On Top *** Na dachu

Pada dzis cay dzien, ale dla nas to juz nic strasznego, poniewaz od wczoraj mamy nowy dach nad kuchnia:) Panowie budowniczy trudzili sie caly tydzien, ale w koncu skonczyli (w sam raz przed wielkim deszczem!). Pozyskanie dobrych fachowcow w Boliwii graniczy z cudem, tym bardziej bylismy wiec szczesliwi, ze nasz hydraulik ma ‘zlote rece’ oraz grupke znajomych, ktorzy mogli podjac sie pracy.

Ja, korzystajac z okazji, udalam sie kilkakrotnie na dach pod pozorem udokumentowania postepow w pracy, a tak naprawde, aby sfotografowac panow budowlancow przy naprawde ryzykownej robocie. Przez chwile moglam sie poczuc jak Lewis Hine fotografujacy Nowy Jork – z ta roznica, ze ja fotografowalam Cochabambe:) Zreszta, zobacznie sami te ‘jazde bez trzymanki’:)

***

It rains today all day long, but at last we don’t have to worry because from yesterday we have a new roof over the kitchen :) Builders have been working all week and have finally finished (in time for the big rain!). Getting the job done in Bolivia (or even starting one) is almost like a miracle, that’s why we were very lucky and happy that our plumber is a handy man and have a couple of friends who could work.

I went several times to the roof under the guise to document the progress of their work but in reality I wanted to take pictures of the builders carrying their job in a really risky way. For a brief moment I could feel like Lewis Hine photographing New York – with this difference that I was photographing Cochabamba:)

Animal Day *** Dzien zwierzat

Dzisiaj jest Miedzynarodowy Dzien Zwierzat i z tej tez okazji pogrzebalam w archiwum, gdzie znalazlam zdjecia z zoo w Santa Cruz, ktorych jakims cudem dotychczasnie nie opublikowalam. Pamietam, kiedy znajomi mowili mi, ze owo zoo jest jednym z niewielu ‘sztucznych’ zwierzecych sanktuariow w kraju, a skupia sie ono wylacznie na faunie Ameryki Poludniowej.

Niedaleko Cochabamby, w tropikalnej okolicy Chapare, znajduje sie ‘Inti Wara Yassi’, gdzie schronienie znajduja m.in. zwierzeta uratowane z nielegalnego przemytu. Niestety jeszcze nie dotarlam osobiscie w te rejony swiata, ale przeczytalam kilka artykulow o tym miejscu. Nie wszystkie one byly pochlebne, ze wzgledu na charakter organizacji, ktora utrzymuje sie przede wszystkim z tzw. ekoturystyki i oplat wolontariuszy, ktorzy przyjezdzaja ponoc z calego swiata, by moc ‘pracowac’ przy  dzikich zwierzetach.

Coz, ja nie widzialam, wiec nie moge oceniac – jedno jest jednak pewne – rezerwat stworzony na ogromnym dziewiczym terenie jest lepsza opcja dla dzikich zwierzat  niz zoo.

Tak to juz jest, ze ludzie odczuwaja ogromna radosc z kontaktu ze zwierzetami, chocby tylko wzrokowego, ale niestety jest to przyjemnosc jednostronna – trudno jest bowiem oczekiwac zadowolenia od zwierzecia zamknietego w klatce, lezacego na betonowej posadzce, w ktore codziennie wpatruja sie setki gapiow… Nie trzeba byc wybitnie wrazliwym, zeby to zauwazyc – wiekszosc zwierzat wrecz chowa sie przed zwiedzajacymi.

Mieszkajac w Irlandii, odwiedzialam kilka zwierzecych sanktuariow, gdzie odczuwalam radosc i smutek w tym samym czasie… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

Gdziekolwiek wiec sie znajdujemy, zastanowmy przez chwile nad losem naszych ‘malych przyjaciol’ – nie tylko tych egzotycznych, ale takze tych z naszego podworka.

***

Today is the International Animal Day so I searched my picture archives, where I found photos from the Zoo in Santa Cruz, that I haven’t published yet. I remember when my friends told me that the Santa Cruz’ zoo is one of the few ‘artificial’ animal sanctuaries in the country, and it focuses exclusively on the fauna of South America.

Near Cochabamba, in the Chapare tropical surroundings, is located ‘Inti Wara Yassi’, which is a refuge for animals rescued from illegal smuggling. Unfortunately, I haven’t have an opportunity to see it personally but I read a few articles about this place and not all of them had positive reviews, mostly due to the nature of the organization, which is financed primarily by eco-tourism and fees of volunteers who come from all over the world, so they could ‘work’ with wild animals.

Well, I haven’t seen it, so I can’t judge but one thing is certain – reserve created on the vast virgin territory is a better option for wild animals than the zoo, isn’t it?

