela rodziny – lekarza w tym szpitalu.

Nie obylo sie jednak bez kuriozum – otoz po operacji poinformowano nas, ze sami musimy zdepozytowac wyciety wyrostek u patologa, gdzie udalam sie nastepnego, trzymajac kawalek Freddiego w plastikowej siatce.  Za te przyjemnosc zaplacilam 200 bs., a nastepnego dnia musielismy odebrac wyniki i zawiesc je z powortem do szpitala. Narawde, mozna by sie tego spodziewac po boliwijskim szpitalu panstwowym (biorac pod uwage nasze przygody z kserowaniem dokumentow dla Interpolu), ale po szpitalu prywatnym raczej nie… Widac jednak, ze wszystko dziala tutaj na podobnych zasadach. Zartowalismy potem, ze osoba po amputacji nogi, musialaby zrobic to samo – tylko siatka bylaby troche wieksza:)

Dzis, w sobote, jestesmy juz wszyscy szczesliwie w domu. Przez nastepne tygodnie bede gotowala tylko zupe z kurczaka oraz suchy ryz, ale i mnie przyda sie dieta lekkostrawna:)

P.S. W tej i innych sytuacjach zdrowotnych nieocenione okazalo sie wsparcie rodziny i znajomych z Boliwii, jak i reszty swiata! Dziekujemy:)

***

When you travel abroad is always good to get all vaccinations and insurance. So I did, but my travel insurance (with multitrip.com) was only valid for 3 months … Frankly, I totally forgot about it, until my Freddy got a bill from the hospital for the removal of the appendix – almost € 2000!

Fortunately Freddy was insured in Ireland – for € 1000 per year, what also includes medical care abroad throughout the year.

So, how does medical service look like in Bolivia?

It’s not bad :) I already had a dentist consultation in Cochabamba with dental cleaning, for what I paid approximately € 30. In Dublin this pleasure costs at least twice that, and the doctor cleans teeth half less accurately.

A while ago it turned out that I developed hypersensitivity of my teeth, but dentist had prescribed me a special toothpaste and mouthwash, and pain disappeared. Phew …. It could have been worse.

I also had the opportunity to get  orthopedic advice,  what cost  in public clinic only 15 bs.!! (€ 2) + 30 bs. for the insole for my shoe. I must admit, I was impressed with the professionalism and knowledge of orthopedist, who made his diagnosis using very simple medical equipment.

Half an hour massage from an experienced physiotherapist (probably the best in Cochabamba) doesn’t costs € 60 like in Dublin but 60 bs. If plane tickets were a bit cheaper, a lot of people from Europe could come to Bolivia for a treatment.

Apparently, it is also cheaper in the field of plastic surgery, which I didn’t have opportunity to try out for myself, but looking at all the miss world from Venezuela, I assume that the quality in Bolivia is similar :)

Returning to appendicitis – my Freddy spent in the hospital almost 5 days! Why so long?

He was diagnosed as early as Monday afternoon (he was in pain all night), and then he was taken to the hospital, but operation were performed on Tuesday morning. Instead of 40 min. we have been waiting nearly two hours, because the appendix has already been spilled. I took a picture of that ‘monster’ when the doctor came out to show it to us :)

Waiting for the surgery was the only thing we could complain about. Medical care after the operation was flawless.

I must add here that  Freddy stayed in a private hospital – had a private room with bathroom and TV. Besides, he was under the personal care of a family’s friend – who was a doctor at the hospital.

However, we also had very ‘unusual’ situation – after the surgery they told us that we need to take an appendix to the pathologist! So, the next day I went there holding a plastic bag with Freddy’s own flesh. For this pleasure I paid 200 bs. and the next day we had to pick up results to take them back to hospital.

