Travel SM *** Podroznicze ‘sado-maso’

Sklonnosci ‘sado-maso-podroznicze’ odkrylam w sobie  juz dawno temu, ale dopiero w Boliwii rozkrecilam sie na calego! To wlasnie tutaj zaczelam bac sie podrozowania samolotami – nawet nie wyobrazacie sobie jaki stres przezywam podczas kazdego startu, ladowania i w trakcie lotu. A w samolocie, jedna reka sciskam mocno Freddiego, a druga torbe z aparatem. Gdy warunki pozwalaja, wyciagam aparat i na chwile zapominam, ze nie jestem ptakiem. Ba! Mimo iz zdaje sobie sprawe, ze samolot wlecial w turbulencje (przeciez trzesie jak diabli), to i tak mysle tylko o tym, jak sfotografowac gory i chmury bez skrzydla samolotu, poszarpane i zasniezone szczyty Andow, ktore wydaja sie byc na wyciagniecie reki (witajcie w La Paz!), krete rzeki wsrod wiecznie zielonych lasow, czy cien zblizajacej sie do ziemi tony zelastwa. Po takim locie, nawet nie zwracam juz uwagi na spalony wrak samolotu ‘porzucony’ tuz przed pasem startowym w Santa Cruz! Ciekawa jestem tylko, czy robi on wrazenie na przygotowujacych sie do trudnego manewru ladawania pilotach?

_MG_4939

_MG_4946

No, ale przeciez zamiast 45 minut w powietrzu,  moglabym przeturlac sie te 10 godzin autobusem. Stres na pewno bylby mniejszy (wydatki rowniez), choc w Boliwii wypadki autobusowe zdarzaja sie bardzo czesto. Za czesto. Podrozy autobusowych mam na swoim koncie wiele: od 10-minutowych przejazdzek do pracy po 36-godzinnye wyprawy do Wloch, gdzie studiowalam jako Erasmus. Nie, nie jeden, nie 2, ale cale 6 takich turnusow odbylam w przeciagu 1 roku:) Jakos w tym czasie zaczelam takze ‘autostopowac’, w drodze spiac gdzies pod drzewem, czasem w ciezarowce.

W Boliwii, do zwyczajnych atrakcji podrozy za kilka boliwianos, w postaci bolu moich pokrzywionych plecow, zimna, goraca, dusznosci a to z powodu braku powietrza, a to z nadmaru pylu, doszedl jescze niesamowity strach. Czesto przeciagajacy sie godzinami, polaczony jednak z ‘ohami’ i ahami’ nad pieknem gorskich przeleczy, widzianych z bardzo bliska. Zdecydowanie za blisko. Czasem zdawalo mi sie, ze kola autobusu wystaja z drogi, czasem autobus bujal sie, przejazdzajac przez waskie kladki, laczace brzegi gorkich rzek. Ale bylo cudownie!

Ktos moglby powiedziec, ze moze lepiej podrozowac noca, inni dodaliby, ze lepiej jest wcale nie podrozowac, bo szybciej i mozna przespac co bardziej stresujace fragmenty drogi? Coz, w moim wypadku to nie dziala, bowiem z reguly nie spie w poruszajacych sie pojazdach. Nie zebym  nie chciala, po prostu tak juz mam, a pomimo zmeczenia, moja wyobraznia zdaje sie byc bardzo rozbudzona:) Poza tym, sledzac informacje o wypadkach w Boliwii, wiekszosc z nich zdarza sie w nocy lub nad ranem, jak ten niedawny kolo miasta Tarija. Sledztwo wykazalo, ze kierowca zasnal za kierownica, co po 13 godzinach jazdy nie powinno nikogo dziwic…

Ja tam wole tluc sie w upale i duchocie, doznajac ekstazy na widok ‘zapierajacych dech w piersi’ krajobrazow.

Istnieje wiec kilka warunkow, aby meczaca i stresujaca podroz wiazala sie dla mnie z przyjemnoscia – musi odbywac sie w ciagu dnia, nalepiej przy bezchmurnym niebie (jezeli w powietrzu), najchetniej w nieznanym kierunku. Choc i tu znajda sie wyjatki – podziwianie drogi mlecznej w rozgruchotanym autobusie z trudem wspinajacym sie po kretej gorskiej drodze, gdzies na wysokosci 4000 metrow.n.p.m., czy podroz do DOMU. W tym ostatnim przypadku pora dnia czy roku, godziny ‘stracone’ w samolocie, na lotnisku, w pociagu nie maja znaczenia, a i ‘koszmary’ nie sa takie straszne.

Nie mozemy sie juz doczekac odkrywnia na nowo naszych starych miejsc, spotkan z rodzina i przyjaciolmi, zabaw z naszymi czworonogami. Dla takich podrozy zawsze warto sie pomeczyc:)

Dla mnie, podrozowanie jest jak narkotyk – latwo sie od niego uzaleznic. Znajda sie osoby, ktore nazwa mnie ‘sadomasochistka ‘- ktoz bowiem z wlasnej woli ‘szlaja sie’ po dziwnych miejscach, krzywiac jeszcze bardziej swoj pokrzywiony kregoslup, narzekajac na bolace kolana, czesto spiac gdzie popadnie, jedzac cokolwiek, cierpiac z powodu upalow, zimna i ugryzien dziwnych insektow. I po co? I dlaczego? Otoz, dla czystej przyjemnosci, ktora daje mi satysfakcje i uczucie spelnienia, przynajmniej na jakis czas. Poniewaz po tygodniu, moze miesiacu znow ciagnie mnie w droge – nie wazne czy daleko czy blisko, wazne by ‘ruszyc sie’ i ‘znalezc sie’ gdzies indziej, chocby na chwile!

***

I’ve discovered my ‘travel – SM’ tendencies a long time ago, but in Bolivia they got really intense!
It was here that I’ve started to worry about flying – you can’t even imagine how much I stress during every take-off, landing and in the middle of a flight. And I travel by plane more than ever before, with one hand firmly squeezing Freddy’s and the other holding a camera bag. When circumstances permit, I pull out the camera and for a moment I forget that I’m not a bird. Bah ! Although I realize that the plane ran into turbulence (it shakes like a hell), I can only think how to take a picture of mountains and clouds without wing of the aircraft, jagged and snow-covered peaks of the Andes, which seem to be way too close (welcome to La Paz !), curvy rivers among the evergreen forests or shadow of a plane visible down below. After such flight, I don’t even pay attention to the burnt plane wreck, abandoned just before the runway in Santa Cruz! I wonder though, whether it makes an impression on pilots performing landing?

_MG_4954

Santa Cruz _MG_4821

Well, after all, instead of 45 minutes in the air, I could roll in a bus for 10 hours. Stress certainly would be smaller (as well as a ticket’s price), although in Bolivia bus accidents occur very often. Too often. I’ve travelled by bus on many occasions: from 10-minutes rides to work to 36-hours trips to Italy, where I was an Erasmus student. No, not one, not two, but six of such journeys took place within one year :) More less in the same time I’ve also started to hitchhike’, on a way sleeping under a tree, sometimes in the truck.

In Bolivia, to ordinary travel attractions such as pain in the ass of my bended back, cold, hot, breathlessness because of the lack of the air, or too much dust, I must add an incredible fear. Often prolonged by hours, but also combined with ‘OHs’ and ‘AHs’ while passing by beautiful vistas of mountain passes, seen from a very close range. Definitely too close. Sometimes it seemed to me that the bus wheel is sticking out of the road, sometimes the bus was rocking from side to side when going through the narrow bridge connecting the river banks. But it was wonderful!

One might say that it’s best to travel at night, while others would add that it is better not to travel at all – faster and you can get some sleep missing the most stressful parts of the road. Well, in my case it doesn’t work, as I don’t sleep in moving vehicles. Not that I don’t want to, I just can’t, and despite the fatigue, my imagination seems to be very arouse :)

Besides, tracking information about accidents in Bolivia, most of them seem to happen at night or early in the morning, like the recent one nearby Tarija. Investigation revealed that the driver fell asleep behind the wheel, what after 13- hours of driving shouldn’t surprise anyone …

Taking that into an account, I prefer to suffer in the heat and stuffiness, in the same time experiencing ecstasy at the sight of ‘breathtaking’ landscapes.

Therefore, there are few conditions that change tiring and stressful journey into a real blast – the trip needs to take place during the day, under a clear sky (if in the air), preferably in an unknown direction. However, there are some exceptions – admiring the Milky Way in and old bus on twisting mountain road, somewhere at an altitude of 4000 m or journey HOME. In the latter case, the time of day or year, the hours ‘lost’ on the plane, at the airport, on the train do not matter, and even’ nightmares’ aren’t so scary.

We can’t wait to discover again our old places, to meet with family and friends  and to play with our doggies. That trips are always worth suffering :)

For me, travelling is like a drug – you easily get addicted by it. And there are people who call me ‘sadomasochist’ – who else would go to strange places, suffering even more from crooked backbone and inflamed knees, sleeping wherever, eating whatever, enduring heat and cold, and bites of some insects. And what for? And why ? I say – for pleasure and excitement,  which give me satisfaction and make me feel fulfilled, at least for a while. Because after a week, maybe a month I need to be on my way again! No matter how far or close – what matters is to ‘go’ and to ‘find myself’ somewhere else, even for a brief moment:)

Parque Eduardo Avaroa: Land of Colourful Lakes *** W krainie kolorowych jezior

Po pożywnym śniadaniu w solnym hotelu*, wyruszyliśmy na zwiedzanie jednego z najpiękniejszych rejonów Potosi, pełnego kolorowych jezior.