So it is, that people feel great joy from having a contact with animals, even if it’s only a visual contact, but unfortunately it’s usually only one-sided pleasure. It’s difficult to expect from the animal that spends all his life behind the bars, laying on the concrete floor and being observed every day by hundreds of onlookers, to be very happy. One do not have to be very sensitive to notice it – most of the animals seem to be hiding from visitors.

While living in Ireland, I visited a number of domestic animal sanctuaries where I felt exactly the same – joy and sadness in the same time… (http://www.behance.net/gallery/Animal-Farm/1168159)

So, wherever you are now, please take a moment to think about our ‘little friends’ – not only those exotic, but also these from your own backyard.

Wonderful Gloomy Days *** Cudowne pochmurne dni

Pochmurne dni nie zdarzaja sie codziennie w Cochabambie, co wiecej – nie zdarzaja sie prawie nigdy (przynajmniej podczas mojego 5-miesiecznego pobytu w tym miescie). Coz za radosc mnie ogarnela, kiedy obudzilam sie dzisiaj rano i slonce nie swiecilo mi w oczy! Calutkie, zazwyczaj niebieskie, niebo zakryte bylo grubym szarym korzuchem. Brrr….temperatura takze spadla o przynajmniej 10 stopni Celsjusza!

Prawde mowiac, mialam nadzieje na deszcz (choc dach w kuchni przecieka), ale musi mi wystarczyc owa rzeska wilgoc w powietrzu. Piszac te slowa, mgla powoli zaczyna sie unosic i promienie sloneczne niesmialo przeblyskuja przez chmury.

Coz, irlandzka pogoda nie mogla trwac przeciez wiecznie w Boliwii, prawda?

Zapraszam do malej chmurnej galerii ponizej (pamietajcie, te chmury nie przynosza deszczu, czasem tylko piasek i kurz).

***

Cloudy days do not happen every day in Cochabamba, what’s more – they almost never happen (at least during my five-months stay in here). Therefore, what a joy overwhelmed me when I woke up this morning and the sun was not shining in my eyes! Whole, usually blue sky has been covered with thick gray sheepskin like clouds. Brrr …. the temperature also dropped by at least 10  Celsius degrees! Actually, I was hoping for the rain (although the roof in kitchen would still leak), but refreshing moisture in the air must be enough for now.

While writing these words, the fog slowly begins to rise and shy sun rays force their way through the clouds.

Well, Irish weather could not last for ever in Bolivia after all, right?

Welcome to my cloudy little gallery (please note, those clouds do not bring rain, sometimesthey just carry sand and dust):

IMG_8956

_MG_0358

Salud *** Na zdrowie *** Cheers!

Wyjezdzajac za granice, zawsze warto jest zaoparzyc sie w szczepienia ochronne i ubezpieczenie. Tak tez uczynilam, tyle tylko, ze moje ubezpieczenie podrozne (z multitrip.com) wazne bylo tylko przez 3 miesiace… Prawde mowiac calkiem o tym zapomnialam, az do czasu kiedy moj Freddy dostal rachunek ze szpitala za usuniecie wyrostka robaczkowego – niemal €2000!

 Na szczescie Freddy jest ubezpieczony w Irlandii – za €1000 rocznie, co obejmuje takze opieke medyczna za granica przez. W poniedzialek idziemy zas do ubezpieczyciela boliwijskiego z zapytaniem o ubezpieczenie medyczne dla mnie.

Jak wyglada sluzba medyczna w Boliwii?

Nie jest zle:) Sama skorzystalam w Cochabambie z konsultacji stomatologicznej z czyszczeniem, co wynioslo okolo €30. W Dublinie taka przyjemnosc kosztuje przynajmniej o polowe wiecej, a lekarz czysci zeby o polowe mniej dokladnie. Po jakims czasie okazalo sie, ze rozwinela sie u mnie nadwrazliwosc i zaczely pobolewac mnie zeby, ale dentysta przepisal mi specjalna paste do zebow i plyn do plukania i dolegliwosci te zniknely. Uff…. Moglo byc gorzej.

Mialam rowniez okazje skorzystac z porady ortopedycznej, a w przychodni publicznej kosztowalo to tylko 15 bs.!!!! (€2) + 30 bs. za wkladke do buta. Przyznam, bylam pod wrazeniem profesjonalizmu i wiedzy lekarza ortopedy, ktory w swojej diagnozie poslugiwal sie bardzo prostym sprzetem medycznym.

Pol godziny masazu u doswiadczonego fizjoterapeuty (prawdopodobnie najlepszego w Cochabambie) kosztuje tutaj nie €60 jak w Dublinie a 60 bs. Gdyby bilety lotnicze byly troche tansze, to na pewno wielu osobom z Europy oplacaloby sie przyjezdzac do Boliwii w ramach turystylki medycznej.