Really, one would expect this in a state Bolivian hospital (taking into account our adventure of photocopying documents for Interpol), but not a private hospital …. Well, you can see that everything here works on similar principles. We joked afterwards that if some person had the leg amputation, she/he would have to do the same – just a bigger plastic bag would be needed :)

Today, on Saturday, we are all happily at home. For the next week I will only cook chicken soup and dry rice, but I think that a highly digestible diet would be good for me too:)

P.S.  In this particular and other  ‘health situations’ we were lucky to get a great support of the family and friends in Bolivia and wishes from the rest of the world! Thank you :)

‘Dia del Peaton y la Bicicleta’ *** Rowerowa Cochabamba

Niedzielny poranek okazal sie inny niz zazwyczaj… cichy. Dopiero po chwili uswiadomilam sobie, ze dzis w Boliwii jest ‘Dzien bez samochodu’! Piekny dzien:)

Sunday morning turned out to be different than usual … quiet. Only after a while I realized that today in Bolivia is ‘Car Free Day’! Beautiful day :)

Nie mozna jednak powiedziec, zeby na ulicach panowaly pustki – setki ludzi od samego rana spacerowaly, jezdzily na rowerze czy wrotkach po szerokich szosach Cochabamby. W centrum miasta (w nowszej dzielnicy Prado) zorganizowano swoisty festyn z muzyka, jedzeniem, zabawami dla najmlodszych – a ja przy okazji zakupilam przeciwsloneczny krem do twarzy Nivea za jedyne €5! (prosze mi uwierzyc, nie jest tutaj latwo o dobre kosmetyki w przyzwoitych cenach – juz mialam wizje sprowadzania kremow z Europy:)

However, I can’t say that streets stayed empty for long – hundreds of people early in the morning have walked, rode a bicycles or skate on the wide roads of Cochabamba. In the center of the city (in the newer area of ​​the Prado) a kind of festival with music, food, fun games for kids was organized. There was also something for me – I bought sunscreen Nivea for only € 5! (Believe me, it’s not simple here to find good cosmetics at decent prices – I already had a plan of bringing creams from Europe :)

 

Podczas porannej przechadzki spotkalam kilku znajomych, zapalonych rowerzystow, ktorzy wlasnie wyruszali na wzgorze San Piedro, na ktorym stoi Cristo de la Concordia. Dluga to droga i pod gorke, ale dla nich to pikus:) Cudownie bylo spacerowac po ulicach, na ktorych w zwykly dzien panuje prawo dzungli, szkoda tylko, ze nie mialam roweru czy rolek – niestety nie ma tutaj wypozyczalni. Ale nic to – w tym roku czekaja nas jeszcze 2 takie dni, nastepnym razem bede wiec przygotowana:)

Niestety, beztroskie spacerowanie zakonczylo sie okolo godziny 18, kiedy buczace maszyny wrocily na ulice Cochabamby… Nawet powietrze od razu stalo sie ciezsze.

During a morning stroll I met some friends, avid cyclists, who were just setting off for the hill of San Piedro. Long way up the hill, but for them that’s nothing :) It was incredible to walk on the streets, where usually reign the law of the jungle, it was just a pity I didn’t have a bike or roller-blades – and you can’t rent them here. However, this year we are having 2 more such days, so next time I’ll be ready :)

Unfortunately, carefree walking ended at about 6 pm, when the buzzing machines returned to the streets of Cochabamba … Even the air became heavier.

 

Tak sobie wtedy pomyslalam, ze dobrym pomyslem byloby organizowaie takich dni co tydzien – no dobra, chociaz raz w miesiacu! Ludzie byliby weselsi, zdrowsi, wiecej czasu spedzali na zewnatrz z rodzina, przyjaciolmi i swoimi zwierzakami. Marzenie?

P.S. Jezeli ktos wybiera sie do Boliwii, to wypadalo by sprawdzic, kiedy owy ‘Dia del Peaton’ przypada – nie kursuja bowiem tego dnia autobusy (miejskie czy dalekobiezne).

I thought that it would be a good idea to organize such days every week – well, at least once a month! People would be happier, healthier, spend more time outside with the family, friends and their pets. Only a dream?