Niestety, nie w głowie mi było notowanie nazw poszczególnych przystanków (trudno się dziwić, ze straciłam głowę w takich okolicznościach przyrody!) i teraz nie mogę się połapać w nazwach, które wymienione są w broszurce biura podroży. A jest ich jakoś za wiele:) Poszukiwania w Google tez nie przyniosły efektu, bowiem wszystkie nazwy dają obraz tego samego jeziora – czyli nie jestem sama w swoim pomieszaniu:)

Zanim jednak dotarliśmy do jezior, zatrzymaliśmy się na pustyni z pięknym widokiem na wulkan Ollague, tuz przy trakcji kolejowej, zwanej Salar de Chiguana.

After a hearty breakfast at the salt hotel*, we went to visit some of the most beautiful regions of Potosi, filled with colored lakes. Unfortunately, I wasn’t listing the names of the stops we made (it isn’t surprising that I lost my head in such amazing natural circumstances!) and now I can’t match the names with places. There is just too many of them in the brochure!The search in Google also proved to be unsuccessful, because the names give a pictures of the same lake – well, it seems that I am not alone in my confusion :)

However, before we reached the lakes, we stopped in the desert with a great view of the volcano Ollague – Salar de Chiguana. 

boliviainmyeyes

Po drodze spotkaliśmy samochód w tarapatach, czyli w błocie, który udało się szczesliwie odkopac przy pomocy pasażerów kilku innych wycieczek. Tym sposobem, wszystkie wycieczki pojawiły się w tym samym czasie na kolejnym punkcie widokowym wulkanu Ollague, tym razem otoczonym niezwykłymi pomarańczowymi wulkanicznymi formacjami skalnymi, przypominającymi (mnie osobiście) domki Smerfów:)

 On the way we met car in trouble – in the mud, which luckily was dig out with the help of the  men form several other tours.  In this way, all the cars appeared in the same time on another viewing point  of Ollague Volcano, this time surrounded by exceptional orange rock formations, that reminded me of Smurfs’ houses :)

boliviainmyeyes

A potem prosto do ‘Laguna Canapa’, zapełnionej różowymi flamingami i otoczonej zapierającym dech w piersiach krajobrazem. Przyznam, było to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, jakie kiedykolwiek widziałam (cóż, nie widziałam ich tak wiele, ale zawsze), a otwarta przestrzeń sprawiła, ze mogłam oddychać pełną piersią, mimo iż przekroczyliśmy granice 4000 m n. p. m. W tych niezwykłych okolicznościach przyrody zjedliśmy lunch i z ciężkim sercem wsiedliśmy do samochodu, w poszukiwaniu nowych wrażeń.

From there we went straight to ‘Laguna Canapa’, filled with pink flamingos and surrounded by breathtaking landscape. I admit it was one of the most beautiful places on Earth I have ever seen (well, I haven’t seen a lot, but always), and I could breathe easy in the wide open space, though we crossed the altitude of 4000 m above sea level. In these beautiful surroundings we ate lunch and with a heavy heart we got in the car,  unready yet to search for new impressions.

boliviainmyeyes

boliviainmyeyes

Następnym przystankiem była ‘Laguna Hedionda’ – tutaj jestem niemal pewna nazwy, bowiem można było w tym miejscu skorzystać z toalety ekologicznej, która przysporzyła nam wiele tematów do rozmów. Po pierwsze kosztowała 5 bs. (normalnie płaci się 1-2), po drugie nie miała spłuczki, po trzecie trzeba było uważać w czasie jej korzystania, bowiem informacja na drzwiach głosiła, ze ‘jeżeli nie respektuje się podziału na cześć ‘siku’ i ‘pupu’, to trzeba będzie samemu posprzątać’:) Stresujące, prawda? Jezioro to nie zachęcało do dalszego postoju z powodu smrodu – śmialiśmy się, ze to od tych ekologicznych toalet, ale prawda jest taka, ze w tym miejscu znajdują się złoża siarki, która jak wiadomo cuchnie zgniłymi jajami, Zresztą, ‘hedionda‘ znaczy ‘śmierdząca’:) Po krótkiej przerwie byliśmy wiec znów w drodze.

The next stop was ‘Laguna Hedionda’ – here I’m pretty sure about its name, because we could at this point use eco-toilets, which gave us a lot to talk about. First, they costed 5 bs. (Normally it’s 1-2), secondly they didn’t have a flush, and the last but not least, we had to be careful at the time of its use, since information on the door stated that ‘if you do not respect the division of the toilet for ‘ pee ‘and’ poo ‘, then you will have to clean it up yourself’:) Stressful stuff, right? The lake didn’t encouraged us to stay longer because of the stench – we laughed later that it’s from the eco-toilets, but the truth is this area had sulfur deposits that, as we all know, stinks like rotten eggs. The name ‘hedionda’ means ‘stinky’ too:) So after a short break we were again on the road.

boliviainmyeyes

A dokąd? Aby zobaczyć słynny ‘Arbol de Piedra’, czyli skalne drzewo. Przyznam, na wysokości 4412 m n.p.m. zrobiło się całkiem zimno szczególnie ze błękitne dotąd niebo osnuło się chmurami… Oczywiście, aby sfotografować skale trzeba było stanąć w kolejce i po kilku zdjęciach później byliśmy już wszyscy w ciepłym jeepie w drodze do ostatniego przystanku – ‘Laguna Colorada’.

Where now? To see the famous “Arbol de Piedra‘ aka Stone Tree. I admit, at an altitude of 4412 meters above sea level it got quite cold especially with the azure sky covered with the clouds … Did I mention there was a snow too?  Of course, to take a picture of the rock we had to stand in line so after a few pictures later we were all in a warm jeep on the way to the last stop – ‘Laguna Colorada’.

boliviainmyeyes

Kolorowe Jezioro na zdjęciach w Google jest koloru czerwonego, jednak zapewne z powodu braku światła i zimna, glony nie obrodziły i woda wydawała się bladoróżowa. Mimo to, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca jezioro i tak wyglądało magicznie.**

Colorful Lake that is – on the pictures in Google it looks red, but probably due to lack of sun and cold, algae must have die, because the water was pale pink. However, in the last rays of the setting sun lake seemed magical anyway. *

boliviainmyeyes

Po wrażeniach dnia drugiego udaliśmy się do schroniska, gdzie z dwiema innymi grupami zjedliśmy kolacje i wypiliśmy wino. Wegetariańskie spaghetti pełne cebuli nie było mi w smak, ale humor mi się poprawił, kiedy okazało się, ze inna grupa miała wegetariańska latane:) Po kieliszku wina i kilku partyjkach kart, udaliśmy się na spoczynek w 6-osobowych pokojach, w temperaturze minus 20 stopni Celsjusza. Brrrrrrr….

After that we went to the shelter, where we had dinner and drank wine with the two other groups . Vegetarian spaghetti full of onions was not to my taste, but mood improved, when it turned out that another group had a vegetarian lasagna :) After a glass of wine and a few card games, we went to bed in a 6-bed rooms, with a (inside-out) temperature of – 20 degrees Celsius. Brrrrrrr ….

Practical info/ Informacje praktyczne:

* Hoteli z soli znajduje się wiele w okolicy – wszystkie jednak wyglądają podobnie – ściany, podłogi, ba! lóżka, stoły i stołki wykonane są z białego surowca. Nic tylko lizać!

Jedzenie było przyzwoite – oczywiście nie można oczekiwać luksusów, ale da się zjeść. Na śniadanie zwykle białe bulki z masłem, marmolada lub dulce de leche, wędlina i ser oraz miseczka owoców w jogurcie, i jajecznica. Do tego kawa i herbata.Na lunch – kawal miecha z warzywami lub jak to było dnia 3 – tuńczyk z ryżem i sałatką, woda i Coca-Cola do wyboru.Kolacja – gorąca zupa warzywna i drugie danie (pique macho czy spaghetti wegetariańskie).

Jedno co się rzuciło w oczy to fakt, ze wszystkie dania były niedoprawione i małosolne! Pomyśleć, ze zwiedzaliśmy pustynie solna:) Zrzucam to na karb poprzedniej rzeszy turystów, którzy pewnie narzekali na przesolona kuchnie boliwijska. Następnym razem zabiorę wiec woreczek soli spożywczej ze sobą:)

** Laguna Colorada znajduje się w Parku Narodowym (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa), gdzie trzeba uiścić opłatę 130 bs., która nie jest uwzględniona w cenie pakietu biura podroży. Ja jako rezydent Boliwii dostałam ulgę (po krótkiej perswazji z naczelnikiem) i zapłaciłam tylko 30 bs.

* There are many salt hotels on the way, and all look more less the same – salty walls, floors, bah! even beds and tables and chairs are made from white rock. I couldn’t help but lick those things from time to time:)

Food was decent – of course you can’t expect it to be luxurious considering the circumstances of a trip but it was ok. The breakfast usually consisted of white rolls with butter, jam or dulce de leche, ham and cheese, eggs and a bowl of fruit with yogurt. Plus coffee and tea. For lunch – a piece of meat with cooked vegetables or as it was on a day 3 – tuna with rice and salad, water and Coca-Cola to choose from. Dinner – hot vegetable soup and pique macho or vegetarian spaghetti.

One thing making us all laugh was that all the dishes were quite flavourless and saltless! To think that we’v visited the salt desert! I blame it on the the previous tourists who probably complained about too salty Bolivian cuisine:) So next time when in Uyuni I’ll take a bag of table salt with me :)

** Laguna Colorada is located in the National Park (Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa) where you have to pay a 130 bs. entrance fee, that is not included in the price of travel package. I am a resident of Bolivia so they gave me relief (after the short talk with a warden) and paid only 30 bs.

boliviainmyeyes

Vamos a viajar! *** Przygotowania do podróży

291617_10151087438217318_1475253496_o

Jutro wyruszamy, razem z koleżanką Ester, na koniec świata. W planach mamy zobaczenie nie tylko ‘największej solniczki świata’ – Salar de Uyuni, ale również surrealistyczne krajobrazy Potosi. Plany planami, a my i tak musimy iść na żywioł – kto by pomyślał, ze zorganizowanie wycieczki może być takie trudne, szczególnie będąc na miejscu!? Nie pomne ile nocy zarwałam przeszukując Internet w poszukiwaniu informacji o biurach podróży, od których wyboru uzależnione jest powodzenie wyprawy. Skontaktowałam się z wybranymi (dysponującymi stronami www) agencjami mailowo i albo zostałam bez odpowiedzi, albo odpowiedz nie była satysfakcjonująca, szczególnie z punktu widzenia mojego portfela:) Postanowiłyśmy wiec wybrać cos na miejscu. Może to być trudne, zważywszy, ze będziemy planowo w Uyuni o 2 nad ranem, a hostelu tez nie udało nam się zabukować. Ale za to czasu do 10.30, kiedy to podobno wszystkie wycieczki wyruszają w drogę, mamy sporo!

