Torotoro (lub Toro Toro) to malutkie miasteczko w departamencie Potosi, będące przede wszystkim bazą wypadową do Parku Narodowego o tej samej nazwie. Znajduje się tam kilka hotelików – droższych i tańszych (lepszych i gorszych), restauracyjki, bazar z rękodziełem artystycznym i rzeczami importowanymi z Chin, kościół, kilka opuszczonych i zaniedbanych kolonialnych kamienic, biuro turystyczne, Muzeum Pachamamy i pomnik dinozaura na placu głównym.
Torotoro (or Toro Toro) is a small town in the Potosi Department – the gateway to the National Park of the same name. There are several small hotels – expensive and cheaper (better and worse), little restaurants, arts and crafts bazaar and things imported from China, the church, several abandoned and neglected colonial buildings, tourist office, Museum of Pachamama and monument of a dinosaur in the main square.
Nasza wycieczka pomieszkiwała w ośrodku niemal w centrum miasteczka (prawdę mówiąc, wszystkie miejsca znajdują się w centrum:), w pokojach ponad 20-osobowych z lóżkami piętrowymi (trochę jak w wwiezieniu, zwłaszcza ze pomieszczenia nie miały okien), na których czekała świeża pościel, poduszka i 2 koce. Pierwszej nocy mieliśmy także gorący prysznic, ale niestety w kolejnych dniach, z powodu awarii, woda była zimna. Trzeba jednak przyznać, ze nie przeszkadzało to tak bardzo, ponieważ temperatura w dzień sięgała 25 stopni Celsjusza. Warunki były skromne, ale w miarę higieniczne. Ośrodek miał także własna stołówkę, serwująca tradycyjne dania – mnie najbardziej smakował pieczony kurczak z ryżem i słodkie kisielowate —> Api z pastelem.
We were living in a hostel almost in the town center (in fact, everything is located in the center :), in rooms with bunk beds (which kind of resembled a prison, because there were no windows), although with fresh linen, pillow and two blankets. The first night we had also a hot shower, but unfortunately in the following days, due to failure of the instalation, the water was cold. I must admit that it did not bother me so much, because days were hot and it was refreshing to wash in a cold water. The conditions were modest, but quite hygienic. Resort also had its own cafeteria, which served traditional dishes – I most enjoyed the roast chicken with rice and hot and thick fruit drink ––> Api with pastel.
Pierwszego wieczoru po przyjeździe możliwe było rozpalenie ogniska, przy którym studenci zorganizowali wspólne zabawy i konkursy. Ja za to nie mogłam się nadziwić Drodze Mlecznej, którą po raz pierwszy podziwiałam z okna autobusu poprzedniej nocy, a która w samym miasteczku była pięknie widoczna. Ośrodek posiadał na swoim terenie także osiołki i psa, który wyglądał jak krzyżówka pitbula z bokserem, ale był bardzo oswojony i przyjazny. Ciągnęło go do ludzi tak bardzo, ze wybrał się z nami nawet do kanionu za miastem! Niestety, stracił moje zaufanie już pierwszego dnia, kiedy zaatakował na ulicy psiaka, który wyglądał jak moja Misia….
First evening after our arrival it was possible to make the fire, by which students organized activities and competitions. I was admiring the Milky Way which was beautifully visible in a town. Resort had also donkeys and a dog that looked like a cross between a boxer and pitbul, but it was very tame and friendly. He liked to be with people so much that one day he went with us to the canyon! Unfortunately, he lost my trust on the first day, when he attacked on the street another dog that looked like my Misia ….
Torotoro to małe i senne miasteczko, pełne jednak atrakcji. My trafiliśmy na fiestę ‘El Tata Santiago’, która ściągnęła do miasta ‘kolorowych’ mieszkańców okolicznych wiosek. Dla mnie frajda był również spacer ulicami i obserwowanie ludzi kupujących produkty z ulicznych kramów, a cóż dopiero parada tancerzy w tradycyjnych strojach tańczących mój ulubiony taniec —> Tinku, czy nocna procesja z figura Świętego!
Torotoro is a small and sleepy town, but full of attractions for tourists (especially ones from different continent :). We stumbled upon fiesta ‘El Tata Santiago’, which brought into town ‘colorful’ inhabitants of surrounding villages. As for me, a big attraction was to wander through the streets and watch the people selling and buying products, not to mention the parade of dancers in traditional costumes dancing my favourite —> Tinku, and the procession of the statue of the Holy Santiago!