P.S. If someone plans to travel to Bolivia, it would be good idea to check on what days ‘Dia del Peaton’ falls as all buses at that time are grounded.

Viza *** Holy Graal & Holy Cow

Sroda 29/08/2012 – Urzad Imigracyjny 

-Dzien Dobry! My w sprawie dokumentow do wizy. Przyszly juz z La Paz?

– Nie, niestety jeszcze nie. (No tak, mowili, ze moze to potrwac 4 tygodnie, a my czekamy dopiero 3. Dodam tylko, ze w Polsce powiedziano mi, ze dokumenty wysylaja w ciagu 24 godzin, droga elektroniczna).

– Ah, niech pani poczeka! Tak, jest! Przyszly dopiero dzisiaj.

Podaje pani  paszport, ale niestety, okazuje sie, ze musze okazac inny dokument, ktorego akurat przy sobie nie mialam. Coz, przyjdziemy jutro i tak musimy zalatwic jeszcze kilka spraw.

Czwartek 30/08/2012 – Urzad Imigracyjny

– Dzien dobry! Przyszlismy po dokument z Interpolu.

Okazuje zaswiadczenie, tak, wszystko sie zgadza i pani podaje mi kilka papierow.

– Prosze skserowac.

No dobra. Juz raz nas wyslali na ksero, 2 minuty od urzedu, wiec wiemy gdzie isc. W reku trzymam oryginal dokumentu z ‘I’ w Cochabambie, z imionami i numerami paszportu kilkunastu osob roznych narodowosci, wyslany do La Paz na poczatku sierpnia. A w drugiej rece – faks z La Paz, potwierdzajacy zgodnosc informacji o wszystkich osobach, z dnia 22  sierpnia.

Zaraz, zaraz, a podobno dokumenty przyszly wczoraj?

Kserujemy (2,50 bs. za kopie).

Wracamy do urzedu. Pani zabiera oryginaly i kopie, i zaprasza do innego pomieszczenia mowiac, ze musze KUPIC certyfikat u innej pani. No tak, moglam sie tego spodziewac – niedawno kupowalam certyfikat medyczny za 250 bs.(!!!), wydawany na podstawie badan, za ktore tez wczesniej zaplacilam (60 bs.). W tym momencie usmiech zniknal z mojej twarzy i z trwoga myslalam ile tym razem mi policza za papierek. 60 bs. Odetchnelam z ulga.

Pani kaze mi usiasc, wyjmuje pokazny plik dokumentow i rzuca go przede mna mowiac, ze mam poszukac swojej karty.

Co? Myslalam, ze jestesmy w Boliwii, a nie w Indiach – swieta krowa sie znalazla! Najpierw skserowac, a teraz odwalac papierkowa robote i jeszcze za to placic?!!

Na szczescie Freddy zalapal dowcip, podzielil plik na 3 czesci i powiedzial uprzejmie, ze w trojke bedzie szybciej. Znow mialam w reku stos czyichs dokumentow, tym razem samych Polakow. Swoja droga, nie wiedzialam, ze tylu ich tutaj jest! Wiekszosc ksiezy i zakonnic, ale trafili sie tez swieccy.

W koncu karta sie znalazla.

– No dobrze, to prosze przyjsc w poniedzialek.

Konsternacja… I juz nie wytrzymalam.

– W poniedzialek? Czy wiedza panstwo, ze ja place za kazdy dzien pobytu w Boliwii  i bez tego dokumentu nie moge nic zalatwic?! (po hiszpansku wyszlo mi to srednio, ale mysle, ze przekaz zostal zrozumiany).

Odezwala sie pierwsza pani z lagodnym usmiechem na twarzy:

– Prosze sie  nie martwic. Na pewno w poniedzialek.

Ja zrezygnowalam a Freddy odpowiedzial – z usmiechem:

– Mamy nadzieje, ze w poniedzialek zobaczymy se po raz ostatni.