Jedyną rzeczą, którą udało nam się zorganizować, był zakup biletów na pociąg do Uyuni, chociaż i to łatwe z pozoru zadanie nie obyło się bez problemów.

W tej chwili zaś znajduje się pomiędzy młotem a kowadlem,czyli srednich rozmiarow plecakiem i sporą ilością rzeczy, które przydałoby się do niego spakować. Zadanie karkołomne szczególnie, iż jak widać na załączonym obrazku, najważniejsze w podroży sąELEGANCJA, KOMFORT i BEZPIECZENSTWO. Niestety, większość moich komfortowych ubrań do eleganckich się nie zalicza, a i z bezpieczeństwem nie ma nic wspólnego:)

Trzymajcie wiec proszę kciuki za naszą długo planowaną, a jednocześnie najbardziej zdezorganizowaną wyprawę!

***

Tomorrow I set off, together with a friend, to the end of the world. We are planning to see not only the ‘largest salt shaker in the world’ – Salar de Uyuni, but also surreal landscapes of Potosi. Plans like plans – never seem to work out so we have to go with the flow – who would have thought that to organize an excursions can be so difficult, especially being in the country of destination!? I don’t remember how many sleepless nights I spent searching the Internet for information about travel agencies, on which selection depends the success of the expedition. I contacted the selected agencies (those one with a web page) by e-mail and or I got no response, or the answer wasn’t satisfactorily – especially from the point of view of my pocket :) So we decided to choose something on the spot. This may be difficult as well,  given that we will be in Uyuni at 2 am, and we have no hostel booked too.  But we have a lot of time until 10.30 am, when supposedly all tours hit the road!

All we could do in advance was to reserve the train tickets, however even this simple task proved to be more complicated than we thought.

But now, I am caught ‘between the hammer and the anvil’ (or between a rock and a hard place;) – which is the medium-sized backpack and a generous amount of things I should pack for the trip. Really backbreaking task, especially considering that the most important in the trip (as you can see on the attached picture) are: ELEGANCE, COMFORT and SAFETY.

Unfortunately, most of my comfortable clothes aren’t very elegant, and they have nothing to do with safety either:)

So please, keep your fingers crossed for our well-planned, yet the most disorganized trip ever!

The Best of Bolivia After One Year *** Rok w Boliwii jak z bata strzelil

Tak, to juz rok mija od rozpoczecia ‘podrozy naszego zycia’* (mam nadzieje, ze jednej z wielu:) Przez caly ten czas pisalam, a w zasadzie ‘marudzilam’ o probach przystosowania sie do nowej rzeczywistosci, ktora przywitala nas wielokrotnymi zatruciami pokarmowymi, kranowka niezdatna do picia (nawet po przegotowaniu), dziurami w chodniku i problemami z uzyskaiem wizy. Niestety, moje pierwsze spotkanie ‘twarza w twarz’ z Boliwia nie bylo najprzyjemniejsze  i chcac nie chcac, wszystkie roznice pomiedzy nowym krajem i Europa wyolbrzymily sie niewyobrazalnie.

Na cale szczescie, pierwszy szok cywilizacyjny szybko ustapil fascynacji – okazalo sie bowiem, ze Boliwia ma wiele twarzy i nie mozna oceniac jej zbyt pochopnie!

Postanowilam wiec skompilowac liste pozytywow, ktore pomagaja nam przetrwac rozlake ze Starym Kontynentem ( w kolejnosci zupelnie przypadkowej):

* SKYPE – nie jest moze wynalazkiem boliwijskim, ale nic tak nie cieszy na obczyznie, szczegolnie tej dalekiej, jak mozliwosc rozmowy z bliskimi. Juz po kilku dniach zdalam sobie sprawe, ze moja tesknota za kontaktem z rodzina i znajomymi zwieksza sie proporcjonalnie do odleglosci – kiedy mieszkalam w Irlandii, dzwonilam do domu przecietnie raz w tygodniu, tutaj zas rozmawiam z ‘domem’ niemal codziennie! I to zupelnie za darmo. Niesamowite, prawda? Inna sprawa jest to, ze szybkie lacze interetowe kosztuje tutaj krocie, ale luksus bycia w stalym kontakcie z ‘reszta swiata’ warty jest swojej ceny. Dla podroznikow dostepne sa natomiast liczne punkty z internetem i publicznymi telefonami – gdzie godzina na skypie to wydatek okolo 1€, a i koszt rozmowy na telefony stacjonarne jest znikomy (nie pytajcie jak to mozliwe:)

* JEDZENIE – nie mowie tutaj o potrawach boliwijskich, bo te akurat nie przypadly mi zbytnio do gustu, ale powszechnej dostepnosci swiezych —> WARZYW i OWOCOW, z ktorych przygotowujemy nasze ulubione dania: chinskie, meksykanskie, hinduskie, polskie, irlandzkie, wloskie – z lekka nuta ‘boliwijska’.

Fruit y food-001

A co najlepsze, powoli zamieniamy sie w wegetarian i frutarian, i to nie tylko dlatego, ze mieso w Boliwii nie jest najlepszej jakosci (nawet najdrozszy steak jest twardy jak podeszwa), ale dlatego, ze grzechem byloby nie korzystac ze szczodrosci Matki Natury! To, co bowiem w Irlandii czy Polsce  dostepne jest tylko sezonowo i przewaznie napakowane chemikaliami, tutaj mozna kupic codziennie na bazarku czy od ulicznej sprzedawczyni. Prawie wszystko, nie ma tutaj bowiem korzenia selera, ale bez tego da sie zyc:) Mamy za to owoce nigdzie inne nie spotykane, jak —> achachairu.

* SOK POMARANCZOWY – mozna kupic na kazdym rogu za okolo 6-8 bs. od kubka. Swiezo wycisniety, BEZ DODATKU CUKRU czy wody. My zakupilismy metalowa wyciskarke przemyslowa (taka jaka maja uliczni sprzedawcy) za okolo 30€ i w sezonie, kiedy mozna kupic okolo 100 mandarynek (troche inne niz u nas, duze jak pomarancze) za €3, pijemy soki codziennie!

_MG_2977

NATURA – mialam okazje zobaczyc kawalek Boliwii w ciagu tego roku i musze przyznac, ze jest ona przepiekna i niesamowicie roznorodna! Niezle, zwazywszy, ze owy ‘zobaczony na wlasne oczy kawalek’ stanowi ulamek wiekszej calosci.

Mamy wiec tutaj gory, o przedziwnych ksztaltach i kolorach, doliny pelne zielonej wegetacji i o umiarkowanym klimacie, upalne lasy deszczowe wielkiej Amazonii jak i te ‘bardziej suche tropiki’ ‘chaco‘, a takze sawanny, wulkany i pustynie (piaszczyste i solne —> Salar de Uyuni).

Prism submission- DS1-001

Jednyna rzecza, ktorej brakuje Boliwii jest… —> morze. Mozna jednak pocieszyc sie blekitem Jeziora Titicaca, zjesc rybe z rzeki —> Mamoré oraz wykapac sie w wielu naturalnych i ‘sztucznych’ kapieliskach.

* KLIMAT – szczegolnie ten bardziej cieply. Najlepszy klimat, jak mowia, jest w —> Cochabambie, Tarija i —> Sucre  – gdzie niemal przez caly rok swieci slonce i jest cieplo ( powyzej 20 stopni C). Najgorecej w —> Santa Cruz, Beni i Pando, a najzimniej w Oruro, —> Potosi i —> La Paz.

Co prawda, w Santa Cruz moze byc nieprzyjemnie podczas 40-stopniowych upalow, ale nieporzadane skutki mozna zlagodzic kapiela w basenie i zimnym piwem (oczywiscei Huari). Nie musze chyba dodawac, ze nie kazdy moze sobie pozwolic na basen w domu, czy w kondominium, ale i nie brak w Santa Cruz publicznych kapielisk, czy naturalnych zrodel poza miastem. Komary czasem przeszkadzaja, inne wieksze insekty takze, ale chyba i tak lepsze to niz plucha i szaruga za oknem? Plus – minimalne wydatki za ogrzewanie (za to wieksze za klimatyzacje;).

* SLONCE – nie wazne czy mieszka sie w Cochabambie, Potosi czy w Santa Cruz de la Sierra – wiekszosc dni w roku jest sloneczna. W odroznieniu do Irlandii, w Boliwii cieszymy sie jak dzieci z dni pochmunych (oczywiscie o ile nie trwaja one dluzej niz 2 dni, co sie oczywiscie zdarza w porze deszczowej, a w Santa Cruz ironia losu rowniez w suchej), w ktore mozna spacerowac po miescie bez ciemnych okularow, kapelusza, kremu z filtrem a i w mieszkaniu robi sie chlodniej, i czlowiek nie poci sie siedzac przed komputerem. Po krotkim namysle dochodze jednak do wniosku, ze lepiej jest sie pocic i smarowac kremami, niz obwijac szalikiem i chodzic w kaloszach.

Poza tym, swiat od razu jawi sie nam jako piekniejszy, przyjazniejszy i bardziej kolorowy w promieniach slonecznych, co w Boliwii ma szczegolne znaczenie. Wiekszosc ludzi zyje bowem biednie, ale szczesliwie, poniewaz slonca oraz jedzenia (czyli wszystkiego co do zycia potrzebne) maja tutaj pod dostatkiem.