Podobno taniej jest rowniez w dziedzinie chirurgii plastycznej, czego nie mialam okazji wyprobowac na wlasnej skorze, ale patrzac na wszystkie te miss swiata z Wenezueli, mozna przypuszczac, ze i w Boliwii poziom jest podobny:)

Wracajac do wyrostka robaczkowego – moj Freddy spedzil w szpitalu niemal 5 dni! Dlaczego tak dlugo?

Zdiagnozowano go juz w poniedzialek po poludniu (brzuch go pobolewal cala noc) i wtedy przyjeto go tez do szpitala, ale operacje wykonano dopiero we wtorek rano. Zamiast 40 min. czekalismy niemal 2 godziny, poniewaz wyrostek byl juz rozlany. Uwiecznilam tego potwora na zdjeciu, poniewaz lekarz przyszedl go nam pokazac. Zwlekanie z operacja to jedyna rzecz, z powodu ktorej mozna miec pretensje. Opieka medyczna po operacji byla bowiem bez zarzutu.

Musze tutaj dodac, ze Freddy przebywal w szpitalu prywatnym – mial do dyspozycji prywatny pokoj z lazienka i telewizorem (troche miniaturowym, ale wazne, ze byl:) Poza tym, byl pod osobista opieka przyjaciela rodziny – lekarza w tym szpitalu.

Nie obylo sie jednak bez kuriozum – otoz po operacji poinformowano nas, ze sami musimy zdepozytowac wyciety wyrostek u patologa, gdzie udalam sie nastepnego, trzymajac kawalek Freddiego w plastikowej siatce.  Za te przyjemnosc zaplacilam 200 bs., a nastepnego dnia musielismy odebrac wyniki i zawiesc je z powortem do szpitala. Narawde, mozna by sie tego spodziewac po boliwijskim szpitalu panstwowym (biorac pod uwage nasze przygody z kserowaniem dokumentow dla Interpolu), ale po szpitalu prywatnym raczej nie… Widac jednak, ze wszystko dziala tutaj na podobnych zasadach. Zartowalismy potem, ze osoba po amputacji nogi, musialaby zrobic to samo – tylko siatka bylaby troche wieksza:)

Dzis, w sobote, jestesmy juz wszyscy szczesliwie w domu. Przez nastepne tygodnie bede gotowala tylko zupe z kurczaka oraz suchy ryz, ale i mnie przyda sie dieta lekkostrawna:)

P.S. W tej i innych sytuacjach zdrowotnych nieocenione okazalo sie wsparcie rodziny i znajomych z Boliwii, jak i reszty swiata! Dziekujemy:)

***

When you travel abroad is always good to get all vaccinations and insurance. So I did, but my travel insurance (with multitrip.com) was only valid for 3 months … Frankly, I totally forgot about it, until my Freddy got a bill from the hospital for the removal of the appendix – almost € 2000!

Fortunately Freddy was insured in Ireland – for € 1000 per year, what also includes medical care abroad throughout the year.

So, how does medical service look like in Bolivia?

It’s not bad :) I already had a dentist consultation in Cochabamba with dental cleaning, for what I paid approximately € 30. In Dublin this pleasure costs at least twice that, and the doctor cleans teeth half less accurately.

A while ago it turned out that I developed hypersensitivity of my teeth, but dentist had prescribed me a special toothpaste and mouthwash, and pain disappeared. Phew …. It could have been worse.

I also had the opportunity to get  orthopedic advice,  what cost  in public clinic only 15 bs.!! (€ 2) + 30 bs. for the insole for my shoe. I must admit, I was impressed with the professionalism and knowledge of orthopedist, who made his diagnosis using very simple medical equipment.

Half an hour massage from an experienced physiotherapist (probably the best in Cochabamba) doesn’t costs € 60 like in Dublin but 60 bs. If plane tickets were a bit cheaper, a lot of people from Europe could come to Bolivia for a treatment.

Apparently, it is also cheaper in the field of plastic surgery, which I didn’t have opportunity to try out for myself, but looking at all the miss world from Venezuela, I assume that the quality in Bolivia is similar :)

Returning to appendicitis – my Freddy spent in the hospital almost 5 days! Why so long?

He was diagnosed as early as Monday afternoon (he was in pain all night), and then he was taken to the hospital, but operation were performed on Tuesday morning. Instead of 40 min. we have been waiting nearly two hours, because the appendix has already been spilled. I took a picture of that ‘monster’ when the doctor came out to show it to us :)

Waiting for the surgery was the only thing we could complain about. Medical care after the operation was flawless.