Coz, ja tez mam taka nadzieje, choc jak mowi madre polskie przyslowie, ktore tutaj ma pelna racje bytu: ‘Nadzieja matka glupich’. Przychodzi mi tez do glowy inne: ‘Nadzieja umiera ostatnia’ – a moja dzis juz niemal wyzionela ducha.

P.S. Na pocieszenie, zatwilismy dzis 3 papierki u adwokata (65 bs.), jutro jedziemy kupic nastepne zaswiadczenia. A potem? Oby do poniedziaku – 1.350 bs. za wize mam juz odliczone. Dolicze to do rachunku za wczesniejsza wize 30-dniowa, ktora kosztowala 2.500 bs. oraz kary za pobyt bez wizy – okolo 60 bs. + inne koszty.

Ciezko jest byc imigrantem, zgadzacie sie? Musze zapamietac, by w nastepnym zyciu byc tylko PODROZNIKIEM:)

***

Wednesday 29/08/2012 – Immigration Office

-Good afternoon! We came for documents regarding visa. Did they came form La Paz?
– No, unfortunately not yet. (Yeap, they said, that it may take 4 weeks and we have been waiting just 3. I will only add that in Poland, I was told that the documents are send within 24 hours, electronically).

– Ah, wait a second! Yes, here they are! They came only today.
I handle my passport, but unfortunately, I need to have the other document, which I left at home. Well, we will come tomorrow – we still need to get a few things.

Thursday 30/08/2012 – Immigration Office

– Good morning! We came for a document from Interpol.
The woman gives me some papers.
– Please photocopy them all.

Ah, ok… They already sent us before to photocopy something, the place is 2 minutes from the office, so we know where to go. I hold in my hand the original document from the ‘I’ in Cbba, with the names and passport numbers of several people of different nationalities, sent to La Paz at the beginning of August. And in other hand – Fax from La Paz, confirming information for all people, from 22 nd of August.

Wait a minute, didn’t she say that they’ve got that papers just yesterday?

All coppied (2.50 bs. per copy).
We go back to the office. Woman takes all documents and invites us to another room, saying that I need to buy a certificate from another lady.

Well, I could have expected  that – recently I bought medical certificate for 250 bs. (!), based on the information from another document, for which I paid too (60 bs.). At this point, smile disappeared from my face, but a price of 60 bs. was almost a relief.

Other woman tells me to sit down, takes a big pile of documents and throws it in front of me asking me to look for my file.
What? I thought we were in Bolivia, not in India – holy cow! First I have to go to photocopy, now do a paperwork that I just paid for?!

Fortunately Freddy caught ‘momentum’, divided huge pile into 3 parts and said politely – that with the help of three of us it will be faster. Again I had in hands someone’s documents, this time only Poles. By the way, I did not know that so many Polish people came here – most of them priests and nuns.
In the end, I found my card.

– Well, then come back on Monday.

Consternation. That was too much for me.
– On Monday? Do you know that I pay for each day of my stay in Bolivia, and without this document I can’t get done anything else?! (it wasn’t so easy to say it in Spanish, but I think the message has been understood).

First woman answered with a gentle smile on her face:
– Please don’t worry. It will be ready for sure on Monday.

I resigned and Freddy said – with a smile:
– We hope to see you on Monday for the last time.

Well, I hope so too, though the Polish proverb says: ‘Hope is a mother of fools’ – which has the full right here. Also, other saying comes to my mind: “Hope dies last”. Mine is almost dead.

P.S. As a consolation, we’ve got  today three other papers from a lawyer (55 bs.), Tomorrow we’re going to buy next documents. And then? We have to wait till Monday – 1.350 bs. to pay for a visa is already prepared (that’s on top of 2.500 bs. that I paid for 30-days visa and about 600 bs. of penalty for not having visa + other costs).

It’s hard to be an imigrant, isn’t it? I will try to remember to be only a TRAVELER in the next life:)