Najbardziej znaną atrakcją turystyczną Villamontes, a zarazem najłatwiej dostępną i niesamowitą jest kanion Pilcomayo zwany również El Angosto. To imponujące miejsce podziwiają wszyscy podróżujący (za dnia) z Santa Cruz do Tarija, bo główna i jedyna droga łącząca Villamontes ze stolicą departamentu wiedzie przez kanion. Droga ta nazywana jest często ‘drogą śmierci’, bowiem jej wąski, pokręcony, piaszczysty pas znajduje się pomiędzy skałami i przepaścią schodzącą do rzeki Pilcomayo. To właśnie z powodu tego odcinka trasy, zrezygnowaliśmy kiedyś z podroży do Tarija, bowiem w porze deszczowej często zdarzają się tu osuwiska. Zresztą, nie tylko tu, ale na całej, niemal 10 godzinnej górzystej trasie.
The most famous tourist attraction of Villamontes as well as the most accessible and amazing is canyon Pilcomayo, also known as El Angosto. It’s an impressive place admired by all passengers traveling (by day) from Santa Cruz to Tarija, because the mainly and only road connecting the capital of the department with Villamontes cuts through the canyon. This road is often called ‘the death road’, because its narrow, twisted, sandy strip is located between the rocks and the abyss descending into the river Pilcomayo. Some time ago we cancelled our trip to Tarija, because in the rainy season this section of the road gets frequent landslides and to be honest, they still happen along the entire hilly route.
Będąc w Villamontes nie mogliśmy jednak przegapić tej atrakcji i mrożącej krew w żyłach przeprawy. Freddy prowadził powoli i z uwagą, zatrzymując się przed każdym zakrętem, za którym nie było widać nic prócz przepaści. Ja postanowiłam sobie pospacerować, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bowiem niektóre samochody i ciężarówki nas mijające nie zważały na niebezpieczeństwo, pędząc ślepo przed siebie, spychając nas na krawędź przepaści, i okurzając pomarańczowym pyłem. To pewnie kierowcy lokalni, z których wielu ginie na tej drodze, ale jak widac, i tak uważają się oni za jej królów… Gdyby nie to, miejsce to mogłoby z powodzeniem być alternatywą dla rowerowych zjazdów slynną ‘El camino de la muerte‘ w La Paz. Kto wiem, możne kiedyś…
Being in Villamontes, we couldn’t however miss this chilling but beautiful passage. Freddy drove slowly and carefully, stopping before every bent behind which we couldn’t see anything but a precipice. I decided to walk but I gave up on that idea because some cars and trucks passing us by disregarded the danger, rushing blindly ahead, pushing us to the brink of the abyss, covering us with the orange dust. They were probably local drivers, many of whom die on this road each year, but as you can see, they still see themselves as the kings of the road … If not for them, the canyon of Pilcomayo could be an alternative to the famous ‘El Camino de la muerte’ in La Paz. Who knows, maybe in the future?
Ze szczytu przepaści widzieliśmy ludzi, pokonujących rzekę Pilcomayo na pontonach, ale takie atrakcje, jak dowiedzieliśmy się z ulotek, musza być zorganizowane zawczasu. Jak wspomniałam w ostatnim wpisie, w Vilamontes na dzień dzisiejszy nie ma oficjalnej informacji czy agencji turystycznej.
From the top of the abyss we have seen people rawing the Pilcomayo river on pontoons, but such activities, as we learned from leaflets, must be organized in advance. As I mentioned in the last blog post, in Vilamontes at present there are no official tourist agencies.
Po ekscytującej i zapierającej dech w piersiach przejażdżce, zawracamy w miejscu gdzie zawrócić się da i jedziemy na poszukiwania Aguas Termales, które są jedną z atrakcji wymienionych w Wikipedii. Ciekawe, żadna z osób napotkanych po drodze, nie miała pojęcia, gdzie się owe gorące źródła znajdują. Zjechaliśmy wiec do rzeki, która okazała się doskonałym miejscem na leniwe przed/popołudnie. Pospacerowaliśmy wzdłuż jej wyłożonego ogromnymi głazami brzegu, obserwując rybaków przy pracy, robiąc zdjęcia przepięknemu krajobrazowi i zbierając kolorowe kamienie. Przez chwile mieliśmy nadzieję, że udało nam się znaleźć gorące źródła, ale okazały się one czymś w rodzaju jacuzzi w przybytku, który miał być hotelem.
After an exciting and breathtaking ride, we turned back in a place wide enough to make a turn and we went in search of Aguas Termales, which are one of the attractions listed in Wikipedia. Interestingly, none of the people, encountered along the way, had idea where these hot springs are located. So we drove down to the river, which turned out to be a great place for a lazy morning/afternoon. Walking along its shore lined with huge rocks, we watched the fishermen at work, taking some photos and collecting colored stones. For a moment we had hoped that we found hot springs, but they proved to be something of a hot tub in a sort of hotel.