* REKODZIELO TRADYCYJNE – pieknie, kolorowe, niepowtarzalne i w doskonalych cenach (w porownaniu z tandeta z Chin). Wspominalam juz, ze przechodzac obok sklepow z pamiatkami, za kazdym razem wzdycham na widok tych pieknych recznie wyrabianych przedmiotow z naturalnych surowcow (drewno, nasiona, krysztaly) oraz przepieknie kolorowych tkanin (narzut, dywanikow, torebek, swetrow itp.) . Gdybym tylko miala pieniadze (do wydania ot tak), to bym to wszystko kupila! Nie wspomne juz o cudach, ktore widzialam na prowincji! Tam to dopiero mozna nabawic sie oczoplasu i … przedzakupowej depresji.

Coz, wszystkiego miec nie mozna, ale zawsze przywoze kilka drobiazgow z podrozy:)

* NARODOWE TANCE I ZWYCZAJE – nigdzie nie celebruje sie ich bardziej niz w Boliwii. Tanczacych mlodych ludzi mozna zobaczyc w parkach wiekszych miast na codzien, a od swieta odbywaja sie w Boliwii wielkie parady taneczne (—> Fiesta de Unkupina i —> Carnaval), gromadzace tysiace ludzi. Z niezwykla starannoscia odwzorowuje sie piekne kolorowe stroje i maski, inne dla kazdego regionu i tanca, ktore sa ozdoba widowiska, ale rowniez pokazem boliwijskiej dbalosci o kulture i sztuke.

ester7-001

* HISTORIA – wlasciwie troche podobna do historii Polski. Jako czesc panstwa Inkow, Boliwia przeszla kolonizacje europejska, wojny pomiedzy silniejszymi sasiadami i walke o niepodleglosc. W miedzyczasie stracila dostep do morza, ktore stara sie teraz odzyskac na drodze pokojowej.

Boliwia jest takim ‘Kopciuszkiem’ Ameryki Poludniowej, ale byc moze nadejdzie kiedys czas, kiedy ten dumny ze swoich korzeni narod przemieni sie w ‘krolewne’?

Na pewno warto odwiedzic miejsca tak wazne dla historii Boliwii jak —> Sucre, pieknie utrzymane miasteczko zbudowane przez (dla) bogatych konkwistadorow i pierwsza stolice wolnej Boliwii, czy —> Potosi, niegdys najbogatsze miasto na swiecie! Milosnikow wielkich cywilizacji zachwyca natomiast ruiny miast Inkow, rozproszone po roznych zakatkach Boliwii (—> Samaipata). A dla milosnikow ‘comendante’ Che Guevara, czeka ‘Ruta del Che’ (Droga Che), na ktorej zakonczyl on swoja ziemska wedrowke. Nie nalezy takze zapominac o amatorach dinozaurow, ktorzy na pewno poczuja se jak w raju, wedrujac po sladach tych ogromnych gadow w —> Torotoro, oraz o wielbicielach architektory, ktorzy z cala pewnoscia zachwyca sie drewnianymi _–> jezuickimi kosciolami Chiquitanii.

Sucre ed

* KOKA – nie, nie narkotyk ani —> Coca-Cola’ (ktora tutaj pita jest przy kazdej okazji), ale —> herbatka z lisci koki! Podobno dziala na wszystko: chorobe wysokosciowa, chorobe lokomocyjna, zmeczenie, problemy z trawieniem. A zucie lisci pomaga oszukac glod – czesto widzi sie ludzi, szczegolnie ciezko pracujacych budowlancow, z wypchanymi policzkami, w ktorych ‘chomikuja’ oni przezuta koke. Czyli, cos w tym jest.  Ja jednak ograniczam sie do picia herbatki, ktora smakuje bardzo dobrze i z powodzeniem zastepuja moja ulubiona mietowa czy ‘zielona’:) Popularny jest tu rowniez anis, ktory popija sie w postaci herbatki na lepsze trawienie. Pycha!

* CZYSTE POWIETRZE – tutaj pewnie przesadzam, szczegolnie z perspektywy mieszkanca metropolii Santa Cruz, gdzie czasem wstrzymuje oddech spacerujac przy ruchliwej ulicy, ale w porownaniu z innymi, bardziej rozwinietymi gospodarczo krajami, czystosc powietrza w Boliwii wypada niezle. Dlaczego? – pewnie dlatego, ze nie ma tutaj duzo przemyslu i wiekszosc produktow sprowadza sie z Chile, Brazylii, Peru czy oczywiscie Chin (jezeli ktos interesuje sie Panstwem Srodka, to bardzo polecam lekture blogu ‘Pojechana’ —> moje ulubione blogi). Ma to swoje minusy – rzeczy sa tutaj naprawde dorogie, ale i plusy – nie zatruwa sie srodowiska naturalnego ‘smiercionosnymi’ odpadkami.

W troche gorszej kondycji jest woda, ale dam sobie reke uciac, ze i tak plywa w niej mniej chemikaliow i smieci niz w naszej rodzimej Wisle. Zdatnej wody do picia tutaj jak na lekarstwo, ale mam nadzieje, ze i to zmieni sie w przyszlosci, wraz z powstaniem oczyszczalni sciekow oraz polepszeniem edukacji ekologicznej mieszkancow, ktorzy wciaz niestety ‘uzywaja’ rzek do prania, mycia samochodow, ‘przechowywania’ odpadkow itp.

Boliwia idzie naprzod, nalezy miec tylko nadzieje, ze w dobrym kierunku.

* CZEKOLADA – niech schowa sie ‘Cadbury’ z UK, bo oto nadchodzi —>‘Para Ti’ z Sucre! Pyszna, naturalna (bez ekstra cukru), tania i w … ladnej oprawie:) Czego wiecej chciec? Moze tylko czekolady ‘El Ciebo’, ktora jednak jest o wiele drozsza.

* WINO – bo jak mozna nie lubic dobrego wina za niecale 2€??????? Pewnie zastanawiacie sie, jakie to wino? Ano, boliwijskie ‘Aranjuez‘ z poludniowego rejonu Tarija. Marzy nam sie wycieczka w regiony – Boliwijskiej Toskanii oraz prawdziwy kurs wina:)Oczywiscie, winnica produkuje drozsze gatunki, ale nam smakuje ten najtanszy, poniewaz czerwone wino nie jest ani za slabe ani za mocne, ani za slodkie, ani za wytrawne. Lampeczka do kolacji jest dobrana serce, jak mowia –  poza tym, pomaga odprezyc sie po stresujacym dniu w pracy.

Pic, nie umierac:) 

* PIWO HUARI – perfekcyjne ozezwienie w upalne weekendowe dni. Przy nim ‘Heineken’ to zwykle siki, za przeproszeniem. Boliwia produkuje takze inne piwa (Pacena, Taquina i Real), ale to najbardziej przypadlo nam do gustu. Koszt butelki litrowej to niecale 1.50 €.

* LUDZIE.

Ostatnio dowiedzielismy sie z CNN, ze Boliwia znalazla sie w gronie najbardziej nieprzyjaznych krajow swiata. Nie moze sie to jednak odnosic do ludzi, bowiem moje odczucia sa jak najbardziej pozytywne!

Co prawda, w kraju panuje bieda, co zapewne sprzyja kradziezom i rozbojom, ale na pewno nie jest tego wiecej niz w bogatych krajach europejskich. Co zas do zwyklych ludzi, sa oni bardzo przyjaznie nastawieni do INNYCH.

ester6-001

Zaryzykuje nawet stwierdzenie, ze Boliwijczycy sa najbardziej tolerancyjnym narodem, jaki znam.  Moja teze niech poprze chocby fakt, ze pelna nazwa panstwa to :  ‘Wielonarodowe Panstwo Boliwii’ (Estado Pluronacional de Bolivia).

10 – milionowa populacja Boliwii jest multietniczna, a stanowia ja: Indianie (Keczua, Ajmara), Metysi, Europejczycy (zwlaszcza Niemcy) i Guarani (ludnosc pochodzenia afrykanskiego, sprowadzona przez konkwistadorow jako tania niewolnicza sila robocza).

Na ulicach widzi sie wiec Indianki w tradycyjnych ‘pollerach’ jak i ‘nowoczesne’ kobiety w ubraniach od Gucciego (tutaj tylko dodam, ze stroje tradycyjne sa czasem drozsze od tych ‘zwyklych’, a jedna dobrej jakosci ‘pollera’ kosztuje setki dolarow), a skapo odziane dziewczyny  spaceruja obok zapietych pod szyje Mormonek.

Osoby homoseksualne takze nie ukrywaja sie za zaslona ‘normalnisci’, a i widok osob transeksualnych nie nalezy do rzadkosci. Dodam do tego starszych mezczyz spacerujacych z odslonietymi brzuchami (coz, jak jest goraca to i ja mam ochote podwinac koszulke;) i kobiety z plastrami na nosie (czasem wydaje mi sie, ze kazda kobieta w Santa Cruz przechodzi choc jedna operacje plastyczna w zyciu, ale to raczej odnosi sie do Brazylijek mieszkajacych w Boliwii).

I co? Nikt nie odwraca zwroku, ale rowniez sie nie gapi. Nikt nie obsmiewuje (chyba ze w skrytosci serca) i nie wyglasza szykanujacych ‘kazan’. Czasem tylko mozna uslyszec gwizdy i mlaskanie, ale to jest raczej przejawem braku kultury (—> machismo) lub uznania dla piekna plci przeciwnej, jak ktos woli.

Wszyscy zyja sobie obok siebie w spokoju. I tak byc powinno! Oczywiscie, nie moge powiedziec, ze taka sama sielska sytuacja panuje w calej Boliwii, ale przynajmniej w Santa Cruz i Cochabambie, gdzie spedzilam po kilka miesiecy.