I must add here that  Freddy stayed in a private hospital – had a private room with bathroom and TV. Besides, he was under the personal care of a family’s friend – who was a doctor at the hospital.

However, we also had very ‘unusual’ situation – after the surgery they told us that we need to take an appendix to the pathologist! So, the next day I went there holding a plastic bag with Freddy’s own flesh. For this pleasure I paid 200 bs. and the next day we had to pick up results to take them back to hospital.

Really, one would expect this in a state Bolivian hospital (taking into account our adventure of photocopying documents for Interpol), but not a private hospital …. Well, you can see that everything here works on similar principles. We joked afterwards that if some person had the leg amputation, she/he would have to do the same – just a bigger plastic bag would be needed :)

Today, on Saturday, we are all happily at home. For the next week I will only cook chicken soup and dry rice, but I think that a highly digestible diet would be good for me too:)

P.S.  In this particular and other  ‘health situations’ we were lucky to get a great support of the family and friends in Bolivia and wishes from the rest of the world! Thank you :)

‘Dia del Peaton y la Bicicleta’ *** Rowerowa Cochabamba

Niedzielny poranek okazal sie inny niz zazwyczaj… cichy. Dopiero po chwili uswiadomilam sobie, ze dzis w Boliwii jest ‘Dzien bez samochodu’! Piekny dzien:)

Sunday morning turned out to be different than usual … quiet. Only after a while I realized that today in Bolivia is ‘Car Free Day’! Beautiful day :)

Nie mozna jednak powiedziec, zeby na ulicach panowaly pustki – setki ludzi od samego rana spacerowaly, jezdzily na rowerze czy wrotkach po szerokich szosach Cochabamby. W centrum miasta (w nowszej dzielnicy Prado) zorganizowano swoisty festyn z muzyka, jedzeniem, zabawami dla najmlodszych – a ja przy okazji zakupilam przeciwsloneczny krem do twarzy Nivea za jedyne €5! (prosze mi uwierzyc, nie jest tutaj latwo o dobre kosmetyki w przyzwoitych cenach – juz mialam wizje sprowadzania kremow z Europy:)

However, I can’t say that streets stayed empty for long – hundreds of people early in the morning have walked, rode a bicycles or skate on the wide roads of Cochabamba. In the center of the city (in the newer area of ​​the Prado) a kind of festival with music, food, fun games for kids was organized. There was also something for me – I bought sunscreen Nivea for only € 5! (Believe me, it’s not simple here to find good cosmetics at decent prices – I already had a plan of bringing creams from Europe :)

 

Podczas porannej przechadzki spotkalam kilku znajomych, zapalonych rowerzystow, ktorzy wlasnie wyruszali na wzgorze San Piedro, na ktorym stoi Cristo de la Concordia. Dluga to droga i pod gorke, ale dla nich to pikus:) Cudownie bylo spacerowac po ulicach, na ktorych w zwykly dzien panuje prawo dzungli, szkoda tylko, ze nie mialam roweru czy rolek – niestety nie ma tutaj wypozyczalni. Ale nic to – w tym roku czekaja nas jeszcze 2 takie dni, nastepnym razem bede wiec przygotowana:)

Niestety, beztroskie spacerowanie zakonczylo sie okolo godziny 18, kiedy buczace maszyny wrocily na ulice Cochabamby… Nawet powietrze od razu stalo sie ciezsze.

During a morning stroll I met some friends, avid cyclists, who were just setting off for the hill of San Piedro. Long way up the hill, but for them that’s nothing :) It was incredible to walk on the streets, where usually reign the law of the jungle, it was just a pity I didn’t have a bike or roller-blades – and you can’t rent them here. However, this year we are having 2 more such days, so next time I’ll be ready :)

Unfortunately, carefree walking ended at about 6 pm, when the buzzing machines returned to the streets of Cochabamba … Even the air became heavier.

 

Tak sobie wtedy pomyslalam, ze dobrym pomyslem byloby organizowaie takich dni co tydzien – no dobra, chociaz raz w miesiacu! Ludzie byliby weselsi, zdrowsi, wiecej czasu spedzali na zewnatrz z rodzina, przyjaciolmi i swoimi zwierzakami. Marzenie?

P.S. Jezeli ktos wybiera sie do Boliwii, to wypadalo by sprawdzic, kiedy owy ‘Dia del Peaton’ przypada – nie kursuja bowiem tego dnia autobusy (miejskie czy dalekobiezne).

I thought that it would be a good idea to organize such days every week – well, at least once a month! People would be happier, healthier, spend more time outside with the family, friends and their pets. Only a dream?

P.S. If someone plans to travel to Bolivia, it would be good idea to check on what days ‘Dia del Peaton’ falls as all buses at that time are grounded.