Nie wspominając koncertu zespołu z ‘cholita’ na czele i zabawy w prywatnym domu, gdzie ‘poczęstowano’ mnie chicha – napojem alkoholowym z gotowanej i sfermentowanej kukurydzy – której nie mogłam odmówić, z grzeczności dla gospodarza! Kiedy gospodyni podała mi miseczkę tego ‘błotnistego’ napoju prosto z wiadra, po spróbowaniu wylałam resztę dla Paczamamy (to taki zwyczaj w darze Matce Ziemi). Niestety gospodyni nalała mi druga miseczkę tłumacząc, ze musze wypić do końca! Piłam liczkami, sekunda po sekundzie czując się coraz gorzej, by w końcu wykorzystując chwile nieuwagi gospodnicy, podzielić się ze znajomymi (którzy notabene mieli ze mnie niezły ubaw). Dodam tylko, ze po tej ‘uczcie’ nie spalam cala noc i było mi bardzo niedobrze, ale czego się nie robi dla uczczenia tradycji (pierwszy i ostatni raz)? Dodam tylko, ze na wsiach, do wyrobu chicha często wykorzystuje się wodę nie pierwszej świeżości oraz, by napój szybciej sfermentował, kukurydze przeżuwa się w buzi, mieszając ja ze ślina. Smacznego!
In addition, there was a concert of a band with ‘Cholita’ at the forefront and dancing party organised in a private house, that we were invited to while walking down the street. I was also invited to drink some chicha – an alcoholic beverage made of cooked and fermented corn. I could not refuse it, out of courtesy for the host! Given to me in a bowl straight from the bucket, I had a sip and poured the rest for Pachamama (it is customary to share first sip with Mother Earth), but unfortunately the hostess gave me another one saying that I have to drink it to the end! I drank sip by sip, second by second, feeling worse and worse. Eventually taking advantage of the hostess not looking, I shared the rest with friends who had a good laugh at me. I will only add that after this ‘feast’ I did not sleep all night and I was feeling sick, but how can you not to honor the tradition (this first and last time)? I will only add, that in the small villages, chicha is made often with dirty water and to make it ferment quicker, people chew the corn in their mouth, mixing it with saliva. Salud!
Innym zwyczajem, praktykowanym przy okazji święta religijnego ‘Tata Santiago‘ było ‘El Tinku’ – czyli ‘wiejska bijatyka’. W walce, rozgrywającej się w centrum miasteczka, przy dopingu tłumu mieszkańców, przyjezdnych i turystów, biorą udział mężczyźni, kobiety i dzieci. Ja (nie)stety nie widziałam krwi, wytarganych włosów i powybijanych zębów na własne oczy, ale o intensywności walki mogłam wnioskować z twarzy i okrzyków zgromadzonych, a także z późniejszych relacji i filmików znajomych. Mimo iż nie byłam w centrum wydarzeń, postanowiłam wykorzystać okazje i sfotografować ten wielobarwny, odświętny tłum, Okazało się to dosyć łatwe, bo nikt nie zwracał na mnie uwagi:)
Another ritual practiced on the occasion of religious holiday of ‘Tata Santiago’ was ‘El Tinku’ – in another words ‘village brawl’. In the fights, taking place in the center of town, men, women and children fight, cheered by crowd of residents and tourists. I (un)fortunately haven’s seen blood, hair and teeth flying in the air, but I could infert he intensity of the fight from faces and shouts of the congregation, and later that day from the videos taken by my friends. Although I was not in the center of this situation, I decided to take pictures of this colorful, festive crowd, which was easy, because no one paid attention to me :)
Dlaczego ludzie się bili? Cóż, w przeszłości El Tinku było taneczno-krwawą jurysdykcją społeczności lokalnej, tańcem-walką, który praktykowały plemiona Laimes i Jukamanis w prowincji Chayanta, w departamencie Potosi. Obie społeczności żyły w dość wrogich stosunkach i każdy powód był dobry, by rozpocząć el Tinku, np. lama, która przeszła z ziem jednego plemienia na terytorium drugiego (więcej na ten temat tutaj –> klik).
Dziś, przynamniej w Torotoro, El Tinku jest wyrazem światopoglądu, według którego o wartości człowieka, przede wszystkim mężczyzny, świadczy jego silą fizyczna i spryt. Żeby zdobyć poszanowanie społeczności, ale także obronić honor rodziny, nie trzeba zostać zwycięzcą, trzeba jednak walczyć do końca. Kobiety natomiast bija się, aby przypodobać się mężczyznom. Dzieci? Cóż, od małego wpajana jest im do głowy ta ‘kosmologia’.
Why do people fight? Well, in the past’ El Tinku’ was a bloody fight – dance practiced by community of Laimes and Jukamanis in the department of Potosi. Both communities lived in a rather hostile relationship, and every reason was good to start El Tinku. Today, at least in Torotoro, El Tinku is an expression of belief, in which the value of a man is demonstrated by his physical strength and bravery. To get respect of the community, but also defend the family honor, you don’t have to be the winner, but you must fight to the end. Women fight to please men. Children? Well, they just follow adults.
Torotoro jest jednak miasteczkiem przyjaznym turystom, ponieważ ludzie utrzymują się tutaj przeważnie z turystyki. Znane są jednak przypadki z innych odludnych rejonów Boliwii, gdzie praktykuje się tak zwana ‘justicia communitaria’, której przykładem może być zabójstwo polskiego turysty, ukamieniowanego za fotografowanie w jednej z wiosek, w której panowało przekonanie, ze zrobienie zdjęcia zabiera dusze… El Tinku wpisuje się te w agresywna tradycje społeczeństw pierwotnych.