Mielismy takze szczescie poznac grupke studentow w Cochabambie, ktorzy stali sie moimi ‘przewodnikami’ i ‘nauczycielami’ nowej kultury (w przenosni jak i rzeczywistosci). Dzis jestesmy bardzo dobrymi znajomymi, choc okolicznosci nas rozdzielily o okolo 10 godzin jazdy autobusem.

Poza tym,  jedni sa bardziej otwarci, przyjacielscy, komunikatywni – inni bardziej zamknieci w sobie i podchodzacy do obcych z rezerwa, a jeszcze inni zupelnie ‘bezwstydni’, niegrzeczni. Znajda sie rowniez kretacze i bandyci. Czyli jak wszedzie.

Wszystkie moje doswiadczenia sprawiaja jednak, ze moge uznac Boliwie za panstwo bardzo ‘przyjazne’, na przekor wszystkim ”badaniom’ i statystykom. Oczywiscie zawsze trzeba zachowac pewna ostroznosc, by nie dac sie nabic w butelke czy uniknac rozczarowania a nawet niebezpieczenstwa, ale jest to zasada uniwersalna!

W zwiazku z tym,  babcie z Taraty rzucajaca we mnie kamieniami uznalam ostatecznie za wyjatek od reguly i wypadek przy pracy:)

* LENIWCE – ogolnie kocham wszystkie zwierzeta, ale te stworzenia zawsze ‘na haju’ upodobalam sobie wyjatkowo. Najwiekszym plusem Santa Cruz i jej okolic jest to, ze mozna leniwce spotkac w miejscach publicznych, jak parki czy nawet miejskie skwery! Trzeba oczywiscie miec szczescie, poniewaz schodza one z drzew dosyc rzadko, a my mielismy okazje je widziec, a nawet glaskac (!) juz trzy razy!

Za pierwszym razem leniwiec ‘uratowal’ nasz dosyc nieudany wypad do Santa Cruz z Cochabamby; za drugim razem nieciekawa i nudna wizyte w —> Cotoce, a za trzecim – przecietna wycieczke do —> zoo. ‘Cos’ jest w tych zwierzetach, ze od razu poprawiaja nam humor – czy to zawsze usmiechniety pyszczek, malutkie swidrujace oczka czy nieporadne powolne ruchy – nie wiem. Na pewno nie sa to ich konczyny zakonczone dlugimi pazurami, bo te akurat moga okazac sie zabojcze.

Jedno spojrzenie na leniwca i usmiech na twarzy gwarantowany!:)

_MG_2242

A na koniec, zgadnijcie co/kto jest moim absolutnym boliwijskim No 1?

IMG_9251

Moj Freddy, oczywiscie:)

 ***

Yes, nearly a year has passed* since the beginning of the ‘trip of our lives’ (I hope one of the many :) All this time I have wrote, or rather ‘moan’, about our attampts to adapt to the new reality, which welcomed us with multiple food poisoning, holes in the pavement and problems with visa. Unfortunately, my first ‘face to face’ meeting with Bolivia was not the most pleasant, and willy-nilly, all the differences between the new country and Europe exaggerate enormously.

Fortunately, the first shock quickly changed into fascination – in fact it turned out that Bolivia has many faces and one needs time to know them all!

So I decided to compile a list of positives that I have encountered living in a far away country of Bolivia.

* Skype – is not a Bolivian invention, but there is nothing better while living abroad, especially this far, like the opportunity to talk with your loved ones. Just after few days I realized that my longing for family and friends increases in proportion to the distance – when I have lived in Ireland, I called my parents more less once a week, while here –  I talk with ‘home’ almost every day! And it’s completely free. Amazing, isn’t it? High speed internet here costs a fortune, but the luxury of being in constant contact with the ‘rest of the world’ is worth the money.

For travellers there are available many internet points that also have public phones – one hour on skypie will cost about € 1 and the landline calls are cheap too (don’t ask how come:)

* FOOD – I am not speaking here about the Bolivian dishes, because they didn’t appeal to me too much, but the availability of fresh —> vegetables and fruit from which we prepare our favorite dishes: Chinese, Mexican, Indian, Polish, Irish, Italian – with a Bolivian note.

And best of all, we are slowly turning into a vegetarians and fruitarians, and not just because the meat in Bolivia is not of the best quality, but because it would be a sin not to use the bounty of Mother Nature! The things that in Ireland or Poland are only available seasonally and usually packed with chemicals, here you can buy every day on a street. Almost everything, because they don’t sell celery root, but I can live without it:)

* ORANGE JUICE – can be bought cheap on the street for about 6-8 bs. a cup. Freshly Squeezed with NO ADDED SUGAR or water. Alternatively, buy some mandarines (oranges or grapefruit) on the market (in season 100 mandarines cost about €3!) and make it yourself! The best!

_MG_2968

* NATURE – I had a chance to see a bit of Bolivia during this year and I have to admit that this country is incredibly beautiful and diverse! Not bad, considering that the piece seen with my own eyes was just a little fraction of the whole.

And you must know that here we have the mountains of all sizes, shapes and colors; valleys full of green vegetation, big Amazon rain forests, and ‘more dry tropics of ‘Chaco’, as well as savannas, volcanoes and deserts (sandy and salty —> Salar de Uyuni).

ester2-001

The only missing thing is… —> the sea. You can, however, comfort your eyes looking at a blue waters of the Lake Titicaca, eat a fish from the rivers like —> Mamoré or bath in many natural and ‘artificial’ lagunas.

* CLIMATE – especially the more hot. The best climate, as they say, is —> Cochabamba, Tarija and Sucre – where almost all year round sun is shining and it’s warm (above 20 degrees C). Fervently in Santa Cruz, Beni and Pando, and the coldest in Oruro, —> Potosi and —-> La Paz.

It is true that in Santa Cruz it can be uncomfortable during the 40-degree heat, but on the other hand, there is nothing better than beeing able to have a dip in the cool pool with a cold beer in hand. Needless to say, not everyone can afford a pool at home or condominium, but there are some public swimming pools in —> Santa Cruz too as well as natural lakes outside the city. Other plus of a hot weather – no need for heating just air-conditioning:)

SUN – no matter whether you live in Cochabamba, Potosi and Santa Cruz de la Sierra – most days of the year are sunny. In contrast to Ireland, in Bolivia we actually get excited like children during the cloudy days (unless they lasts more than 2 days, which happens too), when you can walk around the city without sunglasses, hat and sunscreen. Also apartament gets cooler and I don’t sweat ‘like a pig’ in front of the computer. After all, however,  I came to an conclusion that it’s better to sweat and use creams, than wear scarf and wellies.

Besides, in a sun the world appears more beautiful, friendlier and more colorful, which in Bolivia is of particular importance. Most people live here simply, but fortunately they have enough of the sun and the food which is everything needed to live.

Sometimes, you could mistake a huge bright moon for a sun!

2012-10-008

* TRADITIONAL ARTS & CRAFTS – beautifully colorful, unique and at great prices (in comparison with junk from China). If only I had the money (to spend), I would buy it all: these beautiful handmade items from natural raw materials such as wood, seeds, crystals and beautifully colored blankets, rugs, bags, sweaters, etc.!

Well, I can’t have everything, but I always try to bring some little souveninrs from my trips :)

* NATIONAL DANCES – dancing young people can be seen in the parks of larger cities every day while during the holidays, communities organise big parades (see —> Fiesta de Unkupina and —> Carnaval), witch bring together thousands of people – dancers and musicians and spectators. With great care Bolivians reproduce the beauty of colorful costumes and masks, different for each region and dancing style, which show great attention to arts and culture as well as patriotism.

* HISTORY – actually a little similar to Polish history. As part of the Inca Empire, Bolivia went through European colonization, the war between stronger neighbors and fight for independence. In the meantime, she lost access to the sea, which now tries to recover through peaceful means.

Bolivia is like the Cinderella’ of South America, but perhaps the time will come one day when the nation proud of its roots will transform into a ‘Princess’?

It’s definitely worth to visit a place so important to the history of Bolivia like as —> Sucre, beautifully maintained town ‘built by’ the rich conquistadors and first capital of independent Bolivia, and —> Potosi, once the richest city in the world! Lovers of the great civilization would appreciate the ruins of the Inca city, scattered around Bolivia (—> El Fuerte de Samaipata). And for admirers of ‘comendante‘ Che Guevara – ‘Ruta del Che’ (The Route of Che) awaits. We can’t forget about amatours of archeology who will feel like in heaven walking among ‘dinosaurus’ footprints in —> Torotoro and lovers of architecture, who will admire amazing architecture of —> jesuit missions of Chiquitania, jewels of the bolivian jungle.

COCA – no, not a drug nor ‘Coca-Cola’ (which here is drunk in hectolitres), but the —> coca tea that apparently cures everything: altitude sickness, motion sickness, fatigue, digestive problems. Chewing the leaves helps to deceive hunger – I often see people, especially the hard-working builders, with bulging cheeks, where they store chewed coca. I limit myself to drink tea, which tastes very good and successfully supersede my favorite mint or ‘green’ teas :) The anis tea – for better digestion is also yummy:)

* CLEAN AIR – I am probably exaggerating here, especially from the perspective of inhabitant of big metropolis such as Santa Cruz, where I sometimes hold my breath strolling along the busy street, but in comparison with others, more economically developed countries, air in Bolivia is not bad. Why? – Probably because there isn’t a lot of industry here, and most of the products have to be imported from Chile, Brazil, Peru and China. It has its drawbacks too – things are really expensive here, but the pros are bigger, I think.

In a little worse shape is purity of the water, but I’ll bet that there is less dump and chemicals than in our Polish Vistula. There is a big shortage of a potable water though, but I hope this will change in the future, with the rise of sewage treatment plants and … when people stop to treat rivers as a dump, car wash, washing mashines etc.

Bolivia develops quickly (hopefully in the right direction).