Z wycieczki nad rzekę Pilcomayo zostały nam piękne wspomnienia, zdjęcia, mokre buty i dziwne czerwone i trochę swędzące krosty z zaschniętą kroplą krwi w środku. W recepcji naszego hotelu powiedziano mi, ze to od użądlenia typowego dla tej okolicy rybnego komara (?), ale jak doniesli mi znajomi, był to najprowdopodobniej rodzaj muszki, która często występuje we wschodniej Boliwii zwykle niedaleko wody. Warto w tym miejscu wspomnieć o endemicznym dla całego obszaru Chaco (i nie tylko) insekcie vinchuca – krwiopijnej pluskawce z podrodziny Triatominae. Jest ona często nosicielem pasożyta krwi świdrowieca Trypanosoma cruzi, który wywołuje ciężką i przewlekłą chorobę Chagasa, często prowadzającą do uszkodzenia organów wewnętrznych i w konsekwencji śmierci. Więcej o tej tropikalnej chorobie możecie poczytać tu —> klik. Oczywiście, mam nadzieję, że nas te pluskawki nie pogryzły, atakuja one bowiem zwykle ludzi, spiących w domach z gliny (adobe) a nie w dobrym hotelu. Podczas mojego trzyletniego pobytu w Boliwii, miałam do czynienia z wieloma dziwnymi objawami, które nic nie wykazały, ale takie życie!
From the trip to the river Pilcomayo, we brought back some beautiful memories, photos, wet shoes and strange and a little itchy red pimples with dried drop of blood in the middle. The receptionist of our hotel told me, they were stings of typical for this area fish mosquito (?) and my friends reassured me later that it was a kind of midge typical for Eastern Bolivia, that lives usually nerby the water. It is worth mentioning however the endemic to the entire area of Chaco (and not only) insect called here ‘vinchuca’, elswere known as ‘kissing bug’. This blood-sucking Triatominae, is often carring the blood parasite Trypanosoma cruzi, which causes severe and chronic Chagas’ disease, damaging internal organs, consequently leading to death. You can read more about this tropical disease here —> click. Of course, I hope that it wasn’t the kissing bugs that bit us as they usually attack people sleeping in mud-build huts and we were accomodated in a nice hotel. During my three-year stay in Bolivia, I had to deal with many strange unexplained symptoms, but that’s life!
Villamontes to także brama do Parku Narodowego Aguarague, gdzie można obserwować bogatą roślinność sub-tropikalną, w tym ogromne kaktusy oraz różnorodną faunę: pumy, pancerniki, viscachas. Można tam rownież popływać w krystalicznie czystych źródłach, o czym tym razem jenak nie przekonaliśmy się na własnej skórze;)
Villamontes is also a gateway to the Aguarague National Park, where the rich sub-tropical vegetation, including large cacti and diverse fauna: pumas, armadillos, viscachas can be observed. One can also swim in the crystal clear springs, which we didn’t check out on our skin this time;)
Postanowiliśmy zaś odwiedzić wioski indiańskie ludności Guarani (pueblos indigenos). Najbliższe to Puesto Uno, 1 km za Villamontes, które okazało się dosyć typową boliwijską wioską. W drodze powrotnej do Santa Cruz zjechalismy z trasy by zobaczyć inne indiańskie osady, reklamowane w przewodniku: Caigua, Tarairi, Ipa i Piriti, mając nadzieję na zobaczenie ludzi w tradycyjnych strojach, z czerwonymi policzkami i oryginalnymi ozdobami głowy. Niestety takie cuda można już tylko zbaczać od święta lub… na zamówienie. Milo jednak było pokręcić się w okolicy, wśród sadów cytrusowych i dróg poprzerywanych płytszymi i głębszymi rzekami.
We decided, however, to visit the villages of the Guarani Indians (pueblos indigenos). The closest one – Puesto Uno, only 1 km for Villamontes, turned out to be quite typical Bolivian village. On the way back to Santa Cruz we made a little detour to see the other Guarani settlements, advertised in the guide: Caigua, Tarairi, Ipa and Piriti, hoping to see women in traditional colourful dresses and red cheeks. Unfortunately, such sights can only be seen during festivals or … on request. But sill, it was nice to drive around the area, among citrus orchards and roads crossed by shallower and deeper rivers.
Jak widzicie, Camiri, Villamontes i boliwijskie Chaco to destynacje pełne niespodzianek dla każdego, kto lubi ‘bawić się’ w odkrywcę. Myślę jednak, że to tylko kwestia czasu, zanim pojawia się w tych miejscach agencje turystyczne, bowiem region ten ma wiele do zaoferowania!
Byliście kiedyś w Villamontes? Chcialabym poznac Wasze opinie o tym miejscu!
As you can see, Camiri, Villamontes and Bolivian Chaco are destinations full of surprises for anyone who likes to be the explorer. But I think it’s just a matter of time before tourist agencies pop up like mushrooms after the rain, because the whole region has really a lot to offer!
Have you been to Chaco boliviano? I would love to hear about your experiences!