Ja sama byłam świadkiem i niedoszłą ofiara kamienia, rzuconego w moja stronę przez starsza kobietę w —> Tarata, kiedy zapytałam o możliwość zrobienia zdjęcia. Cóż…nauczyło mnie to ostrożności. Teraz aparat wyciągam tylko wtedy, kiedy wiem, ze nic mi nie zagraża. Tu, jeden miły pan sam poprosił mnie o zrobienie mu zdjęcia, które później z radością oglądał na wyświetlaczu aparatu:)
There were cases from other desolate parts of Bolivia, where so-called ‘justicia communitaria’ is practiced until today – an example might be killing of Polish tourist, who was stoned for taking pictures in one of the villages, where people believe that photographing takes their souls …Torotoro however, is a tourist friendly town because people here live mostly from tourism.
I myself was attacted by an old woman in —> Tarata who threw a stone at me, after I asked if I could take a picture. Well … it was a lesson for me. Now I take out the camera only when I know that it’s safe and, as it happened in Torotoro, one man even asked for a picture of himself, which he admired later with a big joy on the LCD screen:)
Informacje praktyczne/ Practical Info:
Park Narodowy Torotoro połozony jest w połnocnej części departamentu Potosi, ale dostęp do niego jest możliwy tylko przez Cochabambe. Podróż samochodem lub autobusem trwa 6 godzin (136 kilometrów pod górkę). Park ma powierzchnie 16.570 h i jest częścią zachodniej strony środkowego pasma Andów.
Nazwa Torotoro, wywodząca się z terminu Quechua “thuru thuru pampa” co tłumaczy się jako: “Pampa (rozległe tereny) błota”, nie ma nic wspólnego z tym górzystym suchym regionem :)
Główne atrakcje:
- Kanion Torotoro i wodospady —> El Vergel
- majestatyczna —> jaskinia Umajalanta
- malowidla jaskiniowe i tropy dinozaurów w ––> Ciudad de Itas (Skalne Miasto).
Torotoro National Park is located in the north of the Potosi District, but its access is through Cochabamba. It takes 6 hours drive to get there (136 km up the hill) and it’s possible to go there by bus. The park has a surface area of 16,570 h. and is part of the central west side of the Mountain Ranges of the Bolivian Andes.
- the —> El Vergel waterfalls and Canon Torotoro
- the majestic —> Umajalanta Cavern
- cave paintings and dinosaur footprints in —> Ciudad de Itas.
Torotoro! O mamuniu, jaka piękna nazwa! I ten dinozaur, mistrzostwo :D
Prawda? Wszystko w Torotoro jest piekne!:)
nigdy wcześniej nie słyszałem o ‘justicia communitaria’, – brzmi bardzo groźnie… czy rzeczywiście są takie problemy z robieniem zdjęć?
Na szlaku turystycznym raczej nie, ale na prowincji moze byc roznie. Tragiczna historia pary Polakow jest prawdziwa: http://www.rmf24.pl/fakty/news-tragedia-polskich-turystow-w-boliwii,nId,141020. Moja historia rowniez….
masakra… boje się :(
Nie ma co sie bac, tylko na siebie uwazac;)
Dinozaur?! Czad! Co on tam robi?
Ja do tej pory nie mogę zapomnieć widoku Drogi Mlecznej, którą oglądałam w górach Ałtaj. Widząc ja, człowiek sobie naprawdę uświadamia, jakim jest pyłkiem we wszechświecie. Pozdrawiam, A.
Dokladnie, ja te droge mleczna widzialam po raz pierwszy wlasnie w Boliwii i nie moglam sie nadziwic… A dinozaurow w Boliwii jest dosyc sporo – dwa stoja w parku niedaleko naszego mieszkania:) Pozdrawiam!
Patrząc na Twoje zdjęcia w szczególności zwracam uwagę na twarze ludzi, które są niesamowite, tak odmienne od tych jakie znamy w Europie.
Ja czesto lapie sie na tym, ze sie na kogos gapie. Ale niemal zawsze jest to ‘obustronna fascynacja’, wiec zwykle konczy sie na usmiechu:)
Jak tylko sobie wyobrażam picie chicha…. Swiadomość składu naszego pożywienia nie zawsze wychodzi nam na dobre :)
Dokladnie, czesto lepiej nie wiedziec:) Choc z drugiej strony, jak sie jest w podrozy, to lepiej jest uwazac na takie ‘przysmaki’, zeby nie tracic cennego czasu w toalecie:)
No i właśnie pokazałaś nam miejsce, do którego pewnie się wybierzemy. Ten dinozaur na placu to jakiś kosmiczny pomysł :D
No to sie wybierajcie, bo warto! A dinozaur jest swietny, podobne mozecie zobaczyc i w innych miejscach w Boliwii (choc nie na glownym placu:)