* CHOCOLATE – ‘Cadbury’ from the UK may hide, because here comes ‘Para Ti’ from Sucre! Delicious, natural (without tones of sugar), cheap and … in classy package:) What more do you want? Maybe just chocolate ‘El Ciebo’ which, however, is much more expensive.

* WINE – because how could you not enjoy a good wine for less than 2 €??? You may wonder if something so cheap could be tasty? Well, Bolivian ‘Aranjuez’ from the region of Tarija tastes amazing! We dream of a trip to the southern regions – Bolivian Tuscany for a wine tasting experience. Of course, the winery produces more expensive classes of wine but we like the cheapest – neither too strong neither too sweet – just perfect! Glass of wine during the dinner is good heart, as they say and it helps to relax after a stressful day at work.

Salud!

* BEER HUARI – perfect drink on hot weekend days. Compearing to Huari (produced in Oruro), ‘Heineken’ tastes like a piss, excuse my language. Bolivia also produces other beers (Pacena, Taquina or Real), but we like Huari the most. The cost of one liter bottle of less than € 1.50.

* PEOPLE.

Recently we heard in CNN that Bolivia is one of the most hostile countries in the world. This may not, however, relate to people, because my experience on that subject has been very positive!

It is true that the country is poor, which probably favors the robbery, but it isn’t so different than in rich European countries. As for the ordinary people, they are very friendly to others and helpful.

I would even risk a statement that the Bolivians are the most tolerant people I know – even the full name of the country: ‘Multinational State of Bolivia “(Estado de Bolivia Pluronacional) says so.

10 million multiethnic population of Bolivia consist of: Indians (Quechua, Aymara), mestizos, Europeans (especially from Germany) and Guarani (population of African origin, whose ancestors were brought here as a Spanish slaves).

You can see on the streets of Bolivian cities both: Cholitas in traditional ‘polleras’ and posh women wearing Gucci clothes (I only add that traditional costumes are sometimes more expensive than the ‘ordinary’ clothes, and a good quality ‘pollera’ could cost as much as few hundreds of dollars) as well as the Mormon women wearing high neck flowerly dresses. Homosexual people also do not hide and a sight of  transexual person it’s not rare. I would add to this older and younger men walking around with their t-shirts up, showing their bare bellies (well when hot I feel like rolling up my shirt too ;) and women with the bandage on their nose (sometimes I think that every woman in Santa Cruz goes though plastic surgery at least once in their life:) .

And what? Nobody turn their eyes away, nobody stare. No one laughts (well, maybe in secret like me sometimes) and does not make harassing ‘comments’. Sometimes you can hear whistling and munching, but it is rather a manifestation of lack of culture or appreciation for the beauty of the opposite sex – as you wish.

Somehow we all live side by side in peace. And so it should be! Of course, I can’t say that the same idillic situation is throughout Bolivia, but at least in Santa Cruz and Cochabamba, where I have spent few months.

Luckily we also met a group of students in Cochabamba, who have become my ‘guides’ and ‘teachers’ of a new culture. Today we are very good friends, though the circumstances separated us by about 10h by bus.

Some people here are more open, friendly, communicative while others more reserved. There are rude and dangerous people too –  as everywhere in the world.

All my experience showes, however, that Bolivia is a country of friendly people, in spite of all the  statistics. Of course, we always need to be carefull to avoid disappointment and even danger, but it is a universal principle!

Therefore I believe, that the granny form Tarata who was throwing stones at me, was an exception to the rule :)

* SLOTHS – in general, I love all animals, but I am extremely fond of these creatures ‘on high’:). The biggest plus of Santa Cruz and its surrounding areas is that sloths can be met in public places such as parks or even municipal squares! You have to have good luck, of course, because they descend from the trees quite rare but we we had the opportunity to see them and even give them a stroke (!) three times already!

First time, sloth ‘has saved’ our quite unsuccessful first trip to Santa Cruz from Cochabamba as well as an uninteresting and boring visit to —> Cotoca, and finaly – the average trip to the —> zoo. There is ‘something’ about these animals that immediately improves your mood – is it their always smiling face, small beady eyes or awkward slow movements? – I do not know. Certainly not their limbs that end with long claws, because they may be deadly.

Just look at him and try not to smile!

_MG_2233

It’s not easy, is it?

But do you know what/who is my Bolivian No 1? My Loveof course:)

La Paz – Summary *** Informacje praktyczne

Ekspertem od La Paz nie jestem – w koncu bylam tam tylko raz i tylko na dwa dni, ale postanowilam podzielic sie z Wami informacjami, ktore przy okazji tego pobytu zdobylam. Bylo juz o muzeach i miradorach,  a teraz czas na informacje praktyczne. Przy okazji wizyty w La Paz, obalilam takze kilka kilka mitow zwiazanych z tym miastem, ktore zaslyszalam tu i owdzie przed podroza.

* Choroba wysokosciowa – nie dotyczy wszystkich osob przybywajacych do La Paz, tylko przytrafia sie tej garstce nieszczesliwcow, do ktorych i ja naleze. Jak juz wspomnialam, wystapily u mnie dosyc ciezkie objawy przyspieszonego bicia serca, ktore zmusily nas do powrotu w nizinne strony, ale przewaznie turysci maja tylko bol glowy czy lekka zadyszke przy podchodzeniu pod gore.

Wiekszosc osob, do ktorych nalezy moj Freddy, nie ma jednak zadnych trudnosci w przystosowaniu sie do nowych warunkow i rzadszego powietrza.

Jak jednak miec pewnosc przed przyjazdem, ze nie nalezy sie do grupy nieszczesliwcow? Ja juz kilka lat temu przekonalam sie, ze wspinaczka po gorach nie jest dla mnie najlatwiejsza sprawa – szczegolnie podczas spaceru w Gorach Atlasu w Maroku, gdzie ledwo dyszalam, podczas gdy moja kolezanka Kasia cieszyla sie swiezym gorskim powietrzem:) Takze w Potosi, jednym z najwyzszych miescie na swiecie (4,090 m.n.p.m.), nie bylo mi latwo w drodze na mirador, mialam tez dosyc nieprzyjemna podroz autobusem, w ktorym ‘zwrocilam’ cala kolacje zjedzona poprzedniego wieczoru… Byly to jednak problemy zupelnie nieporownywalne z tymi, ktore dotknely mnie w La Paz. Dlaczego? Pewnie dlatego, ze przed Potosi przeszlam kilkumiesieczna aklimatyzacje w Cochabambie, a do La Paz przylecialam prosto z nizinnej Santa Cruz de la Sierra. 

Moral – przed nastepna ‘wysokogorska’ wycieczka postaram sie spedzic kilka dni wyzej n.p.m., co tez polecam wszyskim podroznym przybywajacym do La Paz (czy Potosi).

Slyszalam rowniez o specjalnych tabletkach – ‘Sorochi pills‘, ktore ponoc spozyte przed podroza ulatwiaja aklimatyzacje. Przed podroza do La Paz zostaly mi one jednak odradzone przez pewna doswiadczona osobe, co okazalo sie wielkim bledem, bowiem ‘uratowaly mi one zycie’ podczas pozniejszej podrozy do Uyuni. Wedlug Boliwijczykow aby zlagodzic objawy choroby wysokogorskiej nalezy zas:

– pic duzo wody

– jesc lekkostrawne posilki (lub nie jesc wcale na kilka godzin przed podroza!)

– podrozowac autobusem zamiast samolotem (stopniowa aklimatyzacja jest lepsza niz nagly przeskok)

– nie pic alkoholu

– pic duzo ‘mate de coca’, ktora jest ‘lekiem na cale zlo’!

Zawsze przyda sie rowniez plastikowy worek (tak na wszelki wypadek), ktory linie lotnicze BOA maja w standardwym wyposazeniu:)

Danuta Stawarz-1

Na tej stronie, poleconej przez kolege Martina, znajdziecie duzo wiecej unformacji o chorobie wysokosciowej: klik i tu: Bolivia Bella (EN).

* podroz taksowka z lotniska ‘El Alto’ do centrum La Paz kosztuje 60 bs. Nalezy jednak uwazac na taksowkarzy – naganiaczy i wybierac wylacznie oficjalne radio – taxi stojace na postoju. Naganiacze, ktorzy czesto zaczepiaja nas jeszcze w sai przylotow sa przewaznie bardzo mili i uczynni, czesto takze kosztuja mniej, ale decydujac sie na kurs z nimi ryzykujemy bardzo wiele.

Mowi sie, ze ‘najniebezpieczniejsi kierowcy sa w La Paz’ – a wlasnie ze nie! O wiele bardziej niebezpiecznie mozna sie poczuc na ulicach Cochabamby czy Santa Cruz. Co prawda, La Paz jest najbardziej wymagajacym miastem jezeli chodzi o prowadzenie samochodu, poniewaz polozone jest ono na wzgorzach, ale kierowcy w La Paz sa zazwyczaj bardzo ostrozni i podchodza do kierowania pojazdu ‘con calma’ (ze spokojem). Zupelnie inaczej niz w Sata Cruz, gdzie proste i plaskie drogi wrecz ‘zachecaja’ kierowcow (szczegolnie taksowek i micros) do nadmiernej predkosci. Dla nas kazda podroz z lotniska do apartamentu wydaje sie byc bardziej ryzykowna niz przelot samolotem podczas burzy… A piesi? W La Paz niemal kazde skrzyzowanie ma semafory oraz zebre ( w odroznieniu od innych miast), reguly przechodzenia przez jezdnie nie roznia sie wiec od tych powszechnie przyjetych na swiecie. Trzeba jednak uwazac przechodzac pomiedzy samochodami, poniewaz czasem moga staczac sie w dol podczas ruszania.

My w La Paz korzystalismy z uslug taksowkarza Edie’go, ktory obwiozl nas po wszystkich miradorach oraz zabral do szpitala i ‘Valle de la Luna’. Mysle, ze jest to dobry pomysl dla turystow, ktorzy nie maja za wiele czasu, a chca zobaczyc jak najwiecej. Przy okazji, mozna popstrykac zdjecia z taksowki oraz zatrzymac sie na zyczenie. Cena za godzine to 50 bs., co nie jest najtansza opcja, ale jezeli zbierze sie 4 osobowa grupa, to mato sens jak najbardziej. Mozna pewnie zbic te cene, wystarczy tylko popytac. Nasz Eddy byl nie tylko bardzo mily i komunikatywny, ale rowniez obeznany w historii i topografii La Paz – dzieki temu w jeden dzien udalo nam sie zobaczyc wiecej niz mielismy nadzieje:)

Oczywiscie taniej jest sie poruszac autobusami, ale czasem trudno jest zrozumiec ich system (zreszta,  nie tylko w La Paz).

Warto natomiast zasiegnac informacji o Autobusie Turystycznym (Bus Turistico), ktory za mala cene obwozi turystow po wszystkich waznych punktach miasta (takze miradorach i Valle de la Luna). Z tego co pamietam, odjezdza z Plaza Isabela Catolica o godzinie 9.00 i 15.00.

* La Paz ma najslawniejszy ‘El mercado de las Brujas’ (Bazar Czarownic) – moze najbardziej popularny, poniewaz polozony w centrum miasta, ale nie ma nic wspolnego ze swoja nazwa! Co prawda, kilka sklepikow z pamiatkami sprzedaje rozne dziwaczne medykamenty ze zwierzat i roslin, kremy i mydelka na potecje czy amulety, ale wlasnie…sa to sklepy dla turystow, na pokaz. Jezeli ktos chce zobaczyc prawdziwy bazar czarownic, to powinien sie udac do pewnej czesci La Cancha (La Pampa) w Cochabambie, gdzie widok’ bialych twarzy’ nie powoduje usmiechu sprzedawcy, a raczej szczera niechec; gdzie stoly uginaja sie od przeroznych ziol, suszonych czy zakonserwowanych w olejach (?) szczatek zwierzecych, kamieni, nasion itp.; gdzie widac, slychac i CZUC magiczna atmosfere prawdziwego ‘Mercado de las brujas’.

* Gora Illimani podobno jest widoczna z niemal kazdego miejsca w miescie – moze i tak, ale nie kiedy niebo jest zachmurzone. Podczas naszego krotkiego pobytu udalo nam sie zobaczyc te majestatyczna gore tylko raz – w drodze na lotnisko. Jej wiecznie zasniezone zbocza pieknie kontrastowaly z granatem nieba. Widzialam tez jej przeblyski pomiedzy wiezowcami w promieniach zachodzacego slonca – naprawde niezwykly widok, ale jek sie okazuje, nie zawsze i nie dla kazdego.

_MG_2931

* W La Paz jest zawsze zimno – a nawet mroznie w nocy, jednak w pogodne sloneczne dni temperatura jest bardzo przyjemna, choc przyznam, troche dziwi widok turystow w szortach i japonkach. Chociaz z drugiej strony, jak ktos przylatuje z kraju, w ktorym panuja temperatury minusowe, 15 stopni C moze faktycznie byc odczuwalne jako gorace. Zreszta, to niemal jak lato w Irlandii:)

Dla mnie niepojetym bylo natomiast to, ze nasz hotelowy pokoj, jeden z wielu polozonych wokol wewnetrznego krytego dziedzinca, byl zawsze goracy, mimo iz nie bylo w nim zadnego ogrzewania! Fascynujace:)

Dla zmarzluchow mam dobra wiadomosc – nie jest problemem w La Paz znalezienie wysokiej jakosci odziezy zimowej – liczne sklepiki z tradycyjnym rekodzielem oferuja bowiem welniane swetry (takze z alpaki), skarpety, czapki, rekawiczki, szaliki bardzo dobrej jakosci i w przystepnych cenach. Nic tylko kupowac!

* Z La Paz mozna z latwoscia wybrac sie nad Jezioro Titicaca – coz, daleko nie ma, ale nie zawsze jest to latwe. Oczywiscie, setki bior podrozy oferuja wycieczki jedno czy kilkudniowe, ale nikt nie moze zagwarantowac, ze dojda one do skutku.

Przeklenstwem Boliwii sa bowiem strajki i blokady drog. Przezylam taka blokade raz na wlasnej skorze niedaleko Oruro, a tym razem uniemozliwila nam ona podroz do swietego jeziora Inkow.

Okazalo sie, ze w Boliwii lepiej jest niczego nie planowac i nie placic z gory za usluge – bioro podrozy, ktore zajmowalo sie nasza wycieczka, skontaktowalo sie z nami na dzien przed przyjazdem do La Paz, podajac do wiadomosci informacje o blokadzie i mozliwosci odwolania wycieczki, jednoczesnie przypominajac o koniecznosci wplaty pieniedzy. Pytanie jednak, czy w razie odwolania wycieczki, pieniadze zostalyby zwrocone? Tego sie nie dowiemy, poniewaz do wycieczki nie doszlo, do przelewu rowniez nie.

Mysle, ze nie warto jest takze bukowac hotelu od razu na kilka dni, poniewaz w razie koniecznosci skrocenia pobytu, placi sie zazwyczaj za 2 dni do przodu. My mielismy to szczescie (a moze raczej nieszczesnie), ze nasz hot el w porozumieniu z Booking.com anulowal nam 2 doby, z powodu naglego pogorszenia stanu zdrowia i koniecznosci wczesniejszego wyjazdu. Mysle wiec, ze lepiej jest przedluzac pobyt z dnia na dzien – wolne pokoje zawsze sie gdzies znajda.

Niestety, strajki, blokady i ogolne trudnosci komunikacyjne stawiaja Boliwie w czolowce ‘najbardziej nieprzyjaznych miast na swiecie’. Warto jest to wziac pod uwage i planujac wyprawe w te strony swiata, nie planowac za duzo i isc na zywiol!

* Mowi sie, ze ‘ludzie Aymara sa zimni i nieprzyjazni’ – nie potwierdzam. Na swojej drodze spotkalismy mnostwo rdzennych mieszkancow Altiplano, ktorzy wydali sie nam bardzo przystepni. Inna sprawa jest to, ze znaczna czesc mieszkancow La Paz pochodzi z innych czesci Boliwii, naprawde trudno jest rozroznic mezczyzne z ludu ‘Aymara‘ od ‘Keczua‘ (z kobietami jest latwiej, kiedy nosza one swoje tradycyjne stroje).

Inna sprawa sa natomiast bezdomni na ulicach stolicy, ktorych ogromna liczba przyczynia sie do poczucia ogolngo pesymizmu, unoszacego sie nad tym wielkim miastem. Poza tym, im wyzej tym zimniej, a zycie staje sie biedniejsze i ciezsze.

_MG_2668

* Lepiej jest nie zwiedzac Boliwii podczas swiat – i to nie tylko dlatego, ze muzea sa pozamykane. Podczas swiat najwiecej jest turystow, co sprawia, ze unikane przezycie moze sie przemienic w walke o ‘miejsce’ – w hotelu, restauracji, na ulicy, na bazarze, w muzeum ( o ile jest otwarte), w autobusie, w biurze podrozy itp. Choc z drugiej strony, czasem dobrze jest zobaczyc ‘biala twarz’ (= inna niz tubylcow) i uslyszec znajomy jezyk w miejscach bardziej odleglych i obcych:)

* Z czystym sumieniem moge polecic nasz hotel ‘Hostal Naira’, ktory moze do najtanszych nie nalezy (za 2 osoby placi sie okolo 50 $), ale jest polozony w samym centrum miasta, przy turystycznym’ Mercado de las Brujas’ oraz kosciele Sw. Franciszka. 10 min. piechota do Plaza Mayor i muzeow oraz popularnych agencji turystycznych, w ktorych mozna zarezerwowac wypady rowerowe na Droge Smierci czy nad Jezioro Titicaca.

Przy hotelu funkcjonuje takze restauracja, serwujaca kuchnie miedzynarodowa, ktora oblegana jest przez turystow – nie ma w tym jednak nic dziwnego – mozna w niej zjesc pyszne sniadania, obiady i kolacje za cakiem przystepna cene, w ciekawym i co najwazniejsze czystym i przytulnym otoczniu. Polecemy szczegolnie ogromne kanapki, ciasta oraz herbatke z calych lisci koki. Narzekac mozna jedynie na powolny serwis, ale nie mozna zarzucic kelnerom, ze sie obijaja – jest ich po prostu za malo! My stolowalismy sie tam przez 2 dni nie tylko dlatego, ze nam smakowalo oraz ze bylo blisko do hotelu, ale po prostu nie moglismy znalezc w okolicy niczego lepszego.

* Jak Droga Smierci (El Camino de la Muerte) to tylko na rowerach – taki tez mielismy plan, ktory splonal na panewce. W La Paz isnieje duzo biur organizujacych takie ekstremalne atrakcje, my zabukowalismy (wstepnie) wycieczke z Vertigo Biking Bolivia, ktore jest polecane jako jedno z bezpieczniejszych. Za caly dzien (dojazd, rowery, kaski, ubrania, lunch i napoje, zdjecia), czyli 4 godzinny zjazd droga smierci, placi sie okolo 50$ od osoby. Mozna taniej, ale nie wiem, czy warto ryzykowac.

Coz jednak, kiedy nie jest sie pewnym swoich umiejetnosci rowerowych? Otoz, znalazlam informacje o wycieczce pieszej po najniebezpieczniejszej drodze swiata, Trekking Ecovia – 8 godzin spacerkiem wpieknych i przerazajacych okolicznosciach przyrody, reszta autobusem i pociagiem (po bardziej bezpiecznej trasie) – wszystko to za okolo 40$ od osoby. To chyba jest wlasnie opcja dla mnie:)

I tyle na razie, jak cos mi sie jeszcze przypomni, to dodam wiecej:)

***

I am not an expert of La Paz – in the end I was there only once and only for two days, but I decided to share with you some information which I have learned during my short visit to this city. I wrote already about museums and miradores, so now it’s time for practical information. I also disproved several myths associated with Nuestra Señora de La Paz, which I overheard here and there before traveling.

* Altitude Sickness – does not affect all people arriving in La Paz, but happens to handful of unfortunates to whom I belong. As I mentioned, my heavy and fast heart beat forced us to return to the lowlands, but normally tourists experience only slight headache or shortness of breath while walking uphill.

However, most of people as my Freddy, have no difficulty in adapting to the new conditions and the rarer air.

But how to check before arrival, that you don’t belong to the first group? Few years ago I realized that hiking in the mountains is not the easiest thing for me – especially when walking in the Atlas Mountains in Morocco, where I could barely breath, while my friend Kasia enjoyed the fresh mountain air :) Also in Potosi, one of the the highest city in the world (4.090 m), it was hard for me to get to the mirador, I also had quite an unpleasant journey by bus, trowing up all dinner from the night before … However, these problems weren’t comparable to those that occurred in La Paz. Why? Well, before I went to Potosi I had a few months of acclimatization in Cochabamba while to La Paz I flew straight from the lowlands of Santa Cruz de la Sierra.

Moral – before the next ‘high’ trip I’ll try to spend a few days in Cochabamba, which I also recommend to all travelers planning to go to La Paz (or Potosi).

I heard also about ‘Sorochi’ pills, which could help – but some experienced person advised me not to take them. Well, I did not, but that was a big mistake, because it proved to work later on, while visiting Uyuni. However, according to Bolivians to ease the symptoms of high altitude sickness the best is to:

– Drink plenty of water

– Eat easily digestible meals (or not eat at all for a few hours before the trip!)

– To travel by bus instead of plane (gradual acclimatization is better than sudden ‘jumps in the high water’)

– Drink a lot of “mate de coca ‘, which is the cure for everything!

– Do not drink alcohol.

It’s also good to have a plastic bag, just in case – even Bolivian airline BOA has them on the board as their standard equipment:)

Also, you will find more usefull info about altitude sickness on the page recommended by my friend Martin: click and here: Bolivia Bella.

* Taxi journey from the airport ‘El Alto’ to the center of La Paz costs 60 bs. One should, however, be careful and choose only the official radio – taxi waiting at the taxi rank. There are people, who usually ‘catch us’ just outside arrivals area and are very nice and accommodating. They also offer lower price, but going with them you could risk a lot.

It is said that ‘the most dangerous drivers are in La Paz’ – but I think this isn’t true! Much more dangerous you can feel on the streets of Cochabamba and Santa Cruz. It is true that La Paz is the most demanding when it comes to driving, because the city is spread on the hills, but the drivers in La Paz are also usually very careful and approach the hazardous parts of the road ‘con calma’ (with ease). Completely different than in Sata Cruz, where simple and flat roads ‘encourage’ drivers (especially taxis and micros) for excessive speed. For us, each journey from the airport to the apartment seems to be more risky than the plane flight during a storm … What about pedestrians? In La Paz almost every intersection has traffic lights and a zebra crossings (as opposed to other cities), however you must be careful passing between cars, because sometimes they can roll down while starting off.

We used the service of a taxi driver Eddie, who took us to the hospital, drove us around the city and “Valle de la Luna‘. I think that is a good idea for tourists, who do not have much time and want to see as much as possible. Plus, you can photograph from the window and can stop on request. Price per hour was 50 bs., which is not the cheapest option, but if you gather a group of 4 people, this makes sense. You can probably beat the price, just ask around. Our Eddy was not only very kind and communicative, but also familiar with the history and topography of La Paz – thanks to this we were able during one day to see more than we had hoped :)

Of course, it’s cheaper to take a bus, but sometimes it’s difficult to understand the system (not only in La Paz) as there are no official timetables.

It is worth while to seek information about a red Tourist Bus (Bus Turistico), which for a small price takes tourists to all important places in the city (also miradors and Valle de la Luna). From what I remember, it departs from Plaza Isabela Catolica at 9.00 and 15.00.

_MG_2838

* La Paz’s famous ‘El mercado de las Brujas’ (Witches’ Market) – perhaps the most popular, because it located in the city center, but it doesn’t have much in common with its name. There are few souvenir shops selling various medications, lamas fetuses, ‘magic’ plants, creams, soaps and amulets, but they are just … shops for tourists. If someone wants to see a real witches’ market, they should go to a certain part of the La Cancha (called La Pampa) in Cochabamba, where the view of ‘white faces’ doesn’t bring a smile on sellers’ faces, but rather a sincere reluctance, where tables groan from a variety of herbs, dried or preserved in oils animal debris, stones, seeds, etc., where you can see, hear and SMELL the magical atmosphere of the real ‘Mercado de las Brujas’.

* Illimani Mountain is reportedly visible from almost any place in the city – maybe, but not when the sky is overcast. During our short stay we were able to see this majestic mountain only once – on the way to the airport. Its perpetually snow-covered peaks beautifully contrasted with a navy evening sky. I also saw glimpses of it between skyscrapers changing its colour in the rays of the setting sun – a really unusual sight, but as it turned out, not for everyone.

* In La Paz is always cold – and even freezing at night, but in the clear sunny days the temperature is very pleasant, although I must admit, I was a bit surprised to see some tourists in shorts and flip – flops. On the other hand, if someone arrives from a country with minus temperatures, 15 degrees Celsius can actually be felt as hot. To be honest, it is almost like Summer in Ireland :)

It was inconceivable, however, that our hotel room, one of many located around the inner indoor courtyard, was always hot even though there was no heating! Fascinating :)

For those who feel always cold I also have good news – there is no problem in La Paz to find high-quality winter clothing – many shops with traditional handicrafts offer wool sweaters (also alpaca), socks, hats, gloves, scarves of a very good quality and affordable prices. I would buy everything if only I could!

* From La Paz you can very easily travel to Lake Titicaca – it isn’t so far, but it’s not always easy. Of course, you can book a tour offered by many travel agencies for one or more days, but no one can guarantee that they would actually happen…

Bolivia is cursed by strikes and roadblocks.  I survived such a blockade once near Oruro but this time it was impossible for us (and hundreds other tourists) to visit to the sacred lake of the Incas.

It turned out that in Bolivia, it’s better not to plan anything and do not pay in advance for trips – am agency, which dealt with our trip, contacted us the day before our arrival to La Paz, giving us the information about blockade and possible trip cancellation, at the same time reminding to pay deposit money. The question is if the money would be refunded after trip cancellation? We will never know, because the tour never happened, neither the money transfer.

I think that it isn’t worth to book a hotel for a few days, because in the event of having to shorten your stay, you must still pay for 2 days in advance. We were lucky because Booking.com allowed us to cancel 2 nights due to my sudden health deterioration and need to leave the city as soon as possible. So, I think it is better to extend the stay day by day –  there are always vacancies somewhere.

Unfortunately, strikes, blockades and general difficulty in communication put Bolivia on the list of ‘the most unfriendly countries in the world“. So, when planning the expedition in this part of the world, do not plan too much!

* It is said that ‘Aymara people are cold and unfriendly’ – I can’t agree with it at all! On our way met a lot of the indigenous inhabitants of Altiplano, who were very approachable to us and friendly. Another thing is that a large part of the inhabitants of La Paz came from other parts of Bolivia and it’s really hard to distinguish between an ‘Aymara‘ man and ‘Quechua‘ (with women is easier when they wear their traditional polleras).

There is many homeless people on the streets of the capital, what contributes to a sense of pessimism hovering over this great city. Besides, higher – the colder, and life becomes poorer.

_MG_2843

* Holiday is the worst time to visit Bolivia – not just because all the museums are closed. During Easter or Christmas as well as ‘our summer’, the country is visited by larg number of tourists, which transforms the city into a battlefield for ‘space’ – in the hotel, the restaurants, on the streets, on the markets, in the museums (if open), in the bus, in the travel offices, etc. Although on the other hand, sometimes it’s good to see the ‘white face’ (= other than native) and hear a familiar language in places more distant and alien :)

* With a clear conscience I can recommend the hotel “Hostal Naira ‘, that isn’t the cheapest (for a couple we payed around 50 $ per night), but it is located in the heart of the city, nearby ‘Mercado de las Brujas‘ and Church of St. Francis. It’s also 10 min. walking to the Plaza Mayor, museums and popular tourist agencies where you can book trips.

There is also a hotel restaurant with an international cuisine, besieged by tourists – witch isn’t surprising – it serves a delicious breakfast, lunch and dinner in affordable prices, in an interesting and most importantly clean and cozy atmosphere. I can recommend especially huge sandwiches, cakes and tea made of whole coca leaves. I could only complain about the slow service, but it wasn’t waiters’ fault, there was just not enough staff! We had been eating in there for 2 days, not only because the food was tasty and it was close to the hotel, but honestly we couldn’t find anything better in the area.

* Trip to ‘Death Road’ (El Camino de la Muerte) only on bikes – as we planned. In La Paz there are many agencies that organize such extreme activities and we pre-booked our with Vertigo Biking, which is recommended as one of the safest. The whole day (bicycles, helmets, clothing, lunch and refreshments, pictures, 4 hour downhill Death Road) you pay about $ 50 per person. Of course, it could be done cheaper, but I do not know if it’s worth the risk.

But what to do if you are not sure of your cycling skills? Well, I found an information about the walking tour through the world’s most dangerous road with Trekking Ecovia that offers 8 hours walk through the beautiful and frightening ‘natural circumstances’ and the rest by bus and train (on more secure route) – all for about $ 40 per person. I think this is an option for me :)

Other travel agencies also offer trips to the snow-capped Illimani or to explore the surroundings of La Paz on a horse back – there is something for everyone.

And that’s it for now – if I remember something more, I will add it later :)